Anna German wnosiła blask i spokój. Utkana z liryzmu, miała też inne oblicze

Magdalena Nowacka-Goik
Magdalena Nowacka-Goik
Rozmowa z Aleksandrą Stokłosą, śpiewaczką Opery Śląskiej, o fenomenie Anny German w 86. rocznicę urodzin piosenkarki.

W poniedziałek, 14 lutego, mija dokładnie 86 lat od dnia, w którym na świat przyszła piosenkarka Anna German. Jeśli spojrzymy na tę datę - Dzień Zakochanych, trudno oprzeć się wrażeniu, że z wielu powodów pasuje do tej niezwykłej postaci. W latach 60. i 70. ubiegłego wieku jej „słowiczy” głos zauroczył setki tysięcy ludzi na całym świecie, a i współcześnie wciąż jest odkrywana przez kolejne pokolenia. Rozumiem, że i pani jest w gronie pozostających pod wpływem tej legendarnej artystki? Czy odnajduje w sobie pani podobieństwo do Anny German?

Samo życie dawało mi sygnały, które mówiły o tej niezwykłej więzi. Moja mama, będąc młodą dziewczyną, codziennie śpiewała „Tańczące Eurydyki”, co wiem z opowieści dziadków. Ja również słyszałam tę piosenkę w dzieciństwie w wykonaniu mamy. Oczywiście wtedy postać Anny German nic mi nie mówiła, a i piosenka w odbiorze dla małego dziecka była trudna. Będąc już dorosłą, wzięłam na warsztat repertuar artystki i pracując nad nim, z wielkim zdumieniem odkryłam w sobie ogromne pokłady liryzmu. Byłam zaskoczona, bo wcześniej postrzegałam siebie jako artystkę bardziej predestynowaną do ról temperamentnych, pełnych namiętności i pasji. Czułam się w nich świetnie. Natomiast, rozczytując kolejne piosenki z repertuaru Anny German, poczułam, że idealnie wpisują się one w mój, być może do tej pory ukryty, rys charakteru.

Nazwanie tej artystki „legendą” z pewnością nie jest przesadą. Zrobiła międzynarodową karierę. Wygrywała polskie i zagraniczne festiwale piosenki, była też pierwszą Polką, która wystąpiła w San Remo. Koncertowała m.in. w USA, Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Austrii, Francji, Portugalii i oczywiście w dawnym ZSRR. Co istotne - śpiewała w aż siedmiu językach. W którym z nich, pani zdaniem, najpiękniej oddawała emocje, pokazywała paletę barw swojego głosu?

Myślę, że nie będę oryginalna, jeśli powiem, że był to język rosyjski. Ten język ma w sobie wyjątkową melodykę, śpiewność, która podkreśla liryzm i dlatego tak doskonale piosenki Anny German, właśnie te liryczne, idealnie wpasowały się w jego brzmienie. Zaskakująco brzmią w jej wykonaniu włoskie pieśni. Artystka spędziła w Italii kilka lat, tam śpiewała i włoskie przeboje, i pieśni neapolitańskie. Wykonania, które my znamy, klasyczne, są zupełnie inne niż to, co przekazane zostało jej głosem. Równie piękne, ale... te śpiewane po rosyjsku chyba jednak najbardziej oddają również delikatność i romantyczną stronę osobowości wokalistki.

Nie przeocz

Dzień przed rocznicą urodzin, 13 lutego, w Operze Śląskiej odbędzie się koncert poświęcony pamięci artystki, przygotowany przez panią i kwartet - Fourmat Gabriel wraz z Klaudiuszem Janią (fortepian i aranżacje). Czy usłyszymy polskie wersje utworów, czy może właśnie rosyjskie?

Zdecydowanie sięgamy do polskiego repertuaru. Myślę jednak, że... zaskoczymy odbiorców. Mimo że podczas koncertu nie będzie przerwy, my postanowiliśmy podzielić go na dwie części. Pierwsza odsłona, to liryczna strona Anny German, ta najbardziej z nią kojarzona, ale podczas drugiej postanowiliśmy też pokazać to mniej znane artystyczne oblicze Ani. Dla mnie, osoby od kilu lat zaprzyjaźnionej mentalnie z jej duchem, zgłębiającej jej życie i repertuar, nie budzi to już zaskoczenia, ale wiele osób kojarzy ją tylko jako subtelną i eteryczną. My pokażemy także przebijające z niej poczucie humoru i radość życia.

Życie Anny German to temat na wielką opowieść. Powstały biografie, autobiografia, kilka lat temu oglądaliśmy także serial. Najbardziej trudnym momentem w karierze artystki był ten, kiedy musiała ją zawiesić, ze względu na wypadek samochodowy. Nie poddała się jednak, przeszła trzyletnią rehabilitację i powróciła na scenę. Czy ten dodatkowy rys, pokazujący jej determinację i hart ducha, również zostanie zaprezentowany podczas koncertu?

W scenariuszu koncertu mamy taki moment, kiedy jest mowa o słonecznej Italii, która okazała się dla Anny German nie do końca pełną radości i cudownych chwil. Ale więcej nie zdradzę…

Pomysł na ten koncert to pokłosie wieloletniej fascynacji, a może konkretny impuls?

Był konkretny impuls, a w sumie... połączenie kilku. Emisja filmu o Annie German i skojarzenie z piosenką śpiewaną przez mamę sprawiły, że postanowiłam opracować ten jeden utwór - „Tańczące Eurydyki” na koncert, który nie był związany z postacią tej artystki. I od przygotowania, pracy nad tą piosenką wszystko się tak naprawdę zaczęło. Poczułam, że chcę wejść głębiej w jej świat, świat jej muzyki.

Czy podczas tych muzycznych wędrówek po repertuarze Anny German natknęła się pani na takie piosenki, które stały się jej równie bliskie jak „Tańczące Eurydyki”?

Na pewno „Człowieczy los”. To piosenka, która wywołuje łzy. Jest ona bliska każdemu, kto w swoim życiu zetknął się z wielką radością i wielkim smutkiem, przeżyciami, które mocno wpłynęły na nasze życie. Ostatni wers, z prostym, ale ważnym przekazem, który brzmi „uśmiechaj się”, powoduje u mnie wielkie przeżycie wykonawcze. I widzę też, że sala, widzowie na niej, są w tym momencie w prawdziwej wspólnocie ze mną. Bardzo emocjonalnie reagują na ten utwór. Jest jeszcze jedna piosenka, może mniej znana, a mnie również jak poprzednio wymienione, bliska, to „Odnaleźć świat”. Zaśpiewam ją także podczas tego koncertu. Śpiewana po polsku, zawiera w sobie kwintesencję liryzmu Ani.

Śledząc losy artystki, pracując nad jej repertuarem, kilka lat temu poznała pani też jej bliskich - męża i syna. Ten kontakt, zwłaszcza z mężem wokalistki, trwa do dzisiaj.

Tak. Zadzwoniłam do pana Zbigniewa Tucholskiego, dzieląc się informacją o planowanym koncercie w Operze Śląskiej. Był wzruszony i szczęśliwy. Poznałam go niespełna trzy lata temu, pamiętam dokładnie tę datę - to były urodziny Zbigniewa juniora. Spotkaliśmy się w kameralnej kawiarence na Powiślu. Pan Zbigniew to wyjątkowy człowiek, bardzo szarmancki i ciepły. Po tylu latach, wypowiadając imię „Ania” ma łzy w oczach. Sporo opowiedział mi o ich wspólnym życiu. Nie mogę zdradzić szczegółów, ale było to życie głębokie, pełne poświęcenia i bliskości. Wyjechałam z tego spotkania pod wielkim wrażeniem. Z ich życia przebija ogromna prawda, a ja to określam słowami „taka miłość się zdarza”. To określenie pada także podczas koncertu. Piosenka „Jak to będzie z nami”, moim zdaniem, ilustruje miłość państwa Tucholskich. Miłość bez fajerwerków i sztucznych efektów. Po wypadku Anny German, jej mąż zrezygnował ze swojej kariery i poświęcił swoje życie żonie. Mimo to, nie słychać w jego głosie, aby kiedykolwiek tego żałował. Jest tylko tęsknota za Anią... mimo że w sierpniu tego roku minie już 40 lat od jej śmierci.

Musisz to wiedzieć

Prawdziwa gwiazda... i to nie tylko metaforycznie - jej imieniem i nazwiskiem została nazwana asteroida, jej imienna gwiazda jest w moskiewskiej Alei Sławy. Jaką gwiazdą była?

Ciepłą i rodzinną. Po narodzinach syna potrafiła odwoływać koncerty i wyjazdy, bo bycie z dzieckiem stało się jej priorytetem. Dla mnie więc, z przykładów w jej życiu wyłania się obraz pięknej, cudownej żony i matki. W domu na pewno nie była gwiazdą, ale i wśród osób, z którymi pracowała, była znana ze skromności. Wnosiła ze sobą blask, ale i spokój. Kiedy wchodziła do studia nagrań, wystarczyło, że tylko się uśmiechnęła i... zapadała cisza.

Czy jednak jej repertuar jest w stanie przypaść do gustu także najmłodszemu pokoleniu, obecnych 20- czy 30-latków?

Ależ tak. Zwłaszcza ten repertuar, który zaprezentujemy w drugiej części koncertu, bardziej żywiołowy, z elementami ruchu i interakcją z publicznością. To jest bliskie młodym ludziom. Poza tym, młodzież zawsze szuka autentyczności i prawdy, kontrastów w emocjach. To wszystko jest w kompozycjach Ani.

Koncert w Operze Śląskiej to wyjątkowa okazja, aby zobaczyć to pierwsze, ale i to drugie oblicze Anny German - w pani interpretacji.

Tych obliczy Anny German było więcej, o czym przekonają się państwo na koncercie... Połączę dwa przeciwstawne (pozornie) określenia. Ci, którzy znali ją bliżej, mówią, że jej perlisty śmiech i przebijająca z niego radość, była wszechobecna. Jerzy Ficowski, z którym stworzyła zaskakujące piosenki, nazwał ją natomiast największym elfem świata. To, co miało być przeciwieństwem, pięknie się w niej łączy. Zapraszam na koncert białego anioła polskiej piosenki.

Tribute to Anna german

Koncert, poświęcony polskiej piosenkarce, odbył się 13.02 o godz. 18 w Operze Śląskiej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Anna German wnosiła blask i spokój. Utkana z liryzmu, miała też inne oblicze - Dziennik Zachodni

Wróć na stronakobiet.pl Strona Kobiet