Izabela Jałowiecka: Seksowna elegancja to mój styl. Tak ubieram też kobiety, które nie boją się podkreślać swojej figury i osobowości

Katarzyna Pachelska
Rozwijam swoją firmę małymi krokami od pięciu lat. W tym roku stawiam na sprzedaż przez internet, zainwestowałam w aplikację mobilną - mówi Izabela Jałowiecka, właścicielka katowickiej odzieżowej marki Furelle i jej główna projektantka.

Jest pani właścicielką marki odzieżowej Furelle i jej główną projektantką. Czy przed założeniem tego biznesu miała pani coś wspólnego z projektowaniem mody?
Nie. Mam 15-letnie doświadczenie w branży reklamowej. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że reklama i przyszłość w niej są dla ludzi młodych. Zaczęłam zauważać, że im jestem starsza, tym częściej z rynku wypierają mnie ludzie młodzi, nowocześni, z zupełnie innego medialnego pokolenia. Zaczęłam więc szukać jakiegoś obszaru działalności, który z jednej strony byłby przyjemnością dla mnie, a z drugiej mógłby dać mi źródło utrzymania. Ponieważ, jak pewnie 90 proc. kobiet, pasjonowałam się ubraniami, stylizacjami i byłam, jak na tamten czas (teraz już może mniej), dobrą klientką firm odzieżowych, to pomyślałam - dlaczego mam nie spróbować żyć z czegoś, na czym zarabiają inne firmy? Oczywiście rzeczywistość okazała się mniej kolorowa, bo wcale nie jest tak łatwo zarobić na ubraniach. Łatwiej jest wydać pieniądze na ubrania, niż na nich zarobić.

Pewnie łatwiej jest zarobić na ubraniach, będąc pośrednikiem czy hurtownikiem, niż wytwarzając je. Skąd więc pomysł, żeby produkować odzież?
Drugim powodem, dla którego zainteresowałam się branżą odzieżową, było to, że oferta sieciowych sklepów z ubraniami była z jednej strony bardzo szeroka, a z drugiej - taka sama. Do jakiegokolwiek sklepu by się nie weszło, to ciuchy były podobne, były kopią rzeczy ze sklepu obok. Poza tym moda idzie w kierunku niezrozumiałym dla mnie, w stronę oversize’owych ubrań, które są postrzegane jako nowoczesne. Jestem przeciwna sprowadzaniu kobiecej sylwetki do męskiej, zacieraniu różnic między ubraniami dla mężczyzn i dla kobiet. Kobiecości było w modzie coraz mniej, ale jeśli moda była kobieca, to taka staromodna - garsonki, dopasowane spodnie. Nie było wtedy dla mnie firmy, która łączyłaby te dwie rzeczy, z jednej strony fason podkreślający sylwetkę kobiety, z drugiej - nowoczesność. A jak już były marki, które oferowały dopasowane kobiece ubrania, to balansowały na granicy wulgarności. Nie było firmy, której ubrania zachowywały równowagę, oferując seksowną elegancję. Uważam, że tego na rynku brakuje.

Pomysł był ciekawy, zresztą dla każdej kobiety zajmowanie się ubraniami wydaje się dobrym pomysłem na biznes, ale jak doszło do tego, że zdecydowała się pani założyć firmę? Czy miała pani zaplecze, czy ktoś pani pomagał?
Całe moje życie zawodowe było dziełem przypadku. I to, że trafiłam do branży reklamowej na początku, to był absolutny przypadek. Tak też było z modą. Na początku zaczęłam szyć rzeczy dla siebie, bo nie mogłam ich kupić w sklepach. Trafiłam na bardzo dobrą krawcową, która profesjonalnie wykonywała usługi dla zagranicznych firm odzieżowych, trzymała wysokie standardy jakościowe (to zresztą zostało mi do dziś, bardzo mi zależy na wysokim standardzie moich produktów). Uszyła mi pierwszy, a potem drugi i trzeci płaszczyk, i zrobiła mi się z tego całkiem pokaźna kolekcja. Najbliższe mi przyjaciółki zaczęły na zasadach koleżeńskich zamawiać u mnie płaszcze, bo chciały dokładnie takie same. Poznałam stylistkę Tatianę Szczęch, która prowadziła szkolenie dla mojego klienta biznesowego. To ona mnie namówiła do zorganizowania, na początku showroomu, w ramach obiektu, w którym wtedy pracowałam, przy ulicy Gliwickiej w Katowicach. Obiecała, że będzie przychodzić do niego ze swoimi klientkami i zobaczymy, jak to się przyjmie. Kułam żelazo póki gorące, kupiłam meble w IKEA, zaaranżowałam showroom, zatowarowałam go niedużą liczbą ubrań. I te rzeczy zaczęły wzbudzać prawdziwe zainteresowanie. Wtedy pomyślałam, że może faktycznie to jest dobry kierunek działalności biznesowej.

A jakim cudem ma pani teraz sklep w Silesia City Center? Co prawda z wejściem z zewnątrz, z parkingu, ale jednak to największe centrum handlowe w województwie, a pani ma niezależny brand odzieżowy, w dodatku istniejący od niedawna.
Można się z tego śmiać, ale naprawdę - to się zdarzyło przez przypadek. Dzwoniłam i mailowałam do różnych centrów handlowych z pytaniem, czy mogę u nich na parkingach rozdawać ulotki reklamujące mój showroom. Wszystkie centra, oprócz Silesii, odpisały mi, że jeśli nie jestem ich najemcą, to absolutnie nie mogę tego robić. SCC odpisała mi, że oczywiście u nich również nie mogę rozdawać ulotek, ale zapraszają mnie na rozmowę, bo mają 29-metrowy, malutki lokal przy Rossmannie, który mogą mi wynająć na 2-3 miesiące, bo przez moment pozostawał wolny. Po to, żebym się przekonała, jak wygląda działalność w takiej galerii handlowej. Zdecydowałam się na ten krok, chociaż absolutnie nie było mnie stać na Silesię. Okazało się szybko, że w takim sklepie nie mogę, jak w showroomie, mieć po jednej sztuce odzieży, tylko co najmniej trzy rozmiary z każdego produktu. Spanikowałam, ale pomyślałam, że skoro już podpisałam umowę, to teraz muszę szybko zorganizować towar, który mam tam sprzedawać. W ciągu 2 miesięcy dokonałam niemożliwego, opracowując od początku cały etap produkcji ubrań, o którym zresztą nie miałam zielonego pojęcia. Jeździłam od jednego do drugiego dostawcy, każdy coś podpowiadał, jeden skierował do szwalni, drugi polecił świetną konstruktorkę ubrań, która w przemysłowym szyciu ubrań jest konieczna. Tak się to zaczęło. Zapytałam w Silesii, co by było, gdyby mi się spodobało u nich, czy znaleźliby mi inny lokal. Panie popatrzyły po sobie i jedna z nich powiedziała: To może lokal po kamieniarzu? I to właśnie w nim mam swój sklep i pracownię w jednym. Zostały mi po kamieniarzu ładne podłogi, sufity podwieszane, klimatyzacja, łazienka. Nie musiałam w to inwestować, bo to było gotowe. Zresztą nie byłoby mnie na to stać. Tak naprawdę postawiłam tu tylko przymierzalnię. I tak tu jestem już czwarty rok...

SCC to dobre miejsce dla takiej marki jak Furelle? Przecież chciała się pani odróżniać od sieciowych sklepów... Nie ma lepszego miejsca, ale jest to też trudna lokalizacja. W kategoriach pojmowania Silesii przez klientów ten sklep nie istnieje. To miejsce nie generuje mi klientów, muszę ich sama zdobyć. Z tym klientem zresztą zupełnie inaczej się pracuje. Uczestniczymy w różnego typu akcjach dla kobiet, we wszelkiego rodzaju inicjatywach po to, żeby klientów poinformować, że my jesteśmy. Musimy się bardziej zaangażować w zdobywanie klientów.

Gdy już pani pozyska klientkę, to jednak SCC, z wielkim parkingiem i innymi sklepami w galerii „nadrabia” niewidoczną lokalizację Furelle.
Tak, moje klientki zazwyczaj są bardzo lojalne, a to skarb. Gdy klientka już wejdzie do naszego atelier i pracowni, poczuje tę atmosferę, tak inną od sklepów wewnątrz Silesii, ten poziom obsługi, to później wraca. My już mamy w tej chwili takie klientki, które po zaparkowaniu auta najpierw przychodzą do nas, robią sobie research, zamawiają ubrania, a potem załatwiają inne rzeczy - idą do Douglasa, zrobić sobie paznokcie albo obejrzeć buty. Poza tym w showroomie, gdzie ktoś się specjalnie umawia z klientką, podskórnie czuje się przymus kupienia czegoś. U nas tego nie ma, a z drugiej strony możemy uzyskać atmosferę showroomu.

Na czym polega ta „atmosfera showroomu” i czy to jest pani sposób na przyciągnięcie klientek?
Na dużo większym spokoju w samym procesie zakupowym. U nas poświęca się klientce znacznie więcej czasu niż w zwykłych sklepach. Jest możliwość dostosowania rzeczy do konkretnego odbiorcy. Nie mamy przymusu sprzedania wszystkiego, co jest wywieszone. To są bardziej produkty demonstracyjne niż sprzedażowe. Oczywiście, jeśli komuś pasuje akurat coś z wieszaka, to można to kupić, ale specjalizujemy się w idealnym dopasowywaniu ubrań do sylwetek i upodobań (np. kolorystycznych) klientek. Zamówioną rzecz jesteśmy w stanie uszyć w ciągu 3-4 dni. Zrobiła nam się tutaj taka przestrzeń przyjacielskich spotkań, bo bardzo często klientki spotykają się tu, wymieniają wizytówkami, nawiązują kontakty i nawet robią wspólne biznesy czy wyjeżdżają razem na wakacje.

Ubrania marki Furelle nie są tanie.
Produkujemy ubrania w pojedynczych sztukach, nie mamy magazynów z tysiącami sztuk bluzek czy sukienek. Oferta sieciówek jest tak szeroka, że od początku wiedziałam, że nie przebiję ich cenowo, nie jestem w stanie z nimi konkurować. Poza tym, nawet bym nie chciała. To spowodowało, że mój biznes poszedł właśnie w tym kierunku.

Jak zdobyła pani pierwsze prawdziwe klientki, niebędące przyjaciółkami czy znajomymi?
Po prostu wychodziły z parkingu podziemnego i akurat zauważyły mój sklep, wtedy jeszcze w środku SCC. I te panie są ze mną do dzisiaj, wręcz stały się moimi przyjaciółkami.

Wiem, że pani jest nie tylko właścicielką i projektantką Furelle, ale też zajmuje się marketingiem.
Zawsze byłam wielozadaniowa, jestem maniaczką pracy i perfekcjonistką. Taką mam naturę. Oczywiście nie można robić wszystkiego, ale gdy zaczyna się jakiś start-up, to bardzo ważne jest, by poznać każde stanowisko pracy, zanim kogoś się na nie przyjmie. Zanim stać cię będzie na zatrudnienie pracowników, to musisz tę wartość wypracować sama. U mnie nie było takiego momentu inwestycji, że miałam na koncie tyle, że mogłam swobodnie inwestować. To było finansowanie z bieżącej działalności. Zresztą przez pierwszy rok istnienia Furelle łączyłam pracę w reklamie z prowadzeniem firmy. Jestem biznesowo bardzo zachowawcza, żadna ze mnie ryzykantka. Jestem zwolenniczką podążania do przodu małymi kroczkami.

Czy pamięta pani moment, gdy poczuła pani, że moda to jest to, czym chce się pani zajmować już na 100 procent?
Myślę, że były dwa takie momenty. Pierwszy - gdy stylistka Tatiana Szczęch rzeczywiście zaczęła przychodzić do mojego showroomu ze swoimi klientkami i widziałam w ich oczach, że moje ubrania mogą się podobać. Drugi - gdy Silesia City Center zaproponowała mi współpracę. Dla mnie było to nobilitujące, bo zrobili to na podstawie materiałów, które im przygotowałam, w tym pierwszej sesji zdjęciowej i strony internetowej. To był świetny krok, bo ja kocham to miejsce. Kocham tu przychodzić, rano jestem szczęśliwa, że będę mogła tu być.

Furelle to dość specyficzne miejsce zakupów, bo w sumie najpierw trzeba u Was złożyć zamówienie na konkretną sukienkę, płaszcz czy coś innego, a na gotowy produkt poczekać kilka dni.
Nie jesteśmy konceptem dla wszystkich. Jeśli klientka lubi spontaniczne zakupy, nie chce czekać, potrzebuje na dziś wieczór małą czarną albo ważny dla niej jest zagraniczny brand, to my nie jesteśmy marką dla niej. Jesteśmy dla klientek bardziej świadomych, które nie chcą szablonowych ubrań. Bo właściwie możemy zrobić wszystko. Mamy teraz 330 konstrukcji ubrań, przygotowanych w wersji elektronicznej, od rozmiaru 36 do 52. Odpowiadam za cały proces produkcyjny, od początku do końca. Już jako nastolatka szyłam sobie ubrania, ale oczywiście nie jestem w stanie uszyć tak powtarzalnie, czysto i równo jak moje dziewczyny.

Ile zatrudnia pani krawcowych?
Na ten moment to cztery rewelacyjne dziewczyny.

Kim są pani klientki?
Bardzo wiele z nich to przedstawicielki wolnych zawodów, biznesmenki, prawniczki, lekarki. Kobiety, które szukają czegoś innego w modzie, lubią ubrać się elegancko. Furelle od początku hołdowało subtelnej, ale seksownej elegancji. Ja też lubię się tak ubierać. Wszystkie rzeczy, które mamy produkować, testuję najpierw na sobie.

Co dla pani jest najtrudniejsze w prowadzeniu takiego biznesu?
To, że miesiąc ma maksymalnie 31 dni. Za każdym razem walczę o wynik finansowy, bo to już nie jest zabawa. Pasja jest fajna do momentu, jak nie jest presją. Każda kolekcja, każdy nowy sezon to ryzyko nietrafienia z kolekcją, obawa, że pomysły się nie spodobają, że pojawi się konkurencja itd.

Furelle to też sklep internetowy. Czy sprzedaż on-line jest zyskowna w państwa przypadku?
Zależało mi bardzo na aplikacji mobilnej, to jest przyszłość. I taką mamy od niedawna. Internetowa sprzedaż to obszar, w który zamierzam w tym roku inwestować. Będę promować w internecie trochę inne rzeczy niż w showroomie - te mniej dopasowane, luźniejsze, na co dzień. Markę rozwijam powoli, zaczynając od podstaw - konstrukcji, zadbania o jakość. Gdyby pojawił się inwestor, który chciałby pójść w stronę zwiększenia sprzedaży ubrań, to ja mam podstawę technologiczną do tego. Technologia, o którą zadbałam od samego początku sprawia, że jestem w stanie w bardzo krótkim czasie wyprodukować bardzo dużą liczbę ubrań, a nie wytwarzać i magazynować. Jeśli przez internet sprzedaję bluzkę, którą mam tylko na zdjęciu, to jestem w stanie w ciągu trzech dni uszyć ją i wysłać. Furelle to prawdziwy slow fashion. My nie robimy rzeczy po to, żeby później je utylizować. Wytwarzamy tylko wtedy, gdy ktoś je kupi. Staram się maksymalnie skrócić czas realizacji, żeby nie mieć stanów magazynowych. Uważam, że otwieranie nowych butików w dzisiejszych realiach mija się z celem.

Rozmawiała: Katarzyna Pachelska

FURELLE

Marka odzieżowa dla kobiet, stworzona przez Izabelę Jałowiecką pięć lat temu. Siedziba - sklep, showroom i pracownia w jednym - znajduje się w Silesia City Center. Nazwa pochodzi od słów „fur” (niem. „dla”) i „elle” (franc. „ona”). Cechą rozpoznawczą marki są krótkie serie i często zmieniające się modele, które nadążają za najnowszymi trendami mody. Do tego Furelle operuje bogatą paletą kolorów.

POLECAMY PAŃSTWA UWADZE:

TYDZIEŃ Magazyn informacyjny reporterów Dziennika Zachodniego

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na stronakobiet.pl Strona Kobiet