Strach przed własnym dzieckiem - depresja poporodowa

Anna Morawska
Kocham swego synka, choć gdy go zobaczyłam po raz pierwszy, nie chciałam go - mówi pani Magda (prosi o anonimowość) i dodaje, jak ciężko uporać się z depresją poporodową. Fragment książki Anny Morawskiej „Depresja poporodowa. Możesz z nią wygrać”.

Pani Magdalena na depresję zachorowała w szkole podstawowej. Były próby samobójcze, szpital psychiatryczny i długie leczenie. Minął okres dojrzewania,. Wydawało się, że skończył się też koszmar z depresją. Aż do chwili, kiedy na świecie pojawił się Franek. Pani Magdalena nie spodziewała się tego, co zaczęło się dziać w jej głowie.

Czy chciała pani zostać mamą?
Zostałam w młodym wieku. Miałam dwadzieścia cztery lata, jak urodziłam syna. Całą ciążę cieszyłam się z tego, że będę go mieć. Wtedy akurat chciałam zostać mamą.

Nie czuła pani presji ze strony rodziny czy męża?
Nie. Nie staraliśmy się specjalnie, ale też się nie zabezpieczaliśmy, więc liczyliśmy się z tym, że będziemy mieć dziecko.

Czy po urodzeniu syna wydarzyło się coś szczególnego, co spowodowało, że zachorowała pani na depresję poporodową?
Już wcześniej miałam problemy psychiczne. Jako nastolatka trzy razy podejmowałam próby samobójcze i przebywałam w szpitalu psychiatrycznym.

W związku z depresją?
Tak. Później się leczyłam i nie miałam objawów depresji. Myślałam, że problem minął.

Depresja wróciła po urodzeniu syna?
Tak, ale jeszcze raz podkreślę, że całą ciążę cieszyłam się na myśl o narodzinach syna. Wtedy dużo czytałam o tym, jak być dobrą mamą, jak dobrze wychować dziecko. Całe moje pozytywne nastawienie legło w gruzach tuż po jego urodzeniu. Miałam bardzo trudny poród. Dziecko się spóźniało. Bardzo długo rodziłam. Po porodzie zobaczyłam syna dopiero w inkubatorze, bo urodził się podduszony. Miałam dziwne uczucia, kiedy patrzyłam na niego. Nie pojawiła się od razu miłość ani nic z tych rzeczy, o których czytałam w książkach dotyczących macierzyństwa. Dla mnie to był mały, obcy człowiek. Nawet jak przystawiałam syna do piersi, od razu jakaś dziwna siła odrzucała mnie od niego. W głowie pojawiały się myśli: „Nie chcę, żeby on był blisko mnie!”. Chociaż wiedziałam, że tak nie powinno być, nie miałam wpływu na to, co się ze mną działo.

Wiedza książkowa o macierzyństwie nijak się miała do tego, co się z panią działo?
Tak. Najpierw była obcość do tego dziecka. Zaraz potem poczułam niechęć do niego. Bardzo duża niechęć przerodziła się w agresję. Wprawdzie nic mu nie robiłam fizycznie, ale kiedy przystawiałam go do piersi, w mojej głowie zaczynały buzować różne myśli: że nie chcę tego dziecka, po co ono się urodziło, że najlepiej byłoby, żeby umarło. Z każdym dniem narastała we mnie dzika furia.

Rozmawiała pani o tym z mężem, bliskimi?
Nie, z nikim. Wydawało mi się, że nikt mnie nie zrozumie, że dla wszystkich będzie to coś tak dziwnego i odpychającego, że nie będzie się nikomu mieściło w głowie, że we mnie są takie odczucia wobec dopiero co urodzonego dziecka.

Jak sobie pani poradziła z tą sytuacją?
To trwało długo. Przez półtora roku nic z tym nie robiłam. Próbowałam walczyć sama. Było to dla mnie strasznie trudne. Bałam się zostawać w domu sama z dzieckiem. Obawiałam się, że mu coś zrobię. Nie miałam najmniejszej ochoty wychodzić z synem na spacery. Później, gdy zaczął chodzić, wiedziałam, że dobrze by było pójść z nim na plac zabaw, ale nie miałam najmniejszej ochoty spotkać tam innych rodziców. Każdy dzień był dla mnie katorgą. Nie chciałam skrzywdzić mojego dziecka. Wiedziałam, że nie mogę tego zrobić, ale natrętne myśli bardzo długo mnie nie opuszczały. Agresję wobec dziecka przeniosłam na męża. Ciągle się kłóciliśmy. W pewnym momencie dotarło do mnie, że dłużej nie wytrzymam, bo za chwilę rozpadnie się nasza rodzina, a ja zostawię dziecko mężowi i zostanę sama. Zrozumiałam, jak bardzo nie radzę sobie. Huśtawki nastrojów stały się nie do zniesienia dla moich najbliższych, i dla mnie też. Wieczny płacz, niechęć, doły... W końcu poszłam do psychiatry. Syn miał wtedy dwa lata.

Sama pani podjęła decyzję?
Sama stwierdziłam, że muszę brać leki.

Jak się zachowywał mąż, kiedy widział panią płaczącą, niedostępną, bez energii życiowej?
Gdy rozpoczęłam terapię, mąż stwierdził, że mojego stanu tak nie widział. Myślał, że to naturalne, że jestem zmęczona opieką nad dzieckiem. Nie wiedział, że moja niechęć do syna była aż tak silna. Nie zdawał sobie sprawy, co się działo w mojej głowie.

Niczego nie zauważył? Później, podczas terapii, powiedziała mu pani o wszystkim?
Teraz już wie.

I jak zareagował?
Było mu bardzo ciężko... Nie zdawał sobie sprawy z tego, że można mieć takie problemy psychiczne, jakie ja mam. Potrzebował czasu, żeby przez to przebrnąć. Dużo czytał, dużo też z nim rozmawiałam, ale dopiero niedawno dotarło do niego, w jakim bywam stanie. Teraz bardzo mnie wspiera.

To ważne dla pani?
Tak, to najważniejsze.

Kiedy dziś słyszy pani od syna: „Mamusiu, kocham cię!”, to co pani wtedy myśli?
(cisza)
Mogło go nie być... Tak.

Zaraz po urodzeniu wolała pani, żeby go nie było na świecie.
Teraz bardzo się cieszę, że jest. Kiedy mam lepsze dni, jestem przy nim, bawię się z nim. Bardzo się przejmuję jego wychowaniem. Nie chciałabym, żeby powtórzył mój życiorys. Staram się być jak najlepszą mamą i jak najbardziej go kochać. Chociaż kiedy mam gorsze dni, kiedy mam „zjazdy” depresyjne, zamykam się w sobie. Gdy mnie prosi: „Mamusiu, pobaw się ze mną!”, odpowiadam mu: „Franek, pobaw się sam, bo nie mam dziś siły”. Wtedy jest mi przykro, że dla niego nie jestem dostępna, ale wiem, że muszę też mieć czas dla siebie. Kiedy źle się czuję, proszę Marcina, mojego męża, żeby się nim zajął. Wtedy on poświęca mu więcej czasu. Wiem, że mogę być dla syna niemiła, zamknięta emocjonalnie, ale nie chciałabym, żeby on to tak przyjmował.

Czy zdarza się, że patrzy pani na syna i myśli: „Naprawdę go kocham!”?
(cisza)

Czy są takie momenty?
Są... Jak... wychodzę z nim do parku czy idziemy razem nad rzekę i widzę, że on potrafi się cieszyć każdą zwykłą rzeczą, nawet rzucaniem kamyczków do wody... Albo biegnie do kwiatka, żeby go zerwać, i daje mi, mówiąc: „Mamusiu, kocham cię!”. Albo gdy złoszczę się na niego, a on mówi: „Mamusiu, nie złość się na mnie. Ja cię bardzo kocham!”. I przytula się do mnie. (śmiech) Ja wtedy widzę, że... moje złe nastroje... moje smutki nie stanowią dla niego traumy. On się wtedy nie kuli ze strachu. On się mnie nie boi. To dla mnie bardzo ważne. Kiedy Franek przynosi swoje rysunki, widzę, że są radosne. Jest na nich mamusia i tatuś. Kiedy on się do mnie przytula, to... (cisza)

Czego pani się boi?
Siebie w jego życiu...

Co jest najtrudniejsze?
Moja relacja z synem jest naprawdę trudna. (cisza) Trudna jest dla mnie bliskość z najważniejszymi dla mnie osobami. (cisza)

Skąd się wziął ten dystans między panią a osobami bliskimi?
(cisza)

Czy powoduje go depresja?
Tak. Po prostu boję się odrzucenia z ich strony. Boję się też tego, co jest w mojej głowie, bo nie mam na to wpływu. Boję się, że gdy mąż i syn zobaczą mnie taką, jaką jestem naprawdę, gdy poznają moje myśli, to... (cisza)

Co pani myśli, kiedy słyszy pani o kolejnych noworodkach porzucanych na śmietnikach, w szpitalach, oknach życia czy kościołach?
Dla mnie jest to całkowicie zrozumiałe. Nie potępiam tych kobiet. Wiem, jak mogą się czuć matki porzucające swoje dzieci. Wiem, w jakim stanie mogą być i co się dzieje w ich głowach. Nawet cieszę się, że te kobiety miały tyle siły i poczucia odpowiedzialności, że postanowiły dziecko porzucić, a nie je zabić, bo niestety takie przypadki też się zdarzają. W czasie depresji poporodowej pojawiają się strasznie silne myśli, by zabić swoje dziecko - takie jest moje doświadczenie. Trzeba mieć naprawdę bardzo dużo siły, żeby je od siebie odsunąć.

Nie wszystkie kobiety cierpiące na depresję poporodową myślą o zabiciu dziecka, ale rzeczywiście również najgorsze przypadki się zdarzają. Jak można zapobiec takim dramatom?
Najważniejsza jest rola najbliższych.

Co powinni zrobić?
Powinni zauważyć, że kobieta ma problem, i powinni ją wspierać, jak tylko mogą. W większości przypadków najbliżsi nie widzą depresji lub ją bagatelizują.

Ale pani nie rozmawiała o swoich myślach i o depresji ani z mężem, ani z najbliższą rodziną…
Trudno jest o tym rozmawiać. Nawet psychologowi i psychiatrze od razu nie mogłam powiedzieć o swoich myślach o dziecku, a co dopiero mężowi, osobie najbliższej... Moim zdaniem kobiety, które mają ten problem, są tak bardzo zamknięte w sobie i mają tak duże poczucie winy z powodu swoich myśli w stosunku do dziecka, że nie są w stanie o tym mówić. Dlatego tak ważne jest, żeby osoby najbliższe dostrzegły, że po porodzie z kobietą dzieje się coś niepokojącego. To widać po zachowaniu, że matka siedzi na łóżku i płacze, że nie ma siły nakarmić dziecka ani wyjść z nim na spacer.

Komentarze 2

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

U
Uwolniona
Polecam dobry Ośrodek Terapii Depresji SYMPTOM www.terapia-leczenie.pl
M
Mama
Urodziłam ponad dwa miesiące temu pięknego synka. Cieszyłam się. A teraz nie mogę być z nim sam na sam. Kulę się ze strachu. Z każdą minutą rośnie napięcie i strach...że mu coś zrobię. Myśli są straszne, boję się ich, obrazy w mojej głowie są straszne. Nie mogę być z nim sama dla jego dobra. Teraz jeszcze jest z nami mąż ale niedługo wróci do pracy a ja wiem, że sobie nie poradzę. Miałam trzy interwencyjne sesje z psychologiem...za mało, za krótko. Terminów na przyszły rok brak. Zostałam z tym sama a czas ucieka. Boję się i nie wiem co robić. Na prywatne wizyty mnie nie stać. Kocham synka jest wspaniały, chciałabym cieszyć się macierzyństwem i nie mogę...Wiele osób tego nie rozumie. Próbują dawać mi dobre rady, racjonalizować, argumentować...to nie działa. Próbowałam chodzić na zajęcia z maluszkiem ale to nie pomaga bo przed i po zajęciach jestem z nim sama i wtedy straszne myśli o zrobieniu mu krzywdy i paraliżujący strach powraca. Wystarczy 15 minut żebym była kłębkiem nerwów. Najgorsze są poranki kiedy kompletna cisza w domu ja i niemowlę...szukam obecności innych, czepiam się myśli że obok są ludzie...ale jestem już tym wyczerpana. Nie wiem jak sobie pomóc...jak pomóc dziecku.
Wróć na stronakobiet.pl Strona Kobiet