- Po decyzji sądu spadł mi z serca nie kamień, ale głaz - mówi 26-letni Łukasz Czech ze Schodni pod Ozimkiem.
- Staraliśmy się z żoną izolować Marcelka od naszych niepokojów, ale przecież musieliśmy mu jakoś wytłumaczyć, dlaczego musi pojechać do sądu. On chyba ani przez sekundę nie brał pod uwagę, że mógłby trafić do innej rodziny. My wręcz przeciwnie. Baliśmy się, że sąd uzna, że nie mamy warunków, by pomieścić się w pięć osób - opowiada.
O rodzinie, w której tragedia goni tragedię, pisaliśmy w marcu 2021. 26-letni Łukasz Czech jest mężem Darii, ojcem 3-letniej Oliwii oraz rocznego Pawełka. Blisko 13 lat temu ojciec i jeden z braci mężczyzny zginęli w wypadku na przejeździe kolejowym nieopodal domu. Jechali po paliwo do kosiarki na pobliską stację benzynową.
Pani Eryka Czech, mama pana Łukasza - jak mówi mężczyzna - nigdy na dobre nie podniosła się po tej tragedii, choć kilka lat później związała się z innym mężczyzną, a z tego związku urodził się Marcel. Sielanka nie trwała jednak długo. U kobiety zdiagnozowano raka jajnika. Tuż po tym, gdy go pokonała, nagle zmarł jej partner, tata Marcelka. Chłopiec miał wówczas 5 lat.
Kiedy wydawało się, że limit nieszczęść dla tej rodziny został już wyczerpany – przeszedł kolejny cios. Na początku roku Eryka Czech źle się poczuła. Nic nie wskazywało na to, że jest tak poważnie chora, dlatego Marcel do końca wierzył, że mama wróci ze szpitala. Tak się nie stało.
Zrozpaczonym chłopcem zajął się starszy brat, ale rodzina - która obecnie zajmuje poddasze domu teściów pana Łukasza - musiała szukać większego lokum. Mężczyzna bał się, że sąd - ze względu na ciasnotę - nie przyzna mu opieki nad młodszym braciszkiem.
- Brakuje nam miejsca, ale nie miłości - mówił.
Alternatywą był dom rodzinny pana Łukasza, ale ten wymagał gruntownego remontu. Mężczyzna pracuje jako grabarz, nie miał oszczędności, które mógłby przeznaczyć na nieplanowaną, dużą inwestycję. To wtedy sprawy w swoje ręce wzięli sąsiedzi i nauczyciele Marcela. Postanowili zrobić wszystko, by bracia nie zostali rozdzieleni. Wystartowała internetowa zbiórka oraz licytacje.
- Nie wierzyłem, że uda się zebrać zaplanowane 70 tys. złotych. Połowa tej sumy wydawała mi się szczytem marzeń, a tymczasem na koniec licznik wskazywał ponad 86 tys. złotych - mówi z niedowierzaniem Łukasz Czech.
Prace w domu ruszyły pełną parą. Pomagają okoliczne firmy - m.in. elektryk czy stolarz, który chce przygotować stół dla rodziny. Jedna z firm zaoferowała też, że wyposaży łazienkę, ale niespodziewanie wycofała się z chęci wsparcia.
- Musimy zastanowić się, na czym jesteśmy w stanie zaoszczędzić i zrobić nową kalkulację - mówi pan Łukasz. - W międzyczasie los znowu z nas zakpił, bo trafiłem do szpitala z ostrym zapaleniem wyrostka. Wiele prac chcę wykonać sam, żeby zredukować koszty, a operacja niestety trochę te plany pokrzyżowała, bo przez trzy miesiące nie mogę dźwigać. Remont na pewno potrwa jeszcze kilka miesięcy, ale najważniejsze jest to, że Marcela nikt nam już nie zabierze. Teraz ze spokojem myślę o przyszłości.