Polska Agencja Prasowa: Jak narodził się pomysł na serial „Dom”?
Andrzej Mularczyk: Serial był dla Jurka Janickiego i mnie podsumowaniem trzydziestu lat pracy reporterskiej i dziennikarskiej, drogi zawodowej i różnych naszych osobistych doświadczeń. Dlatego mieliśmy do tego serialu niebywały sentyment - oddaliśmy mu wszystkie najlepsze historie z naszego życia i z życia bohaterów naszych reportaży. Dwadzieścia lat przed rozpoczęciem zdjęć do serialu, pod koniec lat 50. wpadłem na pomysł na radiowe słuchowisko o człowieku mieszkającym w ruinach warszawskiej kamienicy. Zabarykadował się tam i nie chce wyjść, choć już ściany są rozwalane, bo ma tam powstać nowy budynek. Byłem w redakcji, gdy zadzwonił do mnie współpracownik radiowy Marian Bekajło i powiedział śpiewnym głosem „Andrzej! Zamówiłem wóz nagraniowy a bohater mi stlenił”. Tu wyjaśnię, że pozyskanie wozu nagraniowego do reportażu radiowego było wówczas nie lada wyczynem i szkoda było zmarnować taką okazję. Powiedziałem: „Maniuś, znajdź jakąś rozbieraną kamienicę i zadzwoń do mnie”. Dwie godziny później byłem już na Tamce. W wyburzanej kamienicy tliło się jeszcze życie dawnych lokatorów. Do dziś nie zapomnę dozorcy, pana Jechanowskiego, wspaniałego narratora, który wciągnął nas w swoją opowieść. W zrujnowanej już niemal kamienicy opowiadał o jej przedwojennej świetności i lokatorach: „Krawiec Guranowski - siedem pokoi, doktor Merck - osiem pokoi, żona i pies. Na pierwszym piętrze na klatce były eleganckie lustra, marmur” - opowiadał o świecie, którego już nie było. Za naszymi plecami - a staliśmy przy stróżowce, przemykali się ostatni lokatorzy, a z pięknej klatki schodowej pozostała sterta gruzu. Opowiadał nam o tym, co działo się w kamienicy w czasie okupacji. Nagraliśmy tam siedem i pół godziny materiału, w reportażu wykorzystaliśmy tylko osiemnaście minut .
PAP:Jechanowski był pierwowzorem serialowego dozorcy Ryszarda Popiołka?
A.M.: W znacznej mierze - tak. Minęło dwadzieścia lat. Byliśmy z Jurkiem Janickiem w komisji oceniającej filmy dla telewizji. W pewnym momencie szef redakcji polskich filmów fabularnych Telewizji Polskiej, Janusz Gazda pokazał nam nowy film, który wyglądał jak propagandowa składanka politycznych scenariuszy z lat 50. Gdy powiedziałem, że tego nikt nie będzie chciał oglądać, że to jest kompletnie przestarzałe, doszło do scysji. Padły ostre słowa i zarzuty, że nie chcemy „tworzyć nowego oblicza kinematografii”. Podarliśmy karty do głosowania, ostentacyjnie wrzuciliśmy do kosza i wyszliśmy, przeklinając ten dzień. Wieczorem zadzwoniła do mnie sekretarka Gazdy z prośbą, żebyśmy przyszli nazajutrz do niego, bo „bardzo mu na tym zależy”. Zadzwoniłem do Jurka, zdecydowaliśmy, że pójdziemy tam. Następnego dnia wjeżdżamy na trzecie piętro telewizji, a Gazda na nasz widok odgrywa komedię - klęczy na korytarzu i bije pokłony. Siadamy w jego gabinecie. „Krytykujecie, że to przestarzałe. Co lepszego możecie zaproponować?” - zapytał. W tym momencie mnie olśniło - przypomniał mi się reportaż sprzed dwudziestu lat o kamienicy na Tamce. „Zróbmy opowieść o zrujnowanej warszawskiej kamienicy, w której w 1945 odradza się życie, pojawiają się nowi lokatorzy, wraca część tych przedwojennych i my opowiadamy o ich losach”. Gazda zainteresował się i spytał, kto miałby to reżyserować. „Jan Łomnicki!” - odpowiedzieliśmy jednym głosem - wiedzieliśmy, że to znakomity dokumentalista, perfekcjonista, który do najmniejszego detalu włącznie odtworzy klimat odradzającej się Warszawy jak nikt inny. Złożyliśmy konspekt i zaczęło się...
PAP: Jaki był pierwotny pomysł na serial?
A.M.: Na początku miały być tylko cztery odcinki. Fabuła rozpoczynała się wiosną 1945 r. i obejmowała tylko kilka powojennych lat. Nawet nie marzyliśmy, by kontynuować fabułę przez kolejne dekady PRL do 1980 r. Wierzyliśmy, że, że od scenariusza do premiery miną najwyżej dwa lata. W pierwszej serii powstało siedem odcinków, kolejne w latach 1981-82 z przerwą związaną ze stanem wojennym. Kolejną w latach 1986-87. Po upadku komunizmu nakręcono jeszcze dwie serie - w latach 1995-96 i ostatnią, czwartą - w latach 1999-2000. Symboliczny był fakt, że ostatnie odcinki wyświetlono po raz pierwszy już właściwie w nowym stuleciu. Od zdjęć do pierwszego odcinka w marcu 1979 r. do prac przy ostatnim 25. odcinku minęło ponad 20 lat. Kiedy zaczynaliśmy pracę, nie wiedzieliśmy, że tworzymy najdłużej kręcony polski serial. Powstawał w czterech seriach. Scenariusz coraz bardziej pęczniał od kolejnych wątków, jednak nie był pisany ciągiem, przypomniało to raczej „czkawkę”, która przysłużyła się jednak dramaturgii.
PAP: Jaki system pracy przyjęliście?
A.M.: Pracowaliśmy równolegle. Scenariusz do danego odcinka pisał Jurek, w tym czasie ja pracowałem już nad kolejnym. Praca nad tekstem scenariusza odcinka średnio trwała około dwa tygodnie. Trudniejsze sceny konsultowaliśmy przez telefon. Zdjęcia rozpoczęły się wiosną 1979 r. Pierwszy odcinek wyemitowano 16 stycznia 1980 r. Zależało nam, by pokazać skalę zniszczeń i zburzoną stolicę. Pod koniec lat 70. trudno było w Warszawie znaleźć całe kwartały zrujnowanych domów. Część ekipy wyjechała więc na zdjęcia na największe rumowisko na świecie. W okolicy miasta Most (Czechosłowacja) akurat odkryto złoża węgla kamiennego i Czesi zdecydowali się na wyburzenie najstarszej, zabytkowej części miasta. I tak oto czeskie miasto zagrało zburzoną stolicę. Przed stanem wojennym były gotowe kolejne odcinki, ale wtedy historia wtargnęła do naszej pracy i zaczęły się problemy. W 1982 r. do Anglii wyjechał aktor Tomasz Borkowy - odtwórca roli Andrzeja Talara. Przekonstruowaliśmy scenariusz, tak by głównym bohater nie musiał się w nim pojawiać. W jednym z odcinków zastąpił go dubler. Dlatego na pierwszy plan też wyeksponowaliśmy postać Bronka Talara. Jeszcze przed ogłoszeniem stanu wojennego wyemigrowała Joanna Pacuła - Ewa, niedoszła żona Andrzeja Talara. W trakcie zdjęć zastąpiła ją Halina Rowicka. Stan wojenny przerwał zdjęcia. Pojawiły się dziesiątki komplikacji, jednak byliśmy zdeterminowani, by kontynuować pracę i walczyć o serial. Naszą siłą napędową było to, że film zawierał wielką część naszych osobistych przeżyć oraz tego, co przeżyli bohaterowie naszych reportaży. Powróciliśmy do początku lat 50., gdy w redakcji tygodnika Związku Młodzieży Polskiej „Pokolenie”, traktowano nas pogardliwie jako inteligentów, których ostrzegano, że nie będziemy już potrzebni, bo „za kilka lat przedstawiciele klasy robotniczej ujmą pióra w swoje ręce”. Nasze wspomnienia znalazły się m.in. w scenie sądu ZMP nad Talarem. Pisaliśmy ją z rozkoszą, to było nasza rozprawa z przeszłością, którą dyktowali nam ci, który chcieli wychować wymusztrowane pokolenie komunistycznej młodzieży.
PAP: Czy bywał pan na planie serialu?
A.M.: Przyznam, że niespecjalnie lubię przebywać na planie. Na wbicie byle gwoździa czeka się godzinami, więc i na planie „Domu” bywaliśmy rzadko. W pełni ufaliśmy Jankowi Łomnickiemu i nie zawiedliśmy się.
Przyjeżdżaliśmy tylko wtedy, gdy sytuacja wymagała konsultacji. Pamiętam, że Janek zaprosił nas, gdy kręcił dramatyczną scenę, w której niemieccy jeńcy wydobywali zwłoki powstańców. Gdy jeden z Niemców zemdlał, okazało się ma pod pachą tatuaż z grupą krwi, jaki wykonywano esesmanom i wtedy tłum omal nie zlinczował go. Pod koniec lat 40. widziałem taką scenę na własne oczy, więc wyjaśniłem, jak to wyglądało, bo byłem świadkiem podobnego zdarzenia w latach 40. . Nie wtrącaliśmy się do obsady ról. Tylko sporadycznie bywaliśmy na castingach. Pamiętam, że z Jurkiem byliśmy przy kręceniu sceny, gdy Halina (Bożena Dykiel) zgłasza się do zabicia świni, bo żaden z mieszkańców nie ma sumienia, by chwycić za siekierę. Wiedziałem, że aktorka była idealnie dobrana do tej roli.
PAP: Napisał pan książkę „Czyim ja życiem żyłem”. W serialu pan stał się nie tylko twórcą, ale także tworzywem - w scenariuszu pojawiły się nie tylko pana doświadczenia, ale także zagrał pan w pewnej scenie. Ile było Andrzeja Mularczyka i bohaterów jego reportaży w serialowych postaciach?
A.M.: Do pisania sagi o mieszkańcach kamienicy przez Złotej przystąpiliśmy z Jurkiem Janickim z wielkim kapitałem - setkami, może nawet tysiącami autentycznych życiorysów ich bohaterów. Jest tam wiele naszych doświadczeń i doświadczeń bohaterów naszych reportaży. Postać głównego bohatera Andrzeja Talara była okazją do ukazania czegoś, czego doświadczyliśmy na własnej skórze. To był materiał, który nieświadomie zbieraliśmy przez całe reporterskie życie i stał się on tworzywem scenariusza serialu „Dom”. W tytułowej kamienicy zebraliśmy bohaterów naszych reportaży. Scenariusz był sumą naszych osobistych i zawodowych doświadczeń. To właśnie one sprawiły, że postacie serialu, mówią autentycznym językiem, są z krwi i kości - plastyczne i prawdziwe.
Niemal każda postać była stworzona z cech różnych osób, które znaliśmy. W pierwszym odcinku Talar przyjeżdża do zburzonej Warszawy i mija piętrowe sterty gruzu, zniszczone budynki. To była stolica, jaką zapamiętałem, gdy szedłem przez nią w 1945 r. Postać ideowego komunisty Jasińskiego miała swój pierwowzór w środowisku dziennikarskim. W latach 40. grałem w piłkę i kibicowałem Robotniczemu Klubowi Sportowemu Mirków. Jeden z piłkarzy nazywał się Roman Bawolik. Stał się więc pierwowzorem Kostka Bawolika, użyczył mu nawet własnego nazwiska. Pisząc scenariusz wiedzieliśmy, że będzie potrzebny bohater, który jest z zawodu filmowcem i wyświetli fragmenty dokumentalnych filmów i Polskiej Kroniki Filmowej. Pierwowzorem filmowca Rajmunda Wrotka był autentyczny kinooperator z Mirkowa k. Konstancina. Postać nabrała cech „amanta filmowego”, obdarzyliśmy ją wieloma powiedzonkami i bon motami zasłyszanymi od autentycznych osób. Z Jurkiem notowaliśmy mnóstwo takich powiedzonek i lapsusów i rozdzielaliśmy je sprawiedliwie na każdą z postaci. Jurek Janicki, który pochodził z Czortkowa na Kresach, wprowadził do fabuły kresowe, lwowskie wątki. W trzech odcinkach pojawiła się postać Tolka Pocięgło. Zagrał go Jerzy Michotek, który mówił bezbłędną lwowską gwarą. Po 1989 r. można już było otwarcie mówić o Kresach, więc w serialu pojawił się brat, Tolka - Szczepan. W tajnym głosowaniu jednogłośnie wybraliśmy autentycznego lwowiaka Ryszarda Mosingiewicza, który świetnie wywiązał się w tej roli. Niektóre postacie zmieniały się wraz z aktorami. Niesamowitą metamorfozę przeszła Zoja Furman - najpierw młodzieżowa aktywistka, a w nowszych odcinkach - wpływowa działaczka PZPR i dyrektor zjednoczenia. Jej rola do dziś mnie zachwyca. Kiedy się spotykamy na ulicy, zawsze uśmiechamy się porozumiewawczo. Prawdą jest to, że wraz z Jurkiem Janickm i Jankiem Łomnickim pojawiliśmy się na chwilę jako żałobnicy podczas pogrzebu dozorcy Popiołka. To był nasz symboliczny hołd dla tej ważnej postaci.
PAP: Jaki był najtrudniejszy moment podczas pracy nad serialem?
A.M.: Latem 1982 r. w wypadku samochodowym zginął syn Wacława Kowalskiego. Aktor całkowicie zrezygnował z pracy przed kamerą i na scenie. Obwiniał się, że zbyt wiele czasu spędzał na scenie i nie dopilnował syna. Z Jurkiem i Jankiem Łomnickim przez wiele miesięcy prosiliśmy Wacia, by wrócił na plan. Pokazywał tylko telewizor symbolicznie ustawiony ekranem do ściany i wielokrotnie uparcie nam odmawiał. Wacio był osobą głęboko wierzącą, więc prosiliśmy księdza, by go przekonał, ale też bez skutku.
To był największy kryzys, bo nagle w środku opowieści jeden z głównych bohaterów odmówił. Według scenariusza zamiast wesela odbył się pogrzeb - Popiołek zginął tuż przed swoim drugim ślubem. Na jego następcę wybraliśmy Jerzego Bończaka, który fantastycznie zagrał całkowite charakterologiczne przeciwieństwo Popiołka - nowy dozorca Prokop był chamem, kombinatorem i donosicielem. Ale i tak Wacio Kowalski przetrwał w pamięci milionów widzów, a postać Popiołka - stała się wręcz symbolem serialu. „Koniec świata!„ i inne jego powiedzenia weszły do codziennej mowy. Mniejszym problemem były nieustanne potyczki z cenzurą. Pamiętam, że już podczas kolaudacji pierwszego odcinka jakiś pułkownik nas zaaatakował, że główny bohater już początku dezerteruje z wojska. Cenzurze nie spodobała się scena zebrania ZMP, na którym Talar ma złożyć samokrytykę przed „sądem” złożonym z aktywistów. Wydała im się zbyt „ostra”, więc musieliśmy ją skrócić o kilka zdań. Do 1989 r. jeszcze nieraz interweniowali cenzorzy. Później mogliśmy pozwolić sobie na więcej. (PAP)
Rozmawiał Maciej Replewicz
Andrzej Mularczyk urodził się 13 czerwca 1930 r. w Warszawie. Debiutował w wieku 13 lat, podczas okupacji, na łamach konspiracyjnego pisma „Dźwigary”. Po wojnie skończył studia na Wydziale Dziennikarstwa UW i podjął pracę w Polskim Radiu. W 1958 r. zadebiutował jako scenarzysta filmu „Miasteczko” (1958). Cenzura odrzuciła scenariusz „Wielkiego słońca” o młodym człowieku więzionym w czasach stalinowskich za udział w konspiracji. 29 maja 1960 r. Polskie Radio wyemitowało pierwszy odcinek cyklicznego słuchowiska „W Jezioranach”. Do marca 2024 r. powstało 3256 odcinków. Regularnie słucha jej około dwóch milionów osób. Jest autorem kilkudziesięciu scenariuszy filmów i seriali m.in. trylogii „Sami swoi” (1967)/„Nie ma mocnych”(1974)/„Kochaj albo rzuć”(1977), telewizyjnego serialu „Dom” (premiera pierwszego odcinka styczeń 1980, ostatniego - grudzień 2000). Scenariusze Mularczyka posłużyły też za podstawę m.in. takich filmów, jak „Ktokolwiek wie…” Kazimierza Kutza (1966), „Niespotykanie spokojny człowiek” (1975) Stanisława Barei, „Goryl, czyli ostatnie zadanie” (1989) Janusza Zaorskiego oraz ostatniego filmu Andrzeja Wajdy „Powidoki” (2016). Na podstawie jego noweli „Post mortem” powstał scenariusz „Katynia”(2007). W latach 1970-77 Mularczyk był kierownikiem literackim Zespołu Filmowego Iluzjon. Jest członkiem Polskiej Akademii Filmowej i laureatem Nagrody Stowarzyszenia Filmowców Polskich za wybitne osiągnięcia artystyczne i wkład w rozwój polskiej kinematografii (2018). (PAP)
autor: Maciej Replewicz
mr/ wj/
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Stronę Kobiet codziennie. Obserwuj StronaKobiet.pl!
Promocje w Reserved
Źródło:
Kobieta
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!
- Lidia Popiel wyjawia sekret o Bogusławie Lindzie. Tak naprawdę wygląda ich związek