Fart Krysi z „Misia”

Wacław Krupiński
Gwiazdą nie zostałam. Ale nie żałuję...
Gwiazdą nie zostałam. Ale nie żałuję... fot. Andrzej Banaś
Rozmowa. KRYSTYNA PODLESKA o książce „Dziewczyna Misia”, o Londynie, spotkaniach z Marianem Hemarem, Romanem Polańskim i Dannym Boylem oraz miłości do zwierząt.

- W książce wspominasz, jak podczas festiwalu filmowego w Wenecji zobaczyłaś na czerwonym dywanie Kalinę Jędrusik i postanowiłaś, że będziesz gwiazdą…

- I nie zostałam. Ale nie żałuję, bo wcale nie chcę.

- Niemniej poświęcona Tobie książka powstała.

- To Klaudia Iwanicka mnie namówiła, wręcz zgwałciła. Ale oczywiście teraz cieszę się. Bo dzięki Klaudii jest, jak sądzę, sympatyczna…

- Jak Ty. I bezpretensjonalna, bez autokreacji, minoderii…

- Co ci mam powiedzieć... Choć pewnie mój mąż, Janusz Szydłowski jest innego zdania.

- A propos mężów; wyznajesz w książce: „Mnie zawsze było ich bardzo szkoda, a nawet myślę sobie, że może nie wychodziłabym tak często za mąż, gdyby ci mężczyźni mogli legalnie zostać na Zachodzie”.

- To były czasy PRL-u, oni byli z Polski, mieli kłopoty z poruszaniem się po świecie…

- To brałaś ślub nie z miłości, a z powodów paszportowych?!

- Kochaliśmy się, ale może w innej sytuacji bylibyśmy parą bez ślubu…

- Wiele opowiadasz o swojej wspaniałej rodzinie, o życiu w Londynie, w którym się urodziłaś, ukazujesz też środowisko powojennej emigracji - wielkich sław z Hemarem na czele, z którymi spotkałaś się jako młoda aktorka w Ognisku Polskim.

- Byłam maskotką, byłam traktowana cudownie. Hemar na wszystkich wrzeszczał, był bardzo złośliwy zwłaszcza wobec kobiet, a mnie było wolno wszystko, tylko musiałam się przytulić... I dopisał dla mnie dodatkową postać - Wawrzonka , w reżyserowanej przez siebie własnej sztuce „Piękna Lucynda”…

- Wielki poeta Antoni Baliński pisał wówczas o Tobie: „to bezcenna zdobycz dla naszego teatru, to ufność że teatr emigracyjny będzie kontynuować swoje istnienie dzięki istnieniu młodych talentów. Urocza, dowcipna, oryginalna...”.

- Miło, że to przypominasz. Włada Majewska, Irena Delmar, Lola Kitajewicz, Renata Bogdańska przyjęły mnie bardzo ciepło, wiele mnie uczyły, pomagały. To były piękne lata; chodziłam do londyńskiej szkoły aktorskiej i byłam Angielką, a tu wkraczałam w polski, bajkowy świat.

- Miałaś też szczęście do spotkań z wieloma słynnymi twórcami: np. z Romanem Polańskim…

- Był szalenie przyjazny, miły, pomagał innym. Wspominam go bardzo ciepło;

- Z kolei Danny Boyle, dziś oscarowy reżyser filmu „Slumdog. Milioner z ulicy”…

- Miał 25 lat, był tuż po studiach, ja debiutowałam jako tłumaczka, przełożyłam sztukę Janusza Głowackiego „Kopciuch” - nie ukrywam, że byłam pod wielkim jego urokiem… I właśnie Dannie ją reżyserował. Na premierę w The Royal Court Theatre Janusz przyjechał tuż przed stanem wojennym i tak został na emigracji…

- Wkrótce wyjechał do USA. Podziękował Ci za to?

- Darzy mnie do dziś sympatią.

- Tytuł książki odwołuje się do Twojego najsłynniejszego filmu - „Misia” Stanisława Barei…

- Gdyby nie rola niezbyt mądrej kochanki prezesa Ryszarda Ochódzkiego pewnie byśmy dziś nie rozmawiali. „Miś” zmienił moje życie. To dzięki niemu jestem tą „Krysią z Misia”, choć moja bohaterka miała na imię Aleksandra.

- Ta rola i film obrosły anegdotami. Obecnymi i w książce…

- To i tak nie wszystkie. Lubię na przykład tę, jak mama czytała tacie list ode mnie, że na planie jest super i że niemal wszystkie moje sceny są w łóżku, na co tata zareagował: „Jak to, Urszulko, czy ona gra chorą?”.

- Opowiadając Klaudii Iwanickiej o swym życiu, myślałaś sobie: „Miałam szczęście”?

- O tak. Nawet nie wiem, komu mam być za to wdzięczna; na pewno ukochanym, wspaniałym rodzicom, dzięki którym spędziłam 50 lat w Londynie… Tak, miałam wielkie szczęście.

- Mówią, że trzeba sobie na nie zasłużyć…

- Czy ja wiem? Może to taki fart. Ale też zawsze starałam się być pozytywnie nastawiona do życia, widzieć jego dobre strony, choć miałam i okresy trudne.

- W osobnym rozdziale książki opowiadasz o swej bezgranicznej miłości do zwierząt, w tym o walce w Tunezji o uratowanie osła, dręczonego przez właściciela…

- Jak ja go pokochałam. Ale jak wywieźć osła do Polski? Choć może trzeba było próbować... Psa z Turcji kiedyś przywiozłam. Ileż ja łez za tym osłem wylałam. Za żadnym chłopem tak nie płakałam.

- Książka to również następstwo Twego oddania dla zwierząt…

- Tak, poznałam Klaudię w pociągu do Warszawy, gdy wiozłam znalezionego na ulicy kundelka, którym zechciała zaopiekować się kochana Małgosia Braunek… I tak się zaprzyjaźniliśmy. I stąd ta wydana teraz rozmowa, za którą jestem Klaudii ogromnie wdzięczna.

Rozmawiał:Wacław Krupiński

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na stronakobiet.pl Strona Kobiet