Środek tygodnia i środek dnia, na Kalwaryjskiej kilka osób wysiadło i kilka wsiadło do tramwaju. Jest pusto i głucho.
Ale nie pod numerem 7. W niewielkim, ale kultowym już sklepie od prawie pięćdziesięciu lat nie milkną rozmowy. To ktoś wdepnie przywitać się, to znów, by kupić żarówkę czy porządne buty na zimę. Zdarzają się też i tacy, którzy pilnie potrzebują baterii do pilocika, bez którego nie otworzą drzwi do samochodu. I z takich właśnie opresji krakowian ratuje sklep „Gracja”, a konkretnie szefowa interesu - Janina Bajek.
Różowy sweter
Przeglądamy zdjęcia sprzed ponad dwóch lat. Janina obchodziła wtedy 90. urodziny, a my mieliśmy przyjemność świętować je razem z nią, oczywiście - w jej sklepie. Tam czekała na nią świta z kwiatami i tortem. Solenizantka o imprezie nie miała pojęcia, więcej: kilka chwil przed wejściem do sklepu zabroniła towarzyszącej jej córce mówić komukolwiek o swoich urodzinach.
Janina miała wtedy na sobie różowy sweter. Na kadrach widać jednak, jak ten intensywny kolor gaśnie przy żywiołowej i roześmianej kobiecie. Radosne oczy, zaraźliwy uśmiech, pogoda ducha - taką ją zapamiętaliśmy, i taką zastaliśmy po dwóch latach.
Co wydarzyło się w tym czasie w życiu najstarszej krakowskiej bizneswoman?
I jej przyszło walczyć (i ostatecznie wygrać walkę) z koronawirusem, zamknęła (na chwilę) biznes, musiała (i wciąż musi) poddawać się zabiegom przetaczania krwi. Ale jedno pozostało niezmienne: dzień w dzień Janina wsiada w tramwaj i melduje się w sklepie przy Kalwaryjskiej 7, swoim drugim domu.
I tak od prawie 50 lat.
Nie ma mocnych na Janinę
Z koronawirusem nie ma żartów. Z Janiną również. Zrządzeniem losu można nazwać to, jak go złapała. - Źle się czułam, wyniki badań miałam fatalne, anemia, coś nie tak z krwią. Skierowali mnie na obserwację do szpitala - opowiada sklepikarka. - Pojechałam na jeden dzień, zostałam na dwa tygodnie.
Oddział, na którym przebywała, stał się ogniskiem koronawirusa, a wynik jej testu na obecność SARS-CoV-2 okazał się pozytywny. I mimo że szczęśliwie obyło się bez respiratora, to wirus próbował pozbawić Janinę sił. Próbował, bo kobieta nie pozwalała sobie na próżnowanie.
- Chodzić, chodzić, chodzić, nawet na siłę, na chwilę - powtarzałam sobie i koleżankom, które przebywały ze mną wtedy w szpitalu. Nie dajcie się położyć do łóżka, mówiłam im - wspomina.
Sama brała wózek i, podpierając się, spacerowała, dopóki czuła parę w nogach. A kiedy wyszła ze szpitala, wróciła do pracy, ot tak. - Co miałam w domu robić? Tutaj to się przynajmniej coś dzieje - uśmiecha się. Od jakiegoś czasu kobieta musi zgłaszać się na leczenie, polegające na przetaczaniu krwi. I tu sytuacja jest podobna: ledwie Janina opuści lecznicę, zaraz staje za ladą na Kalwaryjskiej.
- Babcia co chwilę idzie na krew, a jak wraca, to ma tyle energii! Ja sport uprawiam od lat, a ostatnio jak poszedłem z babcią na zakupy, to się upociłem, tak biegała - mówi z rozbawieniem wnuk pani Janiny, który pomaga jej w sklepie.
- A chwaliła się, że ma prawo jazdy na motor? - dodaje dumny z babci.
Od zawsze na piątym biegu
Janina pracuje niemal całe swoje życie - kiedy była dziewięcioletnim dzieckiem, na jej barkach spoczęło utrzymywanie rodziny. Wybuchła wojna, ojciec pognał na front, matkę aresztowano. Została sama z młodszą siostrą i schorowaną babcią.
Handlowała dosłownie wszystkim, co wpadło jej w ręce. Szczawiem, tytoniem, paczkami od „ciotki Unry”. - Ludzie paczki dostawali, a później próbowali je sprzedać. Ja te paczki od nich kupowałam i handlowałam tym, co w nich było - opowiada. Najczęściej były to konserwy mięsne, ser, masło, zdarzały się towary luksusowe, jak kawa, czekolada, marmolada. - Ludzie kupowali, bo przecież tego nigdzie było - dodaje.
Zanim zajęła lokal przy Kalwaryjskiej 7 - a stało się to w połowie lat siedemdziesiątych (choć wtedy ta ulica nazywała się Pstrowskiego) - prowadziła kursy w związkach zawodowych, pracowała w lokalach Nowej, Europie i Kaprysie. Jednak to od handlu zaczęła, do handlu ciągnęło ją najmocniej i to handlem właśnie zajmuje się do dzisiaj.
I tak na piątym biegu od 83 lat. Zmęczenie? Rutyna? Nuda? Wypalenie?
Nie u niej.
- Ja potrzebuję pracy, potrzebuję ruchu, a tutaj muszę wstać, podejść, podać, myśleć. To dla mnie gimnastyka, również gimnastyka mózgu. No i przede wszystkim mam kontakt z ludźmi - oznajmia zadowolona.
Bizneswoman spod Wawelu
Dzisiaj 92-latce w prowadzeniu sklepu pomaga wnuk i dwie panie, które zatrudnia na pół etatu. Ale zatowarowaniem wciąż zajmuje się osobiście. To wyższa szkoła jazdy. Kobieta zna kanały dojścia do hurtowni, które gdzieś w zakamarkach trzymają zapasy rzadko już sprzedawanych przedmiotów. Janina dba o to, by mieć u siebie również taki asortyment: bo pytają o niego klienci, bo nigdzie nie mogą go dostać.
A ona tak załatwi sprawy, że dostaną go u niej.
Każda rzecz, która stoi na półce w „Gracji”, jest przez Janinę wybrana, sprawdzona, zaakceptowana. - Na przykład zanim kupię buty do mojego sklepu, wcześniej jadę je zobaczyć. Do mnie często przychodzą starsze panie z opuchniętymi nogami. Ja muszę mieć dla nich szerokie buty, na rzepy. One wiedzą, że ja im idealnie dopasuję obuwie - tłumaczy. Młodsza klientela natomiast do sklepu na Kalwaryjskiej przychodzi po sznurówki do butów czy ładowarki do telefonów.
Pytam pani Janiny, co zmieniło się przez te czterdzieści kilka lat pracy w handlu.
- Kiedyś nie było towaru, a ludzie mieli pieniądze. Teraz jest odwrotnie. Towar jest, za to ludzi na niego nie stać. Na przykład na skórzane buty. Musiałam podporządkować się rynkowi i sprzedaję również tańsze obuwie - tłumaczy.
Kiedyś siedmiu szewców szyło dla niej skórzane cuda, teraz robi to jeden. A i Kalwaryjska nie jest tym samym - niegdyś gwarnym, kupieckim - traktem. - Nie ma już tu takiego ruchu, zamyka się sklep za sklepem, czy to spożywczy, z elektryką, obuwniczy. Czynsz jest wysoki, trzeba opłacić pracowników - tłumaczy realia 92-latka.
Drzwi „Gracji” natomiast wciąż są otwarte. I mimo że biznes nie kręci się tak, jak kręcił się w czasach swojej świetności, Janina ani śni kończyć z tym sportem.
- Jest dobrze, jak może być gorzej - powtarza.
A jaka jest złota rada najstarszej krakowskiej bizneswoman? Trzeba zawsze mieć zachomikowaną gotówkę w skarpecie. Skarpetka jest najlepsza, bo jak wyłączą prąd i banki padną, to co jest w skarpecie, zostanie w skarpecie.