Życie Waszej mieszanej rodziny można podpatrzeć na blogu „Moje trzy kostki czekolady”. Jego bohaterowie to Czekolada, czyli Janu, pieszczotliwie zwany Starym, „karmelowy Bąk”, czyli najstarszy syn, 3-letni Gabryś, i „Klusku w kolorze toffi”, czyli półtoraroczna Gloria. W drodze jest kolejna kostka czekolady. I jest Stara, czyli Ty. Jak to jest mieć czarnoskórą rodzinę w Polsce?
Fantastycznie. Jesteśmy taką samą rodziną, jak każda inna. Otaczają nas życzliwi ludzie. Na rodzinnych spacerach (właściwie przy każdej okazji, gdy tylko pokazujemy się wśród ludzi...) wzbudzamy zainteresowanie, ale nigdy nie spotkało nas nic przykrego. Co prawda Bąk nie rozumie, czemu wszystkie mamuśki na placu zabaw chcą dotykać jego włosów. Ale uśmiecha się ujmująco i z marszu zakochuje w ich córeczkach, bo jest dość kochliwy. Może to kwestia genów - Czekolada, choć wychował się w Portugalii, pochodzi z Gwinei Bissau w Afryce (co podkreśla, jak tylko może). Nie ma tygodnia, w którym ktoś by nas nie zaczepił na ulicy, w supermarkecie, w kolejce na poczcie i nie powiedział, jakie śliczne czekoladowe dzieci, jakie włoski kręcone... Maluchy z sąsiedztwa lgną do Czekolady, koledzy naszych dzieci łatwo nawiązują z nim kontakt, bo jest ciepły, sympatyczny. Odbieramy to wszystko jako miłe znaki sympatii.
A znaków nietolerancji nie ma?
Polska to cudowny kraj, a Polacy to wspaniali ludzie, choć tak często my sami nie umiemy tego docenić. Pokutuje wiele stereotypów o obcych kulturowo czarnoskórych i radykalnych światopoglądowo Polakach. Nie mam pojęcia, skąd się biorą. Nigdy nic przykrego nam się nie przytrafiło, najgorszym określeniem, jakie zdarza mi się słyszeć, jest słowo „Murzyn”, choć może za plecami czy w Internecie zdarzają się niewybredne komentarze. Moi znajomi, którzy mają radykalne poglądy o imigrantach czy uchodźcach, łagodnieją, gdy poznają Czekoladę. Nabierają szacunku, „odkrywają”, że praktycznie nic nas nie różni. Pamiętam jedną trudną sytuację, ale poszkodowana czułam się ja, nie mój mąż czy dzieci. Byliśmy na zakupach w supermarkecie. Klusku kilka metrów przede mną, Czekolada na drugim końcu sklepu. Para staruszków oceniła, że dziecko uciekło ojcu, którego widzieli kilka regałów dalej i postanowili zaczarapić Glorię i oddać w odpowiednie ręce. Nic nie dawały wyraźne sugestię, że to moje ręce będą odpowiednie, bo jestem mamą, usilnie szukali ojca. Ja wydałam im się chyba niewiarygodna jako matka tak ślicznej dziewczynki... Jedyną moją bolączką jest właśnie to, że dzieci nie są do mnie podobne i że na rodzinnych zdjęciach zawsze jestem białą plamą.
Jak sadzić, pielęgnować i kiedy przycinać róże
Jak się dogadujecie?
Początkowo, by się porozumieć, stworzyliśmy własny język. Powstał więc zlepek angielskiego i portugalskiego, brzmiący trochę jak tajemniczy kod. Teraz używamy zamiennie angielskiego, portugalskiego oraz polskiego. Kłócimy się po portugalsku. Wiele słów funkcjonuje dla nas tylko w jednym języku, bo tak jest łatwiej. Nie powiemy „prażona kukurydza” ani nawet „popcorn”, tylko „pipoca”, po portugalsku. Dzieci rozumieją we wszystkich trzech językach, mówienie przychodzi im trudniej. Ale pocieszam się, że i tak mają dobry start - jak nie będą mogły znaleźć roboty, zawsze mogą zostać tłumaczami.
Weronika da Cruz:
- z wykształcenia historyk sztuki, dietetyk i technolog żywienia.
- z zamiłowania instruktor fitnessu i trener personalny z 13-letnim stażem.
- wielbicielka sztuk walki z uprawnieniami sędziowskimi.
- pasją, której poświęciła się bez reszty, jest macierzyństwo. Mama 3,5-letniego Gabrysia, półtorarocznej Glorii i nienarodzonej „Trójki”, żona „czekoladowego męża”.
Dalszy ciąg rozmowy na drugiej stronie
Skąd Janu da Cruz, Portugalczyk, pochodzący z Gwinei Bissau w Afryce, zawodowy bokser, wziął się w Polsce i w Twoim życiu?
Studiowałam za granicą, w Słowenii i poznałam ludzi z niemal każdego zakątka świata. Po studiach sporo podróżowałam, odwiedzając przyjaciół, ale najlepiej czułam się w Portugalii. Na krótko wróciłam do ojczyzny, ale nie mogłam się tu odnaleźć. Po pół roku kupiłam bilet w jedną stronę do Lizbony. Żartowałam, że jadę szukać męża. Znalazłam, bo z Janu poznaliśmy się trzy miesiące później. Wkrótce zaprosiłam rodziców, by poznali wybranka mojego serca. Nie powiedziałam o nim nic więcej. Nigdy wcześniej nie przedstawiałam im żadnego mojego chłopaka, więc emocje sięgały zenitu. Odbieraliśmy ich z Czekoladą z lotniska ciemną nocą, więc na szczęście nie widziałam ich min, ale podejrzewam, że nie skakali z radości, widząc za mną wielkiego, umięśnionego, czarnoskórego faceta i to w dodatku zawodnika sztuk walki. Nie tak chyba wyobrażali sobie wybranka serca jedynej córki, ale teraz są mu wdzięczni za to, że sprowadził mnie do Polski. Gdyby nie on, pewnie dalej tułałabym się po świecie. Ze względu na szybko rozwijającą się karierę sportową Czekolady, wyjechaliśmy do Amsterdamu, gdzie podpisał kontrakt z jednym z topowych klubów sportowych. Po trzech latach zdecydowaliśmy się na dziecko, od razu wiedziałam, że chcę rodzić w Polsce. Plan był taki, że kilka tygodni po porodzie wracamy do Holandii. Ale Janu zakochał się w Polsce, w mojej rodzinie, znajomych, naszej kuchni, w przyrodzie. Decyzja należała do niego, bo to on w Holandii zostawiał wszystkie zawodowe osiągnięcia i bardzo dobry kontrakt. Był u progu kariery. Zostawił pewną przyszłość sportowca tam, by tu w pełni poświęcić się rodzinie. W Bydgoszczy zaczynał od nowa. Teraz jestem mu za to ogromnie wdzięczna, bo nie wyobrażam sobie wychowywać dzieci gdziekolwiek indziej.
Czy dzielą Was różnice kulturowe?
Polakom generalnie trudno jest się dogadać z Portugalczykami, bo ci notorycznie się spóźniają, wszystko odkładają na jutro. I nie mogą żyć bez popołudniowych drzemek. Ja też mam luźny stosunek do życia. Ale nie aż tak! Generalnie na tle innych mężów mój nie wypada jednak tak źle. Gotuje lepiej ode mnie, jest opiekuńczy i czuły dla dzieci (odkuwa to sobie w ringu), a sprząta jak przystało na pedanta...
Co Ci daje macierzyństwo?
Pokazało mi, że miłość faktycznie może być bezgraniczna. Za dzieci dałabym sobie obciąć ręce, nogi. Za ukochanego Czekoladę - nawet paznokci nie. Dziś moją największą pasją jest wychowywanie moich Bąków i jak na razie nie wyobrażam sobie, by w domu nie było małego dziecka. Kiedy przypomnę sobie siebie jako singielkę, mam wrażenie, że marnowałam czas, że dopiero macierzyństwo uporządkowało moje nieuporządkowane życie. Gdy ma się mało czasu, efektywniej się go wykorzystuje. Znajduję odpowiednią porę na treningi, na pracę, często spotykam się z dzieciatymi przyjaciółmi (bo tylko wtedy, gdy dzieci poświęcają uwagę sobie nawzajem, rodzice mają szansę wypić ciepłą kawę), więc życie towarzyskie kwitnie. A jednocześnie dużo czasu spędzamy razem, całą rodziną, bo oboje mamy wolne zawody, co pozwala nam tak organizować sobie życie rodzinne, by każdy był zadowolony. Gdy trzeba, wymieniamy się opieką nad dziećmi, ale gdy tylko mamy ochotę, jesteśmy wszyscy razem.
Zobacz:
Zawodowo jesteś trenerem personalnym, sędziujesz walki bokserskie, ale chyba nie teraz, w 8. miesiącu ciąży...
A właśnie że tak! Studiowałam historię sztuki, zajmowałam się dietetyką, ale od zawsze ciągnie mnie do sportu. Od 17. roku życia jestem instruktorką fitness, dziś prowadzę treningi, jestem trenerem personalnym. Kiedy poznałam Czekoladę, na poważnie zainteresowałam się boksem. Tworzymy zgrany duet. On się bije, ja „robię” mu narożnik, przed walką rozpracowuję przeciwników. Mam uprawnienia sędziowskie, sama trenowałam. Znam się na tym i chcę to robić, ale ciągle w Polsce jestem traktowana niepoważnie - bo gdzie się kobieta do boksu miesza, jeszcze z takim brzuchem?! A ten brzuch nie przeszkadza mi pracować, prowadzić treningów i samej regularnie trenować, m.in. podnosząc ciężary. Dzięki temu szybko wracałam do siebie po porodach. Oczywiście budzę na siłowni skrajne emocje u innych kobiet. Słyszę komentarze o mojej lekkomyślności, nieodpowiedzialności... Trenowałam i w pierwszej, i w drugiej, i teraz w trzeciej ciąży, nigdy nic złego się nie działo. Słucham swojego ciała i każdy niepokojący sygnał byłby powodem do odłożenia sztangi.
WIDEO: Magiczna sypialnia według Małgorzaty Sochy
Bywa trudno?
Pamiętam, że opieka nad pierwszym dzieckiem początkowo mnie przerastała: wiecznie byłam zmęczona, ciągle prosiłam o pomoc moich rodziców. Z drugim było już łatwiej, byłam mniej zestresowana, czułam się jak na wakacjach, więc mam nadzieję, że z trzecim to już będzie high life. Z drugiej strony, trochę się boję, jak to będzie. Spotkałam się ostatnio z moją przyjaciółką, potrójną mamą. Pierwszy raz wyszłyśmy same, bez dzieci, nie wiedziałyśmy, jak się zachować, było dziwnie cicho, spokojnie... I ona nagle pyta: „Nie boisz się? No, wiesz, trójka dzieci... Młyn”. No i zaczęłam się bać, ale tylko przez chwilę. Dobrze będzie.
Dostrzegasz jakieś ciemne strony bycia mamą?
Czasem nie jest łatwo, ale jeden uśmiech dziecka rekompensuje wszystkie trudy. A czasem to mnie pozostaje tylko szczery śmiech. Jak wtedy, gdy wychodziliśmy z domu całą rodziną, a byliśmy już spóźnieni. Proszę więc o pomoc pierworodnego: - Bąk, szybko biegnij i wołaj windę! Na co dziecię krzyczy: „Windaaaaaa! Windaaaaa!”. - No co ty... Guzik, guzikiem... - dopowiada Stara. Na co dziecię, do guzika: „Windaaa! Windaaaaaa!”. Albo kiedy wracamy z przedszkola i wypełniamy bardzo ważny rytuał - opowiadamy sobie swój dzień i przytulamy się w windzie. - Bąk, będziemy się całować w windzie! - rzucam zaczepnie do mojego trzylatka. - Nie, dziękuję. W przedszkolu już się nacałowałem. Usta mi się zmęczyły - słyszę w odpowiedzi... Zawsze chciałam być tym fajnym rodzicem. Tym od rozpieszczania, tym, który niczego nie zakazuje, kumplem do wiecznej, beztroskiej zabawy. To mąż miał być od dyscyplinowania. Tymczasem przez to nasze domowe pomieszanie języków zwykle kończy się tym, że ja muszę tłumaczyć dzieciom czego i dlaczego nie wolno wkładać do uszu i dlaczego nie warto smarować kanapy plasteliną...
Z życia rodzinki:
„Stara przyzwyczaiła się, że pierworodny zagaduje każdego bez względu na wiek, płeć, by finalnie wyznać mu miłość - czytamy na blogu „Moje trzy kostki czekolady”. Spacer. Park. Na ławeczce siedzą amatorzy taniego wina. - Cześć! Ale słońce świeci! Bawicie się? Impreza? Ktoś ma urodzinki? - pyta Bąk.- ... yyyy, tak tylko siedzimy se... - mówią oni.- O! Super! Gabryś też posiedzi (Bąk tarabani się na ławeczkę). - A jak już sobie odpoczniecie, to pójdziemy razem na spacer? - ... yyyy, nogi nas bolą.- O nieee. Przykro mi (buziak, przytulas). Poproszę mamę, by wzięła Cię na rączki. Jak mnie bolą nogi, to zawsze mnie bierze na opa, chcesz? Kocham Cię!”
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!