Justyna Lis, jedna z najważniejszych polskich influencerek z nurtu body positive, wyróżnia się w mediach społecznościowych za sprawą wpisów i nagrań, które pomagają kobietom zaakceptować własną aparycję. Propaguje akceptację swojego ciała bez sztucznych upiększeń i tuszowania jego niedoskonałości. Pokazuje w social mediach, jak naprawdę wyglądają i podobnie jak inne ciałopozytywne influencerki, odnosi się do kreowania wyidealizowanego wizerunku kobiety przez media, film i popkulturę.
Ostatnio Justyna Lis ponownie wzięła na tapetę kwestię oceniania kobiet przez pryzmat tego, co podoba się mężczyznom. Zamieściła na Instagramie swoje zdjęcie w bieliźnie z opisem „Nie żyję po to, by podobać się mężczyznom”. TikTokerka, która ma już 66,5 tys. obserwujących na Instagramie, opatrzyła swoją fotografię obszernym komentarzem.
„(...) Kiedy kolesie wreszcie skumają, że nie wszystko na świecie jest o nich?
Patriarchat doprowadził do tego, że każda najmniejsza decyzja podjęta przez kobietę musi przejść przez filtr jakiegoś mężczyzny i zostać oceniona pod kątem tego czy ✨spodoba się facetom✨I nie daj bór żeby się nie spodobała, bo wtedy kobietę spotkać może najgorszy scenariusz z możliwych, czyli ✨nie spodoba się żadnemu mężczyźnie i zostanie starą panną✨.
Koleżanka poruszała na swoim profilu temat piersi, dla jasności – kobiecych piersi. Temat o kobietach poruszony z myślą o kobietach. Co czytała w wiadomościach? ✨Faceci kochają małe piersi✨
🤢 nikt nie pytał.
Najczęstszy hejt, który dostawałam, gdy starałam się normalizować na TikToku fałdki, cellulit, obwisłą skórę? ✨Żaden facet cię nie chce, więc jesteś tak zdesperowana, że wrzucasz tutaj swoje cielsko i liczysz na aprobatę✨
Szczęśliwie nie żyłam, nie żyję i nie będę żyła po to, żeby podobać się mężczyznom i wiem, że Ty też nie” – pisze Justyna Lis.
Influencerki wpisujące się w nurt ciałopozytywności podkreślają, że tusza, zmarszczki, cellulit, fałdki czy blizny nie powinny przyczyniać się do obniżonego poczucia własnej wartości kobiet. Krytykują także wszelkie przejawy body shamingu, a więc zawstydzania innych ze względu na wygląd. Są zwolenniczkami przyjaznego nastawienia do cielesności i walczą ze stereotypami na temat kobiet.
Warto przeczytać również:
Kultura, w której żyjemy, determinuje to, jak są postrzegane kobiety. Reklamy przeważnie epatują nas zdjęciami zgrabnych modelek i aktorek, w kinie i teatrze najczęściej odnoszą sukcesy zgrabne artystki, a w mediach można znaleźć bardzo dużo nacechowanych erotycznie zdjęć kobiet w bikini, z odsłoniętym biustem i makijażem ukrywającym przebarwienia skóry. Dominacja tego typu obrazów jest źródłem frustracji dla coraz większego grona osób.
Feministki od dekad mówią o przedmiotowym traktowaniu kobiety i patrzeniu na nią z męskiej perspektywy. Już w 1975 r. Laura Mulvey, feministyczna teoretyczka filmu, opisała mechanizm tzw. male gaze w eseju pt. „Przyjemność wzrokowa a kino narracyjne” (ang. „Visual Pleasure and Narrative Cinema”). Badaczka stoi na stanowisku, zgodnie z którym przyjemność z patrzenia i pewnego rodzaju podglądactwo znajdują się u podstaw sukcesu hollywoodzkiego kina. Jak sugeruje, potrzebna jest zmiana postrzegania i ukazywania kobiet w filmie, aby „odczarować” ich nieprawdziwy wizerunek. Można powiedzieć, że Laura Mulvey stworzyła podwaliny pod ruch body positive.