Marzenia się spełniają?
Oj, tak. Jestem bardzo szczęśliwa. Od wielu miesięcy myślałam o tym rekordzie. W kwietniu wystartowałam w słynnym biegu w Rotterdamie. W drugiej części zawodów nieznacznie zwolniłam, co raczej wynikło z trudniejszego fragmentu trasy niż braku sił. Bardzo mocne, ostatnie dwa kilometry w moim wydaniu, sprawiły, że udało mi się wypełnić minimum na przyszłoroczne igrzyska olimpijskie. Na mecie byłam piąta, ale nie miejsce było najważniejsze. Zależało mi na dobrym czasie, gwarantującym Paryż. A też nie było łatwo - wymogiem było 2:26:50, a mnie zmierzono na mecie 2:26:44…
Wówczas „wybawieniem” było 6 sekund, teraz w Walencji - 16 sekund. Mało, jak na maraton…
Może i mało, ale każdy, kto czuję sport i zna specyfikę biegów długodystansowych, wie, jak trudno wyszarpać każdą sekundę. W Rotterdamie się nie udało, zabrakło niewiele. W Walencji wreszcie się udało, ale też lekko nie było. Najważniejsze, że w końcu bariera 2:26:00 została złamana. Kolejny mój start komercyjny to będzie już wyzwanie na poziomie 2:25:00.
Jak wysoki jest dzisiaj poziom żeńskiego maratonu, niech świadczy fakt, że fachowcy doliczyli się w Walencji co najmniej dwunastu rekordów kraju, w tym nawet Mauritiusu! A dziewięć z nich jest lepszych od rekordu Polski, w tym Ekwadoru, Finlandii czy Walii...
Właśnie tak jest. Biega cały świat. To jest szaleństwo. Dziewczyny biegają coraz szybciej. I wcale nie wstydzę się, że pochodzą z krajów nieco „egzotycznych sportowo”. Wiem bowiem, ile pracy i determinacji poświęca każda z nas.
No właśnie, jak zatem wyglądała rywalizacja na samej trasie?
Tradycyjnie już, organizatorzy „zatrudnili” pacemakerów czyli zawodników, którzy nadają tempo biegu. Muszę przyznać, że w pierwszej fazie zawodów czułam się trochę dziwnie - wydawało mi się, że wciąż jestem z tyłu i wciąż mnie ktoś wyprzedza. Nie mogłam w to uwierzyć, jakbym debiutowała w maratonie. Nie mogłam zlokalizować mojego „zająca”, którego zadaniem było prowadzenie biegu na 2:26:00. W końcu udało się, na 13 km… Co ciekawe, Polki trzymały się razem - obok mnie biegły Angelika Mach, Ola Brzezińska i Iwonka Bernardelli. I tak, przez większość dystansu, aż do ok. 40 km. Potem każda walczyła już na swój rachunek, o swoje rekordy, o realizację marzeń…
Na trasie biegu w Walencji, nie zabrakło również chwil dramatycznych…
Pewnie chodzi o sytuację z Angeliką Mach, z którą trenowałyśmy wspólnie przez ostatnie dwa miesiące. Gdzieś na 10 km, przy punkcie odżywczym, Angela wbiegła na butelkę, którą pewnie wyrzuciła wcześniej jedna z zawodniczek. W grupie łatwiej o „przygody”, nie zdążyła jej ominąć i przewróciła się. Na szczęście, szybko się pozbierała i dalej walczyła o „życiówkę” i minimum olimpijskie. Udało się i to i to.
Czy Polka może biegać jeszcze szybciej?
Wspomniałam już, że kolejną granicą jest dla mnie 2:25:00. Będę szczera i przyznam, że w Walencji nie było formy optymalnej… Podobnie, jak w Rotterdamie. Inaczej było podczas mistrzostw Europy, kiedy czułam, że to mój dzień. Może za późno zjechałam ze Szklarskiej Poręby, może trzeba było dwa tygodnie przed startem a nie dziesięć dni…? Mam, o czym myśleć i co analizować. Wciąż się uczę. Z drugiej strony, jeżeli udało mi się pobiec rekord Polski „bez formy”, bez luzu, to znaczy, że...
Walencja jest dzisiaj jednym z trzech najszybszych maratonów świata.
Dokładnie, można tu biegać bardzo szybko. Trasa jest płaska, w zasadzie nie ma absolutnie żadnego odczuwalnego podbiegu. Temperatura w granicach 10 stopni. Jestem zachwycona atmosferą biegu. Na trasie stoją kibice, którzy reagują niezwykle żywiołowo. Ogromne wrażenie robią liczne punkty kibicowania, z przebranymi ludźmi, z muzyką lecącą z głośników czy też występami lokalnych zespołów i grup bębniarskich. Momentami masz wrażenie, że startujesz na igrzyskach olimpijskich, a nie w biegu komercyjnym… Jakby tego było mało, ostatnie 300 metrów przed metą biegasz nad… wodą, w pobliżu futurystycznego L’Hemisferic w kształcie oka, na terenie kompleksu Miasta Sztuki i Nauki, czyli wizytówki Walencji. Niesamowite.
W 2023 roku to już chyba koniec biegania?
Zdecydowanie. Walencja była moim ostatnim startem w tym roku. Przez najbliższe tygodnie, w ogóle nie zobaczycie mnie w butach sportowych. Tylko sukienka, obcasy i radość z życia. W końcu, ukochanemu też się coś należy!
Historia rekordu Polski w maratonie pań:
3:05:14 Anna Bełtowska-Król (Warszawa, 14.09.1980)
2:57:36 Renata Pentlinowska-Walendziak (Koszyce, 05.10.1980)
2:52:35 Anna Bełtowska-Król (Dębno, 24.05.1981)
2:44:28 Anna Bełtowska-Król (Dębno, 25.04.1982)
2:40:49 Renata Pentlinowska-Walendziak (Dębno, 01.05.1983)
2:39:21 Gabriela Górzyńska (Dębno, 06.05.1984)
2:38:56 Grażyna Zblewska-Mierzejewska (Szeged, 16.03.1985)
2:38:14 Gabriela Górzyńska (Berlin, 29.09.1985)
2:32:30 Renata Pentlinowska-Walendziak (Dębno, 06.04.1986)
2:32:01 Wanda Panfil (Berlin, 04.10. 1987)
2:29:16 Renata Pyrr-Kokowska (Berlin, 09.10.1988)
2:27:05 Wanda Panfil-Gonzalez (Londyn, 23.04.1989)
2:26:31 Wanda Panfil-Gonzalez (Londyn, 22.04.1990)
2:26:20 Renata Kokowska (Berlin, 26.09.1993)
2:26:08 Małgorzata Sobańska (Chicago, 07.10.2001)
2:25:52 Aleksandra Lisowska (Walencja, 03.12.2023)
Międzyczasy Aleksandry Lisowskiej w Walencji:
5 km: 17:25 - 10 km: 34:35 - 15 km: 51:56 - 20 km: 1:09:10 - półmaraton: 1:12:58 - 25 km: 1:26:29 - 30 km: 1:43:49 - 35 km: 2:01:17 - 40 km: 2:18:22 - maraton: 2:25:52