Trudno nie zauważyć, że Piernik Wrocławski to bardzo kobieca firma. - To prawda, ale nasi partnerzy są dla nas dużym wsparciem. Bez nich wielu rzeczy nie udałoby się zrobić - przyznaje Agata Trawińska, która ze swoją wspólniczką - Anną - spiera się tylko o jedną rzecz - słodycz. Ona uważa, że pierniki powinny być mniej słodkie, Anna, że takie jak teraz są OK. Ale to smaczne spory.
Tak naprawdę są kuzynkami, chociaż wiele osób nazywa je „siostrami”. - Nasi ojcowie są braćmi, nasze mamy się ze sobą kumplowały, wychowywałyśmy się w dwóch różnych domach - ja w Henrykowie na Dolnym Śląsku, Ania pod Henrykowem - ale bardzo dużo czasu spędzałyśmy razem - opowiada Agata, z którą spotykam się w barze wegetariańskim Vega we wrocławskim Rynku. Bo ekologia, zdrowa żywność - jak się zaraz przekonam - są dla nich ważne, zarówno w życiu, jak i w biznesie.
Pierwsze były bliny
W domu u Trawińskich nie było piernikowej tradycji, to Ania i Agata ją zapoczątkowały. Jakieś osiem lat temu doszły do wniosku, że chcą coś zrobić razem. Agata wcześniej projektowała i tworzyła ogrody, ale nie była z tego do końca zadowolona. Z kolei Ania pomagała w pracy mężowi, który jest kowalem i sprzedaje na Jarmarku Bożonarodzeniowym swoje wyroby. W pewnym momencie poczuła jednak, że chce zrobić coś swojego.
Początki biznesu „sióstr” nie były jednak tak kolorowe jak ich pierniki. Zaczęły od falstartu. Pierwsze ich ekologiczne produkty - racuchy i bliny z mąki gryczanej z cebulą - sprzedawane na Jarmarku Bożonarodzeniowym we Wrocławiu, okazały się niewypałem.
„Nie to miejsce, nie ten produkt. Bardzo chciałyśmy sprzedawać coś jakościowego, wtopiłyśmy tam wtedy nasze pieniądze, ale nie poddawałyśmy się” - mówi Anna Trawińska w rozmowie z Biogo, którą można zobaczyć w internecie.
- Przekonałyśmy się wtedy, że taka gastronomia na ulicy to jest bardzo trudna rzecz. Było zimno, a z drugiej strony gorąco, bo kopciło się z patelni. Trzeba było te bliny i racuchy upiec, mieć na miejscu wodę. Teraz, jak mamy gotowe pierniki, to sprzedawanie ich jest czystą przyjemnością - dodaje Agata.
Inspiracją dla pierników okazała się jej podróż do Japonii. Właściwie w każdym regionie można tam było kupić jakieś pamiątki do zjedzenia - ciasteczka albo kulki ryżowe - i obdarować nimi kogoś, a jak się znudziły, to zjeść.
- Najpierw pomyślałam o ciasteczkach z wrocławskimi krasnalami. Opowiedziałam o tym Ani. Ona była wtedy akurat na tropie piernika, przeczytała jakiś artykuł o wypiekach ze Szczecina wyciskanych w formach i te nasze pomysły cudownie połączyły się w całość - wspomina Agata. To wtedy postanowiły, że będą odciskać pierniki z architekturą Wrocławia.
Pierniki z kamienicami, katedrą i wielką gębą krasnala
W 2016 r. w Jodłowie w Kotlinie Kłodzkiej, na tyłach starego domu, w którym mieszka Ania, powstała manufaktura - Piernik Wrocławski. - Znajduje się w kuchni, na tyłach domu. Było to pierwsze miejsce, które zostało tam wyremontowane - mówi Agata, która na co dzień mieszka we Wrocławiu (w firmie zajmuje się kontaktami z klientami, nadzoruje pracownię artystyczną).
Pod szyldem Piernik Wrocławski Ania i Agata zaczęły tworzyć wypieki z odciskanymi w formie budowlami stolicy Dolnego Śląska. Tak powstały mosty wrocławskie, ratusz, kamieniczki Jaś i Małgosia, katedra. I gęba krasnala z wielką brodą.
- To była nasza przepustka na Jarmark Bożonarodzeniowy. Tutaj są takie zasady, że trzeba się wyróżnić ze swoim produktem. A pierników zawsze było dużo. Pokazałyśmy, że chcemy robić coś innego, ekologicznego, ręcznie wytwarzanego. I dostałyśmy zielone światło od organizatorów - wspomina Agata.
Na początku niewiele wiedziały o piernikach i ich długiej tradycji. Każdy słyszał, że Toruń słynie z pierników. Okazało się jednak, że pierwsza wzmianka o tym, iż na Dolnym Śląsku, w Świdnicy, wypiekano pierniki, pojawiła się znacznie wcześniej niż w Toruniu, bo już w 1293 roku. W samym Wrocławiu istniało aż sześć piernikarskich cechów.
„Dzisiaj piernik kojarzy się nam głównie z Toruniem, ale my mamy zamiar to zmieniać" - dodaje ze śmiechem Anna we wspomnianej już rozmowie z Biogo.
Na tropie ekologicznych barwników
Zaczyna się od tego, że Agata albo Ania jadą do zaprzyjaźnionego młyna w Jordanowie Śląskim pod Wrocławiem, przywożą stamtąd worki z mąką, która jest wcześniej mielona na ich oczach. Jaja do piernikowego ciasta (tzw. zerówki) pochodzą z gospodarstw ekologicznych, miód z zaprzyjaźnionej pasieki spod Henrykowa, a specjalne mieszanki przypraw - z Austrii. Najwięcej problemów sprawił piernikarkom lukier, a raczej... barwniki. Szybko okazało się bowiem, że ich klienci chcą lukrowanych, kolorowych pierników. Te cieszą się największym wzięciem.
- Dałyśmy się ponieść klientom. Moja siostra Zuzanna zaczęła nam pomagać przy lukrowaniu, wprowadzałyśmy nowe kolory, ale cały czas nam się to kłóciło - miałyśmy świetnej jakości produkt, ale do tego sztuczne barwniki. Źle się z tym czułyśmy - przyznaje Agata.
Rozpoczęły żmudne poszukiwania. Próbowały barwić lukier sokiem z buraka czy kurkumą, ale to nie wychodziło. W końcu trzy lata temu udało im się zdobyć zagraniczne koncentraty owocowo-warzywne. Musiały je przetestować. Dopiero po przeszło roku prób i błędów udało się stworzyć naturalny, barwiony i trwały lukier. Dzięki temu studentki ASP mogą teraz tworzyć na piernikach piękne obrazy.
Koncentraty barwników mają w składzie rzodkiew, jabłko, marchew, ziemniaka, spirulinę, cytrynę... Żadnych syntetyków. - Jak dziewczyny to malują, to czasem stoję nad tym i się ślinię. Tak to pięknie wygląda - dodaje Agata.
Dodatkowo firma od koncentratów zrobiła dla Piernika Wrocławskiego profesjonalne testy trwałości. Barwiony lukier świetnie się sprawdził. Termin przydatności do spożycia w przypadku ich wypieków to 1,5 roku.
Do wyboru są pierniki klasyczne, z dodatkiem kakao - mocno czekoladowe oraz z chili, ostre. Do tego chipsy piernikowe, pomysł syna Ani - Mirka. Rozwałkował kiedyś ciasto bardzo cienko, formując jakieś swoje koparki i inne samochody, a po wypieczeniu okazało się, że to jest pyszne. Tak powstały chipsy.
Jak pandemia koronawirusa dała do pieca
Piernikowy biznes się rozkręcał. W Jodłowie Anna zajmowała się wypiekami, natomiast we Wrocławiu powstała pracownia artystyczna, w której studentki ASP lukrowały pierniki. Tutaj też w Rynku i okolicy organizowany jest Jarmark Bożonarodzeniowy - najważniejsze wydarzenie dla ich firmy, do którego przygotowują się od początku roku. Bo jak tłumaczy Agata, wtedy ludzie przypominają sobie o piernikach, prezentach i ozdobach choinkowych. - Właściwie od stycznia przygotowujemy się do świąt. Śmiejemy się z Anią, że nasze dzieci latem będą rysowały bałwany i mikołajów - dodaje Agata.
Pandemia mocno namieszała w ich biznesie. Rok temu, w listopadzie piernikarki napisały na swoim instagramie:
„Każdy rok miał dla nas niespodzianki i pokazywał nam faka. Rok temu myślałyśmy: - Ok., dobra, basta, już gorzej być nie może! Teraz będzie z górki. A jednak! Przyszedł 2020...”.
Jarmark został odwołany. Piernikarki musiały zamknąć pracownię we Wrocławiu. Bały się, że nie uda im się jej utrzymać. I wtedy wszystkie swoje siły przerzuciły na sklep w internecie.
- Tamten rok był dla nas trudny, przełomowy. Zresztą ten też nie był łatwiejszy. Wiele razy siadałyśmy i zastanawiałyśmy się, co tu zrobić - mówi Agata. - Sklep w internecie to była dla nas duża zmiana. Do tej pory miałyśmy tego ducha jarmarkowego, byłyśmy przyzwyczajone do bezpośredniego kontaktu z klientami. Mogłyśmy im opowiedzieć o naszych piernikach, pokazać różne wzory, a w online są już jednak pewne ograniczenia. Nie można zmieścić wszystkiego.
- Jak podczas pandemii odwołano jarmarki, to był dla nas wielki stres, miałyśmy pełne portki ze strachu - opowiada Ania. - I wtedy pojawił się pomysł na sklep w sieci. Szybko jednak okazało się, że to duże wyzwanie. Jest cała masa rzeczy, które trzeba przy tym załatwić. Nie wystarczy dobry produkt, trzeba jeszcze np. wymyślić kolekcję. Nasza pracownia w Jodłowie wyglądała wtedy jak lewe laboratorium, siedziałyśmy z kroplomierzami i mieszałyśmy barwniki - dodaje ze śmiechem.
Piernikowy freestyle
W tym roku jarmarki na szczęście ruszyły. Pierniki z Jodłowa można kupić na stoiskach we Wrocławiu i w Poznaniu. Część z nich powstaje z myślą o bezpośredniej sprzedaży, część dla sklepu w sieci.
- Do tej pory mam tak, że jak wchodzę na nasze stoisko na jarmarku, to widzę różne pierniki i dopasowuję do nich imiona dziewczyn, które je zaprojektowały - dodaje Agata. - Albo wpadam do naszej pracowni, która znów została reaktywowana, i mówię: „Dziewczyny, dzisiaj freestyle!” Powstają wtedy piękne rzeczy.
W listopadzie i grudniu pojawia się dużo zamówień. Ludzie kupują pierniki na prezenty albo jako ozdoby choinkowe. - Czasem musimy komuś odmówić, bo nie jesteśmy w stanie zrealizować wszystkich zamówień. Mamy małą manufakturę, określone zasoby ludzkie, bo wszystko jest u nas od początku do końca robione ręcznie - tłumaczy Agata. - No i stawiamy na jakość.
Ania przyznaje, że to nie jest łatwy biznes, bo pierniki to produkt sezonowy. Daje im jednak dużo radości. - Niedawno na jarmarku w Poznaniu jacyś klienci powiedzieli: „Te pierniki to są z klasą”. A ja ze szczęścia niemal zaczęłam unosić się nad ziemią - dodaje ze śmiechem.
Kulinaria
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!
- Lidia Popiel wyjawia sekret o Bogusławie Lindzie. Tak naprawdę wygląda ich związek