Kawiarnia w chorwackim miasteczku Rovinj. Przy jednym ze stolików czteroosobowa rodzina, która raczy się lodam. Naczynia są już prawie puste, mężczyzna trzyma ręce pod stołem. W końcu wyciąga jedną dłoń, kładzie coś na talerzu i zaczyna jeść z drugiej strony. Po chwili wstaje od stołu, z talerzem biegnie do kelnera. Jak zrelacjonują chorwackie gazety „Rovinj News” oraz „Novi List”, których artykuły przytoczą następnie polskie media, klient zasugeruje, że na talerzu znalazł muchy. Słyszą to inni klienci, obsługa podejmuje decyzję o tym, że klient nie musi płacić rachunku.
Dopiero po wyjściu klienta obsługa sprawdzi nagranie z monitoringu. Przekona się wówczas, że z zamówieniem wszystko było w porządku, że to klient sam położył muchy na talerzu. Klient ostatecznie zapłacił, gdyż akurat przechodził koło kawiarni, gdy jej właściciel zdążył przeanalizować nagranie. A filmik pod hasłem „Haniebne zachowanie polskiej rodziny” trafił do sieci. Okazało się później, że na pomysł „oszczędności” wpadł funkcjonariusz więzienia w Gorzowie Wielkopolskim. Mężczyzna został zawieszony, wnioskował o to Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości. Sprawa jest wyjaśniana, wstyd pozostał.
Wśród polskich turystów nie brakuje osób roszczeniowych oraz zwykłych cwaniaków. Codziennie przekonują się o tym piloci wycieczek, którzy podróżują z naszymi rodakami po świecie. Mają pod swoją opieką zarówno tych, którzy wszystko wiedzą najlepiej, tych, którzy skarżą się na brak mydła oraz tych, którzy reklamowania wycieczek uczynili biznes i nieźle na tym zarabiają.
Doskonale wie o tym Maciej Klimczak, pilot wycieczek z Łodzi, choć sam raczej takich zachowań nie doświadcza.
- Zwiedzam z turystami dawne kraje ZSRR, Czechy, Słowację, Węgry - mówi Maciej Klimczak. -Tam wybierają się inni turyści niż do Chorwacji. A to właśnie wśród wyjeżdżających do Chorwacji znajdują się często turyści roszczeniowi, którzy żyją z reklamowania wycieczek. Szukają nieprawidłowości, składają reklamacje, a w biurach podróży nie chcą do siebie zrażać klientów. Niezadowoleni klienci otrzymują rabat lub zwrot części kosztów i za te pieniądze jadą na kolejną wycieczkę. A tam wszystko się powtarza...
Z obserwacji Macieja Klimczaka wynika, że największe niezadowolenie klienci prezentują... pierwszego dnia wyjazdu. Jego zdaniem to efekt tego, że jeszcze nie pozbyli się stresu związanego z pracą. Widać to po narzekaniach na: zbyt twarde fotele w autobusie, zbyt małą liczbę przystanków po drodze, zbyt dużą liczbę przystanków w trakcie tej samej drogi, zły kran w łazience. Mija dzień i nagle kran jest dobry, fotele wygodne i ogólnie mniej rzeczy przestaje przeszkadzać.
Piloci wycieczek zakładowych często są w stanie „podziwiać” alkoholowe wytrenowanie naszych rodaków, zwłaszcza w trakcie dojazdu na miejsce. Czasem wiąże się to z dezorientacją. -W czerwcu dojechaliśmy do Tallina, do autokaru wsiadł lokalny przewodnik, który płynną polszczyzną opowiadał, co będziemy zwiedzać - mówi pan Maciej. - Nagle słychać głos z samego końca autokaru. Pan upewnia się, czy może zadać pytanie i nagle wypala: Przepraszam, a w jakim kraju jesteśmy. Na odpowiedź, że w Estonii reaguje pytaniem, a czy byliśmy już może w Finlandii. Gdy słyszy, że będziemy tam jutro oddycha z ulgą i tłumaczy, że obiecał przywieźć żonie prezent właśnie z Finlandii...
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE...
Jolanta Cieślak z Bełchatowa wycieczki pilotuje od 30 lat. Przeżyła m. in. wyjazdy handlowe, gdy pod koniec lat 80. ubiegłego wieku uczestników wycieczek bardziej interesował handel niż zwiedzanie. Ostatnie 8 - 10 lat pilotuje często wycieczki do Niemiec.
Dużo pracy piloci mają w przypadku realizowania tzw. wycieczek katalogowych. Turyści nie wyobrażają sobie, by jakiś punkt programu nie został zrealizowany. W przypadku opłaconych z góry wycieczek nie chcą dopłacać. Zwiedzają więc jedno z drezdeńskich muzeów i nie rozumieją, co mówi do nich przewodnik. Dlaczego? Bo wstęp był opłacony, a za słuchawki z tłumaczeniem trzeba było dopłacić trzy euro...
Najgorsze są wycieczki zakładowe, zwłaszcza takie, gdy żony i narzeczone zostają w domu. Panowie się wówczas nie krępują, pić zaczynają tuż po odjeździe autokaru. Takich łatwo zgubić na postoju.
- Jeden z uczestników wycieczki zakładowej zniknął nagle na parkingu w Padwie - mówi Jolanta Cieślak. - W autokarze zostawił telefon, dokumenty, pieniądze. Minęło półtorej godziny, zdecydowałam się zgłosić zaginięcie. Poszłam na komisariat policji, okazało się, że on tam był i na dodatek nie mógł się z nikim dogadać. Gdy go zabierałam, widziałam prawdziwą ulgę w oczach policjantów.
Kłopotów pilotka spodziewała się już przed odjazdem. W całym autokarze było bowiem tylko siedem pań.
Zmorą przewodników i pilotów są tzw. besserwisserzy. Podróżował z takim Marek Niewola, pilot wycieczek z Łodzi.
- Uważał, że jest najlepszy, najmądrzejszy i wszystko ma się odbywać pod jego dyktando - wzdycha Marek Niewola. -Niełatwo było też spacyfikować spółdzielnię odlewników, która podczas wycieczki nie „odlewała”. Przewodził im prezes, dlatego grupę trudno było spacyfikować, prezes próbował wódką częstować nawet mnie i kierowcę. Największe wymagania mają ci, którzy płacą najmniej, np. jadą do Chorwacji za 1/3 ceny, gdyż resztę pokrył fundusz zakładowy.
Dużo wyrozumiałości dla swoich podopiecznych ma Maciej Wściubiak, pilot z Łodzi, który polskich turystów poza granicami kraju charakteryzuje krótko.
- Wyłącza się im myślenie i są zagubieni - mówi Maciej Wściubiak, który w roli pilota wystąpił dotąd ponad 200 razy. - Gdy w Polsce mówię grupie, że pokoje o numerach powyżej 200 znajdują się na drugim piętrze, powyżej 300 na trzecim piętrze, wszyscy to rozumieją. Gdy to samo mówię np. w Pradze, to słyszę pytanie, na którym piętrze znajduje się pokój 207. W innym kraju ludzie czują się niepewni.
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE...
Zdarzają się także humorystyczne sytuacje, takie jak w przypadku braku mydełka. Taką pretensję wygłosiła jedna z uczestniczek wycieczki tuż po przyjeździe na miejsce. Maciej Wściubiak udał się do jej pokoju. Na łóżkach ciągle leżały ręczniki.
- Zapytałem, czy nie było na nich mydełka - mówi pilot. - Jednocześnie spojrzałem na współlokatorkę tej pani, która kończyła jeść „białą czekoladkę”. Odpowiedź była jedna: Myślałam, że to na nasze powitanie...
Pabianiczanin Michał Cessanis, podróżnik i sekretarz redakcji National Geographic Traveler odwiedził już sześć kontynentów. Zauważył, że im dalej jest od domu, tym bardziej może liczyć na swoich rodaków. Nie znaczy to jednak, że w podróży jesteśmy aniołkami, o czym Michał Cessanis przekonał się w trakcie podróży samolotem z Cypru do Warszawy. Skończyło się na wezwaniu funkcjonariuszy.
- Do samolotu wsiadł pijany mężczyzny, który zachowywał się strasznie - mówi Michał Cessanis. -Wyzywał innych pasażerów, był bardzo wulgarny, a młodej kobiecie w ciąży zasugerował, że leci tanio rodzić w Polsce po tym, jak dokazywała na Cyprze. Inni pasażerowie prosili stewardessy, by go uspokoiły, ale nic nie pomagało. Został zatrzymany na lotnisku w Warszawie.
Z takimi sytuacjami pochodzący z Pabianic podróżnik nie spotkał się w Azji, dokąd chętnie lata. Zauważa, że na końcu świata Polacy są bardzie pomocni. Mimo wszystko nawet w Europie Polacy nie dzierżą tytułu najgorzej zachowujących się turystów tego świata. O to miano walczą także Brytyjczycy, i Rosjanie. Skandynawowie poza domem się upijają, z tego także „słyną” Anglicy, a wiele na ten temat do powiedzenia mają chociażby mieszkańcy Krakowa i Pragi. W ocenie Cessanisa gorsi od polskich turystów są podróżnicy rosyjscy, którzy są bardzo skąpi. Potrafią np. w dziesięć osób złożyć się na zakup jednej butelki wina i... wykłócać się o jej cenę.
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!