Naciski na Franciszka, Polak wśród kandydatów na papieża i podpisana rezygnacja? Wywiad z dziennikarką Magdaleną Wolińską-Riedi

Anna Moyseowicz
Magdalena Wolińska-Riedi doskonale orientuje się w tym, co dzieje się w Watykanie.
Magdalena Wolińska-Riedi doskonale orientuje się w tym, co dzieje się w Watykanie. materiały prywatne Magdaleny Wolińskiej-Riedi oraz Wojciech Matusik / Polska Press
O Watykanie bez papieża, napięciu wśród wiernych i przewidywaniach dotyczących wyboru przyszłej głowy kościoła rozmawiamy z Magdaleną Wolińską-Riedi. Dziennikarka, italianistka i autorka książek, była korespondentka TVP z Rzymu, obecnie pracuje dla katolickiej stacji telewizyjnej EWTN.

Zacznijmy od aktualnej sytuacji związanej z papieżem oraz jego stanem zdrowia. Jak obecnie wygląda atmosfera panująca w Rzymie i w Watykanie wśród mieszkańców i turystów? 

Watykan bez papieża jest jak rodzina bez ojca. Dla nas, osób żyjacych czy pracujących w bliskim otoczeniu Ojca Świętego, w tym również dla mnie, jego nieobecność daje wrażenie pustki, niepokoju. Kiedy papież jest u siebie, ma się poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu. Osoba papieża jest w głębokiej symbiozie z miastem, z rzymianami, a tym bardziej z pracownikami czy mieszkańcami samego Watykanu, których jest dosłownie garstka, zaledwie 400 osób i których papież zna doskonale. Kiedy oddala się od Watykanu i trafia do Polikliniki Gemelli, którą Jan Paweł II nazwał „Watykanem numer 3” ze względu na swoich wiele (bo az dziewięć) hospitalizacji, odczuwa się za Spiżową Bramą wyraźny jego brak i zaburzenie codziennosci. Oczywiście nie ma w tym czasie żadnych audiencji, którym papież zazwyczaj przewodniczy, środa jest pozbawiona znanej wielu Polakom audiencji generalnej, a to zawsze w środę na placu świętego Piotra gromadzą się tłumy, kolejka ludzi do wejścia na plac świętego Piotra (a w okresie zimowym do Auli Pawła VI), ustawia się od wczesnego rana. Ponadto obecnie od 24 grudnia trwają przecież obchody jubileuszowe Roku Świętego 2025, samych głównych uroczystości przewidzianych w kalendarzu jubileuszowym jest aż 39, do tego dochodzą wszelkie inne ceremonie stałe w roku liturgicznym jak choćby Triduum Paschalne czy uroczystości Bożego Narodzenia. Pielgrzymów jest coraz więcej, do połowy lutego Święte Drzwi Bazyliki Watykańskiej przekroczyło ponad 1,5 mln wiernych i dla nich nieobecność papieża też jest trudna. Poza tym nie ma żadnych oficjalnych wizyt głów państw, głów koronowanych, ambasadorów, wizyt ad limina, brak długich korowodów z limuzynami z zatkniętymi flagami, wjeżdżającymi do Watykanu na spotkanie z Głową Kościoła. Każdy z nas siłą rzeczy w duchu i w rozmowach z innymi zadaje sobie pytanie, co dalej. Papież zmaga się z dużą niewydolnością oddechową, chronicznym obturacyjnym zapaleniem oskrzeli. W Poliklinice Gemelli jest hospitalizowany już od ponad trzech tygodni. To bardzo długo. Cały czas na podorędziu ma wysoce wyspecjalizowaną ekipę medyczną, wspomagany jest wysokorzepływową aparaturą tlenową, komunikaty rano są lakoniczne i  szczątkowe, dosc uspokajające, mówiące o tym, że papież „dobrze przespał noc i odpoczywa”, te wieczorne są już znacznie bardziej szczegółowe, alarmujące i pełne niepokoju. Ludziom towarzyszy niepewność, czy papież z tej opresji wyjdzie, a jeśli będzie bardzo długo chorował, to jak dalej może przebiegać dopiero co rozpoczęty Rok Święty. Drugą sprawą jest cały okres Wielkiego Postu i święta Wielkiej Nocy, i największe jubileuszowe wydarzenia takie jak choćby przewidziana na koniec kwietnia kanonizacja Carlo Acutisa podczas Jubileuszu Nastolatków. 

Chciałam zapytać o rezygnację papieża, czy to jest prawdopodobna opcja? Słyszy się też o naciskach w tej sprawie, na ile to rozdmuchane medialnie plotki, a na ile takie naciski rzeczywiście mogą być wywierane?

Papież w tej kwestii od momentu objęcia Tronu świętego Piotra jest bardzo konkretny i rzeczowy. Zaraz po wyborze w pełni świadomie podpisał swoją rezygnację, którą przekazał na ręce ówczesnego sekretarza stanu kardynała Tarcisio Bertone, po czym kardynał Bertone, ustępując zestanowiska w październiku 2013 roku, przekazał dokument dalej, do obecnego sekretarza stanu, czyli kardynała Pietro Parolina. Rezygnacja ta przechowywana jest w sekretariacie stanu, zamknięta w szufladzie. Zaznaczył w niej, że jeśli nie będzie w stanie ze względów zdrowotnych lub innych dłużej pełnić swojej misji, to się poda do dymisji, o czym powiedział sam w jednym z wywiadów dla telewizji meksykańskiej w 2022 roku. Jej istnienie uświadamia, że papież, jeżeli nie będzie już w stanie prowadzić kościoła, nie uchyli się przed tym, żeby zrezygnować. Jestem przekonana, że Franciszek sam obecnie zadaje sobie pytanie, jak dalej rządzić w takiej sytuacji, niewydolność oddechowa jest jak już wspomniałam przewlekła, papież bardzo często zapada na problemy z oskrzelami i płucami, natomiast sam narysował taki scenariusz, że jeżeli zrezygnuje – i o tym otwarcie powiedział – to po abdykacji stanie się nie „papieżem emerytowanym” lecz emerytowanym Biskupem Rzymu, nie będzie nosił białej sutanny, nie pójdzie w ślady Benedykta XVI, nie zostanie w Watykanie, lecz przeniesie się do innego kościoła w Rzymie, wspomniał o Bazylice świętego Jana na Lateranie jako historycznej tytularnej siedzibie biskupa Rzymu. Jest w tym bardzo racjonalny, nie zostawia tej kwestii przypadkowi. A naciski? Oczywiście są, bo przeciwników nawet w obrębie samej Kurii rzymskiej mu nie brakuje i jego przypadek nie jest w tej kwestii odosobniony, taka jest dynamika polityki wewnątrzkościelnej, co widać dość obrazowo, choć schematycznie, chociażby w świeżo upieczonym laureacie Oskara, filmie „Konklawe”, który pokazuje walki ścierających się ze sobą różnych stronnictw członków kolegium kardynalskiego. Niektórzy sugerują, że jego ustąpienie w obecnej sytuacji zdrowotnej i momencie w jakim znajduje się Kościół byłoby sensowne, ale myślę, że on nie jest o tym przekonany. Póki co, mimo wszystko pracuje. Franciszek, jezuita, jest człowiekiem zdeterminowanym, bardzo konkretnym, racjonalnym, w ostatnich dniach ze szpitalnego łóżka wychodzą liczne dokumenty, przyjmuje rezygnacje jednych biskupów, podpisuje nominację innych, spotkał się już nieraz w szpitalu z Sekretarzem Stanu kardynałem Pietro Parolinem w celu omawiania sytuacji w Kościele, zapowiedział na nadchodzący czas kolejny konsystorz, teoretycznie w sprawie ustalenia dat ogłoszenia nowych świętych, nie dlatego, że chce się teraz pospieszyć, a za tydzień zrezygnować, ale raczej dlatego, że chce pokazać swoją siłę w prowadzeniu Kościoła i podkreślić, że spraw nie deleguje, przeciwnie, ma je w swoim ręku.

Chciałabym dopytać o następcę. Wśród nazwisk wymienia się Polaka, czy we Włoszech też pada nazwisko kardynała Krajewskiego?

Nie, żaden Polak nie pojawia się na tzw krótkiej liście papabili. Tych nazwisk jest kilka i pokazują one wielką uniwersalność Kościoła, bo najmocniejsi kandydaci pochodzą z przeróżnych krajów i stron świata. 

Najbliższe konklawe będzie na pewno dużo trudniejsze niż to, które odbyło się 12 lat temu, kiedy wybrano Benedykta XVI czy to  jeszcze wcześniejsze, w 2005 roku, gdzie kardynał Ratzinger był w pewien sposób namaszczony przez Jana Pawła II i wielu dawało jego nazwisko jako „pewnik”. Obecnie mamy ogromną różnorodność kardynałów. 78 % Kolegium Kardynalskiego to kardynałowie nominowani przez Franciszka w rekordowo wielu, aż 10 zwołanych przez niego konsystorzach, często pochodzą oni z geograficznych peryferii świata, mamy tu reprezentantów az 72 narodowości! Europa ma „tylko” 55 kardynałów, wciąż najwięcej, ale obecnie dominuje znacznie mniej niż jeszcze w 2013 roku. 24 purpuratów ma Ameryka Łacińska, a 21 Azja, to bardzo dużo. Już teraz nie mówi się, że to będzie na pewno Włoch czy na pewno Europejczyk, przeciwnie, te konwenanse zostały przez tendencję papieża Franciszka złamane. Będzie im trudno się dogadać, ponieważ pochodząc z wielu odległych części świata, zupełnie się nie znają, nie spotykają się w kurii rzymskiej. Polityką Franciszka, na przykład w kontekście synodów, które zwoływał w ostatnich latach czy konsystorzy, było ściąganie kardynałów do Rzymu i zachęcanie ich do rozmów, debat, poznawania się, wspólnego analizowania sytuacji w kościele. 

Magdalena Wolińska Riedi na co dzień żyje w Rzymie.
Magdalena Wolińska Riedi na co dzień żyje w Rzymie.
Fotograf Tomasz Żukowski/ materiały prasowe

Zmieńmy nieco temat i cofnijmy się w czasie. Jestem ciekawa Pani życia w Watykanie. Jak to się zaczęło?

Pierwszy raz stanęłam na Placu świętego Piotra w 1997 roku, gdy byłam jeszcze w trzeciej klasie liceum, przed maturami, na szkolnej wycieczce do Rzymu i Watykanu. W życiu nie pomyślałam wtedy że mój los tak się ułoży. Punktem zwrotnym był 2000 rok. Przyjechałam tu jako wolontariuszka na Wielki Jubileusz 2000 roku z grupką moich rówieśników z inicjatywy ojców Salezjanów z Warszawy. Ostatniego dnia tego pobytu zupełnie przypadkiem poznałam mojego przyszłego męża, papieskiego gwardzistę. Odbywała się akurat środowa audiencja generalna na Placu świętego Piotra, on stał w stroju, w pełnym rynsztunku, u stóp schodów prowadzących do Bramy Spiżowej. Ja miałam zostawić coś komuś w Watykanie, więc podeszłam do niego i zapytałam jak to zrobić, on nie chciał ze mną rozmawiać, ale ponieważ sprawa dotyczyła bardzo wysoko postawionej osoby, poprosił, żebym  wróciła za godzinę. Okazało się potem, że miałam rację, a ta osoba faktycznie na mnie czekała, zostałam zaproszona nawet na prywatną mszę światła do Jana Pawła II w jego apartamencie następnego ranka, a gwardzista żeby mi zadośćuczynić swoją początkową niechęć, zaprosił mnie na spacer i tak to się zaczęło. 

Już musiała Pani wtedy płynnie mówić po włosku?

Tak,  byłam po drugim roku italianistyki na Uniwersytecie Warszawskim.

A jak wyglądała Pani codzienność w Watykanie?

Życie za murami Watykanu jest dla kobiety bardzo specyficzne. I wyjątkowe. Hasłem przewodnim mojej książki „Kobieta w Watykanie”, która w Polsce stała się prawdziwym bestsellerem i do dziś świetnie się sprzedaje, było pytanie „Raj na Ziemi czy złota klatka?”. Odpowiadając na to – po części oba stwierdzenia są prawdziwe. Na początku świat za spiżową bramą bardziej wydawał mi się złotą klatką. To miejsce stało się troszkę rajem, gdy urodziłam dzieci i zaczęłam doceniać duże poczucie bezpieczeństwa, które dla świeżo upieczonej matki jest kluczowe. Gdy zamieszkałam tu jako 23-letnia, bardzo młoda kobieta, a mój mąż był permanentnie na służbie u naszego papieża – to były jeszcze czasy Jana Pawła II, intensywny okres i dla papieża, i dla gwardzistów – byłam w tym wszystkim sama. Musiałam odnaleźć się w męskim towarzystwie, w środowisku zhierarchizowanym, na co dzień spotykałam biskupów, kardynałów, samego papieża, to była cząstka mojej codzienności. A papieski protokół i  dyplomacja na najwyższym światowym szczeblu przeplatały się z moim zwykłym życiem. Szłam po zakupy, a obok przejeżdżała akurat kolumna, wioząc prosto do papieża amerykańskiego prezydenta czy króla Hiszpanii. To było zderzenie dwóch światów, wymiar Pałacu Apostolskiego i wszelkich uroczystości, w których i ja brałam udział, jako mieszkanka Państwa Watykańskiego, zasiadając w pierwszych rzędach w Bazylice Watykańskiej na przykład na Pasterce, a z drugiej strony tęsknota za normalnością, chęć, by żeby założyć szorty, gdy żar leje się z nieba lub narzucić bluzkę bez rękawów i iść pobiegać do ogrodów, a nie było takiej opcji. Panował zrozumiały zresztą rygor w ubiorze, ale obowiązywały też obostrzenia dotyczące godzin powrotu do domu, na przykład ze spacerów, kolacji, spotkań z przyjaciółmi w Rzymie. Watykan jest jedynym państwem na świecie zamykanym na noc na klucz. Wszystkie bramy w moich czasach były zamykane o północy. Można było zadzwonić do bramki, do gwardzistów, ale wtedy nazwisko spóźnialskiego zapisywano na czarnej liście.

Z drugiej strony, szybko zaprzyjaźniłam się z kilkoma innymi kobietami, żonami gwardzistów, które były w podobnej sytuacji. Było nas jedynie dwanaście świeckich kobiet na świecie z paszportem watykańskim w ręku. Starałyśmy się spędzać razem czas, chodziłyśmy na jogging w Ogrodach Watykańskich, raz w miesiącu szłyśmy na kobiecą kolację w Rzymie. Życie toczyło się spokojnie i bezpiecznie. Byłyśmy traktowane z szacunkiem i dużą sympatią, wszyscy byli dla nas serdeczni, życzliwi, czegokolwiek potrzebowałyśmy, od razu otrzymywałyśmy pomoc, to wielki komfort życia. Bywało tak, że szłam z małą córeczką do sklepu, nie chciałam jej budzić i wyciągać z wózka, a napotkany przypadkiem kardynał przystanął obok i zaproponował, że popilnuje dziecka, a ja dzięki temu mogłam zrobić zakupy. Nie czuć było panującej wokół hierarchii czy onieśmielenia, choć oczywiście wzajemnie darzyliśmy się należytym szacunkiem. Ja w tamtym okresie studiowałam na wydziale Historii Kościoła na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim, miałam nieraz okazję do ciekawych  sąsiedzkich rozmów, między innymi z kardynałem Ratzingerem o studiach, o pisaniu mojej pracy magisterskiej, były też z jego strony małe konsultacje, bardzo ciepło wspominam ten czas.

A co Pani czuła po wyprowadzce z Watykanu do Rzymu, czy można było zauważyć różnicę?

Tak, różnica jest zasadnicza, teraz nie ma kamer dookoła głowy czy permanentnej kontroli w najbliższym toczeniu własnego domu, choć mieszkam dosłownie dwadzieścia metrów od bramy wjazdowej do Watykanu. Wewnątrz panowały obostrzenia dotyczące nawet nocowania osób z zewnątrz, nie mogłam zaprosić do nas na nocleg przyjaciółki z mężem, a jedynie najbliższą rodzinę, w tym rodziców, choć i taką sytuację trzeba było zgłosić tydzień wcześniej, wysłać do Gubernatoratu Państwa Watykańskiego kopie ich dokumentow tożsamości i czekać na oficjalną zgodę. A mówimy o państwach w którym żyje zaledwie 400 osób! Kiedy moja mama i tata taką zgodę już otrzymali, mogli dostać się do mnie do mieszkania jedynie konkretnie wyznaczoną drogą, gdy chcieli natomiast przejść sie po Ogrodach Watykańskich, musiałam zawiadomić po drodze gwardzistów i żandarmów papieskich, że lada chwila pojawią się tam moi rodzice, po to, by nie zostali zatrzymani. Teraz mieszkam w Rzymie i mogę spokojnie zaprosić gości do domu, posiedzieć z nimi do późna przy kolacji, a w Watykanie podjeżdżał patrol żandarmerii watykańskiej z prośbą o ciszę, bo na przykład: „Już po 22, papież idzie spać, ściszcie troszkę muzykę!”.

Tego się nie spodziewałam! (śmiech) To znaczy, że rzeczywiście bliskość papieża była odczuwalna. 

Jak najbardziej, tak właśnie wyglądała codzienność.

Dziękuję za rozmowę!

Dziękuję.

Więcej o życiu Polki w Rzymie przeczytacie na Magdalena Wolińska-Riedi.

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Stronę Kobiet codziennie; Obserwuj StronaKobiet.pl!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kobieta

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na stronakobiet.pl Strona Kobiet