Reporterzy czasem wychodzą przed tłum. Chcą zrobić zdjęcie, chcą więcej zobaczyć, chcą jak najlepiej opowiedzieć o wydarzeniu, bo ktoś na to czeka. Na Białorusi za wykonywanie swojej pracy dziennikarki Biełsat TV dostały surową karę. Relacjonowały protest rozbity przez milicję. Wyszły na ulicę, nagrywając sondę i miały zablokować w ten sposób ruch transportu miejskiego. Według władz to dowód, że kierowały całą manifestacją. To za nimi miał pójść tłum. Wystarczyły trzy posiedzenia, by sąd zyskał co do tego pewność i wydał wyrok.
Prokurator zażądała dla Kaciaryny Andrejewej i Darii Czulcowej dwóch lat pozbawienia wolności. Adwokaci reporterek podkreślają, że sąd nie przedstawił żadnych dowodów, mających świadczyć o ich winie. Do tego w czasie procesu skupił się wyłącznie na fragmentach nagrań, które wskazała prokurator. Podczas gdy obrońcy wskazywali dowody świadczące o tym, że dziennikarki nie zachęcały protestujących do podjęcia działań.
Adwokaci podnoszą również, że w zasadzie wszystkie pozwy dotyczące manifestacji są bezpodstawne, bo obywatele korzystają z prawa do pokojowego protestu. Nawet gdyby reporterki kierowały demonstracją, to nie można uznać tych działań za czyn "rażąco naruszający porządek publiczny".
O procesie przeczytasz więcej tutaj:Trwa proces dziennikarek Biełsat TV. Młode reporterki na sali sądowej są zamknięte w klatce
Mimo tego zapadł wyrok skazujący Darię i Kaciarynę na dwa lata w kolonii karnej. Na Białorusi trafiają tam wrogowie systemu i pospolici przestępcy. Zostają odcięci od społeczeństwa i zmuszeni do pracy ponad siły w koszmarnych warunkach. Dla kraju stanowią tanią siłę roboczą.
To czarny dzień w historii Białorusi i Biełsatu. Nasi pracownicy muszą działać jak na wojnie i ponoszą konkretne straty. By przebić się z wolnym słowem, płacą swoją wolnością osobistą - napisała w oświadczeniu Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektorka Biełsat TV. - Będę robiła wszystko co w mojej mocy, by obudzić wolny świat, także Unię Europejską, by politycy zdobyli się na realne posunięcia, a nie tylko słowa oburzenia w stosunku do tego, co dzieje się na Białorusi. Dotychczas podejmowane działania oceniam bardzo krytycznie, raczej jako udawanie i hipokryzję. Trudno tu na razie mówić o realnym nacisku na reżim. Nie jest też tajemnicą, że prawdziwym oparciem dla białoruskiej dyktatury jest Władimir Putin i również jego muszą dotyczyć oczekiwania w kwestii zmian systemowych na Białorusi. Niestety, na razie widzę, że wolny świat już się przyzwyczaja do faktu, że na Białorusi dziennikarz co jakiś czas trafia na kilkanaście dni do aresztu… Cóż – widać tak musi być. Normalka. Mam nadzieję, że dzisiejszy wyrok dwóch lat kolonii karnej dla naszych dziennikarek zmieni ten trend. Białoruś nie leży na antypodach, to nie wyspa na środku oceanu. To kraj leżący przecież w centrum Europy, nie tak daleko nie tylko od Warszawy czy Wilna, ale też niewiele dalej od Berlina - dodała w długim wpisie Romaszewska Guzy (możemy go przeczytać na portalu belsat.eu).
- Jestem w szoku! Nie mogę uwierzyć, że zapadł taki wyrok. Te dziewczyny pokazywały prawdę. Robiły to, co zazwyczaj robi dziennikarz w swojej pracy. W tym streamie nie było nic złego, po prostu pokazywały jak wygląda sytuacja. A dostały za to dwa lata więzienia. Dwa lata więzienia dla młodych kobiet! Nie mieści się to w mojej głowie. Wszystko co dzieje się teraz na Białorusi to absurd - komentuje Marina Leszczewska, założycielka białostockiej Fundacji Białoruś 2020, powołanej do niesienia pomocy m. in. represjonowanym Białorusinom.
Portal belsat.eu podaje, że na zakończenie procesu sędzia zadał pytanie skazanym, czy rozumieją wyrok: – Nie, co to jest? – miała zapytać Kaciaryna. Dlaczego nie 25 lat? – ironizowała Daria. Mimo dramatu jaki przeżywają, dziewczyny potrafiły się uśmiechać.
Przypomnijmy, że Kaciaryna Andrejewa i Daria Czulcowa podczas posiedzeń sądu były zamknięte w metalowej klatce jak groźni przestępcy. O proteście sądowym dziennikarek Biełsatu mówi cały świat mediów. Obrońcy praw człowieka oficjalnie uznali reporterki na więźniów politycznych.
Kobiety spędziły w areszcie ponad 90 dni oczekując na proces. Zostanie to zaliczone na poczet kary. Oprócz tego kamera i statyw, odebrane podczas aresztowania, zostały skonfiskowane na rzecz państwa. Dowody z sprawie, znalezione przy dziennikarkach mają zostać zniszczone (to m. in notatki, zeszyty, flaga).
Wszystko zaczęło się 15 listopada na tzw. Placu Przemian w Mińsku, kiedy doszło do rozpędzenia przez OMON spontanicznej akcji upamiętnienia Romana Bandarenki. Mężczyzna zmarł kilka dni wcześniej na skutek brutalnego pobicia przez „nieznanych sprawców”, najprawdopodobniej pracowników białoruskich struktur siłowych.
Manifestację relacjonowały m. in. z pobliskiego mieszkania dziennikarki Biełsatu. Służby wyśledziły je dronami, wtargnęły do środka i zatrzymały.
Nasz tekst powstał w akcie solidarności z dziennikarzami, którzy są prześladowani na Białorusi za wykonywanie swojej pracy. To również symboliczne wsparcie dla dziennikarek stacji, które zostały uwiezione i całego Biełsat TV. Jest to polskie medium, które zapewnia Białorusinom dostęp do niezależnej informacji o sytuacji w ich kraju.
Kobieta
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!