Jola Niwińska była już w Meksyku, na Wyspach Zielonego Przylądka, w Papui Nowej Gwinei, Indonezji i w Australii. Zawsze zabiera ze sobą plecak pełen książek i uwalnia je w najbardziej nietypowych lokalizacjach. Tym razem wybrała się na Antarktydę, nazywaną kontynentem rekordów.
- To jedyne miejsce na świecie, które nie należy do żadnego państwa, nie ma rządu ani obywateli. Ma natomiast swoją internetową domenę, flagę, a nawet numer kierunkowy - mówi bydgoszczanka, miłośniczka książek i podróży, wiceprezes fundacji Bookcrossing Polska. - Na podstawie Traktatu Antarktycznego wszystkie terytorialne pretensje są zamrożone. Antarktydy nie można też wykorzystywać militarnie ani wydobywać tam żadnych surowców.
Niwińska zawsze marzyła o tej podróży. Szybko okazało się, że to prawdopodobnie najtrudniejsza z jej dotychczasowych wypraw. - Wyruszyliśmy z Ushuaia, stolicy argentyńskiej Ziemi Ognistej. Stamtąd w linii prostej do Antarktydy jest tysiąc kilometrów. Niby niewiele, ale żeby tam dotrzeć, trzeba najpierw pokonać najbardziej na świecie wzburzone wody cieśniny Drake’a - opowiada. - To tam spotykają się trzy oceany, to tam wieją wiatry osiągające niewyobrażalne prędkości, w końcu to właśnie tam ryzyko napotkania góry lodowej jest ogromne.
Zobacz także: Pragnę świata pełnego miłości, szacunku i książek
Po 48 godzinach trudnej podróży statek dotarł do skalistych wybrzeży Szetlandów Południowych. To tu zaczyna się Antarktyka - archipelag 11 większych i kilku mniejszych wysp, położonych 120 km od wybrzeży Antarktydy. Na największej z nich - Wyspie św. Jerzego - znajduje się Polska Stacja Antarktyczna im. Henryka Arctowskiego. Do Antarktydy stamtąd jeszcze kawał drogi.
- Wsiedliśmy do tzw. zodiaków, czyli pontonów wyposażonych w silniki, i docieraliśmy do kolejnych wysp. Na początek Barrientos - mówi Niwińska.
Pierwsze, co uderza po wyjściu na ląd to intensywny zapach pingwinich kolonii. I widok - po wyspie spacerują tysiące małych, przyjacielskich stworzonek o czarno-białym umaszczeniu. - Gniazdują tam pingwiny antarktyczne i białobrewe. Te drugie są bardzo ciekawskie, podchodzą, zaczepiają nas, wąchają, a czasem próbują też smakować. Przez większość czasu jednak walczą o kamienie. Są dla nich bardzo ważne - to właśnie na nich wiją gniazda, to one pomagają w walce o względy samicy - śmieje się. - Pingwiny łączą się w pary na całe życie.
Kolejna wyspa w harmonogramie podróży to Hydrurga Rocks, nazywana lamparcią, a przewrotnie pełna uchatek antarktycznych i fok Weddella. Następną jest Danco, a jeszcze następna to Wyspa Zimowa. Na niej wyprawa zatrzymuje się na dłużej. - Znajduje się tam Wordie House - jedna z pierwszych stacji naukowo-badawczych na Antarktydzie - snuje opowieść bydgoszczanka. - Funkcjonowała do 1954 roku. Warto wspomnieć, że w czasie drugiej wojny światowej to właśnie tam znajdowały się radiostacje monitorujące ruchy niemieckich statków.
W tej chwili Chata Wordiego to zabytek, wpisany na listę Historycznych Miejsc i Pomników Antarktyki. - Składa się z kuchni, salonu, biura, szopy generatorowej, toalety i... pokoju dla psa - mówi Niwińska. - Wygląda, jakby ktoś ją przed chwilą opuścił - nic tam nie zostało ruszone. Są stare puszki z kawą, narzędzia, talerze, książki, sprzęt radiowy. To fascynująca kapsuła czasu.
Kolejny przystanek tej antarktycznej przygody zdaje się być jeszcze bardziej fascynującym. - Na wyspie Galindez odwiedziliśmy ukraińską stację naukowo badawczą im. Vernadskiego. Kiedyś należała do Wielkiej Brytanii, jednak w 1996 roku została sprzedana Ukrainie za... funta - opowiada Niwińska. - To całoroczna stacja, przeznaczona dla 24 osób. A prócz sypialni, kuchni, jadalni, pracowni naukowych, a nawet niewielkiego szpitala, siłowni i pokoju muzealnego - można tam znaleźć - szczególnie bliską memu sercu - bibliotekę. Zostawiłam w niej swoją książkę o innej wyprawie - do Papui Nowej Gwinei. Na moich plecach trafiła na sam kraniec świata.
Na terenie ukraińskiej stacji jest też stół bilardowy, sklep z pamiątkami i prawdopodobnie najbardziej oryginalny na świecie bar, w którym można spróbować jedynego w swoim rodzaju antarktycznego bimbru. - Trzy dolary za kieliszek - zdradza Niwińska. - I kieliszek wystarczy.
Cel podróży Niwińska osiągnęła 26 stycznia tego roku. To właśnie wtedy postawiła nogę na siódmym kontynencie - w Antarktydzie Zachodniej, na Półwyspie Arctowskiego.- To nieprawda, że tam nie ma kolorów - mówi Niwińska. - Mnogość odcieni bieli, szarości, błękitu i różu jest nieprawdopodobna. A wokół pustka i cisza, lodowce i kolonie pingwinów. W promieniu tysięcy kilometrów nie ma nikogo. Trudno sobie to wyobrazić. To zupełnie inny świat, którego nie da się porównać z niczym, co znałam - mówi Niwińska. I już szykuje się do następnej wyprawy. Tym razem celem będzie Japonia.
Wampiriada 2018 w Bydgoszczy. Studenci UKW oddali cząstkę siebie.
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!