Zginęła w biały dzień, jadąc na rowerze, dzień po zgłoszeniu prokuraturze przerażających pogróżek, które dostała w związku ze swoimi artykułami. 3 września ubiegłego roku dziennikarka Anna Karbowniczak została potrącona przez busa na trasie pod Budzyniem (pow. chodzieski).
Kierowca, 26-letni Marcin N., który ma dożywotnio odebrane prawo jazdy, nie zatrzymał się, gdy doszło do tragedii. Wraz ze znajomymi uciekł z miejsca zdarzenia. Nikt z nich nie zadzwonił po pomoc. Porzuconą na jezdni rowerzystkę znalazła przypadkowa kobieta.
Dzień później kierowcę auta odnalazła policja. Był pod wpływem amfetaminy i razem z kolegami usuwał ślady wypadku z pojazdu. Śledztwo trwało kilka miesięcy. Finalnie prokuratura, po zasięgnięciu opinii jednego biegłego z zakresu wypadków drogowych, Adama Pachołka, uznała, że to rowerzystka spowodowała kolizję.
Dlatego większość zarzutów wobec kierowcy i pasażerów auta wycofano, w tym także te o zacieraniu śladów. Nie udało się też ustalić, czy kierowca już w momencie wypadku był pod wpływem używek.
Ania Karbowniczak pracowała w redakcji „Chodzieżanina”, „Głosu Wielkopolskiego” i portalu NaszeMiasto.pl 10 lat. Była wielką fanką jazdy sportowym rowerem. Regularnie pokonywała trasy w okolicach Chodzieży. Również w dniu wypadku. Ostatnią ważną sprawą, nad którą pracowała Ania, była śmierć 2-letniego Marcelka z Chodzieży. Chłopiec zmarł uduszony przez pijaną matkę. Dziennikarka opisywała zaniedbania służb - chodzieskiej policji i prokuratury. Chwilę po publikacji materiału zaczęła otrzymywać anonimowe listy z pogróżkami.
Analiza bez danych
W sprawie wypadku Anny Karbowniczak na razie pewnych informacji jest niewiele. Co wiemy? To, że dziennikarka „Głosu Wielkopolskiego” została potrącona na skrzyżowaniu drogi nr 1490 z drogą dojazdową do posesji nr 10-11 w Brzekińcu, że tego dnia nie padało, jezdnia była sucha, a widoczność bardzo dobra. Rowerzystka zginęła w wyniku uszkodzenia rdzenia kręgowego powyżej ośrodka oddechowego. Tyle z faktów. Reszta nie jest już jednoznaczna. I gdyby sąd oparł się tylko o obecne ustalenia, błądziłby po omacku wydając werdykt.
W śledztwie, które toczyło się w tej sprawie, o rekonstrukcję wypadku prokuratura poprosiła biegłego sądowego dr inż. Adama Pachołka. Swoją opinię przygotował wspólnie ze specjalistą medycyny sądowej, dr hab. Czesławem Żabą, szefem Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu. Ich opinia to - zwłaszcza w części przygotowanej przez Pachołka - zbiór domysłów.
Ekspert Pachołek od początku zaznacza w niej, że wielu zmiennych nie jest w stanie ustalić. I to tych najistotniejszych. Poczynając od dokładnego miejsca na skrzyżowaniu, w którym kierowca opla feralnego dnia uderzył w dziennikarkę „Głosu Wielkopolskiego”, po prędkość, z jaką się poruszał. A to sprawy kluczowe, od których zależy rozstrzygnięcie tego, czy to rzeczywiście rowerzystka ponosiła całą winę za wypadek, czy może współwinny, albo nawet całkowicie winny, był też kierowca opla.
Do części informacji biegły nie miał dostępu. Tak jest np. z miejscem, gdzie po potrąceniu znalazła się na jezdni Anna Karbowniczak. Świadkowie, którzy ją znaleźli tuż po tragedii, opisywali ułożenie ciała. Było ono inne niż to, które widnieje w dokumentacji fotograficznej w policyjnych protokołach z miejsca zdarzenia. Wiadomo na przykład, że Ania leżała z głową zwróconą w lewą stronę, obie ręce też zwrócone były na jedną stronę ciała. W późniejszej dokumentacji ciało ułożone jest inaczej niż opisywali świadkowie. Prawdopodobnie dlatego, że świadkowie sprawdzali, czy można potrąconej pomóc. Nie wiadomo, czy zwłoki zostały także w jakimś stopniu przemieszczone.
Hamowanie, które zniknęło
W tej sprawie część dowodów mogli zaprzepaścić sami policjanci. Chodzi o ślady hamowania tuż przed skrzyżowaniem. Kierowca - Maciej N. - jak i jego pasażerowie zgodnie twierdzili, że nie hamował, że wszystko miało wydarzyć się nagle. Po wypadku najpierw schował auto w polu kukurydzy, a potem przejechał nim na posesję brata, gdzie próbował naprawić zderzak, by ukryć ślady wypadku.
Na jezdni przed skrzyżowaniem znaleziono ślady hamowania. Na policyjnych fotografiach zauważył je właśnie biegły Pachołek. Zwrócił w swojej opinii uwagę na fakt, że policja ich nie udokumentowała - nie określiła położenia względem stałych punktów odniesienia, nie dokonała ich pomiarów. Zdaniem biegłego, zarówno rozmiar śladów hamowania, jak i bieżnik, mogą odpowiadać oponom samochodu opel vivaro.
Pewnym jest, że samochód był w tym zakresie sprawny. Biegły dokonał nim próby - auto miało sprawne hamulce. Brak dobrej dokumentacji śladów hamowania to pozbawienie się jednego z dowodów, na podstawie których można określić prędkość, z jaką poruszał się samochód. A prędkość ta okazała się potem w opinii biegłego kluczowa dla rekonstrukcji całego wypadku i uznania winy rowerzystki.
50 km/h to tylko teoria
Z braku dowodów, biegły Pachołek w swojej ekspertyzie przyjął po prostu za dobrą monetę to, co o wypadku opowiadał kierowca opla. Ten utrzymywał, że jechał na drodze z prędkością 50 km/h. Podobnie twierdzili pasażerowie. Trudno jednak zrozumieć, dlaczego na drodze z dopuszczalną prędkością do 90 km/h, na prostym odcinku, bez ruchu innych samochodów (bezpośrednich świadków wypadku wszak nie było), kierowca miałby jechać znacznie wolniej niż mógł? I to w środku dnia, przy dobrych warunkach?
Wiemy z wielu opracowań w Polsce (m.in. Instytutu Transportu Samochodowego), że 90 proc. kierowców przekracza dopuszczalne prędkości - i robią to nawet w okolicach przejść dla pieszych. Dlaczego ten na pustej drodze miałby jechać tak ostrożnie?
Założenie co do takiej prędkości oparte jest jedynie o deklaracje żyjących uczestników wypadku. I w tej sferze stoją w sprzeczności z deklaracjami świadków, którzy wcześniej, przed wypadkiem widzieli niebieskiego opla vivaro na drodze.
Jak wynika z akt sądowych, do których dotarliśmy, świadkowie podkreślali, że auto jechało z dużą prędkością. Trudno zakładać, by kilka osób ze sobą niezwiązanych uznawało nagle wolną jazdę za szybką.
Dlaczego biegły za wiarygodną przyjął opinię człowieka, któremu w tej sprawie może najbardziej zależeć na wybieleniu swoich działań? Dlaczego uznał, że twierdzenia kierowcy, któremu wcześniej dożywotnio odebrano prawo jazdy, są prawdziwe? Przyjęcie prędkości auta jako 50 km/h było podstawą całej analizy biegłego.
Kolejna teoria - rowerzystka i prędkość 10 km/h
Biegły Pachołek przyznał, że nie tylko nie wie, z jaką prędkością mógł jechać kierowca opla. Przyznaje też, że nie ma pojęcia, jak dokładnie na skrzyżowanie wjechała rowerem Anna Karbowniczak (tymczasem z zapisu z GPS dziennikarki wynika wyraźnie, że skręcała w lewo).
Co zrobił biegły? Przyjął kolejne założenie teoretyczne. Po prostu sam uznał, że najpewniej skręcała w lewo, czyli w kierunku nadjeżdżającego opla. Na podstawie lokalizacji GPS z zegarka dziennikarki było wiadomo, że wcześniej jechała ok. 14 km/h.
Z jaką prędkością wjechała na skrzyżowanie? Tego biegły Pachołek też nie był w stanie ustalić za pomocą jakichkolwiek dowodów. Poczynił więc kolejne, już trzecie (!), założenie teoretyczne. Ocenił, że Karbowniczak wjechała z prędkością 10 km/h.
Biegły Pachołek uznał jednocześnie, że kierowca busa mógł zauważyć rowerzystkę dopiero od krawędzi jezdni, którą się poruszał. To czwarte założenie teoretyczne. I dopiero od tego momentu wyliczył czas, w jakim Anna Karbowniczak znalazła się na środku skrzyżowania, bo - to znów założenie - najprawdopodobniej tam mogła zostać uderzona przez pojazd. Pachołek wyliczył więc, że dziennikarka w 1,1 sekundy znalazła się w obszarze, gdzie doszło do zderzenia.
Przywołując poprzednie teoretyczne założenie, że kierowca jechał 50 km/h, biegły obliczył, że w momencie wjeżdżania rowerzystki na skrzyżowanie opel znajdował się w odległości 15,3 m od tego miejsca. Gdyby tak rzeczywiście było, kierowca w 1,1 sekundy nie miał szans zatrzymać się przed rowerzystką wyjeżdżającą z drogi podporządkowanej.
Sam średni czas reakcji kierowców przyjmuje się przeciętnie ok. 1 sekundy - czyli tyle czasu upływa, zanim kierowca zdąży poruszyć kierownicą, czy dosięgnąć pedału hamulca. Do tego dolicza się jeszcze opóźnienia wynikające z zadziałania samego układu hamulcowego pojazdu wynoszące dziesiąte części sekundy.
W efekcie - przy tych założeniach - biegły Pachołek uznał, że Maciej N. nie miał szans na uniknięcie potrącenia. Mógłby wyhamować jedynie, gdyby jechał najwyżej 33 km/h. Wniosek? Dla Pachołka to Anna Karbowniczak była winną wypadku. To ona bowiem - tego akurat dowodzi ślad GPS - jechała drogą podporządkowaną i zgodnie z Prawem o ruchu drogowym powinna ustąpić pierwszeństwa nadjeżdżającym pojazdom.
Biegły nie widział podstaw do tego, by Maciej N. w jakikolwiek sposób mógł przyczynić się do tego wypadku. Problem w tym, że biegły nie powinien snuć teorii. Powinien opierać się na rzeczowych dowodach. A w tej sprawie były dowody, które pominął.
Pominięte dowody. Manipulacja czy zaniedbanie?
Jak określić prędkość pojazdu podczas wypadku? Można to zrobić m.in. oceniając ślady hamowania, a także odległość, na jaką zostało odrzucone ciało poszkodowanego w wypadku.
Pierwsza z tych szans została w sprawie Anny Karbowniczak zaprzepaszczona. Druga - nie została wzięta pod uwagę, ponieważ biegły Pachołek nie wyznaczył miejsca, w którym doszło do zderzenia. A jeśli nie wiadomo, gdzie dokładnie samochód uderzył rowerzystkę, to i nie wiadomo, jak daleko odrzuciło ją to uderzenie.
Dodatkowy problem to możliwa zmiana usytuowania ciała po wypadku. Jest jednak jeszcze jedna możliwość. Prędkość pojazdu uczestniczącego w wypadku można oszacować na podstawie odłamków szkła zbitego reflektora. Te policja w swoich protokołach dokładnie opisała.
Jak można było taki dowód pominąć, a skupić się na deklaracjach kierowcy?
– To oczywisty błąd. Biegły powinien zajmować się przede wszystkim rzeczowym materiałem dowodowym a nie osobowym
– uważa Jerzy Hyżorek, który badaniem spraw wypadków jako biegły sądowy zajmuje się od 1980 r.
– Proszę zwrócić uwagę, że biegły przyjął deklarację człowieka, że ten jechał 50 km/h, bo twierdził, że nie miał innych możliwości. Oczywiście, że miał! W literaturze dotyczącej tej sfery są funkcje, z których można wyliczyć prędkość pojazdu, gdy doszło np. do rozbicia reflektora przedniego. A z tym w tym przypadku mieliśmy do czynienia. W policyjnym protokole biegły ma taki ślad z oględzin wypadku i jest to napisane wyraźnie
– tłumaczy.
Hyżorek, który na prośbę „Głosu Wielkopolskiego” - był z naszymi dziennikarzami na miejscu wypadku - przyjrzał się tej sprawie, dokonał obliczeń na podstawie tych dowodów, które w opinii dla prokuratury zostały pominięte.
Korzystając ze wzoru opisanego w literaturze fachowej Hyżorek na podstawie śladu szkieł reflektora oszacował prędkość opla, z jaką uderzył w dziennikarkę, na… ok. 96 km/h. Biegły zauważa, że mogła to być nawet prędkość większa, biorąc pod uwagę, że istniały ślady hamowania przed skrzyżowaniem, a więc kierowca zwolnił. „Na pewno nie była to prędkość 50 km/h” - zastrzegł w swoich wyliczeniach.
Na miejscu wypadku przeprowadziliśmy także eksperyment. Przyjmując wersję, której trzymają się oskarżeni - że kierowca jechał z prędkością około 50 km/h - rozpędziliśmy auto do tej prędkości. Chcieliśmy sprawdzić, jak zachowa się samochód i w którym miejscu zatrzyma się przy próbie hamowania. Okazało się, że nasz kierowca przy takiej prędkości nie miał żadnych problemów z wyhamowaniem, gdyby na drodze pojawiła się „przeszkoda”.
Jerzy Hyżorek na miejscu wypadku ocenił też, że Karbowniczak mogła widzieć zmierzający w jej kierunku samochód, gdy znalazła się 1,5 m od krawędzi jezdni drogi z pierwszeństwem przejazdu. Przyjmując więc - tak jak i biegły Pachołek - że pokonała jezdnię skośnie, i że jechała ok. 10 km/h, Hyżorek wyliczył, że musiała przejechać 6,5 m zanim wjechał w nią kierowca Opla. Dzięki temu można było oszacować też, jak daleko był od niej Maciej N. Jeśli jechał ok. 96 km/h, to Karbowniczak widziała samochód będący jeszcze bardzo daleko od skrzyżowania - bo aż 62 m.
Najbardziej wstrząsający w tej sprawie jest jednak inny pominięty w opinii Pachołka dowód. To szkło ze zbitego zewnętrznego, prawego lusterka opla. Także udokumentowane w policyjnym protokole. Znaleziono je w odległości ok. 3,8 m od krawędzi drogi nr 1690 - czyli tej głównej, na której doszło do potrącenia. Cała ta droga o nawierzchni asfaltowej ma szerokość 5,6 m. Zatem ciało Anny Karbowniczak uderzyło w to lusterko na drugiej połowie tej drogi - rowerzystka, jak ustalił biegły Hyżorek, zdążyła więc wjechać na właściwy pas.
– Te szkiełka świadczą o tym, że uderzenie o lusterko odbyło się na przeciwnym pasie ruchu patrząc z kierunku poruszania się opla – mówi nam Jerzy Hyżorek. - I to wszystko jest określone w policyjnym protokole.
Czy kierowca mógł wykonywać manewr obronny i zjechać na przeciwny pas ruchu?
– To już jest zadanie sądu, nie technika, który ma tylko określić, co i gdzie się wydarzyło. Jeśli miałbym się do tego odnieść jako kierowca, to podstawową rzeczą, którą się robi, regułą zawodową, jest wytracanie prędkości. A nie uciekanie tam, gdzie jedzie rowerzystka. Bo to przecież wygląda prawie jak polowanie na nią…
– odpowiada Hyżorek.
Hyżorek zaznacza, że przy dokładnej analizie można by też, dzięki szkłom z reflektora, określić, gdzie doszło do zderzenia z rowerzystką. Można też ustalić, w którym miejscu długości tej drogi to się stało - o tym świadczyć będą początkowe szkła reflektora znalezione przez policję.
Luki w tym dowodzeniu? Brak. Na siłę zauważamy, że przy prędkości ok. 100 km/h obrażenia ciała mogłyby być większe. – Proszę zauważyć, że rowerzystka uderzyła tylko częścią ciała – odpowiada Hyżorek.
– I czysto teoretycznie dodam, że w fachowej literaturze przyjmuje się, iż przy prędkościach od 70 km/h potrącone osoby ponoszą śmierć. Ona przecież zmarła na miejscu wypadku, więc prędkość musiała być duża.
Dlaczego tak wiele dowodów i cennych informacji pominięto w opinii zleconej przez prokuratora? Postanowiliśmy zapytać o to biegłego Adama Pachołka.
– Wszystko napisałem w opinii i są też moje odpowiedzi na pytania podczas przesłuchania – mówi. – Problem w tym, że właśnie nie napisał pan wszystkiego – odpowiadamy. – W protokołach policji są dokładnie opisane ślady m.in. szkła reflektora, na podstawie których można szacować prędkość pojazdu.
Dlaczego pan tego nie zrobił? – Bo nie byłem o to pytany. Jeśli sąd mi zada takie pytanie, to udzielę odpowiedzi… – odpowiada Pachołek. – To nie sąd powinien dopytywać w tej sprawie. W swojej opinii przyjął pan założenia teoretyczne, a pominął najważniejsze ślady, na podstawie których można było dokonać obliczeń i rekonstrukcji.
Dlaczego? - pytamy dalej. – Wszystko jest zawarte w opinii – kończy rozmowę biegły.
Zastrzeżeń, co do opinii biegłego Pachołka nie ma za to pełnomocnik Macieja N., kierowcy busa.
– Jeśli chodzi o opinię biegłego sądowego z dziedziny rekonstrukcji wypadku, to ja nie mam do niej żadnych zastrzeżeń. W pierwszej opinii, która została przeprowadzona pod koniec zeszłego roku, biegły uznał, że nie można mówić o winie kierowcy. Została przeprowadzona opinia uzupełniająca, której nie kwestionuje i w mojej ocenie jest rzetelna. Byłem na miejscu zdarzenia, znam materiał dowodowy i uważam, że w tym stanie faktycznym opinia nie mogła być inna
– powiedział nam mecenas Paweł Głuchowski.
Co działo się po wypadku?
Sprzeczności i wątpliwości dotyczących przebiegu wydarzeń, o czym świadczą przedstawiane przez biegłych skrajnie różne wersje, jest wiele. Szereg istotnych dla wyjaśnienia sprawy okoliczności miał miejsce także już po tragicznym wypadku.
Po zdarzeniu, policja zabezpieczyła ślady na miejscu zdarzenia. Poza rowerem Ani, znaleziono również elementy samochodu - urwane lusterko oraz potłuczony reflektor. To, wraz z zeznaniami świadków i nagraniem z kamery monitoringu doprowadziło mundurowych do osób, które brały udział w tym tragicznym zdarzeniu.
Po ponad dobie, na terenie jednej z posesji w Morakowie, wiosce pod Gołańczą, oddalonej od miejsca zdarzenia o około 30 km, zatrzymano 26-letniego kierującego busem Macieja N., jego brata Krystiana N. i znajomego Tomasza P. Byli pod wpływem amfetaminy i naprawiali uszkodzony pojazd, po to by ukryć fakt, że samochód brał udział w wypadku. Dwie kolejne osoby same zgłosiły się na policję. Byli to Mateusz C. i jego dziewczyna Oliwia P., pasażerowie kierowcy.
– Po zderzeniu Maciej N. nie zatrzymał się by sprawdzić, co stało się z rowerzystką. Żadna z osób nie zadzwoniła pod numer alarmowy ani nie podjęła żadnych czynności, by udzielić kobiecie pierwszej pomocy. Maciej N. Mateusz Cz. i Oliwia P. udali się następnie do miejscowości Żoń, gdzie zjechali w polną drogę. Samochód został ukryty w polu kukurydzy. Tam Mateusz Cz. zadzwonił do brata kierowcy mówiąc mu, że „jest gnój i nie jest to rozmowa na telefon” i wskazał dokładnie, gdzie ma przyjechać, żeby się z nim spotkać. Na miejscu były prowadzone rozmowy, co robić dalej. Finalnie zapadła decyzja, żeby pojechać do Morakowa, do miejsca zamieszkania Krystiana N., gdzie następnie samochód miał zostać naprawiony (…)
– czytamy w aktach sprawy.
„Wystraszyłem się, bo jechałem bez prawa jazdy”
Ponadto z akt dotyczących nieudzielenia pomocy, do których uzyskaliśmy dostęp, znajdują się zeznania osób podróżujących busem, biorących udział w wypadku oraz tych, które tuż po nim naprawiały uszkodzone auto. Kierowca, Maciej N. przedstawił swoją wersję, wyznał, że nie miał prawa jazdy.
– To wszystko było niespodziewane. Najpierw coś mnie uderzyło, najpierw w maskę, potem w szybę. Jak odjechałem kawałek dalej, zobaczyłem rower. Wiadomo, jak jest rower, to jest i człowiek. Głupia wyobraźnia, wystraszyłem się, bo jechałem bez prawa jazdy. (...) Pomyślałem, że nie wytrzymam, nie pójdę do więzienia, bo mam córkę. Odjechałem, cały czas jechałem. Na Facebooku przyszedł komunikat, że została potrącona kobieta i sprawcy szuka policja. Wtedy już nie wiedziałem, co mam naprawdę zrobić. Jak już zobaczyłem, że policja tam jest, to już było za późno, żebym tam wrócił. (...) Przed wypadkiem jechałem 50 km/h, swoim pasem, w końcu huk
– zeznawał 4 września w prokuraturze.
Współpasażer, Mateusz Cz. również twierdzi, że prędkość, z jaką jechali nie była duża. Zeznał, że mogła wynosić około 60 km/h. – Kierowca nie hamował tak, aby były ślady. Nie było na to czasu. Nie zdążył się zatrzymać – mówił śledczym.
Naocznych świadków tragicznego wypadku nie ma. Dotarliśmy jednak do osób, które pojawiły się na miejscu zdarzenia, już po nim. Mało tego - rozmawialiśmy z osobą, która widziała jadącą rowerem Anię tuż przed śmiercią.
– Jechałem z Brzeźna, z naprzeciwka widziałem Anię, jadącą w moim kierunku, chwilę później, kiedy dojechałem do domu, usłyszałem huk. To było chwilę przed 14 – wspomina jeden z mieszkańców Brzekińca i dodaje: - Jeżeli wymusiłaby pierwszeństwo, to układ ciała i roweru nie pasuje. Szkła były po lewej stronie jezdni, 10 metrów od krzyżówki.
Wątpliwości ma także inna mieszkanka wsi.
– Nie wierzę, że był to przypadek. Miała zatargi z prokuraturą. Widzieliśmy, jak Ania jeździła tu w okolicy, ale nigdy nie wjeżdżała na tę drogę (red. podporządkowaną). Coś mi tu nie pasuje
– mówi nam kobieta.
Prokuratura wycofuje większość zarzutów
Początkowo prokuratura postawiła zarzuty pięciu osobom. Kierowca Maciej N., jego troje pasażerów: Oliwia P. i Mateusz Cz. oraz Tomasz P. i Krystian N. usłyszeli zarzuty nieudzielenia pomocy umierającej dziennikarce.
Ponadto wszyscy poza kierowcą mieli odpowiadać za zacieranie śladów. Zarzut ucieczki z miejsca zdarzenia usłyszała trójka biorąca udział w wypadku. Dodatkowo Maciejowi N. prokurator postawił zarzut naruszenia zasad bezpieczeństwa w ruchu lądowym i spowodowania nieumyślnego wypadku.
W tym miejscu należy wspomnieć o wcześniejszej karalności kierowcy. Maciej N. na swoim koncie ma dwie kary z Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Ponadto odpowiedział również za spowodowanie wypadku po pijanemu lub pod wpływem narkotyków oraz za zastraszanie i naruszenie nietykalności świadków. Maciej N. otrzymał dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów.
Z kolei 23-letni Mateusz Cz., który był pasażerem Macieja N. w dniu wypadku, był siedmiokrotnie karany, w tym pięć razy za przestępstwa przeciwko mieniu. Początkowo został skazany na kary ograniczenia wolności, a następnie na karę bezwzględnego pozbawienia wolności. Mężczyzna był także dwukrotnie karany za przestępstwa z Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii na kary ograniczenia i pozbawienia wolności.
Będzie przełom w sprawie?
Okoliczności wypadku, w którym zginęła dziennikarka budzą szereg wątpliwości i pozostają niejasne. Obie ekspertyzy dotyczące zdarzenia, jedna wydana przez biegłego Pachołka - powołanego przez prokuraturę - i druga, czyli analiza sporządzona przez biegłego Hyżorka, przedstawiają całkowicie inny bieg wydarzeń.
– Tezy biegłego Hyżorka są mocne. Na ich podstawie sformułował on wniosek o wyłącznej winie kierowcy opla. Jest to teza kompletnie przeciwna do tego, co udało się ustalić biegłym do tej pory
– wskazuje w rozmowie z nami pełnomocnik rodziny Anny Karbowniczak, mecenas dr Michał Krok.
To właśnie ustalenie winnego wypadku może być kluczowe dla rozwikłania sprawy. Winy kierowcy dowodzą dwa istotne punkty opinii Hyżorka.
– Pierwszym jest kwestia śladów powstałych przy uderzeniu ciała Ani w lusterko auta. Ślady po rozbitym lusterku na jezdni pozwoliły biegłemu Hyżorkowi na sformułowanie tezy o miejscu uderzenia w rowerzystkę. Jest to coś, na co nikt wcześniej nie zwrócił uwagi
– podkreśla mec. Krok.
Fundamentalne znaczenie ma także prędkość, z którą poruszał się opel. - Ani biegły powołany przez prokuraturę, ani inni biegli, których prosiłem o konsultację, nie podjęli się wyliczenia tej prędkości i nie wspominali o istnieniu takiej możliwości - mówi nam pełnomocnik rodziny Ani.
Enigmatyczna opinia biegłego Pachołka
Mecenas Krok w rozmowie z nami zaznacza, że pracę biegłego prokuratury skonfrontował z wiedzą także innych ekspertów z zakresu wypadków drogowych. Ocenili oni opinię Pachołka niezwykle krytycznie, zarzucając jej niezgodność ze sztuką i znaczące deficyty merytoryczne.
– Nie zawiera właściwego zbioru danych, w tym dostępnych dowodów z miejsca zdarzenia, śladów z powierzchni samochodu, roweru, ciała rowerzystki, które uzasadniałyby tezy o przebiegu wypadku. Według biegłego, z którym konsultowałem opinię dr Pachołka, w opinii brakuje też czynności inżynierskich i rekonstrukcyjnych, które pozwalałyby na uzasadnienie wniosków
– wymienia prawnik.
Jak dodaje, ekspertyza Pachołka wygląda tak, jakby była sporządzona pod przyjętą z góry tezę i oparta właściwie o jeden czynnik, pogrążający rowerzystkę - dane GPS z jej zegarka.
Tak daleko idące niejasności dotyczące nie tylko przebiegu zdarzeń, ale przede wszystkim sprawstwa wypadku, mogą wskazywać na konieczność wznowienia śledztwa i zasięgnięcie opinii większej liczby ekspertów. Także biegłego Hyżorka, który podjął się wyliczenia prędkości auta.
– Jeżeli w tak poważnej sprawie, w której chodzi o śmierć człowieka, pojawiły się nowe opinie i ustalenia, to jak najbardziej jest to przesłanką do wznowienia śledztwa. W mojej ocenie przy tego rodzaju sprawie, prokuratura powinna wziąć pod uwagę więcej ekspertyz biegłych. Śledczy uwzględniając więcej opinii i konfrontując je ze sobą, mogą uniknąć błędu i dokładniej wyjaśnić sprawę
– ocenia prof. Brunon Hołyst, prawnik i kryminalistyk.
Przedstawienie opinii innych biegłych niż powołany przez prokuraturę dr Pachołek, będzie możliwe jednak dopiero po ewentualnym uchyleniu przez sąd decyzji o umorzeniu śledztwa. Wówczas ekspertyzy będzie można przedstawić w formie tzw. wniosków prywatnych.
Jak zaznacza prawnik, prof. Zbigniew Ćwiąkalski, były minister sprawiedliwości, nie można jednocześnie z góry zakładać, że jeżeli prokuratura dysponuje tylko jedną opinią biegłego, to z pewnością jest ona błędna czy nierzetelna. – W toku postępowania zadaniem pełnomocnika jest wykazanie, jakie konkretnie błędy, sprzeczności czy wątpliwości zawarte są w danej opinii biegłego – tłumaczy ekspert.
Ustalenie dokładnego przebiegu i miejsca wypadku może być kluczowe dla wskazania winnego, a co do tego prowadzi - ewentualnego postawienia nowych zarzutów kierowcy i pasażerom opla. Prokuratura jako odpowiedzialną za wypadek wskazała dziennikarkę, co uniemożliwia oskarżenie ich o zacieranie śladów przestępstwa. Nawet jeśli w chwili zatrzymania przez policję właśnie to próbowali zrobić, naprawiając usterki w samochodzie.
Mecenas Krok zapowiada złożenie do sądu pisma z wnioskami z opinii biegłego Hyżorka. W ten sposób możliwe jest przekonanie sądu o konieczności wznowienia śledztwa. - Sąd nie może w tej chwili uzupełniać materiału dowodowego, więc liczymy na przekazanie sprawy do dalszego prowadzenia prokuraturze, ze wskazaniem sporządzenia nowej opinii - wyjaśnia pełnomocnik. Dodaje, że jego zdaniem istotne będzie także powołanie biegłego z zakresu odczytywania danych z GPS, co mogłoby pomóc jeszcze precyzyjniej określić miejsce wypadku.
Przed obliczem sądu
30 czerwca br. Prokuratura Okręgowa w Poznaniu skierowała do Sądu Rejonowego w Wągrowcu akt oskarżenia przeciwko trzem osobom, tj. Maciejowi N., Mateuszowi Cz. i Oliwii P., których oskarżyła jedynie o nieudzielenie pomocy dziennikarce. Wobec pozostałych podejrzanych wycofano zarzuty.
Proces ruszył 16 sierpnia, blisko rok od tragicznego wypadku. Na ławie oskarżonych zasiadły nie trzy, lecz dwie osoby - kierowca Maciej N. i pasażerka busa, Oliwia P. Prokurator Dobrawa Strzelec-Koplin poinformowała po rozprawie, w rozmowie z naszym dziennikarzem, Arkadiuszem Dembińskim, że oboje przyznali się do nieudzielenia pomocy dziennikarce i wyrazili chęć dobrowolnego poddania się karze. Takiej woli nie wyraził Mateusz Cz. Jego sprawa będzie rozpatrywana w osobnym procesie.
Dla Macieja N. prokuratura proponuje rok pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem na trzy lata. Dla Oliwii P. prokurator wnioskuje natomiast o osiem miesięcy pozbawienia wolności z warunkowym wykonaniem wyroku na okres próby dwóch lat. Dodatkowo wobec obojga prokurator chce, aby sąd zastosował dozór kuratora, aby co 3 miesiące informowali oni sąd o przebiegu odbywania kary. Zgodnie z propozycją prokuratury mają zapłacić grzywnę po 5 tysięcy złotych.
Czytaj też: Śmiertelny wypadek dziennikarki. Ruszył proces osób, które nie udzieliły jej pomocy
Pierwsze posiedzenie w sądzie w Wągrowcu trwało zaledwie kilkanaście minut. Po usłyszeniu od pełnomocników oskarżonych informacji, że oboje podtrzymują swoje stanowiska, sąd poinformował, że będzie oczekiwał na dodatkową opinię biegłych z zakresu medycyny sądowej, dotyczącą wydarzeń po wypadku, stanu dziennikarki. Ma ona wykazać, czy gdyby Ani udzielono od razu pomocy, to miałaby ona szanse na przeżycie.
– Podkreślić należy, że tylko stwierdzenie zgonu nie wymaga podejmowania działań zmierzających do udzielenia pomocy w sytuacji określonej w przepisie art. 162. K.k. Warunkiem karalności bowiem jest niepodjęcie działań zmierzających do udzielenia pomocy, nawet gdy szanse uchylenia niebezpieczeństwa są niewielkie (…). Mając na uwadze powyższe wskazać należy, iż oskarżeni po zderzeniu z kierującą rowerem Anną Karbowniczak nie zatrzymali się, nie udzielili jej pomocy. Po odjechaniu z miejsca zdarzenia żaden z nich nie cofnął się, ani też nie zadzwonił na numer alarmowy i nie podjął żadnych działań zmierzających do udzielenia pomocy potrąconej kobiecie. Tym samym swoim zachowaniem wypełnili znamiona przestępstwa przeanalizowanego w art. 162. $1 k.k
– wskazała prokurator.
Decyzja sądu, który wystąpił o dodatkową opinię, może zaskakiwać. Okazuje się, że w aktach sprawy znajduje się już taka ekspertyza.
– Nie jest możliwe dokładne ustalenie czasu zgonu dziennikarki, w oparciu o przeprowadzone badanie pośmiertne w zakładzie medycyny sądowej. Czas zgonu ustala się na podstawie przeprowadzonych oględzin zewnętrznych w miejscu ich ujawnienia
– wskazał w protokole przesłuchania Czesław Żaba.
Co ma na celu takie działanie sądu? Czy może zmierzać to do uniewinnienia oskarżonych?
Podczas rozprawy sąd poinformował jednocześnie, że wpłynął do niego wniosek pełnomocnika oskarżyciela posiłkowego z prośbą o zawieszenie postępowania ze względu na to, że zaskarżył on decyzję o umorzeniu śledztwa.
Mecenas Krok zaskarżył w całości decyzję prokuratury o umorzeniu śledztwa wobec stwierdzenia braku zrealizowania znamion czynu zabronionego w sprawach zarówno Macieja N., podejrzanego o naruszenia zasad bezpieczeństwa w ruchu lądowym i spowodowania nieumyślnego wypadku, a następnie zbiegnięcie z miejsca zdarzenia; jak i Krystiana N. podejrzanego o nieudzielenie pomocy dziennikarce oraz sprawie przeciwko Krystianowi N., Tomaszowi P., Mateuszowi Cz. i Oliwii P., podejrzanym o zacieranie śladów przestępstwa.
Zażalenie nie zostało jeszcze rozpatrzone. Kolejny termin rozprawy nie został wyznaczony.
Więcej informacji w sprawie śmierci Anny Karbowniczak przeczytasz w sobotnim wydaniu Głosu Wielkopolskiego” i na gloswielkopolski.pl
Po decyzji prokuratury, która uznała, że jedyną winną wypadku jest Anna Karbowniczak, a pozostali uczestnicy nie poniosą kary m. in. za zacieranie śladów, redakcja „Głosu” powołała zespół śledczy.
W jego skład weszli:
- Justyna Piasecka - dziennikarka „Głosu Wielkopolskiego”;
- Blanka Aleksowska - dziennikarka, freelancerka, współpracowała z Wirtualną Polską, czy Interią;
- Łukasz Zboralski - dziennikarz, redaktor, ekspert tematyki BRD, szef portalu brd24.pl;
- Arkadiusz Dembiński - kierownik redakcji naszemiasto.pl w Wągrowcu;
- Marcin Wątrobiński - z-ca red. naczelnego „Głosu”;
- Rafał Cieśla - szef działu Wydarzenia w „Głosie”