Kim był Leo Beenhakker? Szybko zdecydował, że chce być trenerem
Leo Beenhakker urodził się 2 sierpnia 1942 roku w Rotterdamie, w Holandii. Jego ojciec zmarł, gdy ten był jeszcze dzieckiem. Już jako nastolatek przejął część odpowiedzialności finansowej za rodzinę, dorabiając w dokach. Po pracy lubił grać w piłkę nożną, ale szybko stwierdził, że bardziej niż w roli piłkarza, widzi się jako trener. Pierwszy zespół poprowadził już, gdy miał 23 lata.
Jednym z jego głównych sukcesów było zdobycie trzy razy z rzędu mistrzostwa Hiszpanii wraz z Realem Madryt. Pracował w wielu krajach, między innymi w Meksyku, Turcji, Trynidadzie czy Tobago.
Leo Beenhakker jako selekcjoner polskiej reprezentacji
W latach 2006-2009 był trenerem polskiej reprezentacji i jako pierwszy wprowadził naszą drużynę do mistrzostw Europy. Gdy zaczął współpracę z biało-czerwonymi, polskich fanów piłki nożnej opanowała euforia. Wiele osób liczyło na jego umiejętności. Sam Leo też zdobywał sympatię pozytywnymi wypowiedziami o Polakach. Mówił o piłkarskich talentach, o miłych ludziach oraz o pięknie polskich miast. Po awansie do finałów mistrzostw Europy zdobył jeszcze większą popularność, o jego towarzystwo zabiegali politycy, pojawiał się w reklamach, otrzymał nawet odznaczenia państwowe.
Beenhakker zaczął się oswajać z Polską, mieszkał przy placu Trzech Krzyży, pojawiał się na mieście wraz z żoną czy Martą Alf, tłumaczką i rzeczniczką prasową reprezentacji.
– Mieszkałem w Warszawie ponad dwa lata, przeszedłem ją całą pieszo. Ludzie zdejmowali czapki, mówili do mnie po polsku, a ja ich rozumiałem– cytuje trenera dziennik.pl.
Jak wyznał Leo, próbował nawet uczyć się języka polskiego, ale było to ponad jego możliwości. Jednocześnie nie wszystko malowało się w różowych barwach. Musiał mierzyć się z ciekawskimi paparazzi, którzy śledzili go nawet na zakupach czy podczas wyjścia do restauracji. Brakowało mu też życia towarzyskiego. Był popularny, ale samotny. Postanowił wrócić do Belgii, a do Polski przylatywał raz na jakiś czas. Porażki polskiej reprezentacji też nie przysparzały mu dobrych opinii. Zaczęto uważać, że podchodzi lekceważąco do swoich obowiązków. Wreszcie został zwolniony, choć pożegnanie nie odbyło się w dobrej atmosferze.
Rodzina Leo Beenhakkera. Holender mierzył się z poczuciem winy
Selekcjoner niewiele mówił o swoim życiu prywatnym, starał się je bardzo chronić. Jak wiadomo, przez lata miał żonę, a po jej śmierci partnerkę. Umierając, zostawił też dwoje, już dorosłych, dzieci. To właśnie partnerka oraz dzieci były przy nim, gdy zmarł w swoim domu w Holandii.
Holender musiał w życiu kilkakrotnie zmierzyć się z poczuciem winy wobec rodziny. W 1988 roku zmarła jego matka, Leo bardzo odczuł to, że nie zdążył się z nią pożegnać. Na pogrzebie pojawił się pomiędzy jednym a drugim meczem w Madrycie.
Czuł się też winny wobec swoich dzieci. W dedykacji swojej biografii napisał:
Dla moich dzieci, Erwina i Mariski, którzy dali mi tak wiele, a ja zawiodłem ich tak bardzo.
Spis treści
„Nie jestem potrzebny”. Leo Beenhakker czuł się samotny
Wraz z wiekiem Leo zaczął odczuwać coraz większą samotność. Mówił o sobie często: „I’m not needed”, czyli „Nie jestem potrzebny”, bo tak się właśnie czuł.
– Trudno mi teraz znaleźć sens życia. Mogę powiedzieć, że pierwsze kilka miesięcy po rzuceniu nałogu [pracy – przyp. red.] nie było najszczęśliwszym okresem w moim życiu. Jest to zawód, który można wykonywać dobrze tylko wtedy, gdy się go wykonuje i doświadcza bardzo intensywnie. To ma pewne konsekwencje. Na przykład, że zdajesz sobie sprawę, że jest to zawód bardzo antyspołeczny w stosunku do otoczenia. Twoja rodzina, krąg wokół ciebie. W rezultacie na tym etapie życia Twoje życie towarzyskie jest dość ograniczone. Samotny? Owszem, zdarzają się takie chwile, kiedy nie ma czym wypełnić czasu. A czasami zdarza się, że trzeba długo czekać, zanim wybije jedenasta w nocy. Potem kładziesz się spać i myślisz: Ten dzień się nie liczy. Po prostu przeminęło, nie zauważając niczego i nikogo. Minęło – jak cytuje portal vi.nl, mówił Beenhakker w 2011 roku.
– Życie stało się nudne. Czasami wcześnie kładę się spać, budzę się, patrzę na telefon i dobija mnie, że przez cały dzień nikt nie dzwonił – mówił z kolei w 2015 roku w gazecie „de Volkskrant”.
Jeszcze w zeszłym roku rozmawiał telefonicznie z komentatorem Jackiem van Gelderem, który później opowiadał o tym, że trener czuje się smutny i samotny i prosił o wsparcie dla niego w formie maili oraz pocztówek.
Jednocześnie trener w swojej biografii wspominał, że jest z siebie dumny i zadowolony, że udało mu się zrealizować swoje ambicje, jednocześnie pozostając w zgodzie ze sobą. Jednocześnie, nie chcąc iść na kompromis wobec kariery, jak pisze o sobie w biografii cytowanej przez vi.nl., „robił też głupie rzeczy, zwłaszcza wobec rodziny i otoczenia”.
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Stronę Kobiet codziennie; Obserwuj StronaKobiet.pl!
