Mam najlepszą pracę na świecie. Badam, co czyni ludzi szczęśliwymi. W Instytucie Badań nad Szczęściem, Happiness Research Institute, który jest niezależnym think tankiem zajmującym się dobrostanem, szczęściem i jakością życia, staramy się rozpoznawać przyczyny i skutki ludzkiego szczęścia, by móc podnosić jakość życia ludzi na całym świecie. Siedzibę mamy w Danii i - owszem - od poniedziałku do piątku palimy w biurze świece, i - owszem - wybraliśmy to właśnie biuro po części ze względu na hygge. Chociaż kominka akurat nie mamy. Na razie. Powstaliśmy i działamy w Danii, ponieważ Dania nieustannie lokuje się wśród najszczęśliwszych krajów świata. Chociaż bynajmniej nie jest doskonałą utopią: staje przed takimi samymi wyzwaniami i problemami jak inne kraje. Jestem jednak przekonany, że może być źródłem inspiracji dla wszystkich krajów, które szukają sposobu na to, żeby poprawić jakość życia swoich obywateli.
To, że Dania jest jednym z najszczęśliwszych krajów świata, budzi duże zainteresowanie mediów. Nie ma tygodnia, żeby dziennikarze z „New York Timesa”, BBC, „Guardiana” czy „China Daily” nie pytali mnie: „Dlaczego Duńczycy są tacy szczęśliwi?” i „Czego możemy się nauczyć od Duńczyków o szczęściu?”. Co więcej, delegacje burmistrzów, badaczy i polityków ze wszystkich zakątków świata często odwiedzają nasz Instytut w poszukiwaniu, no cóż… szczęścia - albo przynajmniej żeby dowiedzieć się, skąd bierze się duński dobrostan. Dla wielu to zagadka, bo Duńczycy nie dość że mają okropną pogodę, to jeszcze płacą podatki, które należą do
najwyższych na świecie.
Co ciekawe, państwo opiekuńcze cieszy się tu dużym poparciem. Wynika to ze świadomości, że model opiekuńczy zamienia dobrobyt ogółu właśnie w dobrostan. My nie płacimy podatków, mówią Duńczycy - my inwestujemy w swoje społeczeństwo. Kupujemy jakość życia. Kluczem do zrozumienia duńskiego dobrostanu jest uświadomienie sobie, że duńskie państwo dobrobytu potrafi redukować ryzyko, niepewność i lęk obywateli i nie dopuszcza do tego, żeby czuli się skrajnie nieszczęśliwi.
Choć ostatnio przyszło mi do głowy, że duńska recepta na szczęście może zawierać niezauważony do tej pory składnik: hygge. Sam termin hygge pochodzi od norweskiego słowa oznaczającego dobrostan. Przez niemal pięćset lat, aż do roku 1814, kiedy to Dania utraciła Norwegię, te dwa kraje były jednym królestwem. W pisanym języku duńskim hygge pojawiło się po raz pierwszy na początku XIX wieku i skojarzenie z dobrostanem i szczęściem może nie być przypadkowe.
Według Europejskiego Sondażu Społecznego Duńczycy są najszczęśliwszymi ludźmi w Europie, ale też właśnie Duńczycy najczęściej spotykają się z przyjaciółmi i rodziną i odczuwają największy spokój. Nic zatem dziwnego, że zainteresowanie hygge wzrasta. Dziennikarze przemierzają Danię w poszukiwaniu hygge. W jednym z brytyjskich college’ów naucza się duńskiego hygge. Na całym świecie powstają piekarnie hygge, sklepy hygge, kawiarnie hygge. Ale jak się tworzy hygge? Jaki związek ma hygge ze szczęściem? No i co to właściwie jest? To tylko część pytań, na które szukam w tej książce odpowiedzi.
Żaden przepis na hygge nie będzie kompletny bez świec. Kiedy pyta się Duńczyków, z czym kojarzy im się hygge, osiemdziesiąt pięć procent wymienia właśnie świeczki.
Nieprzypadkowo na kogoś, kto psuje zabawę, mówi się po duńsku lyseslukker, co dosłownie znaczy: ten, który gasi świecę. Każdy Duńczyk wie, że najszybciej osiągniemy stan hygge, zapalając kilka świec, czyli levende lys, po duńsku żywe światło. Ambasador Stanów Zjednoczonych w Danii Rufus Giff ord twierdzi, że Duńczycy są zakochani w świecach. „Nie chodzi o to, że świece stoją w salonie. One są wszędzie. Palą się w klasach szkolnych, w salach konferencyjnych, dosłownie wszędzie. Dla Amerykanina ogień w szkole to zagrożenie pożarowe, dla Duńczyków stan emocjonalny: radość i przyjemność”.
I jest w tym wiele racji. Z danych Stowarzyszenia Europejskich Producentów Świec wynika, że właśnie w Danii zużywa się najwięcej świec na mieszkańca w Europie. Każdy Duńczyk spala około sześciu kilogramów wosku rocznie. Dla porównania każdy Duńczyk zjada w ciągu roku trzy kilogramy bekonu. Bo konsumpcja bekonu także należy w Danii do standardowych miar.
Ale jeśli chodzi o zużycie świec, Duńczycy biją rekordy. Spalają ich dwa razy więcej niż Austriacy, którzy z nieco ponad trzema kilogramami na głowę rocznie zajmują w tej kategorii drugie miejsce. Nie dotyczy to jednak świec zapachowych. Asp-Holmblad,najstarszy producent świec w Danii, nie ma ich nawet w ofercie. Świece zapachowe są uważane za sztuczne, a Duńczycy zdecydowanie preferują produkty naturalne i organiczne. Jeśli chodzi o produkty organiczne, plasują się wręcz na jednym z czołowych miejsc w Europie.
Według badań opublikowanych ostatnio w jednym z największych duńskich dzienników ponad połowa Duńczyków jesienią i zimą pali świece codziennie, jedynie cztery procent twierdzi, że nigdy nie zapala świec. W grudniu sprzedaż świec rośnie trzykrotnie. Przed Bożym Narodzeniem pali się też specjalną świecę adwentową - kalenderlys.
Różni się od zwykłych tym, że jest podzielona na dwadzieścia cztery odcinki odpowiadające dniom poprzedzającym Boże Narodzenie. Każdego dnia spala się konkretny oznaczony fragment. W ten sposób świeca staje się najwolniejszym na świecie czasomierzem. Inna ważna okazja związana z paleniem świec to czwarty maja. To tak zwany lysfest, święto światła. Wieczorem 4 maja 1945 roku BBC podało, że Niemcy, okupujące Danię od 1940, poddały się. Podczas drugiej wojny światowej w Danii, podobnie jak w innych krajach okupowanych przez Niemcy, z obawy przed nalotami obowiązywało zaciemnienie. Dzisiaj Duńczycy świętują powrót światła, wystawiając świece w oknach swoich domów. Świece są niewątpliwie hyggelige, ale mają też wady. Jedną z nich jest sadza. Badania dowodzą, że zapalenie jednej świeczki zanieczyszcza powietrze mikrocząsteczkami sadzy bardziej niż uliczny ruch samochodowy.
Badania przeprowadzone przez Duński Instytut Badań Budowlanych wykazały, że palące się świece zanieczyszczają powietrze w pomieszczeniach bardziej niż papierosy czy gotowanie. Ale chociaż Dania jest krajem bardzo uporządkowanym, jak dotąd nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby na świecach umieszczać stosowne ostrzeżenia. Nikt nie odważy się zadrzeć ze zwolennikami hygge.
Rośnie natomiast świadomość, że jeśli w pokoju paliły się świece, należy go potem dobrze wywietrzyć. Niezależnie od konsekwencji zdrowotnych Duńczycy nadal zużywają nieprzyzwoicie dużo świec.
Oświetlenie nie sprowadza się tylko do świec. Duńczycy mają obsesję na punkcie światła w ogóle. Kiedyś w Rzymie przez dwie godziny szukaliśmy z moją dziewczyną restauracji, która miałaby oświetlenie odpowiednio hyggelig.
Duńczycy uważnie wybierają lampy i umieszczają je w strategicznych miejscach, tak żeby dawały łagodne światło. Oświetlenie to dziedzina sztuki, nauka i gałąź przemysłu. Najpiękniejsze lampy na świecie pochodzą ze złotego okresu duńskiego dizajnu, na przykład lampy Poula Henningsena, Arnego Jacobsena czy Vernera Pantona. Nawet w niewielkich mieszkaniach studentów, którzy na co dzień zaciskają pasa, można znaleźć lampy Vernera Pantona - warte nawet tysiąc euro.
Zasada jest prosta: im bardziej przytłumione światło, tym więcej hygge. Temperatura barwna lampy błyskowej to mniej więcej pięć tysięcy pięćset kelvinów, jarzeniówki pięć tysięcy kelvinów, lampy żarowej około trzech tysięcy kelvinów, podczas gdy zachód słońca, płonące drewno czy paląca się świeca to jakieś tysiąc osiemset kelvinów. I to jest ideał hygge.
Gdyby ktoś z was miał ochotę poczuć, jak to jest obcować z wampirami, powinien zaprosić Duńczyków na kolację hygge i posadzić ich pod jarzeniówką. Najpierw będą zezować, próbując zbadać dziwne urządzenie pod sufi tem. Potem, już w trakcie kolacji, zaczną się nerwowo drapać i przesuwać krzesła. Powodem obsesji na punkcie światła jest klimat, który od października do marca pozbawia Duńczyków dostępu do naturalnego światła. Jedyne, czego wówczas jest pod dostatkiem,to ciemność. Lato jest w Danii przepiękne. Gdy tylko pojawiają się pierwsze promienie słońca, Duńczycy budzą się z zimowego snu i ruszają szukać słonecznych miejsc. To moja ulubiona pora roku. Ale jakby nie było dość, że zimy w Danii są ciemne i zimne, a lato krótkie, mamy rocznie sto siedemdziesiąt dziewięć dni deszczu. Fanom Gry o tron polecam, by wyobrazili sobie zamek Winterfell. Dlatego właśnie hygge jest takie ważne, dlatego stało się częścią narodowej tożsamości i kultury kraju. Hygge to antidotum na chłodne zimy, deszczowe dni i wszechogarniającą ciemność. Hygge można zapewniać sobie przez cały rok, ale zimą hygge to już nie tyle konieczność, ile strategia przetrwania. Dlatego Duńczycy są hygge-fundamentalistami. I mogą o tym rozmawiać bez przerwy.
Ulubioną częścią mojego kopenhaskiego mieszkania jest parapet w kuchni. Jest na tyle szeroki, że można na nim wygodnie siedzieć. Dodając poduszki i koc, stworzyłem tam prawdziwy hyggekrog. Znajdujący się pod parapetem grzejnik sprawia, że w chłodne zimowe wieczory jest to idealne miejsce, żeby się ogrzać z kubkiem herbaty w ręku. Ale to, co lubię najbardziej, to łagodne, ciepłe bursztynowożółte światło padające z okien mieszkań naprzeciwko. Bez przerwy zmieniająca się mozaika, którą częściowo zawdzięczamy Poulowi Henningsenowi. Dobrze oświetlone wnętrze to zwykle zasługa lamp jego autorstwa, w Danii nazywanych po prostu lampami PH.
„Żeby dobrze oświetlić pokój, nie potrzeba pieniędzy - konieczna jest natomiast kultura. Kiedy skończyłem osiemnaście lat, zacząłem eksperymentować: szukałem w oświetleniu harmonii. Ludzie są jak dzieci. Jak tylko dostaną nowe zabawki, odrzucają kulturę i zaczyna się szał. Kiedy wieczorem jedzie się tramwajem i patrzy w okna mieszkań na pierwszym piętrze, widać, jakie są ponure. Nic - ani meble, ani ozdoby, ani dywany - nie jest tak ważne jak dobre oświetlenie.
Poul Henningsen (1894-1967)
Jest grupa zawodowa zainteresowana światłem co najmniej tak bardzo jak Duńczycy. To fotografowie. Słowo fotografia oznacza malowanie światłem. Malując światłem, pozwalają nam lepiej zrozumieć i docenić oświetlenie. Może właśnie dlatego uwielbiam fotografować. W ciągu ostatnich dziesięciu latach zrobiłem dziesiątki tysięcy zdjęć, a moją ulubioną porą dnia jest złota godzina - pierwsza po wschodzie słońca i ostatnia przed zachodem. Wtedy słońce jest nisko, a jego promienie, przebywając długą drogę przez atmosferę, dają ciepłe, miękkie, rozproszone światło o złotym odcieniu. Niekiedy nazywa się ten czas porą magiczną. Osobiście przez jedną dwieście pięćdziesiątą sekundy byłem zakochany w każdej kobiecie, której zrobiłem zdjęcie o tej właśnie porze. To właśnie ten rodzaj światła tworzy klimat hygge.
W takim oświetleniu my sami i wszyscy nasi przyjaciele wyglądają wspaniale, lepiej niż po zastosowaniu fi ltra na Instagramie.
Jak stworzyć oświetlenie w stylu hygge? To proste. Zapalcie świece. Ale pamiętajcie, żeby potem wywietrzyć pokój. Możecie się też zastanowić nad oświetleniem elektrycznym. Na ogół kilka mniejszych lampek ustawionych w różnych miejscach daje światło bardziej hyggelig niż jedna duża lampa zawieszona na sufi cie. Możecie też spróbować stworzyć niewielkie nisze światła.
O języku duńskim można powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie że jest piękny. Google podpowiada nam, że duński brzmi jak… niemiecki i jak ziemniak - to dwie pierwsze propozycje. Dla cudzoziemca brzmi tak, jakby ktoś mówił po niemiecku z gorącym ziemniakiem w ustach.
Ktoś kiedyś stwierdził, że Duńczycy wydają odgłosy przypominające kaszel chorej foki. Nie zmienia to faktu, że kiedy trzeba opisać hygge, mamy do wyboru bardzo wiele zwrotów. Hygge to zarówno czasownik, jak i przymiotnik: coś może być hyggelig(t). Jaki hyggelig salon! Jak hyggeligt cię widzieć! Mam nadzieję, że spędzisz czas hyggeligt!
Powtarzamy hygge i hyggelig tak często, że cudzoziemcy mogą niekiedy zacząć podejrzewać, że cierpimy na łagodną formę zespołu Tourette’a. Co chwila podkreślamy, jakie coś jest hyggelig. Bez przerwy. Opowiadamy o tym, jak to będzie hyggeligt, kiedy się spotkamy w piątek, a potem, w poniedziałek, będziemy wspominać, jak hyggeligt było w piątek.
Hygge to podstawowe kryterium oceny wszelkich spotkań towarzyskich. Skarbie, sądzisz, że nasi goście się hyggede? Hyggede to czas przeszły od hygge. Nawet nie próbujcie tego wymówić.
Co kilka tygodni umawiam się z kolegami na partię pokera. Moi koledzy pochodzą z różnych krajów: z Meksyku, ze Stanów Zjednoczonych, z Turcji, z Francji, z Anglii, z Indii i z Danii. Przez lata zdążyliśmy poruszyć chyba wszystkie możliwe tematy: od kobiet po sposób, w jaki można by zoptymalizować zasięg armatki na pomarańcze. Ponieważ pochodzimy z różnych krajów, porozumiewamy się oczywiście po angielsku. Od czasu do czasu wtrącamy jedno duńskie słowo. Na pewno domyśliliście się już jakie. Najczęściej używa go pochodzący z Meksyku Danny. Kiedy przegrywa, mówi zwykle: To nie ma znaczenia. Jestem tu tylko z powodu hygge.
Hygge jest nie tylko podstawowym kryterium oceniania spotkań towarzyskich. Jest też ważne, gdy zachwalamy takie miejsca jak kawiarnie czy restauracje. Jeśli wpiszemy w wyszukiwarkę: ładna restauracja, otrzymamy siedem tysięcy trafi eń. Dobra restauracja - dziewięć tysięcy sześćset trafi eń. Tania restauracja - trzydzieści sześć tysięcy. Restauracja, która jest hyggelig - osiemdziesiąt osiem tysięcy dziewięćset trafi eń. Tak twierdzi Google. Przewodnik Lonely Planet twierdzi natomiast, że Duńczycy mają obsesję na punkcie hygge. Wszyscy, bez wyjątku. Nawet ubrany w skórę facet na motorze poleci ci knajpę, która jest hyggelig.
Tak więc wszystko, czego się nauczyliście na kursach marketingu, okazuje się nieważne. Cena, produkt, promocja: nie mają znaczenia. Liczy się tylko hygge. Mieszkam w Kopenhadze. Jest tu dużo kawiarni. Jedna jest po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko mojego domu. Kawa jest tam obrzydliwa. Smakuje jak ryba. Tak, nie przejęzyczyłem się, sam też byłem tym zdziwiony. A na dodatek kosztuje pięć euro. A mimo to zaglądam tam od czasu do czasu. Bo jest tam kominek, bardzo hyggelig.
Kominki nie są w Danii rzadkością. Podobnie jak świece i miłe towarzystwo. Chłodne wietrzne wieczory lubimy spędzać otuleni kocem z kubkiem gorącej herbaty w ręku. Duńczycy upierają się, że hygge jest pojęciem wyjątkowym, wyłącznie duńskim. Jedna trzecia z nas jest przekonana, że nie da się przetłumaczyć tego słowa na żaden inny język i że hygge praktykuje się wyłącznie w Danii.
W pisanym języku duńskim słowo hygge pojawiło się po raz pierwszy na początku XIX wieku, ale pochodzi z norweskiego.
Od roku 1397 do roku 1814 Dania i Norwegia były jednym królestwem. Duński i norweski są językami nordyckimi, więc Norwegowie i Duńczycy rozumieją się nawzajem. Oryginalne norweskie słowo oznacza dobre samopoczucie, ale pochodzi od XVI-wiecznego słowa hugge, obejmować się. Jego pochodzenie jest nieznane. Być może wywodzi się ze staronorweskiego słowa hygga, pocieszać, które z kolei pochodzi od germańskiego słowa hugr, nastrój. Ono zaś wywodzi się z germańskiego hugjan, które jest powiązane ze staroangielskim hycgan, myśleć, rozważać. Co ciekawe, wszystkie te pojęcia - rozważanie, nastrój, pocieszanie, obejmowanie się i dobre samopoczucie - to elementy dzisiejszego hygge.
Ciasto jest zdecydowanie hyggelig. My, Duńczycy, jemy mnóstwo ciastek. W naszym biurze ciasto to powszechny widok. Z Jonem, moim kumplem, z którym grywam w pokera, umawiam się czasem na piwo w naszym ulubionym kopenhaskim barze Lord Nelson. Rozmawiamy wtedy o hygge i o naszej duńskiej obsesji na punkcie ciast.
Oczywiście ciasta jada się głównie poza biurem, w domu albo w cukierni. Jedną z najbardziej popularnych jest La Glace, najstarsza duńska cukiernia, założona w 1870 roku. Wybór ciast - łącznie z tymi nazwanymi na cześć wybitnych Duńczyków, takich jak Hans Christian Andersen czy Karen Blixen - mają tam jak ze snu.
Najbardziej znanym ciastkiem jest ciastko sportowca: morze bitej śmietany, której chyba raczej nie zaleca się sportowcom. Nazwa wzięła się stąd, że zostało ono wymyślone na premierę sztuki Sportowiec w 1891 roku. Piękne stare wnętrze, wykwintne ciasta i słodycze, arcydzieła cukiernicze, z daleka emanują hygge.
Co jest typowo duńskim wypiekiem? Dunka. Który naród nazwałby swoim imieniem maślaną bułę wypełnioną gęstym kremem?
To możliwe chyba tylko w kraju, który od wieków przegrywa każdą wojnę, w której uczestniczy. Chociaż należy też zauważyć, że to, co po angielsku nazywa się Danish Pastries, w Danii nazywa się wienerbrod, ciasto wiedeńskie. A wszystko dlatego, że recepturę stworzyli duńscy cukiernicy, którzy w XIX wieku pracowali w Wiedniu. Niektóre winerbrod mają urocze nazwy, na przykład: ślimak czy złe oko piekarza, ale już po pierwszym kawałku stwierdzamy, że są pyszne i spełniają wszelkie kryteria hygge. Jeśli chcemy poprawić nastrój w biurze, powinniśmy krzyknąć: Bon-kringle! Kringle to klasyczne duńskie ciasto, a bon znaczy rachunek.
Chodzi o to, że wydawszy w cukierni tysiąc koron na wypieki, dostaje się - po okazaniu rachunków - jedną sztukę kringle za darmo. To coś w rodzaju karty lojalnościowej - ale bez karty.
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!