Polskie himalaistki: Dobrosława Miodowicz-Wolf zginęła na K2, ratując innych. „Mrówka” wierzyła, że partnera wspinaczki nie można zostawić

Mariusz Sepioło
Dobrosława Miodowicz-Wolf wspinała się m.in. z Wandą Rutkiewicz
Dobrosława Miodowicz-Wolf wspinała się m.in. z Wandą Rutkiewicz Fot. materiały prasowe Wydawnictwo Znak
Rozkładam jej zdjęcia na biurku i próbuję ją sobie wyobrazić. Była drobna, mówili na nią „Mrówka”. Szatynka, niemal brunetka. Nosiła krótką fryzurę, prawie na chłopaka, i w uśmiechu - widzę to teraz na fotografii - pokazywała zęby. Dobrosława Miodowicz-Wolf Wierzyła w zasadę Wawrzyńca Żuławskiego: partnera wspinaczki nie można zostawić w górach nawet wtedy, gdy jest już tylko bryłą lodu - pisze Mariusz Sepioło.

Wgóry wysokie trafia dość późno. Polskie kobiece wspinanie ma już swoje wielkie sukcesy: wejście na Gaszerbrumy w 1975 roku, Mount Everest Wandy Rutkiewicz trzy lata później. Wtedy do czołówki alpinistek dołącza drobna i krzepka Mrówka, pracownica Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie, wówczas także instruktorka taternictwa i alpinizmu. A co najważniejsze - partnerka Wandy Rutkiewicz, z którą wspina się w Alpach. Jej pierwszą wyprawą na ośmiotysięcznik będzie próba zdobycia K2 w 1984 roku. Jan Wolf opowiada o żonie w cytowanym wyżej artykule: „Dla Dobrosławy zaczęły się góry wysokie. Zafascynowały Ją tak silnie, że chyba trochę zapomniała o ludziach i wbrew sobie poddała się indywidualizmowi królującemu na wysokościach”.

Po powrocie z udanej wyprawy na Broad Peak w 1983 roku Anna Czerwińska i Krystyna Palmowska postanawiają zawalczyć o inny, trudny szczyt - K2. Szybko okazuje się, że jest okazja do zabrania się z wyprawą Szwajcarów. Swój akces zgłasza też Wanda Rutkiewicz, która poleca swoją nową partnerkę wspinaczkową - Mrówkę.

Himalaistka Arlene Blum o kobiecej wspinaczce

Źródło:
TVN

(...) Jest 1986 rok. Pakistan otwiera granice. Władze przyznają pozwolenie na zdobywanie K2 praktycznie każdemu. W sumie u podnóży jest wtedy w tym samym momencie dziewięć wypraw, prawdziwy tłum. Początkowo na K2 były dwa zespoły: kobiecy i męski (a w nim: Janusz Majer, Przemysław Piasecki, Wojciech Wróż i Peter Bożik). Dobrosława zdecydowała jednak na wejście inną drogą (żebrem abruzji) w zespole z Alanem Rouse, członkiem wyprawy angielskiej. Na tej drodze znalazł się też zespół austriacki (Alfred Imitzer, Hannes Wieser, Willi Bauer, zespół Kurta Diembergera z Austrii oraz Brytyjka Julie Tullis).

(…) Alan z Mrówką ruszyli o północy. Mrówka pożegnała się z Polkami. Jim Curran zapisze w pamięci ostatnie słowa kierownika wyprawy. „Staliśmy w ciemnościach, gawędziliśmy i czekaliśmy, kiedy Mrówka wyjdzie z namiotu. Al wydawał mi się bardzo podniecony. Nagle zupełnie niespodziewanie powiedział mi, iż ma przeczucie, że nie wróci. Zbagatelizowałem to i odparłem, że ja mam takie przeczucie przed każdą wspinaczką; dotychczas nie sprawdzało mi się w stu procentach, więc zmieniliśmy temat. Wtedy przyszła Mrówka”. Curran życzył im powodzenia i kazał uważać na siebie.

A wtedy, jak wspomina Curran: „Mrówka nieśmiało i dość nieoczekiwanie objęła mnie i pocałowała w oba policzki - coś, czego większość Anglików nigdy nie opanuje. Potem ruszyli”. I już nie wrócili. Willi Bauer po powrocie z góry wyrzuca z siebie słowa: „Julie… dead, Alfred… Hannes… dead… Alan… dead”. 13 sierpnia 1986 roku siada naprzeciw swoich kolegów (m.in. Krystyny Palmowskiej) i opowiada o tym, co stało się wyżej.

Simone Moro o polskiej wyprawie na K2

Źródło:
TVN

Himalaiści, z którymi rozmawia Bauer, nagrywają wszystko na taśmę. Zapis tej rozmowy znajdę w prywatnym archiwum Łukasza Wolfa. To kilkanaście pożółkłych kartek z tekstem wystukanym na maszynie, z ręcznymi poprawkami długopisem.Zaczyna Krystyna Palmowska:

„Wyruszyliście 28 lipca, Mrówka z Alanem - 29-go. Oni byli stosunkowo wolni, prawda?

Willi Bauer: Nie wiem. Wyruszyłem 28-go, 29-go osiągnąłem obóz II, a 30-go obóz III.

- Mrówki wtedy nie widziałeś? - Nie, nie widziałem Mrówki. Moi przyjaciele zeszli [do bazy - przyp. red.], a z dołu podeszli Hannes i Alfred. 1 sierpnia przystąpiliśmy do torowania, ponieważ musieliśmy znaleźć obejście seraka, który obrywał się na drodze do obozu IV. Tam postawiliśmy namiot. Wtedy też nadeszli Koreańczycy. Znacznie niżej ustawili swój namiot Mrówka i Alan. - Kiedy to było? - To było pierwszego i wszyscy szli po śladach (…)”. Już 2 sierpnia wspinacze chcą wejść na szczyt. Torują drogę, dochodzą aż do 8400 m. Okazuje się, że na górze ciągle leży tyle śniegu, że nie mogliby zdobyć szczytu bez biwaku. Zawracają, by ponownie zaatakować szczyt 4 sierpnia w pełniejszym składzie. W grupie będzie także Mrówka. Dobrosława Miodowicz-Wolf „nie może nadążyć” za Alanem Rousem, ale - według relacji Bauera - „koniecznie chce iść do góry”. Willi Bauer i Alfred Imitzer razem stają na szczycie. Podczas zejścia najpierw spotykają Alana, potem Mrówkę - 150 m od szczytu. Willi mówi jej, żeby zawróciła, bo jest za późno i nadchodzi załamanie pogody. Polska himalaistka odmawia. Chwilę później przekona ją do tego Alan. Podczas zejścia panują ekstremalnie złe warunki. Wieje silny wiatr. Julie Tullis odmraża się, podczas gdy jej namiot zostaje przysypany śniegiem. Maleją szanse na bezpieczne zejście. Wspinacze nie mają żywności, wody i niczego do stopienia. W obozie pozostają aż do 10 sierpnia. Alfred i Hannes zaczynają mieć objawy choroby wysokościowej. Polska himalaistka pomaga też przy torowaniu, wyciąga Bauera, kiedy ten zapada się w śniegu. Na dodatek okazuje się, że obóz III został zmieciony przez wiatr. Bauer ostro krytykuje Kurta Diembergera za brak pomocy. „Diemb też powinien torować” - mówi Bauerowi Mrówka.
W końcu wspinacze znajdują serak, poniżej którego są poręczówki. Muszą uwalniać liny spod śniegu. Mrówka zaczyna mieć wtedy - jak określa to Bauer - „problemy z przyrządem zjazdowym”. Lina, która musi przejść przez ósemkę z metalu, jest gruba, twarda i zamarznięta. Mrówka ma trudności z przeciągnięciem jej przez przyrząd, zwłaszcza, że niedomagają zmarznięte na kość, ukryte w grubych rękawicach palce. Willi Bauer w rozmowie z kolegami zaznaczy, że w ciągu sześciu dni w obozie IV kilka razy proponował wcześniejsze zejście, ale zawsze napotykał opór. Jego stronę trzymała tylko Mrówka.

Mijają kolejne godziny morderczego zejścia. Dobrosława Miodowicz-Wolf traci siły i zdrowie. Udaje jej się zejść, a właściwie zjechać, do 7100 m. To wtedy prawdopodobnie umiera z wyczerpania, przypięta do liny, która miała jej pomóc w bezpiecznym zejściu. „Bardzo dziękuję, Willi” - kończy rozmowę Krystyna Palmowska. „To straszne powiedzieć - mówi Bauer - że kiedyś poznałem taką superdziewczynę, a ona umarła”.

Konstanty Miodowicz napisze o zmarłej siostrze: „Dobrusia schodziła z podwierzchołkowych partii K2 w dramatycznych okolicznościach, przy niej umierali ludzie - doświadczeni himalaiści. Pomagała im. Jej nie pomógł nikt. Zasnęła, stojąc, przypięta do poręczówek, tuż nad namiotem jednego z obozów. (…) Niestety, nie było obok nikogo, żeby ją wybudzić. Szkoda, że zabrakło kogoś, kto by ją trącił łokciem. Pod koniec pierwszy szedł Willi Bauer, wyrywając linę poręczową spod śniegu, a za nim Dobrusia i Kurt. Miała pecha. Diemberger to nie Żuławski” - dodał brat Mrówki.

Łukasz Wolf pamięta tamte zdarzenia jak przez mgłę: - Wydaje mi się, że tata przyjechał wtedy do mnie na wakacje. Byliśmy z kuzynką, kuzynem i babcią na działkach, w Ryczywole. Szliśmy drogą - tata zabrał mnie na spacer - pamiętam obraz tej drogi, mijane domki i słowa ojca. Pamiętam też rzeczy mamy, które przyjechały do Polski. Ale to musiało być już rok później, kiedy jej ciało zostało znalezione. Pamiętam tablicę wysyłaną w góry, która wcześniej leżała w domu. Kiedy później jako dorosły facet tam pojechałem, zobaczyłem tę tablicę. Przypominam sobie też mszę pogrzebową, która odbywała się w Krakowie, u dominikanów. Na pewno byłem smutny, ale nie wiem, czy płakałem. Na początku wydawało mi się, że to tylko sen, że zaraz się obudzę. Jako dziecko miałem takie marzenie, że mama wróci, że się odnajdzie.

Konstanty Miodowicz nie miał wątpliwości, że Diemberger stawiał tylko na siebie. Kostek powiedział Oldze Morawskiej: „Mając na względzie »staroświeckie « wartości ludzi gór, Diemberger zawiódł. Nie przeszedł najcięższej próby”. Znaleźli się w sytuacji kryzysowej, która powinna budować i zacieśniać więź. Stało się przeciwnie.

Łukasz Wolf, wówczas jeszcze dziecko, pamięta, że Kurt Diemberger był w rodzinie Wolfów przez lata wspominany jako ten zły. - Ten, który ją tam zostawił - jak mówi Łukasz. Prędko jednak prostuje: - Ale kiedy zacząłem na poważnie studiować materiały o mamie, doszedłem do wniosku, że na to wszystko złożyło się bardzo dużo niekorzystnych okoliczności. To tylko gdybanie. Trzeba sobie też zdawać sprawę, że Diemberger musiał być wtedy kompletnym wrakiem. Nawet z opisu Bauera wynika, że on był w najgorszej formie z nich wszystkich. Ludzie sobie pewnie nie wyobrażają, ja pewnie też, w jakim oni byli stanie. To byli ludzie umierający, ludzie w agonii. Przebywali na ośmiu tysiącach, w strefie śmierci, przez tydzień. To rekord, nigdy wcześniej ani później nie zdarzyło się, żeby himalaiści byli tam tak długo i przeżyli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Polskie himalaistki: Dobrosława Miodowicz-Wolf zginęła na K2, ratując innych. „Mrówka” wierzyła, że partnera wspinaczki nie można zostawić - Portal i.pl

Wróć na stronakobiet.pl Strona Kobiet