MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wpadli w sidła nałogu, stracili wszystko. Teraz remontują dolnośląski pałac i leczą własne dusze. Tych historii nie da się zapomnieć

Nadia Szagdaj
Nadia Szagdaj
Wideo
od 16 lat
Odnawiają piękny pałac, jednocześnie naprawiając własne życiorysy. Poznaj historie bankiera, pracownika społecznego, neurochirurga albo właścicielki sieci kantorów, którzy stracili wszystko. Dziś część z nich mieszka w Domu Magnificat – miejscu gdzie leczą się osoby z uzależnieniami. Tych historii nie da się zapomnieć.

Magnificat w Ligocie Polskiej jest filią funkcjonującego od dawna domu pod tą samą nazwą w Łasku. Pomysł na otwarcie podobnej placówki na Dolnym Śląsku, zrodził się w głowie Marcina Blicharza, prezesa fundacji Nefesz, niemal 25 lat temu. Jego marzenie w końcu się ziściło.

Od myśli do realizacji

- Odwiedziliśmy wiele miejsc ale pałac bardzo nas nas urzekł – wspomina Marcin Blicharz. - W pałacu przez 25 lat mieszkała mama księdza Bogusława Steca, moderatora diecezjalnego Ruchu Światło-Życie Archidiecezji Wrocławskiej. To oni w dużej mierze wyremontowali to miejsce. W rozmowach z właścicielami usłyszeliśmy, że życzyliby sobie aby pałac przejął ktoś kto dokończyłby dzieła.

Zgodnie z tym życzeniem, w pałacu panuje ruch. Pierwsza jedenastka rezydentów Domu Magnificat w pocie czoła sprząta i remontuje obiekt. Pracują tu nie tylko osoby uzależnione ale także ich wychowawcy, w tym Ewa Derucka. Problem uzależnień dotknął ją osobiście. Jej ojciec, mąż, a po rozwodzie także partner, byli alkoholikami.

- Żyłam w przekonaniu, że tak ma być – mówi o swoim współuzależnieniu. - Zapętliłam się tak mocno, że doszłam do ściany. Siłę odnalazłam w Hallelu Jah, wspólnocie katolickiej. Uciekłam w służbę na ulicy – w pracę na rzecz osób bezdomnych. Tam poznałam Marcina, który uświadomił mi mój problem. Uwolniłam się od oprawcy. Dobrze rozumiem osoby, które nie potrafią znaleźć wyjścia z problemów.

Wnętrza pałacu w Ligocie Polskiej, dziś domu Magnificat.
Wnętrza pałacu w Ligocie Polskiej, dziś domu Magnificat. Nadia Szagdaj / Polska Press

Terapia w Domu Magnificat – profesjonalizm i duchowość

W Magnificat ludzie pokonują tzw. 12 kroków osoby uzależnionej. Poza tą duchową drogą, odbywają także zajęcia indywidualne z terapeutą. Rezydenci są też pod opieką psychiatry i biorą udział w warsztatach czy mityngach, zarówno wewnętrznych jak i dla osób z zewnątrz. W Domu prowadzona jest też ergoterapia.

W skrócie, ergoterapia to nauka funkcjonowania na różnych płaszczyznach, która balansuje na krawędzi psychoterapii i rehabilitacji.

- Życie jako takie, przeraża osoby uzależnione. My wstajemy rano, idziemy do pracy, dzieje się ta cała powtarzalność. Osoby uzależnione od tego uciekają i całymi latami nie pracują. Są wśród nich takie, które nie potrafią obsługiwać pralki, radia, żelazka, choć z drugiej strony mamy również "wysokofunkcjonujących" uzależnionych. Oni wiedzą jak żyć, tylko nie wiedzą jak się z tym życiem uporać na trzeźwo – wyjaśnia Marcin Blicharz.

Substancje psychoaktywne (alkohol, narkotyki), wpływają na ośrodek przyjemności w naszym mózgu, nazywany także ośrodkiem nagrody. - Osoby uzależnione wciąż się nagradzają – tłumaczy dalej Blicharz. - Kiedy zabierze się im te substancje i każe się wejść w szarość dnia, może się to okazać dla nich bardzo trudne.

W Magnificat, mieszkańcy otrzymują umowne tytuły: szef kuchni, kierownik domu, itp. Ale funkcje się zmieniają bo ludzie przeżywają w nowych „miejscach pracy” swoje emocje. Trzeba ich obserwować w tym nowym życiu codziennym i próbować z ich zachowania wyczytać, co ich frustruje.

Prezes Nefeszu podkreśla, że szukał odpowiedniego modelu ośrodka, który pomagałby ludziom chorym na uzależnienia skończyć z nałogami. - Zawsze coś mi nie pasowało. My także jesteśmy domem chrześcijańskim ale Magnificat nie opiera się wyłącznie na duchowości. Mamy tu zespół profesjonalistów, który fachowo zajmuje się rezydentami. Właśnie taki model terapii mnie urzekł i sprawił, że postanowiłem otworzyć filię Domu Magnificat.

Marcin Blicharz - prezes fundacji Nefesz.
Marcin Blicharz - prezes fundacji Nefesz. Nadia Szagdaj / Polska Press

Pracował na rzecz osób bezdomnych. Sam trafił na ulicę

Jednym z rezydentów Domu jest Sebastian (32 lata). Jak mówi, mieszka tu, pomaga w funkcjonowaniu domu i pielęgnuje swoją trzeźwość.

Sebastian pracował w ogrzewalni Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta - Koła Wrocławskiego, przez około 4 lata. - Potem pokomplikowało mi się życie – mówi.

Choć skończył już terapię w Łasku, nadal przebywa w Magnificat, w Ligocie Polskiej. - Zanim wrócę stuprocentowo „na swoje” chcę przebywać w środowisku osób trzeźwych, które tu mieszkają. Nie mówię jeszcze o przyszłości, bo osoby uzależnione powinny żyć dniem dzisiejszym.

Sebastian przyznaje, że przez wiele lat wypierał uzależnienie. - Choć ludzie namawiali mnie bym coś z tym zrobił, ja oczywiście wiedziałem lepiej – wspomina. Z czasem zaczął zauważać, że jego choroba komplikuje mu życie. Zdecydował się na terapię z powodu uzależnienia od marihuany.

- Nie uważałem, że zagraża ona mojej trzeźwości, bo wcześniej brałem „gorsze” narkotyki. Dziś wiem, że ich kategoryzacja na twarde czy miękkie jest pułapką. Nie ma różnicy, co się bierze. Mimo że substancje i co za tym idzie, objawy są różne, mechanizm uzależnienia jest ten sam.

Wcześniej mieszkał już na ulicy i to przez 4 lata. Dlatego zaprzeczał, że ma problem. - Miałem mieszkanie, pracowałem, więc uważałem, że wszystko gra. Na terapię namówił mnie Marcin. Przyjechałem na miesiąc do Łasku, dla świętego spokoju. Część mnie wiedziała, że jest ze mną coś nie tak. Druga upierała się, że mam wszystko pod kontrolą. I tak z jednego miesiąca zrobiło się jedenaście.

„Ta praca wypala”. Bezdomnych się stygmatyzuje

Pan Marcin prowadzi ogrzewalnię przy Towarzystwie Pomocy im. św. Brata Alberta - Koło Wrocławskie. Wraz z panią Ewą, pracują w charakterze streetworkerów. - Pracując z osobami uzależnionymi od ponad 20 lat mogę powiedzieć, że to wypala. Można się zagubić – przyznaje Blicharz. - To co mnie zawsze trzymało przy tym zajęciu to były momenty, w których osoby te stawały na nogi albo były gotowe do zmian.

Stygmatyzacja osób bezdomnych odciska na nich dodatkowe piętno. Ludzie rzadko pamiętają, że pod warstwą brudu, ropiejących ran i przykrego zapachu jest człowiek, dla którego jeden gest, może być zmianą całego życia.

Także w Magnificat mieszkają posiadacze różnorakich życiorysów. Pan Marcin przytacza historię. - Znaliśmy we Wrocławiu panią, która prowadziła z mężem sieć kantorów. Pewnego dnia obudziła się koło martwego małżonka. Była w szoku. Przeleżała z mężem w łóżku kilka dni. I tak zaczęła się jej choroba psychiczna.

Marcin Blicharz podkreśla, że gdy widzimy osobę bezdomną, dostrzegamy zaledwie jeden kadr z jej życia. - Spotykaliśmy ją na wrocławskim rynku. Wyglądała bardzo klasycznie, choć niczego nie zażywała. Spuchnięte nogi jak balony, zaburzona, pokrzykująca. Udało nam się ją na szczęście dołączyć do fajnego projektu – opowiada i przechodzi do clou. - Teraz mamy kogoś, kto nie zna jej tragicznej historii. Ten ktoś myśli: „do mojego pięknego świata to wcale nie pasuje. Proszę to zabrać”.

Choćby w tym domu mamy osoby wysoko wykształcone, prawników i lekarzy. Postawmy tego kogoś, kto krzyczy: „proszę to zabrać” przed neurochirurgiem, który miał wszystko – piękny dom, żonę, dzieci, auto i własną klinikę. Wszystko przepił. Ciekawe, czy ten ktoś powiedziałby z równą determinacją: „to na twoje własne życzenie, powinni cię gdzieś zabrać”.

Z banku na ulicę. Usłyszał, że jest „za stary na odwyk”

Tomek ma 43 lata. Do Magnificat trafił prosto z ogrzewalni we Wrocławiu, skierowany tu przez pana Marcina. Szukał odwyku, ale nie mógł sobie takiej terapii sfinansować. Tułał się po Polsce, błagając o pomoc. W Gdańsku usłyszał nawet, że na odwyk jest za stary.

Tomek pochodzi z małej wsi na Podlasiu. Chęć wyrwania się z patologicznej rodziny sprawiła, że w wieku 18 lat został akwizytorem OFE. Szybko trafił do ubezpieczeń, a potem do banku, gdzie piął się po szczeblach kariery. Wtedy odezwały się jego demony.

- To był rok 2000, Warszawa. Myślałem często o tym, że pochodzę z rodziny z problemami i o tym, że jestem gejem z Podlasia, gdzie nie ma tolerancji dla osób jak ja. Bałem się, że przełożeni i współpracownicy z banku się tego o mnie dowiedzą, więc pracowałem więcej i więcej. Kiedy w życiu nie ma się balansu, szybko dochodzi się do tego, jest ono bez sensu.

Tomek został bezdomny, nie mając uzależnień. Poza… pracą. - Pracoholizm, depresja, próby samobójcze. Uznałem, że jeśli zamieszkam na ulicy, to ona mnie zabije. - Takie rozwiązanie wybrał. Po czasie zaczęli się kręcić wokół niego ludzie, którzy zapraszali go na imprezy typu „chemseks”. Weekendy spędzał tam, a w tygodniu nocował w krzakach, autobusach, centrach handlowych.

- Zauważyłem, że większość osób, które się tam bawią, zaczyna mieć poważne problemy ze zdrowiem psychicznym. Część z nich zmarła. Dotarło też do mnie, że te osoby chętnie kupią mi narkotyki, ale jedzenie… już nie do końca. Nie mogłem też liczyć na pomoc.

"Pracoholizm, depresja, próby samobójcze. Uznałem, że jeśli zamieszkam na ulicy, to ona mnie zabije. Tego chciałem."
"Pracoholizm, depresja, próby samobójcze. Uznałem, że jeśli zamieszkam na ulicy, to ona mnie zabije. Tego chciałem." Nadia Szagdaj / Polska Press

Tomek wiedział jak poruszać się po ulicy. W dzień spał w galeriach. W nocy buszował po śmietnikach. - Można tam znaleźć porządne rzeczy i jedzenie. - Nikt nawet nie podejrzewał, że jest w kryzysie. Tym bardziej, że unikał miejsc, w których gromadzili się bezdomni.

Próbował na własną rękę „wrócić”. - Życie na ulicy nie jest trudne. Człowiek się szybko do tego przyzwyczaja. Bardzo trudno jest z tej bezdomności wyjść. Żeby pracować trzeba mieć gdzie mieszkać. Zacząłem pracę w dyskoncie spożywczym. Ale ponieważ w nocy nadal szukałem ubrań i jedzenia, a w dzień już nie spałem, po tygodniu zemdlałem i nie wróciłem do pracy.

Uznał, że praca jest bezcelowa, tak długo, jak jest uzależniony. Tym bardziej, że już wstrzykiwał narkotyki w żyły. Na ulicy mieszkał 10 lat. W końcu postanowił odwiedzić ogrzewalnię we Wrocławiu, choć nie była to łatwa decyzja. - Okazała się inna niż ogrzewalnie w pozostałych miastach. Można było tu spokojnie spać, zjeść coś ciepłego i zostać kilka dni. Nie było pluskiew. Pozwoliło mi to odpocząć i nabrać perspektywy - wspomina.

W końcu Tomek trafił do Magnificat. Najpierw w Łasku, potem do Ligoty. - Odbudowanie kariery, wyjście z tego wszystkiego, zajmie mi mnóstwo czasu. Czeka mnie długa i ciężka droga. Jestem na jej początku - ocenia.

Uzależnienie to choroba emocji

Przyczyny uzależnień są bardzo głębokie. Gdy chorują emocje, ludzie czasem uciekają w nałogi.

- Można żyć na trzeźwo, życie trzeźwe jest piękne, dobre, godne i radosne. Oczywiście, że ono ma kolce ale nie są to niedogodności współmierne do życia w kajdanach nałogu. Do życia w… śmierci. A tej śmierci też sporo widzieliśmy – mówi Marcin Blicharz. - Moja kariera różnie się toczyła, miałem wyłomy i przerwy ale cały czas tkwię w tym powołaniu. Kiedy nie pracowałem w służbie na ulicy, miałem wręcz wyrzuty sumienia.

Praca przy osobach wykluczonych jest niezwykle trudna. Ludzi, żyjących na ulicy, brudnych, poranionych, chorych, trzeba myć i opatrywać. Pan Marcin widział już nie jednego pracownika, który nie wytrzymał. On jednak trwa przy swojej misji.

- Najpiękniejsze momenty tej pracy to te, w których widzimy jak niewiele trzeba, by człowiek żyjący na ulicy zdeterminował się do zmiany trybu życia. To jest budujące – podkreśla.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska