Do końca maja wszyscy uczniowie mają wrócić do nauki stacjonarnej w szkołach. Duża grupa uczniów zaprotestowała przeciwko temu w internecie. Te osoby twierdzą, że powrót do szkół tuż przed wakacjami i to na krótki czas, nie ma sensu. Mówią, że przestawienie się na naukę stacjonarną będzie dla nich trudne. Ósmoklasiści przekonują z kolei, że chcą w spokoju uczyć się do egzaminu, a powrót do szkół - jak mówią - na chwilę, te przygotowania zakłóci. Czy mają rację?
Na to pytanie nie ma jednej dobrej odpowiedzi. Jestem przekonany, że powrót do szkoły ma głęboki sens, nawet na tak krótki czas. To jest potrzebne i uczniom, i nauczycielom. I jestem także pewien, że powrót nie będzie łatwy. Obserwujemy, że nie wszyscy uczniowie chcą wracać do szkoły. Ogromna rzesza uczniów, bo licząca ponad 500 tys. osób, poparła przecież protest przeciwko powrotowi do nauki stacjonarnej. Myślę, że problem dotyczy również nauczycieli.
Trzeba się zastanowić, dlaczego aż tyle osób nie chce wracać. Co się stało? Ostatnio spotkałem na ulicy mojego ucznia, który nie pojawiał się na zdalnych lekcjach od trzech tygodni. Zatrzymałem się i porozmawialiśmy. Powiedział mi uczciwie, że przyziemił, że boi się powrotu. Stwierdził też, że zdaje sobie sprawę z zaległości i że postara się uczestniczyć w zajęciach. To samo, co z tym chłopcem, stało się z dużą częścią uczniów w Polsce.
Oni, jak sami to określają, przyziemili, przydołowali. Część z nich nie angażowała się w nauczanie zdalne, część ma zaległości, część nie wie, jak spojrzeć w oczy nauczycielom po miesiącach nieobecności. Te dzieci autentycznie się teraz boją powrotu. Według mnie, te 500 tys. osób podpisało się przeciwko powrotowi do szkół właśnie ze strachu. Jeśli nauczyciele powiedzieli im, że się teraz rozliczą, że będą sprawdziany, bo muszą być oceny na koniec roku, to ja się nie dziwię, że dzieci odczuwają lęk.
Jeden uczeń na Facebooku napisał, że na samą myśl o tornadzie kartkówkowym, nie chce mu się żyć. Może uczniowie jednak reagują zbyt emocjonalnie, przesadnie? Kartkówki zawsze były.
To nie chodzi tylko o te sprawdziany, ale też o konfrontację z nauczycielami i rówieśnikami. Chodzi też o powrót do rytmu, od którego wszyscy się odzwyczailiśmy. W równym stopniu dotyczy to nauczycielek i nauczycieli. Nam także zdarza się zaspać, być w gorszej formie. Niech pierwszy rzuci więc kamieniem ten, kto nigdy nie zaspał, kto nigdy nie miał problemów z połączeniem zdalnym, nie był w gorszej formie danego dnia. Ten rok rozmontował wszystko – relacje między uczniami, procesy nauczania, procesy grupowe. Szkoły organizacyjnie są rozłożone. My wszyscy, uczniowie, nauczyciele i rodzice, musimy zastanowić się, jak teraz pracować i pomóc dzieciom w tym powrocie. Pierwszą rzeczą nie może być więc ocenianie, najpierw trzeba dobrze zdiagnozować ten lęk.
Kartkówki i sprawdziany nie są esencją tego, co powinniśmy teraz robić. Lepiej będzie z uczniami wyjść do lasu, porozmawiać, dać im pewną przestrzeń. Jestem przekonany, że jeśli uczeń nie uczestniczył w lekcjach czy nie odrabiał prac, to można to z nim załatwić. Można wyznaczyć mu nowy termin. Nauczyciele mają dziś do wykonania zupełnie inną pracę niż robienie kartkówek. Dzieciaki są w bardzo złej kondycji psychicznej i tym musimy się zająć.
Mam taką zasadę, że ocenami uczniów za bardzo się nie zajmuję. Moi uczniowie zdają teraz dwa duże działy z historii dwudziestolecia międzywojennego. Pytają mnie, kiedy będą oceny. Mówię im, że będą wtedy, jak coś będą umieli. To wszystko uprościło. Brak presji spowodował, że popołudniami zgłaszają się do mnie po dwie, trzy osoby, które przeczytały materiał i którym mogę wystawić piątki, bo jest za co.
Czy ten chłopak, który powiedział panu, że przyziemił, jest odosobnionym przypadkiem?
Statystycznie w klasie, która liczy 25 uczniów, taki problem ma 5-6 osób. Trzeba też powiedzieć, że niektóre dzieci podczas zdalnego nauczania świetnie sobie radziły. Nauczyły się np. inaczej zarządzać własnym czasem. Zauważyłem też, że ktoś, kto był bardzo aktywny w pierwszym semestrze, w drugim nagle przygasał lub nawet nam na chwilę zniknął, nie uczestniczył w lekcjach. Uczniowie mieli różne momenty i nastroje, i to trzeba zrozumieć. W różnych okresach nauki zdalnej pracowały różne zespoły uczniów, np. przez miesiąc sześcioro dzieci było bardzo aktywnych, brało na siebie ciężar pracy. Potem te dzieci się wycofywały i uaktywniała się inna grupka uczniów. Mogę się tylko domyślać, że wpływała na to sytuacja w domu, choć tak naprawdę nie wiem tego. Powodów mogło być wiele. Niektóre dzieci są obecnie w takim stanie, że wymagają natychmiastowej interwencji kryzysowej. Nas, nauczycieli, bardzo to martwi, bo my nie zawsze wiemy, jak z tymi dziećmi postępować, nie mamy tak szerokich kompetencji w tym zakresie. Nauczycieli przecież nie przygotowywano do roli interwentów kryzysowych. Powiem więcej - jeśli pomyślimy, że będziemy musieli rozwiązywać problemy uczniów na tak szeroką skalę, to my też mamy obawy, tak jak uczniowie.
A może uczniom po tym zdalnym nauczaniu po prostu nic się nie chce robić, może oni się zwyczajnie rozleniwili?
Pani praca też się zmieniła, proszę powiedzieć uczciwie, czy pani się rozleniwiła?
Mam więcej pracy.
Ja tak samo. Spędziłem rok w domu, który jest dość duży, wszyscy w mojej rodzinie mają laptopy i pracują zdalnie. Można powiedzieć, że to idealne warunki do lenistwa. Owszem, narzuciłem sobie tyle pracy i taki rytm, że pracowałem dwa razy więcej niż w normalnym trybie nauczania. Przyznam, że zauważyłem w sobie duże oznaki zmęczenia. Nam, nauczycielom, też się nie chce. I to dotyczy również innych zawodów. To dotyczy wszystkich. Jest zalecenie, że lekcja zdalna powinna trwać 30 minut. Czasem ona trwała 15 minut, a czasem 40 minut, to zależy od tematu czy tego, ile dzieci danego dnia mają jeszcze pracy, energii. Moja córka do godziny 9 nie wychodzi z łóżka, uczestniczy w lekcjach zdalnych przykryta kołdrą. Nie jestem katem, nie krzyczę na nią, bo dlaczego miałbym to robić? Taka jest teraz rzeczywistość. Ostatnio matka ucznia powiedziała mi, że o godzinie 7 idzie do pracy i nie może nakłonić syna do uczestnictwa w zdalnych lekcjach, bo jej zwyczajnie nie ma w domu. Powiedziałem jej, że w końcu syn będzie musiał się obudzić. A ona powinna tylko upewnić go w tym, że nauczyciel go nie zje, nie zrobi mu krzywdy. Chłopak może włączyć się do lekcji w każdym momencie i nic się nie stanie. Ja nie lubię, kiedy dzieci się boją. To nic nie wnosi do procesu nauczania.
W jednym z komentarzy rodziców przeczytałam, że uczniowie są dziś już nie tylko niedouczeni, ale przede wszystkim ogłupieni. Pomyślałam, że rzeczywiście coś w tym jest, uczniowie są traktowani jak pionki. Są przesuwani to na nauczanie zdalne, to znów na hybrydowe, to wreszcie na stacjonarne. Nic od nich nie zależy. Może to też ich dobija?
Tak, ale tu wiele zależy też od nauczycielek i nauczycieli. U mnie dzieci same decydują, co robimy na lekcji. Jeśli one sobie wybiorą temat dwusetny, a nie trzeci z listy, to przecież dla mnie to jest bez różnicy. O tym Herbercie, który dzisiaj powinien być na lekcji zgodnie z planem i tak będziemy kiedyś mówić. Jestem właśnie od tego, aby tego dopilnować. Dla uczniów możliwość wyboru tematu ma ogromne znaczenie, to zmienia wszystko, bo to oni decydują, czego się uczą i dlatego uczą się chętniej i efektywniej. Pewnie niektórzy nauczyciele powiedzą, że tematy trzeba realizować po kolei, punkt po punkcie, bo jest podstawa programowa, bo dyrektor wymaga… Tak, tylko że wtedy młodzi ludzie mają prawo czuć się traktowani instrumentalnie, a to ma przełożenie na ich kondycję.
Młodzi ludzie mają ograniczone możliwości radzenia sobie ze sobą w sytuacjach trudnych. Nie zawsze potrafią sobie pomóc albo tej pomocy poszukać. Dorosły, jeśli się „przegrzeje”, pojedzie do lasu, pogada z kumplem, wyłączy komputer, stara się szukać rady, zdystansować. Młody człowiek jest pod tym względem nieuzbrojony, dużo trudniej radzi sobie z problemem. Dlatego tak dużo będzie zależało od nauczycielek i nauczycieli, całych rad pedagogicznych i konkretnych kultur szkolnych. Nauczyciele na radach pedagogicznych, gdy wrócą do nauki stacjonarnej, powinni mówić nie o procedurach, protokołach, egzaminach, ale o tym, w jakim miejscu są oni i uczniowie.
O tym, kto z nauczania zniknął, dlaczego i jak można go z tego niebytu wyprowadzić. Jeśli dziecko upadło, to ja jestem po to, żeby podać mu rękę i pomóc wstać, a nie egzaminować. Nauczyciele nie mogą być teraz nakazująco - rozdzielczo - dołujący.
To, o czym pan mówi nie powinno być wiedzą tajemną dla nauczycieli, a czymś oczywistym. Dlaczego więc niektórzy z pedagogów twierdzą, że się teraz za uczniów wezmą?
Taką postawę nazywam wprost głupotą. Zapytałbym takiego nauczyciela, czy jest pewien, że uprawia właściwy dla niego zawód i czy wie, za co bierze pieniądze oraz odpowiedzialność. Rodzice także powinni przyglądać się, jaka będzie sytuacja po powrocie ich dzieci do stacjonarnej nauki, zawsze mogą interweniować. Wśród nauczycieli mogą pojawić się postawy odwetowe, rozliczeniowe. No nie oszukujmy się, nasze środowisko nie jest idealne. Tymczasem dziś nauczyciel musi wykazać się podwójną czułością. Uczę w wiejskiej szkole. Mam klasę, w której dziewczynka mieszka w niezbyt dobrych warunkach. Podczas zdalnych lekcji, poprzez kamerę, widziałem w jej mieszkaniu babcię. Ta kobieta leżała w łóżku, widać ją było w tle obrazu z kamery. Widziałem ją przez kilka miesięcy i nagle zniknęła. Dowiedziałem się, że zmarła. Innemu uczniowi umarła matka. Czy mam teraz skoczyć temu chłopcu czy tej dziewczynce do gardła i pytać, gdzie są ich rozprawki, zeszyty ćwiczeń, zaległe zadania? Mam także silne wrażenie, że nauczyciele, którzy zakomunikowali, że po powrocie do szkół rozliczą się z uczniami, raczej chcieli ich dyscyplinować, bo w pracy online brakuje nam innych argumentów. Nie wierzę w to, że dzieci zostaną potraktowane jak materia w obozie pracy. Wierzę w mądrość nauczycielek i nauczycieli.
Czy nauczyciele się zmienili i czy zmieni się szkoła?
Dziś sam organizuję swój czas, nie wypełniam 90 proc. dokumentów, które wypełniałem wcześniej. A więc one były idiotyczne i nagle z nich zrezygnowano albo były zupełnie niepotrzebne. To jest nie tylko moja opinia. Widzę ogromną świadomość nauczycieli i nauczycielek pod tym względem. Zdalne nauczanie uświadomiło nam, że nie chcemy wracać do wszystkiego tego, co było treścią szkoły przed pandemią. W wielu szkołach odbędą się teraz rozmowy o tym, jak to ma być dalej, jak teraz uczyć. Wiemy bardzo dobrze, że tak jak było, już być nie może. Ten, jak to nazywam, polsko - pruski model nauczania trzeba będzie gruntownie rozluźnić. Każda szkoła pewnie zrobi to na swój sposób. Pewnie inaczej będzie w mieście, inaczej na wsi. Wiem jedno, zmiany w szkole są nieuniknione.
Czy tuż po powrocie dzieci do szkół, konieczne będą zajęcia wyrównawcze i nadrabianie zaległości, o czym mówił minister edukacji Przemysław Czarnek?
Zajęcia wyrównawcze to nie jest to, co należy zrobić zaraz po powrocie do szkół. Dzieciaki to nie źdźbła trawy, które kosiarką należy wyrównywać. Nie jestem przekonany, czy minister to rozumie. Gdy słyszę komunikaty, że po powrocie musimy coś nadrabiać, gonić z materiałem, pytam, kto nas goni, przed kim uciekamy, dokąd biegniemy? Gonimy się tylko z tym, co jest zapisane w podstawie programowej. Może więc lepiej wprowadzić lżejszą podstawę? Przecież niektóre egzaminy, np. matura, już zostały uproszczone. Wydaje się, że politykom zależało na jej uproszczeniu, bo nie mogą sobie pozwolić na to, by zbyt wielu uczniów jej nie zdało. Jeśli więc politycy chcą, to mogą bardzo szybko wprowadzać zmiany.
Cieszyłbym się, gdyby w klasach, w których uczę, po powrocie do szkoły przez dwa - trzy dni można było prowadzić zajęcia na wolnym powietrzu, żebyśmy np. pograli w siatkówkę, poszli do lasu. Chodzi o to, żeby pogadać z młodymi, zobaczyć, w jakiej są formie. Gdy rozmawiam z nauczycielami i nauczycielkami, to oni coraz częściej mówią o tym, że po prostu będą robić swoje. Nie będą się na nikogo oglądać. W czasie nauki zdalnej musieliśmy sobie sami poradzić, nikt nam nie pomógł. I teraz też, gdy wróci nauczanie stacjonarne, sami sobie poradzimy. Coraz częściej ministerstwo jest traktowane przez nas jak rzeczywistość równoległa. Wielu nauczycieli nie słucha tego, co mówi minister. Za dużo w tym absurdu.
Minister Czarnek powiedział uczniom w odpowiedzi na ich obawy dotyczące powrotu do szkół, że stres towarzyszy człowiekowi w życiu. Jak pan te słowa odebrał? Trudno się z ministrem nie zgodzić.
Tak, stres jest w życiu każdego z nas. Tyle tylko, że dzieci są dziś w tak złej kondycji psychicznej, jak nigdy dotąd. Lepiej by było, gdybyśmy ten stres z dzieci zdejmowali na tyle, na ile da się to zrobić. Nie możemy dokładać. Nauczyciele od lat krytykują ministrów edukacji wywodzących się z różnych opcji politycznych. Mieliśmy już takich, z którymi może się nie zgadzaliśmy, ale którzy jednak potrafili wyjść i powiedzieć coś mądrego do uczniów i nauczycieli. Uspokoić, zaopiekować się. W przypadku obecnego ministra naprawdę trudno zrozumieć niektóre jego wypowiedzi. Myślę, że uczennice i uczniowie zasługują na coś więcej, niż „take it easy”.
Niektórzy odebrali to jako lekceważenie.
Mam trudność z obroną ministra w tej sprawie. Te słowa świadczą chyba o odrealnieniu ministra i jego otoczenia, nieznajomości ludzkiej psychiki, psychiki dziecka. Czy minister byłby w stanie powiedzieć chłopcu, któremu zmarła matka i który przez miesiąc nie uczestniczył w zdalnych lekcjach, że ma się teraz wyluzować? Nie ma w tym Korczaka, od którego od blisko stu lat uczymy się pracy z dziećmi. Jest w tym raczej strażnik systemu, nieczuły taran. A my w tej chwili potrzebujemy czułych wychowawców i przewodników. Minister powinien być pierwszym z nich. Smutne jest to, że my już pogodziliśmy się z tym, że nim nie będzie.
Edukacja
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!