Kiedy byłam kilkuletnią dziewczynką, w mojej głowie pierwszy raz pojawił się pomysł, by przyszłości zostanie stewardesą - wspomina Ania, gorliczanka, która od niedawna pracuje w liniach lotniczych z Dubaju.
- Spoglądałam w niebo na przelatujące wysoko samoloty i tak sobie marzyłam, żeby kiedyś wsiąść do któregoś z nich, polecieć gdzieś daleko, zobaczyć odległe zakątki ziemi. Pociągało mnie to, że można jednocześnie podróżować i pracować - dodaje.
Szybko zorientowała się, że korporacja jest nie dla niej
Nic w jej życiu tak naprawdę nie zapowiadało, że dziecięce marzenia kiedyś się spełnią. Szkoła, potem studia i pierwsza praca bardzo odległa od tego, czego pragnęła.
- Wpadłam w taką codzienną rutynę, praca za biurkiem w korporacji - opowiada. - Od 9 do 17, codziennie ci sami ludzie. Zadania do wykonania, ścieżki karier, w jakiejś odległej perspektywie awans. Szybko poczułam, że nie jestem na swoim miejscu - podkreśla.
Wtedy znalazła ogłoszenie, że jedna z szybko rozwijających się linii lotniczych, szuka stewardes.
- Nawet nie zostawiłam sobie czasu na zastanowienie - mówi uśmiechnięta. - Wysłałam swoje cv i zostałam zaproszona do etapu rekrutacji - opowiada.
Ta trwała trzy dni. Sprawdzano między innymi umiejętność pracy w grupie, zdolność rozwiązywania konfliktów, a także znajomość języka angielskiego.
- Wtedy przekonałam się, że stewardesy muszą mieć przede wszystkim miłą aparycję i przyjazny uśmiech - relacjonuje. - W tej pracy bardzo liczy się naturalność, wymagany jest też limit wzrostu, co najmniej 160 centymetrów. - dodaje.
Nie upłynęło wiele czasu, gdy dotarła do niej wiadomość, że została przyjęta: - Początki nie były łatwe - wspomina.
Po tygodniowej aklimatyzacji wróciła do szkoły na bardzo intensywny kurs. Przez kolejne trzy tygodnie wstawała o 3 nad ranem, bo szkolenia zaczynały się o 5. Na początku z procedur awaryjnych, pierwszej pomocy, bezpieczeństwa oraz serwisu. Po zajęciach nie było czasu na odpoczynek, trzeba było utrwalać poznany materiał, bo już następnego dnia miała egzaminy z tego, czego nauczyła się dnia poprzedniego.
Umie odebrać poród w powietrzu
- W ruchomych symulatorach ćwiczyliśmy procedury w przypadku dekompresji i turbulencji - opowiada Ania. - Siedzieliśmy przypięci pasami do foteli, a symulator trząsł się i wypuszczał dym, a my musieliśmy odpowiednio, zgodnie z instrukcją zareagować. Było też praktyczne szkolenie z gaszenia pożaru, to jedna z najgorszych rzeczy, jaka może wydarzyć się w powietrzu - podkreśla.
Ćwiczono też awaryjne lądowanie na wodzie, podczas którego każdy z kursantów musiał włożyć kamizelkę ratunkową i wskoczyć do lodowatej wody.
- Uczyliśmy się również, jak obezwładnić agresywnego pasażera czy jak odebrać poród - dodaje.
Odbyła też specjalne szkolenie, podczas którego uczono ją, jak ma się malować, układać włosy, dbać o skórę. Każdy detal jest dokładnie określony, nie ma miejsca na dowolności, kolor i długość paznokci, makijaż czy biżuteria, jaką może nosić w pracy. Szkoliła się do pracy w Boeingach 777 i Airbusie 380. To podniebne giganty, pierwszy zabiera na pokład 400 a drugi 600 pasażerów.
- W czasie pierwszego lotu na obu maszynach start i lądowanie spędziłam w kabinie pilotów - wspomina - Mogłam „podsłuchiwać” ich rozmów z wieżą kontroli lotów. To niesamowite przeżycie, a i widoki zapierają dech w piersiach - podkreśla.
Potem zaczęła się normalna praca. Od półtora roku jest w ciągłej podróży. Przelot, doba lub dwie odpoczynku i lot powrotny. W czasie tych wypoczynkowych godzin zwiedza, kosztuje lokalnego jedzenia: - Gdyby nie ta praca, to nie miałabym pewnie szans na poznanie tylu wspaniałych miejsc - mówi z przekonaniem. - Najbardziej lubię, gdy „ląduję” w nowym miejscu, w kraju, w którym do tej pory nie byłam, Zawsze czuje dreszczyk emocji, bo wiem, że za chwilę zobaczę coś, co wcześniej mogłam obejrzeć tylko na zdjęciach - podkreśla.
Chętnie wraca również do swoich już ulubionych miejsc. Australia, Kapsztad w RPA, Singapur, USA czy Brazylia, a zwłaszcza do Rio de Janeiro, które zawładnęło już jej sercem. Zawsze z radością wita też podróż do Japonii.
- Byłam w miejscach, o których tylko śniłam. Robiłam też rzeczy, o których nawet nie marzyłam - stwierdza. - W Rio latałam na paralotni, nurkowałam na Bali, pojechałam na safari w Kenii, wspinałam się po Wielkim Murze Chińskim i odpoczywałam na rajskich plażach na Seszelach i Mauritiusie - dodaje.
Każda podróż to poznawanie ludzi
Ta praca to nie tylko miejsca, ale też ludzie. W większości zwykli podróżni, ale wśród nich trafiają się tacy, którzy mają wspaniałe opowieści.
- Miałam okazje rozmawiać z Polakiem, który leciał do pracy, jako kucharz na statku badawczym pływającym w okolicach Antarktydy - opowiada. - Spotkałam człowieka, który odwiedził prawie wszystkie kraje na świecie, rozmawiałam z amerykańskimi żołnierzami lecącymi do Afganistanu - wspomina.
W liniach lotniczych Dubaju, w których pracuje, zatrudnionych jest około 700 Polaków. Z niektórymi utrzymuje prywatne kontakty: - Fajnie porozmawiać z kimś po polsku - podkreśla.
Okazją do rozmowy w ojczystym języku są też pasażerowie, zwłaszcza na trasach do Australii.
- To często babcie i dziadkowie lecący na antypody, aby pierwszy raz zobaczyć swoje wnuki. Chętnie o nich opowiadają - mówi z uśmiechem.
Gdy lot jest długi, może w wolnej chwili wejść do kabiny pilota, by z tej perspektywy oglądać świat: - Niby niebo jest wielkie, ale czasem zdarza się, że wymija nas inny samolot - mówi Ania. - To wielkie przeżycie. Miałam też okazje mieć przed oczyma, i to dosłownie, bo właśnie z kabiny pilotów, piękny widok na Himalaje, Malediwy czy piramidy w Egipcie.
Pasażerowie często nie zdają sobie z tego sprawy, że samoloty latające w wielogodzinne trasy są wyposażone w specjalny pokój, w którym znajduje się od 9 do 12 łóżek, na których załoga może spać przez kilka godzin. Mają nawet specjalne piżamy.
- Taki odpoczynek jest niezbędny podczas długich lotów. Najdłuższy lot, do Auckland w Nowej Zelandii, trwa aż 17 godzin w jedną stronę - wyjaśnia.
Zanim samolot wzbije się w powietrze, jego załoga musi się przygotować. Spotykają się na dwie godziny przed startem, omawiają wszystkie procedury i szczegóły lotu, a następnie cała załoga sprawdza dokładnie samolot. Po starcie stewardessy przygotowują posiłki dla podróżujących. Po przylocie na miejsce i opuszczeniu maszyny przez pasażerów załoga znów sprawdza dokładnie samolot.
- Często mam takie poczucie, że cały świat jest, na wyciągnięcie mojej ręki - opowiada Ania. - Wystarczy poprosić o konkretny lot lub się z kimś zamienić albo lecieć w wymarzone miejsce w dzień wolny od pracy. Staram się wykorzystać przysługujące mi zniżki na przeloty i w ten sposób odwiedziłam Nowy Jork, Jordanię, Bali oczy Maderę - kończy uśmiechnięta.
Warto marzyć, bo marzenia się spełniają
Ania nie miała na szczęście żadnych „dramatycznych” przygód w powietrzu. Jedyną stresującą sytuację, którą do tej pory przeżyła, były silne turbulencje podczas lotu do Pekinu.
- Chciałam natychmiast gdzieś usiąść, ale podłoga „uciekła” mi spod nóg - opowiada. Pasażerowi jedli wtedy posiłek i w tylnej części samolotu, gdzie zawsze turbulencje są najmocniejsze, wszystko wylądowało na podłodze - mówi.
Najtrudniejsze są dla niej zmiany stref czasowych. Nie może przyzwyczaić się do ciągłego przesuwania zegarka w przód i w tył. A co w przyszłości? - Chciałabym zrobić kurs na profesjonalnego płetwonurka w Tajlandii, skoczyć na spadochronie w Dubaju - kończy.
WIDEO: Mówimy po krakosku - odcinek 16. "Buc"
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto
Styl życia
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!