Kawałek Pani serca został na Dolnym Śląsku, w Bielawie?
- No naturalnie (uśmiech). Zawsze wracamy do swoich korzeni, do miejsc, gdzie się urodziliśmy, gdzie spędziliśmy swoje dzieciństwo, młodość.
O tym mieście mówi Pani "moja kochana Bielawa". Bardzo ładnie.
- Bo to moje miasto rodzinne, jest przepięknie położone, a teraz jeszcze bardzo pięknie się rozwija - wiem, bo bardzo często jeżdżę do Bielawy, bo są tam groby mojej babci i cioci. Mam tam też nadal swoich kolegów, koleżanki, sąsiadów i przyjaciółkę, z którą śpiewałam przez wiele lat w szkolnych zespołach: często się spotykamy, wspominamy dawne czasy. Byłam też na 60-leciu mojej szkoły - liceum ogólnokształcącego - i z przyjemnością spotkałam się z koleżankami ze swojej klasy. No i z profesorami powspominaliśmy, jak to było kiedyś.
Była Pani grzeczną uczennicą?
- Raczej byłam spokojna. Moje koleżanki z klasy mi mówią, że byłam wesołą dziewczyną, miałam duże poczucie humoru i umiałam je bardzo mocno rozweselać. Ja zaś pamiętam, że byłam generalnie bardzo nieśmiała i cichutka.
Jak Pani wspomina dzieciństwo i młodość na Dolnym Śląsku?
- Mam same dobre wspomnienia. Tam, gdzie mieszkałam w Bielawie, dookoła były rodziny wielodzietne. Ja urodziłam się jako dziesiąta w mojej rodzinie - nasza gromadka więc była dość duża. Sąsiedzi, którzy mieszkali koło nas, też mieli dużo dzieci i kiedy wszyscy wychodziliśmy na podwórko, to były wszystkie roczniki - od najmłodszych do najstarszych. A zabawy mieliśmy przeurocze. Potrafiliśmy sami wymyślać sobie różne zajęcia - bawiliśmy się m. in. w sklep, urządzaliśmy festiwal piosenki... Dzisiaj dzieci mają wszystko, i chyba za dużo mają, a kiedyś nie mieliśmy nic i musieliśmy sami wymyślać, jak się nie nudzić. To było fantastyczne, że z niczego robiliśmy coś.
Mówi Pani o dużej rodzinie. Duża rodzina, to duże szczęście?
- Może nam się finansowo "nie przelewało" - ale w domu było bardzo dużo miłości. Rodzice pracowali bardzo ciężko, ale cieszyli się ze wszystkiego: że mają prace, że mają dach nad głową, bo przybyli do Polski z Grecji w latach 50-tych i byli szczęśliwi, że wszyscy są cali i zdrowi, że ich dzieci mogą chodzić do szkoły i zdobywać edukację. Tata był bardzo zaradny - był stolarzem, i mimo tego, że pracował w zakładach bawełnianych, to zajmował się po pracy malowaniem mieszkań, robieniem jakichś mebli. Pamiętam, że moi rodzice byli niesamowicie pracowici i bardzo kochani dla nas. Było nas w domu bardzo dużo, ale była cudowna wieź między nami, miłość między rodzeństwem, ale też duży szacunek do rodziców i do babci, która z nami mieszkała. Z takiego domu wynosi się niesamowite wartości na całe dorosłe życie, które towarzyszą mi do dzisiaj i były dla mnie fundamentem.
Te wartości to?
- Przede wszystkim szacunek dla rodziny, dla osób starszych. Miłość do babci, którą kochaliśmy, która się nami opiekowała, kiedy rodzice pracowali. Poza tym też starsze rodzeństwo opiekowało się młodszym - to też w jakiś sposób wychowywało to starsze rodzeństwo: mieli swoje obowiązki, z których musieli się wywiązywać. Teraz, po latach, mi wypominają: "Tak, zamiast wyjść pograć w piłkę, to musieliśmy się tobą zajmować". Fantastyczne było to, że pomimo, iż mieszkaliśmy w dwóch pokojach - 8 osób, bo moje starsze rodzeństwo studiowało, wiec mieszkało poza domem - bardzo dobrze się rozumieliśmy, była między nami taka fajna więź, tolerancja wobec siebie, ale przede wszystkim miłość. * Kiedyś bardziej szanowało się każdą rzecz, która się miało, każdą chwilę spędzoną z drugim człowiekiem. - Mieliśmy rzeczy, które nosiliśmy na co dzień, i te, które nosiliśmy tylko w niedzielę - to wszystko było takie inne, inne niż w tej chwili. Cieszyliśmy się każdej małej rzeczy, jaką mieliśmy. I ja tak samo mam dzisiaj - cieszę się z drobiazgów. Gdzieś to pozostało w moim sercu i te wartości bardzo mocno stały się fundamentem w moim życiu. Zawsze szanowałam ludzi starszych, byłam otwarta na drugiego człowieka, pomagałam drugiemu człowiekowi - tak mnie nauczyli moi rodzice, oni nawet nam nie musieli mówić, co jest dobre, a co złe. Oni nas uczyli swoją postawą, pozywali nam swoim zachowaniem, jak należy się zachować. Nie mieli wiele, ale tym co mieli, dzielili się z drugim człowiekiem.
Inne były też relacje sąsiedzkie.
- Czasy mojego dzieciństwa to był czas, kiedy sąsiedzi żyli ze sobą w wielkiej wspólnocie. Bo ja pamiętam jak moja mama i mamy moich koleżanek, wychodziły razem, rozbiły pranie, a potem brały kocyk, siadały koło domu, śmiały się, rozmawiały, a my - dzieci - ganialiśmy dookoła. Jak ktoś coś upiekł, to podzielił się z innymi, jak ktoś coś zapomniał kupić, to wystarczyło zapukać do sąsiada i pożyczyć. Tam, gdzie ja mieszkałam, to w jednej klatce w boku były greckie rodziny, a w drugiej klatce - polskie. Ale nie było podziałów - że my jesteśmy Grekami, a oni Polakami. Oni uczyli się od nas różnych greckich słów, zwyczajów, potraw greckich, mama zaś uczyła się od sąsiadek gotowania polskich potraw. To było fantastyczne.
Tato pracował w zakładach bawełnianych, a mama też?
- Tak i to na trzy zmiany. To była bardzo ciężka praca - kiedyś wszystkie dzieci ze szkoły podstawowej poszły zobaczyć, jak ludzie pracują w tych zakładach. Byłam zszokowana - huk był straszny. Moja mama była bardzo dzielną kobietą.
Pani od dziecka chciała być artystką, chciała Pani śpiewać?
- Nie. Tak naprawdę nigdy nie myślałam, żeby zostać piosenkarką, artystką. Chciałam być nauczycielką wychowania muzycznego, ale stało się zupełnie inaczej. Współpraca z greckim zespołem Prometheus miała trwać tylko przez rok, ale moje śpiewanie przedłużyło się do prawie 45 lat i trwa do dzisiaj. Piosenkarką zostałam zupełnie przypadkowo.
Czym dla Pani jest śpiewanie, muzyka? Pewnie to nie jest tylko zawód, zarabianie pieniędzy.
- Muzyka jest częścią mojego życia - tak naprawdę nie mogłabym oddzielić mojego prywatnego życia od zawodowego. Od zawsze kochałam śpiewać, bo też wyrastałam w atmosferze ciągłego śpiewania. Moje starsze rodzeństwo należało do zespołu mandolinistów, którzy przepięknie grali. Moja siostra na mandolinie, dwaj bracia na gitarach. I ciągle grali na tych instrumentach w domach, i śpiewali - nie tylko na imieninach, urodzinach, od święta. Śpiewali cały czas i ja w takim domu przepełnionym muzyką dorastałam i śpiewałam razem z nimi. I potem, w szkole podstawowej, bardzo mocno udzielałam w zespole muzyczno-wokalnym "Niezapominajki" - było nas pięć dziewczyn, miałyśmy sukieneczki w niezapominajki. Zawsze śpiewałyśmy na wszystkich akademiach szkolnych. Muzyka towarzyszyła mi też w szkole średniej: należałam m.in. do chóru, a razem z koleżankami założyłyśmy trio "Ballada" - prowadził nas prof. Izydor Skorupski. W tym tym naszym trio grałyśmy na gitarach i śpiewałyśmy. Same też komponowałyśmy, pisałyśmy teksty. Z "Balladą" wyjeżdżałam na swoje pierwsze festiwale piosenki.
Ta muzyka była cały czas obecna w Pani życiu.
- Zawsze była, ale nie sądziłam, że życie spędzę na scenie jako piosenkarka, zwłaszcza, że zawsze byłam bardzo nieśmiała - a nieśmiałość utrudnia wyjście i śpiewanie do ludzi. * Wyzbyła się Pani tej nieśmiałości? - Nie do końca. Cały czas ta nieśmiałość we mnie siedzi. Nie umiem się jej całkowicie wyzbyć.
Dostaje Pani listy, telefony od fanów, że Pani muzyka zmieniała czyjeś życie, dodała otuchy?
- Bardzo dużo takich listów otrzymywałam i otrzymuję. Ludzie piszą, że słowa, muzyka, moje piosenki powodują, że ludzie chcą być lepsi, pragną zrobić w swoim życiu coś dobrego, że moje utwory stają się drogowskazem w ich życiu. To jest dla mnie bardzo, bardzo ważne, że muzyką i tekstem potrafię dotrzeć do ludzkich serc - bo to jest chyba najważniejsze w tym moim śpiewaniu. Pamiętam, że kiedy byłam młodą dziewczyną, piosenka potrafiła mnie wzruszyć, potrafiła mnie radować i w momencie, kiedy moje piosenki też poruszają ludzi, wzbudzają emocje, to jestem szczęśliwa. To dla mnie jest największy prezent.
Sława, bycie artystą, to nie są tylko te miłe chwile.
- Jak w każdym zawodzie. Popularność może być męcząca, bo dokąd nie pójdę, to ludzie mnie rozpoznają - nawet ostatnio, kiedy chodzę w maseczce. Niekiedy chciałabym być niewidzialna (uśmiech). Ale ta popularność to są też oczywiście i miłe momenty - ludzie podchodzą do mnie, dziękują za piosenki, zawsze z serdecznością. To dobre chwile.
Mówi pani o tych maseczkach. Czas koronawirusa to dla nas wszystkich trudny czas, a dla artystów szczególnie.
- Wyjątkowo dotkliwy to był czas, nie tylko dla artystów, ale szczególnie dla tych, którzy stracili swoich bliskich w czasie tej pandemii. Omijając sprawy finansowe, my - artyści - bez publiczności, bez ludzi, nie istniejemy. W naszym zawodzie ważne jest spotkanie z drugim człowiekiem. Piosenka raduje, piosenka niesie nadzieję, ale tylko wtedy, kiedy jest dla kogo nią grać, śpiewać. Inaczej to jest bez sensu. A tych czasach, pandemii, muzyka jest szczególnie potrzebna człowiekowi. Dzień, kiedy mogłam wrócić do koncertowania, do spotykania się z ludźmi, był dla mnie wyjątkowy. Była ogromna radość - i to z dwóch stron: ludzie też się cieszyli, śpiewali razem z nami. Po takim długim czasie bez koncertów, to czułam się, jakbym zaczynała występowanie od początku: miałam ogromną tremę. Bałam się nawet, czy po takiej przerwie, pamiętam wszystkie teksty (uśmiech).
Pracuje Pani nad nowymi piosenkami, nad nową płytą?
- Tak, już od samego początku pandemii zaczęłam. To był doskonały sposób, żeby nie zmarnować czasu - oprócz oczywiście tego, że zrobiłam generalne porządki w całym domu (uśmiech). Na szczęście mam studio nagraniowe w domu, a mój menager Kostas napisał kilka piosenek, więc mieliśmy czas, żeby na spokojnie je ponagrywać. To będą piosenki w klimacie greckim, a niespodzianką będą też utwory napisane przez greckiego kompozytora i nagrywane po grecku
To świetna wiadomość dla Pani fanów. Kiedy będzie można posłuchać nowej płyty?
- Jesteśmy teraz w trakcie kończenia nowych piosenek, ale jeszcze nie nagraliśmy wszystkich. Myślę, że płyta ukaże się w przyszłym roku. Proszę moich fanów o cierpliwość...
A jak Pani spędza czas, gdy nie koncertuje, nie nagrywa? Ma Pani jakieś poza muzyczne pasje?
- Kocham rośliny i mój ogród. Nie jest duży, ale są w nim kwiaty, rośliny, które rosną w Grecji. I cieszę się, że mam taką małą Grecję koło domu: są drzewka oliwkowe, oleandry. Lubie też czytać - przez czas pandemii nadrobiłam wszystkie zaległości: przeczytałam książki, które leżały i czekamy na mnie.
Jakie?
- Lubię książki biograficzne - różnych aktorów, piosenkarzy, ludzi, którzy barwnie przeżyli swoje życie i mają coś ciekawego do powiedzenia. Te biografie są dla mnie pod tym względem ciekawe, że czasami mogą być drogowskazem w naszym życiu.
To kiedy napisze pani swoją autobiografię?
- Może kiedyś, kto to wie…
Kiedy wybiera się Pani na Dolny Śląsk?
- Już jesienią, w październiku, na III Festiwal Piosenek Eleni w Bielawie. Inicjatorem tego festiwalu był pan burmistrz i wspólnie z Miejskim Ośrodkiem Kultury i Sztuki organizują ten festiwal - za życia, bo na ogół takie festiwale artyści mają dopiero po swojej śmierci (uśmiech). W zeszłym roku, i dwa lata temu, było bardzo dużo zgłoszeń. Jest pięć kategorii wiekowych - od najmłodszych dzieci do najstarszych. Byłam pod wrażeniem, jak dzieci i młodzież przygotowali moje piosenki, jak je zaśpiewali. Moje utwory dostały dzięki nim nowe życie: były inaczej zaśpiewane, inna była interpretacja. To bardzo cieszy.
W Bielawie jest też, za życia, mural Eleni, skwer imienia Eleni…
- A nawet na nim stoi ławeczka z moją postacią. Można koło mnie usiąść. Zapraszam...
Rozmawiał Robert Migdał
Eleni to Helena Tzoka. Rocznik 1956. Urodziny świętuje 27 kwietnia. Na świat przyszła w Bielawie. Jej rodzice - Perykles i Despina - byli emigrantami z Grecji. Wyjechali do Polski w czasie wojny domowej w latach 50. XX wieku i osiedli na Dolnym Śląsku.
Nagrała wiele płyt (pokryły się złotem i platyną). Jej największe przeboje to m. in. "Troszeczkę ziemi, troszeczkę słońca", "Po słonecznej stronie życia", "Za każdy uśmiech", "Tylko w twoich dłoniach", czy ""Nic miłości nie pokona".
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!