Ksiądz Luter napisał też, że aktor niemal do samego końca był w domu pod czułą i bohaterską opieką Basi, swojej wspaniałej żony. Otoczony miłością. I dzięki tej miłości mógł jakoś znieść swoje cierpienie. Ale ostatnie godziny musiał jednak spędzić w szpitalu. "Ten cholerny rak, już nawet nie wiem czego – na końcu wydawało się, że rak wszystkiego – był bezlitosny" - pisze gorzko w tym pożegnaniu aktora ksiądz Luter.
Wojciech Pszoniak był jednym z najbardziej rozpoznawalnych aktorów polskich. I jeden z niewielu, któremu udało się zrobić aktorką karierę za granicą. My zapamiętamy przede wszystkim jego wielką rolę filmową w "Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy. Rolę, dziś już można powiedzieć, ikoniczną. W tym filmie zagrał u boku Daniela Olbrychskiego i Andrzeja Seweryna niejakiego Moryca Welta, przebiegłego wspólnika, którzy podobnie jak jego dwaj przyjaciele pragnął szybkiego wzbogacenia się i tej mitycznej "Ziemi obiecanej". Ale to był także wielki aktor teatralny, który grał u największych mistrzów teatru m.in. u Konrada Swinarskiego.
Z Lwowa przez Warszawę do Francji
Wojciech Pszoniak urodził się w 1942 r. we Lwowie. Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie. Podczas studiów współpracował z Teatrem STU. W latach 1968-1974 grał w Teatrze Starym w Krakowie. Występował także na deskach Teatru Narodowego w Warszawie i Teatru Powszechnego w Warszawie.
Grał m.in. w "Klątwie" Wyspiańskiego w reżyserii Konrada Swinarskiego, "Rewizorze" Nikołaja Gogola w reż. Jerzego Gruzy, "Siedmiu piętrach" Dino Buzattiego w reż. Andrzeja Barańskiego czy "Śmiesznym staruszku" Tadeusza Różewicza.
W Teatrze Powszechnym w Warszawie zagrał w kilku spektaklach wyreżyserowanych przez Zygmunta Hübnera. Stworzył niezapomniane kreacje - Normana w polskiej prapremierze „Garderobianego” Ronalda Harwooda czy Randley’a Mac Murphy’ego w „Locie nad kukułczym gniazdem” Dale’a Wassermana. Był także Fredrowskim Papkinem.
W 1990 roku został uznany przez Gustawa Holoubka, Tadeusza Łomnickiego i Zbigniewa Zapasiewicza za jednego z trzech największych polskich aktorów dramatycznych (obok Andrzeja Seweryna i Piotra Fronczewskiego). Można powiedzieć, że był jednym z ulubionych aktorów Andrzeja Wajdy. W 1971 r. po raz pierwszy współpracował z Wajdą. Zagrał Piotra Wierchowieńskiego w reżyserowanych przez niego "Biesach" w Starym Teatrze. Rok później Wajda zaangażował go w "Weselu" - gdzie zagrał dziennikarza i Stańczyka. Mistrz Wajda obsadził go jeszcze w filmie "Korczak" i "Danton".
W latach 70. ubiegłego wieku aktor zaczął grywać we francuskich teatrach. A w latach 80. przeniósł się z żoną do Francji. Ale nie zapomniał o kraju. I często przyjeżdżał. W jednym z wywiadów tak mówił: - Mieszkając na Zachodzie, nigdy nie traciłem kontaktu z Polską. Tu ciągle mam mieszkanie, własny NIP i PIT. Tu mam przyjaciół. Rodzice wychowywali mnie w przekonaniu, że Polska jest najlepszym i najpiękniejszym krajem. Dzięki podróżom po świecie zrozumiałem, że to nie do końca prawda, że są kraje piękniejsze i zasobniejsze. Ale miłość do ojczyzny jest jak miłość do matki. Kochać ją trzeba i szanować za to, że jest. Im bardziej biedna i umęczona, tym większej wymaga miłości.
W "Czarnym czwartku" zagrał Gomułkę. "Nie powinienem był przyjąć tej roli"
Jedną z najmniej oczywistych ról, jakie w swojej aktorskiej karierze przyjął była rola Władysława Gomułki pt. "Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł", poświęconym wydarzeniom Grudnia 70.. w Jednym z wywiadów aktor tak mówił o tej roli: "Władysław Gomułka mocno wbił się w pamięć wszystkich Polaków. Był bardzo wyrazisty. Nigdy go nie poznałem i nie darzyłem w ogóle sympatią. Był prostym człowiekiem, który kazał strzelać do ludzi ostrymi nabojami. Nienawidziłem go i dlatego nie powinienem był przyjąć tej roli. Według mojego myślenia o aktorstwie, aktor nie może przyjmować roli postaci, których nienawidzi. Natomiast po rozmowie z reżyserem, postanowiłem pokazać dramat tego człowieka".
Jak napisał ksiądz Luter - Wojciech Pszoniak będzie żył wiecznie dzięki swoim rolom.