Byłam na urodzinach u chrześnicy, która zaprosiła też koleżankę mieszkającą w Danii. Był koniec lipca. Dziewczynka miała 14 lat i mówiła, że już nie może się doczekać powrotu do szkoły, bo tęskni za lekcjami, nauczycielami i koleżankami. Zdębiałam z wrażenia. Nie znam polskiego gimnazjalisty, który marzyłby o końcu wakacji. Skąd więc te różnice w postrzeganiu zwykłej szkoły?
Odpowiedź można znaleźć w książce „Duński przepis na szczęście”. Opowiada o tym, że szczęśliwi rodzice wychowują szczęśliwe dzieci - nic więc dziwnego, że od lat media publikują rankingi, z których wynika, że najszczęśliwsi ludzie mieszkają w Danii. Tylko jak wychować szczęśliwe dziecko?
Recept jest sporo, podobnie jak przykładów pokazujących różnice w podejściu do dzieci w poszczególnych krajach. Amerykańscy rodzice chwalą dzieci. Jeśli wykonało dobrze jakieś zadanie mówią zwykle: „Jesteś świetny i najlepszy”.
A co powie duński rodzic?
- Po pierwsze oszczędzi mu nadmiaru komplementów.
- A po drugie pochwali za wysiłek i powie mu coś, co zmobilizuje je do dalszej pracy. I przypomni dziecku, że nie należy porównywać się z innymi.
Duńczycy uczą swoje dzieci, by zawsze szukali pozytywów. Jeśli pogoda jest kiepska, to warto pomyśleć sobie, że wieczorem czeka nas miły wieczór w rodzinnej atmosferze. Równocześnie jednak nie udają, że negatywne strony życia nie istnieją - psychologowie mówią o Duńczykach, ze są realistycznymi optymistami.
No i mają swoje „hygge”, czyli coś, czego nie można przełożyć dosłownie na żaden inny język. To fundament duńskiej filozofii wychowania dzieci i wysokiego poziomu zadowolenia: umiejętność cieszenia się życiem mimo wszystko, relaksu z najbliższymi w atmosferze ciepła i bliskości, czerpania poczucia bezpieczeństwa z bycia z innymi. I tego wszystkim życzmy.
Jessica Alexander, Iben Sandahl „Duński przepis na szczęście”,
Wydawnictwo Muza, Warszawa 2016, stron: 239, cena: 29,90 zł