Janina Ochojska - „Szczęście trzeba sobie stworzyć samemu”

Anna Olejniczak
Anna Olejniczak
Andrzej Banas / Polskapresse
Jej charakterystyczna postać kojarzy nam się krajami ogarniętymi wojną i głodem. Ale również z poświęceniem, pomocą, humanitaryzmem. Janina Ochojska to wyjątkowa kobieta, która całe swoje życie oddała innym. Kobieta, która udowodniła, że nigdy nie wolno się poddawać.

Urodziła się 12 marca 1955 roku w Gdańsku. Gdy miała 6 miesięcy zachorowała na polio (chorobę Heinego-Medina). W trakcie pierwszego, najsilniejszego ataku choroby umieszczono ją w „żelaznych płucach”, w których leżała 8 miesięcy. Przeżyła, ale efektem ubocznym był skrzywiony kręgosłup. Skierowano ją do sanatorium w Jastrzębiu-Zdroju. Miała 14 miesięcy i nie mogła nawet usiąść. Chodzić zaczęła dopiero w 5 roku życia. Całe dzieciństwo spędziła w szpitalach i sanatoriach.

Należałam do jednego z ostatnich roczników, które nie zostały zaszczepione przeciwko polio. Było nas całkiem sporo i byliśmy dla siebie jak siostry i bracia: starsi pomagali młodszym, silniejsi słabszym. Dosyć szybko ukształtowało się w nas poczucie bycia wspólnotą. Tęskniłam za bliskimi, ale domem były szpital i sanatorium.

- opisywała w wywiadach.

Janina Ochojska lata spędzone w sanatorium wspomina dobrze. „Wychowywałam się z takimi samymi jak ja, więc nie miałam poczucia, że jestem gorsza. Uprawialiśmy sporty z tymi ciężkimi aparatami na nogach. Uczyliśmy się przechodzić przez płoty, wpinać na drzewa, po sznurze.” To tam nauczono ją, by była dzielna, by nie okazywała słabości, by dzieliła się z innymi.

Niepełnosprawność to dar

Swoją niepełnosprawność zaakceptowała dzięki doktorowi Lechowi Wieruszowi, dyrektorowi ośrodka dla niepełnosprawnych dzieci i młodzieży w Świebodzinie. Powtarzał, że niepełnosprawność to dar, który otrzymała. Że nie odebrano jej, tylko dano więcej. I że jak ma się coś więcej, to trzeba też dawać innym.

„Za bramą ośrodka nie czeka na was przyjazny świat, który wyciąga pomocną rękę. Tę rękę trzeba samemu wyciągnąć”, mówił Lech Wierusz. Dzięki niemu Janina Ochojska pozbyła się kompleksów.

Dopiero później, zwłaszcza w okresie dojrzewania, gdy już zaczęłam być świadoma, co to znaczy niepełnosprawność, jakie ograniczenia i trudności się z nią wiążą, pojawiły się pytania i łzy.

Buntowała się przeciwko chorobie, zadając pytanie „Dlaczego ja?” Wychowawcy uświadomili jej jednak, że to bezcelowe, że na to pytanie nie ma odpowiedzi i jeżeli nie zaakceptuje sytuacji, to zawsze będzie nieszczęśliwa.

Nie jeździła na szkolne wycieczki, bo nauczycielka bała się odpowiedzialności. Nie chodziła na szkolne zabawy, nie uczestniczyła w pozaszkolnym życiu rówieśników. Uczyła się dużo, bo niewiele więcej mogła robić. Będąc w 7 klasie przeszła pierwszą z trzech operację kręgosłupa, które jeszcze pogorszyły jej stan zdrowia. Pobyt w bytomskim szpitalu nauczył ją samodyscypliny i sprawił, że zafascynowała się astronomią.

Dużo wtedy czytałam. Po drugiej operacji jeden z lekarzy, bardzo sympatyczny (wnosił mnie nieraz na piętro do sali telewizyjnej), pożyczył mi książkę „Obrazy nieba”. Przeczytałam ją z wypiekami na twarzy, a następnie... całą przepisałam do zeszytu.

Gwiazdy i bibuła

W zakładach rehabilitacyjnych Janina Ochojska skończyła szkołę podstawową i liceum. Dostała się na wymarzoną astronomię na UMK w Toruniu.

„Studiowanie nie było łatwe, jak ma się niepełnosprawne nogi i trzeba jechać na uczelnię do obcego miasta. Ale chciałam studiować astronomię, to studiowałam, nawet potem naukowo pracowałam w pracowni astrofizyki PAN w Toruniu. Chciałam chodzić po górach, to chodziłam. Teraz już nie mogę, to nie chodzę.” - wspominała w jednym z wywiadów.

Podczas studiów działała w Duszpasterstwie Akademickim, zaangażowała się w działalność opozycyjną, związała z „Solidarnością”. Po wprowadzeniu stanu wojennego pomagała represjonowanym, przewoziła materiały nielegalnych wydawnictw opozycyjnych. Ułatwiała jej w tym niepełnosprawność, bo gdy wysiadała z pociągu, mundurowi pomagali jej wynieść na peron kartony, nie wiedząc, że w środku są zakazane książki lub ulotki.

Uwielbiała ryzyko: kolportowała prasę, jeździła po kraju pociągami z bibułą. Była najlepiej zorganizowana, świetnie się uczyła. Panowała nad okolicznościami, nigdy się nie poddawała. Na obozy, które organizowało nam duszpasterstwo, organizowała nam mięso, przywoziła je od mamy ze Śląska. Do dziś pamiętam ją z wielkim plecakiem z kilogramami kiełbasy i wędlin

- wspominał Jan Młynarczyk, przyjaciel Ochojskiej ze studiów.

Operacja, która zmieniła życie

W 1980 została absolwentką astronomii i do 1984 pracowała w Pracowni Astrofizyki PAN w Toruniu. Jednak nieudane operacje kręgosłupa sprawiały, że jej stan zdrowia znacznie się pogarszał.

Nikt w Polsce nie chciał mnie operować. Nawet Ministerstwo Zdrowia odmówiło mi sfinansowania leczenia za granicą, bo uznało, że mój przypadek nie rokuje nadziei. Wtedy moi znajomi skontaktowali mnie z francuską siostrą zakonną, która wzięła moją dokumentację medyczną i zawiozła do świetnej kliniki w Lyonie. Tam mogli się podjąć leczenia, ale za pieniądze. Chodziło, bagatela, o jakieś pół miliona franków!

Dzięki pomocy znajomych i księdza Tischnera, jej dokumentacja medyczna dotarła do doktora Charlesa Picaulta, który po obejrzeniu zdjęć rentgenowskich wystąpił do francuskiego Ministerstwa Zdrowia o sfinansowanie operacji.

„Nie znał mnie. Wiedział tylko, że jestem młodym naukowcem z Polski i że niebawem przestanę chodzić. I co się teraz dziwić, że robię to, co robię. Naprawdę, czuję ogromną wdzięczność, podarowano mi życie” - podsumowała Janina Ochojska w jednym z wywiadów.

W 1984 r. Ochojska przeszła we Francji operację, która zmieniła jej życie, nie tylko zdrowotnie. To tam po raz pierwszy zetknęła się z działalnością charytatywną i w nią zaangażowała, pracując jako wolontariuszka dla fundacji EquiLibre. W 1989 roku byłą jedną z współzałożycieli polskiego oddziału fundacji, z której potem wyłoniła się Polska Akcja Humanitarna, której została prezesem.

PAH

W 1992 roku Janina Ochojska zorganizowała pierwszy konwój polskiej pomocy dla krajów byłej Jugosławii. Następna była Czeczenia, Irak, Iran, Liban, Sri Lanca, Afganistan, Sudan, Darfur i Autonomia Palestyńska.

Jeździła z konwojami wszędzie tam, gdzie była potrzebna pomoc, a w międzyczasie przechodziła kolejne operacje – w sumie ponad pięćdziesiąt. Kraje, do których podróżowała, często były ogarnięte wojną. W Jugosławii jej samochód podczas ostrzału z moździerzy spadł z dużej wysokości. Na pytania, czy się bała, odpowiadała: „Przecież mam stalowy kręgosłup, który jest usztywniony całkowicie, że nawet nie mogę się zgarbić!”

Mnóstwo wycierpiała. Ale nigdy, przenigdy nie widziałem, by się załamała. Dziś też, gdy zbliżają się kolejne, zaciera ręce i się cieszy, że „znowu zrobią dla niej coś dobrego”

- mówił przyjaciel Ochojskiej, Jan Młynarczyk.

„ Można polegać tylko na sobie”

W 1996 Janina Ochojska wyszła za mąż za dziennikarza „Tygodnika Powszechnego” Michała Okońskiego. Przez 8 lat byłą szczęśliwą mężatką. Potem mąż wybrał „inną, młodszą, zdrową.”
Cierpiała, wydawało jej się, że to koniec wszystkiego.

- Nikomu nie życzę tak trudnego doświadczenia. Muszę jednak przez nie przejść. Miałabym się zabić z tego powodu? Żyć byle jak? To bez sensu. Trzeba się starać żyć jak najpiękniej w takich okolicznościach, jakie są. - wspominała. - Straciłam coś, co było dla mnie ważne. Przeżyłam jednak bardzo szczęśliwe lata, za co jestem mu wdzięczna. Nie jestem mu wdzięczna tylko za to, co zrobił. Dziś wiem, że uzależnianie szczęścia od innego człowieka jest czymś zawodnym. Można polegać tylko na sobie.

Janina Ochojska zrozumiała po pewnym czasie, że nie może zniszczyć swojego życia tylko dlatego, że mąż ją zostawił. „Kiedy nas ktoś opuści, to jest po prostu trudna sytuacja, z której można i należy znaleźć wyjście tak, żeby żyć jak najpełniej i najpiękniej”.

W ciężkich chwilach przypominała sobie słowa doktora Wierusza: "Możesz płakać całe życie, niepełnosprawność to nie jest nic fajnego ani łatwego, tylko co ci z tego przyjdzie?"

- To prawda. Przecież lepiej być szczęśliwym niż nieszczęśliwym, a kto może sprawić, że będę szczęśliwa? Tylko ja. - opowiadała. - Nieważne, że człowiek upadnie. Najważniejsze, żeby mógł się podnieść. Każdy dostaje trudne momenty po to, żeby mógł poznać, czym jest szczęście. (…) Nikomu nie życzę, ale jeśli już wydarzy nam się coś trudnego, to nie należy się bać, bo nieszczęście, cierpienie też człowieka jakoś buduje. Ważne, co się z tym zrobi. Poznałam kiedyś pana, którego syna zatłukli skini w parku we Wrocławiu. I on utworzył grupę wsparcia dla rodziców w podobnej sytuacji. Powiedział: "Ja w dalszym ciągu nie mogę pogodzić się ze śmiercią syna, ale przez to robię coś, co pomaga innym".

Siła kobiet

Podczas swoich podróży dobrze poznała warunki, w jakich przyszło żyć kobietom na terenach dotkniętych wojną czy głodem. Obserwowała ich siłę i walkę o przetrwanie.

- Pamiętam, jak na przykład w obozach somalijskich uderzyła mnie bardzo mała liczba mężczyzn i niezwykła aktywność kobiet, i to w różnych dziedzinach – od podejmowania inicjatywy, żeby zebrać chrust i go sprzedać, po najmowanie się do jakiejkolwiek pracy. Muszą bowiem utrzymać dzieci i często wyżywić całą rodzinę. (…) dają one niesamowite przykłady siły i woli przetrwania. Spotkałam kobiety, którym udało się stworzyć firmy, przejęły zadanie po mężu albo prowadziły „restauracje” – miejsca, w których można coś zjeść.

Na pytanie, skąd wg niej bierze się siła kobiet, odpowiedziała:

Wydaje mi się, że to się bierze z macierzyństwa. Nawet jeśli kobieta nie urodzi dziecka, to jednak jest stworzona do macierzyństwa, kontynuacja życia tak naprawdę zależy od niej. Oczywiście również od mężczyzny, ale to ona rodzi dziecko. Kiedy rozpadają się małżeństwa, dzieci najczęściej zostają przy kobietach. W krajach niestabilnych, kiedy mężczyzna idzie na wojnę albo emigruje w celach zarobkowych, to kobiety przejmują opiekę nad rodziną i chronią życie bliskich.

Sama podziwia te kobiety, które mają w sobie siłę, by dokonywać własnych wyborów, nie poddawać się fali, żyć tak, jak chcą. „Jak chcą być matkami, to są matkami, mają rodzinę, nie pracują zawodowo, a jeśli chcą pracować zawodowo – to pracują. Same dokonują wyborów”

Sytuację kobiet w Polsce Janina Ochojska oceniła mocno krytycznie. W wywiadzie udzielonym w zeszłym roku Gazecie Prawnej powiedziała:

Gdyby przeciętny muzułmanin zobaczył, jak się w Polsce traktuje kobiety, to by się przeraził. Przeraziłby się tym maltretowaniem, poniżaniem. Nie twierdzę, że aktów przemocy wobec kobiet w rodzinach muzułmańskich nie ma, ale popatrzmy na siebie.


50 zł miesięcznie to życie jednego dziecka

Przez ostatnie ćwierć wieku Janina Ochojska wyjeżdżała z konwojami do parudziesięciu krajów, pomagając i ratując tysiące ludzi. Na zarzuty, że pomaga „murzynom”, zamiast zając się Polakami, odpowiedziała:

- W Polsce nikt nie umiera z głodu czy braku wody, w Afryce tak. Jestem ciekawa, czy osoby, które tak mówią, pomogły chociaż jednemu polskiemu dziecku. My nikomu niczego nie zabieramy, nie dzielimy pomocy na Polskę i zagranicę. Jeżeli ofiarodawca przysyła PAH pieniądze na budowę studni w Sudanie, szkoły w Afganistanie, na powodzian czy dożywianie polskich dzieci, to są one przeznaczane na te cele i potrafimy się z tego rozliczyć. (…) Uratowanie od śmierci głodowej jednego dziecka w Afryce kosztuje 50 złotych miesięcznie. Niewiele, gdy na drugiej szali jest ludzkie życie.

Janina Ochojska jest laureatką wielu prestiżowych nagród. Od 25 lat kieruje Polską Akcją Humanitarną. Stworzyła organizację, która nie tylko pomaga krajom, które cierpią z powodu wojen, kataklizmów albo długotrwałego ubóstwa., ale i jest rozpoznawalna na całym świecie, budując piękny wizerunek Polski.

Za swoje osiągnięcie uważa fakt, że PAH zmienił świadomość Polaków, uwrażliwiając ich na nieszczęście innych ludzi, przybliżając pracę organizacji charytatywnych.

Ochojska zmieniła w Polsce wiele. Przede wszystkim uświadomiła nam, że sami też możemy pomagać, bo zawsze znajdą się od biedniejsi i bardziej potrzebujący. Zmieniła też wizerunek naszego kraju – z takiego, który ciągle bierze, na taki, który wiele daje od siebie

opowiadała europosłanka Róża Thun.

Swojej pracy oddała się całkowicie, jednak nigdy nie traktowała tego jak poświęcenie. Twierdziła, że po prostu korzysta z daru, jakim jest życie. Chce być szczęśliwa, bo każdy chce, jednak uważa, że szczęście trzeba sobie stworzyć samemu. Czuje się potrzebna, ciesząc się z tego, co ma, i akceptując swoje życie.

Ja nie wiem, jakie miałabym życie, gdybym była zdrowa, ale jestem szczęśliwa. Czuję, że moje życie ma sens, jestem potrzebna. Czuję, że mam to, co najważniejsze. A do tego doprowadziła mnie m.in. życie osoby niepełnosprawnej

– podsumowała Janina Ochojska.

źródło:
pah.org.pl, natemat.pl, objawienia.pl, radiokrakow.pl


"Pomocy jest cały czas za mało, to jest kropla w morzu"

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści (5) - oszustwo na kartę NFZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Janina Ochojska - „Szczęście trzeba sobie stworzyć samemu” - Dziennik Bałtycki

Wróć na stronakobiet.pl Strona Kobiet