Basoreksja
Nagłe pragnienie pocałowania kogoś.
Zob. też: BEZBRONNOŚĆ.
Bezbronność
Najbardziej bezbronni czujemy się wtedy, gdy pragniemy nawiązać więź z innymi. Chwile, kiedy wkraczamy niepewnie na niebezpiecznie rozświetloną scenę, wystawiając na widok publiczny wszystkie swoje ułomności, kiedy szepczą nam prawdę o sprawach, na których nam rzeczywiście zależy: seksie, przebaczeniu, dziecku. Bezbronność pojawia się, kiedy zdobywamy się na odwagę, aby poprosić o coś, czego potrzebujemy, kiedy mówimy: „Zależy mi na tym i chciałbym, żeby tobie również na tym zależało”. Pojawia się, kiedy się do czegoś zobowiązujemy - „Kocham cię”, „Ufam ci” - albo przyznajemy się do odczuwania czułości, uszczęśliwienia, przerażenia. Przypomina wiatr świszczący w klatce piersiowej. Może być nieprzyjemna. Obnażająca. Bezbronność to podzielenie się marzeniami z wiersza Yeatsa z nadzieją, że nikt ich nie podepcze.
W ciągu ostatnich dziecięciu lat psychologowie i socjologowie zaczęli się interesować bezbronnością. Ich badania pozwoliły ustalić, że chwile, kiedy mamy poczucie, jakbyśmy byli nadzy i bezbronni, odgrywają najważniejszą rolę w rozwoju intymności, budują w nas poczucie tożsamości i podtrzymują poczucie własnej wartościi. Nie jest to nowa idea. Średniowieczni uczeni twierdzili, że na odwagę potrafi zdobyć się tylko człowiek prawy i szczery. Uważali ją ponadto za jedną z cnót podstawowych (zob. ODWAGA).
Być może zainteresowanie bezbronnością w XXI wieku wynika z nieusatysfakcjonowania promowaniem poczucia własnej wartości i towarzyszącym mu powierzchownym, narcystycznym podejściem do osiągnięć. A może bezbronność wzbudziła zainteresowanie badaczy z powodu zasadniczej roli, jaką odgrywa w życiu mieszkańców XXI stulecia. Kiedy wprowadzamy w internecie dane swojego konta bankowego albo wysyłamy pocztą elektroniczną poufne informacje osobiste, w naszych głowach rozlega się głos pytający o bezpieczeństwo naszych tajemnic. A w miejscu pracy? Umiejętność poradzenia sobie z niepewnością własnej pozycji może odgrywać istotną rolę w funkcjonowaniu przedstawicieli „prekariatu”, skaczących między kolejnymi czasowymi umowami (co się dzieje, kiedy nam się to nie udaje). Nawet prekariusze pracujący w branżach twórczych, przedstawiani jako wzorce ducha przedsiębiorczości, który pojawia się wraz z wprowadzeniem niepewności zatrudnienia, mogą mieć problem z radzeniem sobie z bezbronnościąii. Muszą się nauczyć, jak być dostatecznie śmiałymi, aby zaprezentować klientom swoje dopiero wykluwające się pomysły, oraz odpowiednio odpornymi, aby poradzić sobie w sytuacji, kiedy usłyszą „nie”.
Nawet jeśli umiejętność przywyknięcia do niewygód bezbronności staje się szczególnego rodzaju zaletą emocjonalną, nie nazwalibyśmy jej czymś jednoznacznie pozytywnym. Za pomocą eufemizmu „osoby bezbronne” opisuje się często jako zmarginalizowanych i pozbawionych środków do życia członków społeczeństwa, narażonych na manipulacje i nadużycia. Na każdą defensywnie nastawioną osobę wchodzącą do gabinetu psychologa przypada inna, u której skrajna otwartość przyniosła skutek odwrotny od zamierzonego. W przypadku osób szczodrze dzielących się informacjami o sobie albo zdesperowanych kochanków, którzy przesadnie się odsłaniają, całkowita szczerość może zrazić ludzi, na których im zależy. Ich zachowanie można interpretować jako wyraz pragnienia większej intymności i autentyczności, ale wciąż jakoś dziwnie odstręczają oni od siebie ludzi. W obu przypadkach stawką staje się zaufanie. Dla tych, których społeczeństwo określa mianem „bezbronnych”, oraz dla tych, dla których bezbronność stała się mało przydatnym nawykiem, gotowość do odsłonięcia się wynika po części z nadmiernej ufności - a przez to czyni ich nadmiernie podatnymi na zranienie.
Jeżeli bezbronność zastępuje poczucie własnej wartości ‒ emocję, którą powinniśmy w sobie pielęgnować ‒ musimy zadbać o równowagę między nimi. Optymalny jest stan równowagi. Powiedzenie: „Kocham cię” to ryzyko, które warto podjąć. Ale żeby przez całe życie kroczyć nad przepaścią? Aby bezbronność miała jakąś wartość, nie musi być przerażająco transformatywna ani cały czas obecna w tle. Można ją praktykować świadomie, do tego w bezpiecznych dawkach.
Gezelligheid (przytulność)
Nie powinno dziwić, że tak wiele języków północnej Europy ma osobne słowo na uczucie przytulności (angielskie „cosy” pochodzi od gaelickiego „còsag”, małej dziury, do której można wpełznąć). Kiedy siąpi deszcz i para unosi się z kanałów, ogarnia nas tęsknota za tym, co Holendrzy nazywają gezelligheid. Termin ten, wywodzący się od słowa oznaczającego przyjaciela, opisuje zarówno fizyczne okoliczności - przebywanie w ciepłym i przytulnym miejscu w otoczeniu dobrych znajomych (w samotności nie sposób być gezelligheid) - i emocjonalny stan bycia „przytulonym” i zaopiekowanym. Podobne konotacje niosą duńskie hygge (przytulność), niemieckie Gemütlichkeit, które opisuje poczucie znajdowania się w przyjaznym miejscu w miłym towarzystwie, i fińskie kodikas (z grubsza: przytulnie). Jeżeli przekopiemy się przez języki słonecznych krajów śródziemnomorskich, znacznie trudniej będzie nam znaleźć podobne określenie na przebywanie pod dachem i poczucie komfortu psychicznego.
Matutolypea (poranny smutek)
Budzik zaczyna terkotać, świt wlewa się przez zasłony, a my budzimy się udręczeni i w złym humorze.
Nie chodzi o wstawanie lewą nogą z łóżka, ale o emocję o znacznie poważniej brzmiącej nazwie matutolypea. Nikt do końca nie wie, skąd się wzięło ani kto wymyślił słowo, które powstało przez połączenie imion rzymskiej bogini świtu, Mater Matuty, i greckiego słowa lype oznaczającego przygnębienie. W ten sposób „poranny smutek” uzyskał swoją szlachetną nazwę.
Mehameha (niewytłumaczalny dreszcz)
Zachodni psychologowie twierdzą, że strach jest jedną z uniwersalnych emocji, że stanowi powszechną reakcję występującą u wszystkich mieszkańców kuli ziemskiej. Tahitańczycy odróżniają dwa rodzaje strachu, a każdy z nich wiąże się z odrębną reakcją fizyczną. Pierwszy to zwyczajny strach, któremu towarzyszy łomotanie serca i ściskanie w żołądku - strach o życie, który nazywają ri’ari’a. Drugi to osobliwe doznanie pojawiające się w obecności duchów, zjaw i innych groźnych nadnaturalnych bytów, czyli mehameha.
Pewien Tahitańczyk o imieniu Tano tak opisał mehameha antropologowi Robertowi Levy’emu: „czasami idzie się do buszu i nagle zaczyna puchnąć głowa, ciało wydaje się jakieś odmienione i słyszy się jakieś odgłosy, szelest… Człowiek dostaje gęsiej skórki i myśli sobie: «To jakiś duch»”i. Jako charakterystyczne poczucie inności, które pojawia się często w trakcie samotnego spaceru o zmierzchu poza granicami wioski, mehameha powoduje, że głowa zaczyna człowiekowi pęcznieć niczym balon, włosy stają mu dęba, a po plecach przebiegają ciarki. Podobnie jak wystraszenie się ducha albo niewytłumaczalny dreszcz, który przechodzi nas w ciepłym pokoju, człowiek zdjęty mehameha robi się zaniepokojony i wytrącony z równowagi.
Mehameha może się przerodzić w przerażenie, choć ono szybko ustępuje, kiedy odkryjemy, że źródłem dziwnego dźwięku był zwykły gekon uganiający się za swoim posiłkiem. Niemniej jeśli wyprawa na zewnątrz o zmierzchu jest nieunikniona, najbezpieczniej zabrać ze sobą przyjaciela: jak doskonale wiedzą Tahitańczycy, mehameha atakuje tylko wtedy, kiedy jesteśmy sami…
Pronoja
Dziwne, narastające poczucie, że wszyscy próbują nam pomagać.
Zob. też: WDZIĘCZNOŚĆ.
Samotność
Pasażerowie wsiadają i wysiadają, nigdy nie nawiązując kontaktu wzrokowego. Na siedzeniach zostawiają torebkę albo gazetę; czasami również nasienie. W filmie Martina Scorsese „Taksówkarz” brak więzi międzyludzkich w tętniącym życiem Nowym Jorku rozbudza w weteranie wojny wietnamskiej Travisie Bickle’u pogardę dla tego miasta. Nawet jeśli nie nazywa samego siebie samotnikiem, zdaje sobie sprawę, że jest sam, i to właśnie ta całkowita alienacja ostatecznie popycha go do zrealizowania brutalnych fantazji.
Podejrzliwość wobec ludzi, którzy postanowili żyć w samotności, ma długą tradycję. „Samotność rodzi ignorancję, zamienia nas w barbarzyńców, podsyca mściwość, usposabia do zawiści, tworzy czarownice, wyludnia świat”, pisał John Evelyn w 1667 roku, parodiując obowiązujący w jego kulturze nadmierny strach przed dobrowolną samotnością. Co gorsza, skłania do „umysłowego cudzołóstwa i masturbacji, jako że samotnicy nie znają […] żadnych namiętności poza zmysłowymi”i.
W ostatniej dekadzie XVIII wieku buntownicza grupa romantycznych poetów i malarzy świadomie szukała samotności. Dziś definiujemy samotność jako poczucie przygnębienia i odrzucenia, jako coś, czego należy unikać, ale dla romantyków oznaczała ona fizyczny stan przebywania z dala od innych, który mógł prowadzić do transformujących doświadczeń duchowych i emocjonalnych. W obrazach Caspara Davida Friedricha „Pejzaż z tęczą” (1810) czy „Wędrowiec nad morzem mgły” (1818) samotny piechur zostaje pochłonięty przez rozległy skalisty teren; jest zwrócony plecami do widza i w ten sposób izoluje również nas. Zanurzając się samotnie w przyrodę, odczuwa podziw, zachwyt i trwogę na widok jej niezrównanego majestatu - opuszczają go wszystkie przyziemne niepokoje codzienności, a nawet poczucie jednostkowej odrębności.
W połowie XIX wieku samotność przestała oznaczać stan fizycznego odseparowania i zaczęła opisywać bolesną emocję. Bohaterowie wiktoriańskich powieści, oddzieleni od rodzin i przyjaciół, zmuszeni do poszukiwania szczęścia w brudnych, przeludnionych miastach, opowiadają o ogarniającym ich przygnębieniu. Po raz pierwszy zaczęli wtedy mówić, że są „samotni”, mimo że przebywali w otoczeniu ludzi. Pod koniec stulecia współczesna metropolia zajęła miejsce prowincji jako główne źródło samotności. Socjologowie, tacy jak Georg Simmel, nazywają miasta miejscami, w których obowiązuje „prawo do nieufności wobec przelotnych kontaktów” i w których „nieraz latami nie znamy nawet z widzenia sąsiadów z tego samego domu”. Poczucie izolacji Travisa z „Tasówkarza” jest bezpośrednim dziedzictwem jego nerwowości wzbudzanej przez anonimowe, pazerne miasto rodzące izolację prowadzącą do szaleństwa i ROZPACZY.
W Wielkiej Brytanii XXI wieku politycy potępiają szerzącą się w miastach „epidemię samotności”. Winę zrzuca się na rosnący odsetek rozwodów, ludzi decydujących się na mieszkanie w pojedynkę, coraz większą rolę komputerów w naszym życiu, rzekomy solipsyzm współczesnej kultury i brak tożsamości wspólnotowej. Media społecznościowe, uważane za marny cyfrowy substytut interakcji międzyludzkich (nawet przez Skype’a czy FaceTime trudno nawiązać kontakt wzrokowy), przedstawia się jako problem, dlatego, jak wynika z sondażu przeprowadzonego przez Mental Health Foundation, najbardziej narażeni na samotność nie są ludzie starsi, ale właśnie młodzi. Do tego stawka jest wysoka: jak wynika z badania przeprowadzonego przez chicagowskiego neurologa Johna Cacioppo, samotność zwiększa o czternaście procent ryzyko przedwczesnej śmierci i dwukrotnie ryzyko otyłościiii, a przedłużające się oddzielenie od rodziny i przyjaciół wywołuje uczucie pustki i APATII. One z kolei wzbudzają w człowieku skłonność do pocieszania się oglądaniem telewizji lub słodyczami, z czego wynikają innego rodzaju problemy zdrowotne. Mogą również prowadzić do zaburzeń mentalnych w rodzaju depresji, stanów lękowych i demencji.
Istnieje jednak również inna odmiana samotności, o której nie wspominali ani romantycy, ani neurologowie. Chodzi o mroczne, przytłaczające poczucie bycia niezrozumianym, które może nas dopaść nawet w środku aktywnego życia rodzinnego. W Japonii mianem hikikomori (wycofania) określa się stan dotykający głównie nastolatków płci męskiej z klasy średniejiv. Psychiatra Tamaki Saitō, który ukuł to pojęcie, twierdzi, że w Japonii na hikikomori cierpi około 700 tysięcy mężczyzn. Dokładna przyczyna nie jest do końca znana, ale niegodzenie się z wartościami rodzinnymi lub zaplanowaną przez rodziców karierą zawodową wydaje się wzbudzać u takich osób pragnienie całkowitego odizolowania się od świata, zerwania wszelkich kontaktów z rodziną i przyjaciółmi, nieopuszczania swojego pokoju, czasami nawet przez lata. Wynika z tego, że w hikikomori jedna forma samotności zostaje zastąpiona inną. Powinniśmy zatem pamiętać, że samotność odczuwamy nie tylko w sytuacji, kiedy zagubimy się w bezkresie świata, ale również kiedy przytłaczają nas jego oczekiwania i pragnienia.
Vergüenza ajena (typ zażenowania)
Uczestnik programu telewizyjnego wkracza dumnie na scenę, przechwala się swoim melodyjnym głosem… po czym zaczyna śpiewać „I Will Survive”. Chwytasz się za głowę! Podwijasz palce u nóg! Najchętniej wyrzuciłbyś telewizor przez okno („Dłużej tego nie zniosę!”), ale coś każe ci zerkać na ekran.
Hiszpanie określają tę wyszukaną torturę mianem vergüenza ajena (dosłownie: ajena to inna osoba, vergüenza to wstyd lub zażenowanie). To zapośredniczone upokorzenie zazwyczaj odczuwamy wobec obcych osób*. Możemy go doświadczyć, kiedy polityk źle wymawia nazwisko jakiejś ważnej osoby, ale uparcie twierdzi, że nie popełnił błędu, albo kiedy pewny siebie komik żartuje sobie z kogoś na widowni, a na sali zapada grobowa cisza. Kiedy ktoś uświadamia sobie, że popełnił błąd, i się rumieni, uznajemy to za rodzaj przeprosin. Vergüenza ajena najsilniej występuje zatem w obecności ludzi niewrażliwych i zadufanych w sobie. Nie odczuwają oni wstydu, choć powinni, więc my dostarczamy go aż w nadmiarze w ich imieniu. Nasze drwiące podejście zawdzięczają tej podwójnej porażce - popełnionemu błędowi i nieumiejętności przyznania się do niego.
Vergüenza ajena to paradoks. Jest bezwzględną karą za złamanie obowiązujących reguł zachowania. Szydzi i wyklucza. Ale kryje się w niej również empatia: aby poczuć zawstydzenie z powodu sytuacji, w jakiej znalazła się inna osoba, musimy postawić się na jej miejscu. Te pozornie sprzeczne impulsy wskazują na większą wagę grupy niż jednostki. Właśnie z tego powodu językoznawcy przypuszczają, że to Hiszpanie jako pierwsi znaleźli nazwę dla tej emocjii. W Hiszpanii strach przed utratą swojej dignidad (godności) lub orgullo (dumy) odczuwany jest szczególnie intensywnie - nawet ostatni kawałek jedzenia pozostały na wspólnym talerzu nosi nazwę el de la vergüenza, ponieważ staje się źródłem wstydu dla tego, kto po niego sięgnie. Niemniej w kulturze tej głęboko zakorzeniona jest również simpatía (współczucie albo życzliwość). W tym sensie vergüenza ajena zwraca uwagę na uwrażliwienie na dobre wychowanie i wstyd, ale również na przyjemność płynącą z solidarności.
Hiszpania nie jest jedynym krajem, w którym stworzono nazwę dla tego uczucia. Niemcy nazywają je Fremdschämen (zewnętrznym wstydem), Finowie myötähäpeä (wspólnym wstydem), a Holendrzy plaatsvervangende schaamte (wymienianym wstydem). W świecie anglojęzycznym, nawet jeśli się wzdrygamy i wykrzykujemy coś w stronę telewizora, vergüenza ajena pozostaje nienazwaną przyjemnością - być może tym bardziej bolesną, że niełatwą do opisania.
Wdzięczność
Może uchodzić za uczucie „sztuczne”, jak ujmuje to Sonja Lyubomirsky z Uniwersytetu Kalifornijskiego, „w najlepszym razie trywialne, a w najgorszym - za puste i melodramatyczne”i. Ale w swoich eksperymentach wykazała po wielokroć, że prowadzenie dzienniczka wdzięczności - gdzie zapisywalibyśmy kilka rzeczy, za które pod koniec dnia jesteśmy wdzięczni - może wyraźnie zmienić poziom naszego zadowolenia z życia. Może sąsiad wystawił za ciebie paskudny pojemnik na śmieci albo w drodze do pracy zauważyłeś rano piękną pajęczynę pokrytą kryształkami lodu. A może samolot bezpiecznie wylądował albo twoja mama wyzdrowiała. Lyubomirsky definiuje wdzięczność jako „dziękowanie za to, co masz”ii. Jej badania sprawiły, że dzienniczek wdzięczności stał się kamieniem węgielnym ruchu psychologii pozytywnej, która, by przywołać słowa jednego z jej założycieli Martina Seligmana, „ma zwiększyć szczęście ludzi wiodących dość spokojne życie”iii.
Jedną z najbardziej pociągających cech wdzięczności jest rozbrajanie przez nią poczucia niedoskonałości i pragnień, którymi karmi się konsumpcjonizm. Nie tylko „dziękowanie za to, co się ma” jest zupełnie darmowe, ale wzbudza w nas zadowolenie z tego, co już mamy, a to wydaje się nas chronić przed wilczym apetytem wolnego rynku. Tyle że nie zawsze tak było.
Emocje są ważnym tematem współczesnych badań ekonomicznych, ale nie jesteśmy pierwszym pokoleniem, które zastanawia się nad związkiem między finansami a uczuciami. Osiemnastowieczny filozof i ekonomista Adam Smith, jeden z architektów współczesnego kapitalizmu, mówił o „niewidzialnej ręce” wolnego rynkuiv. Tak się jednak składa, że pisał również wiele o „doznaniach serca”, a obie sfery uważał za ściśle ze sobą powiązane. Dla Smitha wdzięczność odgrywała najważniejszą rolę w społeczeństwie, któremu miało się dobrze powodzić: uważał, że nie sprowadza się ona wyłącznie do przyjemnego uczucia radości z sukcesów, ale że wytwarza również pragnienie wynagradzania ludzi, którzy nam pomagają. Czuć wdzięczność znaczy „oddać, odwdzięczyć się komuś, odpłacić za otrzymane dobro”, pisałv. Uważał również, że skutki wdzięczności promieniują na zewnątrz za pośrednictwem procesu zwanego rezonansem sympatycznym. Gdybyśmy zatem byli jedynie świadkami hojności, obudziłoby to w nas wdzięczność i poczulibyśmy się zobowiązani do zrewanżowania się za życzliwość dobrym uczynkiem na rzecz kogoś innego*.
Po wielu latach zamknięcia w psychologicznym lamusie wdzięczność robi się z powrotem modna. Ale nie w takiej postaci jak wcześniej. Zarzucono poczucie obowiązku, które Smith uważał za tak istotną cechę wdzięczności, a które stało się problematyczne dla psychologów z początku XX wieku. Zamiast tego Lyubomirsky i jej koledzy definiują wdzięczność jako „poczucie zachwytu, doceniania i dostrzegania” jako że sugeruje brak sprawstwa po stronie kogokolwiek innego)vii. Za główną zaletę wdzięczności uznaje się maksymalizowanie pozytywnych odczuć u okazującej ją jednostki. Według Lyubomirsky dziękowanie za to, co się ma, niezawodnie zwiększa pozytywny nastrój, ponieważ pomaga nam czerpać przyjemność z każdej sytuacji.
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!