Ta idea ślubu plenerowego od samego początku przyświecała niemal wszystkim przygotowaniom. Podczas poszukiwań sali weselnej w grę wchodziły tylko te z ogrodem. Od niego zaczynaliśmy każde oglądanie. Hałaśliwe boisko za płotem? Za mała przestrzeń, na której nie zmieszczą się ławki? Zaniedbane rośliny? To wszystko na wstępie dyskredytowało salę.
Oglądaliśmy ich wiele - w Poznaniu i okolicach. Wiele miało już w ofercie organizację ślubu w plenerze. Zapewniało rozstawienie stołu, krzeseł, ławek, utworzenie alejki dla pary młodej, dekoracje. Niczym nie musielibyśmy się martwić. Ale zawsze było jakieś inne „ale”. Mieliśmy dwie sale „faworytki” ze wstępną rezerwacją terminu, gdy trafiliśmy na kolejną - pod Kórnikiem - i zachwyciliśmy się jej pięknym ogrodem - z bujną roślinnością, alejkami do spacerowania, wiatami osłaniającymi przed słońcem, placem zabaw, kucykami, stawem i... namiotem (na wszelki wypadek, w razie niepogody). Problem w tym, że nigdy wcześniej nie organizowano tam plenerowego ślubu.
Zachwyceni miejscem, a także salą pasującą do rustykalnego klimatu i pozytywnym nastawieniem właścicieli, postanowiliśmy zaryzykować. Okazało się też, że choć ustawa obowiązuje od kilku lat, i wśród urzędników śluby poza murami USC budzą jeszcze zdziwienie. Na szczęście i tu trafiliśmy na otwartą, pozytywną osobę. Zgodziła się też na nasze drugie marzenie, czyli dodanie po państwowej przysiędze własnej.
Miejsce ceremonii przygotowywaliśmy z pomocą dekoratorki, która zrobiła ozdoby. Słoiczki z polnymi kwiatami i trawami, świeczkami - to był motyw przewodni zarówno ślubu, jak i wesela. Zawisły na całej wiacie, pod którą był stół dla nas i urzędniczki, przy ławkach dla gości, pojawiły się na stołach weselnych. Alejkę prowadzącą pod wiatę wysypaliśmy płatkami róż. A pomiędzy drzewami rozwiesiliśmy na sznurkach nasze zdjęcia. Chcieliśmy, żeby goście „wczuli się” chociaż w jakimś procencie tak, jak my. W nawiązaniu do klimatu, w moich włosach pojawiły się kwiaty, w uszach zawisły kolczyki - świetliki świętojańskie, paznokcie były zielone, a Tomasz miał w mankietach spinki - ćmy.
Do ślubu prowadził mnie tata. Nie dlatego, że tak robią w amerykańskich filmach. A dlatego, że to najwspanialszy tata pod słońcem. Serce waliło jak oszalałe, ale uśmiech nie mógł zejść z twarzy. Najbardziej bałam się, że pod wpływem emocji zapomnę, co chciałam powiedzieć przyszłemu Mężowi. Nie spisywaliśmy swoich przysiąg, nie mieliśmy „ściąg”. Nie dzieliliśmy się też wcześniej tym, co chcemy powiedzieć. Ba! Nikomu nie zdradziliśmy, że taka dodatkowa przysięga będzie. Pewnie dlatego w momencie, gdy Tomasz zaczął mówić, zaległa głucha cisza. Choć się nie umawialiśmy, oboje użyliśmy słów, których używamy w określonych, znanych tylko nam sytuacjach. Były poważne deklaracje, ale i żart na rozładowanie emocji. To też w naszym stylu.
Taka po naszemu - to chyba właściwe określenie tej ceremonii. Dla nas - najpiękniejszej chwili w życiu. Ślub w ogrodzie to pierwsze odhaczone, małżeńskie marzenie.
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!