„Białe sukienki” to prawdziwa historia ogromnej miłości do samego końca. Wywiad z autorką Magdaleną Sim

Anna Moyseowicz
Praca nad książką pozwoliła jej autorce wypełnić czas i pokazała jej sprawczość.
Praca nad książką pozwoliła jej autorce wypełnić czas i pokazała jej sprawczość. materiały prywatne Magdaleny Sim
Magdalena Sim miała wraz z ukochanym mężem rozpocząć nowy etap w życiu. Zamiast tego, para usłyszała druzgocącą informację o nowotworze mężczyzny. W czasie nierównych zmagań z chorobą ich związek zyskał zupełnie nową jakość. Autorka „Białych sukienek” opowiedziała nam o żałobie, cierpieniu, ale też o walce i sile wyjątkowego uczucia.

Czytając tę książkę miałam wrażenie, że nie jest ona tylko (i aż) o śmierci i żałobie, ale przede wszystkim o ogromnej miłości. Czy mogłaby Pani bardziej przybliżyć historię Pani i męża? Jaka jest tajemnica tak mocnego uczucia?

Takie też było założenie tej książki, miała ona mówić przede wszystkim o miłości. Znaliśmy się z mężem 30 lat. Spotkaliśmy się, gdy ja byłam w liceum, a on na studiach. To śmieszna historia, bo poznali nas znajomi. Ja wiedziałam, kim jest słynny M., bo on wtedy był słynny w swoich kręgach. Trzymaliśmy się w jednej grupie, on był sam, ja byłam sama. Po pierwszych spotkaniach trochę się to kleiło, trochę się nie kleiło i w końcu się rozstaliśmy, pewnie dlatego, że wśród znajomych było takie duże ciśnienie, że będzie z nas fajna para. Po jakimś czasie zaczęliśmy się przyjaźnić, poznaliśmy się dużo lepiej i ta przyjaźń między nami po prostu została. Sądzę, że to właśnie ona jest tą tajemnicą.

Z książki wynika, że fabuła jest całkowicie oparta na faktach. Czy rzeczywiście tak jest, czy to po prostu konwencja literacka

Książka jest na faktach. Wszystko, co tam jest, jest prawdą, bo ona powstała z listów, które pisałam. Nie było tu żadnej fantazji, co najwyżej omijałam jakieś wątki, żeby nikomu nie sprawić przykrości.

W książce wspominała Pani o kryzysie, który Państwo przeszli. Chciałam zapytać o jego wpływ na relację. Chyba nie był on tak oczywisty, jakby się mogło pozornie wydawać i nie miał tylko ciemnych stron?

Najważniejsze jest, że wyszliśmy z tego kryzysu przed diagnozą. Gdyby stało się inaczej i informacja o chorobie trafiłaby do nas w czasie kryzysu, to bardzo źle wpłynęłoby na nasze ostatnie wspólne miesiące. Wówczas żadne z nas nie byłoby do końca pewne, kto, dla kogo, z kim został i czy dlatego, że chciał, czy z powodu choroby? Szczęśliwie udało się to ogarnąć wcześniej. Pisałam nawet o tym, że wyjechaliśmy na taki piękny „love weekend”, postanowiliśmy po prostu o siebie zawalczyć, bo wkradł się między nas brak czasu. Moim zdaniem to właśnie brak czasu i brak rozmowy najbardziej zabijają uczucia. My zawsze mieliśmy, jak to w przyjaźni, swoje nisze, zainteresowania i to jest fajne, bo mogliśmy ze sobą rozmawiać na te tematy. W pewnym momencie przestaliśmy rozmawiać, M. nie miał zupełnie czasu, bardzo się zaangażował w pracę, a ja miałam depresję, którą ukrywałam. To był taki kryzys cichych dni, coś czego u nas nigdy wcześniej nie było. Nie było jakichś wielkich awantur, pretensji. Nie, naszym kryzysem było nierozmawianie. Na szczęście to zażegnaliśmy. Potem wróciliśmy z wyjazdu i okazało się, że u M. znaleziono nowotwór.

Kryzys się zakończył, ale czekało Państwa kolejne wyzwanie – usłyszeliście diagnozę. Czy podczas tej choroby było coś, co panią zaskoczyło? Pytam zarówno o reakcję męża, pani, o służbę zdrowia.

Bywało tak, że miałam ochotę pozabijać wszystkich lekarzy, którzy po drodze czegoś nam nie powiedzieli, czegoś zaniechali, nie zauważyli, nie zrobili, ale z perspektywy czasu po prostu myślę sobie, że oni mają związane ręce i że to dla nich frustrujące, bo wiedzą, że jakiś procent ich pacjentów po prostu nie przeżyje. Stąd są zgryźliwi albo niesympatyczni, mówią rzeczy okropne. A co do mojego przeżywania choroby, dobrze widać to na przykładzie pewnej metafory. Psychoterapeuta zapytał mnie niegdyś, o to, jakim pociągiem bym była: takim, który jedzie powoli, zatrzymuje się na każdym przystanku, przygotowuje się do tego, że u celu może być źle, czy takim rozpędzonym, który na końcu się rozbija. Ja wybrałam drugą wersję. Walczyliśmy z mężem do końca i dopiero dzisiaj to widzę, w jakim stanie był on w ostatnich dniach. Wówczas tego nie zauważałam, oboje moim zdaniem tego nie widzieliśmy. Zrobiłam sobie może jako ten metaforyczny pociąg dwa czy trzy przystanki, na chwilę zwalniając i zauważając, że źle się dzieje. To naprawdę była walka do końca. Czy mnie coś zaskoczyło? Zaskoczyło mnie wszystko. To była pierwsza taka choroba, którą przeszedł ktoś z domowników, bo w rodzinie i wśród znajomych już się z nowotworem spotkałam. Wszystko to, co się działo, przeszłam jak ten pociąg, bez jakichś założeń czy oczekiwań.

Nie czytasz książek? Ucierpią Twoje ciało i mózg. Zobacz, dlaczego warto czytać

Nie czytasz książek? Ucierpią Twoje ciało i mózg. Zobacz, dlaczego warto czytać

Czy wiesz, że już 6 minut poświęconych na lekturę pozwala obniżyć ciśnienie krwi i o 68 proc. obniża poziom hormonu stresu? Regularne czytanie wzmacnia też pamięć, chroni przed chorobą Alzheimera i sp...

Monika Piorun
Monika Piorun

W książce często się Pani odnosiła do Boga, pisała też Pani o szamanach. Jak wyglądało szukanie ratunku poza medycyną tradycyjną?

Szukaliśmy pomocy wszędzie. Na przykład na samym początku wpadła nam w ręce książka, w której lekarz opisuje badanie, jakie robił nad tak zwanymi cudownymi czy też niewyjaśnionymi uzdrowieniami. Łapaliśmy się czego się tylko dało, jak potęga umysłu. Podczas „love weekendu” na zażegnanie kryzysu odbyliśmy z mężem wizytę u szamanów. Ja nawet pojechałam tam drugi raz sama, ale wtedy już z pewnym założeniem. Mówiłam bardzo mało, żeby zobaczyć czy tak naprawdę są oni w stanie coś przewidzieć. Za drugim razem niczego konkretnego się nie dowiedziałam. Wynika z tego, że albo nie chcieli mi nic wyjawić albo, ku czemu skłaniam się bardziej, że skoro nie nawiązaliśmy tego kontaktu – bo szaman według mnie jest po prostu jest bardzo dobrym obserwatorem – to nic konkretnego nie mógł powiedzieć. Opierałam się też oczywiście na Bogu, modliłam się jak oszalała. Był taki moment, chyba miesiąc przed śmiercią, jak zwerbowaliśmy kościoły protestanckie w Nowym Jorku. Mam przyjaciela, starszego pana, pastora. On z żoną zrobili ogromne poruszenie. Nie wiem, ile kościołów w Nowym Jorku modliło się w ciągu jednej nocy, ogrom. Potem i tak nic z tego nie wyszło. Nie powiem, że nie jestem wierząca, bo jestem, ale w dalszym ciągu nie wiem, co o tym myśleć.

Chciałabym też o to dopytać. Jak ta choroba wpłynęła na Wasze relacje z Bogiem i ze sobą nawzajem?

Choroba tak zacieśniła naszą relację, że bardziej już się po prostu nie da. A jeśli chodzi o wiarę, to są takie stadia, że człowiek jest zły na Boga, boi się Go, traci zaufanie, potem szuka. Myślę, że to takie klasyczne przejścia przez stadia żałoby osoby uznającej istnienie Boga. Dzisiaj nie umiem powiedzieć. Czasami się boję. Boję się modlić o dzieci, bo mam coś takiego w tyle głowy, że modliłam się tyle czasu, a mój M. i tak umarł. A mąż był zawsze taki, że wiedział, czuł, że gdzieś tam Bóg jest. Zresztą zawsze mówił, że Bóg dał mu mnie. On miał taką fajną relację z Bogiem, bardzo osobistą, nie kościelną. I zawsze mówił, że on pójdzie do piekła, ja pójdę do nieba i tym mnie doprowadzał do szału. Ale w tych ostatnich chwilach moja wiara nie była taka, jak jego. Coś w tym jest, że gdy człowiek jest przyparty do muru, to zaczyna szukać pomocy u Boga. Była taka sytuacja... Dzisiaj to już wiem, że to jest taki zryw organizmu przed końcem. Mąż był zupełnie leżący, a usiadł sam w trakcie modlitwy. Dla mnie wtedy była to ogromna nadzieja. Dziś wiem, że po prostu tak organizm reaguje. Wiele osób tak mówi, że bliscy zanim zmarli, nagle zebrali się w sobie na ten jeden dzień lub na chwilę i to wyglądało naprawdę obiecująco. Ja się go jeszcze pytałam, jak ty to zrobiłeś, że usiadłeś? A on wtedy pokazał palec do góry .

Chciałabym dopytać też o sam proces pisania. Czy to pani pomogło w przeżywaniu żałoby, czy może wręcz odwrotnie, przez powrót do listów, smsów, pogłębiało smutek?

Zaczęło się od tego, że skasowałam Facebooka męża i się przestraszyłam. Trudno jest wszystko ogarnąć po śmierci bliskiego, to dużo pracy papierkowej. Kwestia mediów społecznościowych nie pomaga, na przykład ktoś nie wie o śmierci i wysyła wiadomości. Z rozpędu zamiast zgłosić profil, to po prostu go skasowałam. Przestraszyłam się wtedy, że nasze wiadomości znikną, więc po prostu je przepisałam chronologicznie, a gdy to zrobiłam, okazało się, że układa się z tego ciekawa historia. W międzyczasie pisałam do męża listy o tym, co dzieje się na bieżąco. Mam przyjaciółkę, którą nazywam w książce „Kochana A.”, ona mnie motywowała do pisania książki. Po prostu sprawdzała, czy jem i czy piszę. Ja, gdy już zaczęłam, siedziałam nad tym parę tygodni, potrafiłam pisać do 4 rano, syn przychodził do mnie, bym położyła się spać, to był amok. Z kolei gdy skończyłam, nie mogłam tego przeczytać, podchodziłam to tych zapisków bardzo emocjonalnie. Samo przepisanie wszystkiego zajęło mi później cztery miesiące. Ludzie mówią, że to forma autoterapii. Może tak, aczkolwiek dla mnie to forma sprawczości. Nie udało mi się nic, co robiłam, by mąż żył, to było poza mną, nie miałam na to wpływu, a książka to był projekt, który zrobiłam od A do Z sama. To coś, nad czym mam władzę, to bardzo mi pomogło. Zrobiłam coś, co się udało. To było dla mnie ważne, by odzyskać sprawczość nad życiem. Co ciekawe, wiele osób kupiło książkę, bo nas znali, ale zaczęły ją kupować też osoby obce. Kobiety piszą do mnie, opisując historie podobne do mojej, mam nadzieję, że im ta książka pomoże. Ja poszukiwałam czegoś, choćby filmu, żebym wiedziała, że ktoś był w podobnej sytuacji do mojej, że nie jestem sama. W tej chwili minął rok od śmierci męża, a ja mam trzy koleżanki wdowy. Wszystkie cztery nie mamy 50-tki. Niedawno zadzwoniła do mnie koleżanka i wydaje mi się, że znalazła w naszej rozmowie jakieś wytchnienie, bo bardzo w takiej sytuacji potrzebny jest ktoś, kto mógłby nas zrozumieć.

Książki dla niej - co wybrać na prezent?

Książki dla niej - co wybrać na prezent?

Książka na prezent dla niej to doskonały pomysł. Literatura piękna, kryminały, thrillery, sensacja czy książka kulinarna - każda kobieta ucieszy się z innego prezentu. Jednak jeśli znasz choć trochę k...

Redakcja Strony Kobiet
Redakcja Strony Kobiet

W książce dzieli się Pani swoimi odczuciami, a jak się Pani czuje teraz?

Niedawno zapisałam się na terapię. Po śmierci męża nie czułam takiej potrzeby, byłam tylko na pojedynczych wizytach. Wtedy sobie wymyśliłam, że zajmę się czymś 24/7, wszystkim, czym się da, przez to w tej chwili ledwo zipię. Wiem, że jeśli się nie uspokoję i nie przestanę wypełniać sobie całkowicie wszystkich wolnych dziur w grafiku, to się źle skończy dla mojego zdrowia. Bardzo głęboko zakopałam w sobie te uczucia, oby nie okazało się, że wyjdą w najmniej odpowiednim momencie. A co do tego, jak się czuję, jest taki fragment filmu „Bridget Jones”. Tam ona komuś powiedziała, że sobie daje radę, ale usłyszała odpowiedź, że nie trzeba sobie dawać radę, ale trzeba żyć. Właśnie ja też potrzebuję zamiast trwać, żyć, ale jeszcze nie umiem, na razie trwam.

Czy jest coś, co chciałaby Pani powiedzieć kobietom w podobnej sytuacji? Czy w ogóle istnieje taka uniwersalna prawda?

Wydaje mi się, że uniwersalną prawdą jest to, że uniwersalnej prawdy nie ma. Każdy może przeżyć żałobę tak, jak potrzebuje, każdy w inny sposób i to jest dobre. Ważni są przyjaciele, by dać sobie pomóc. Nie chodzi o to, by ktoś zasypywał nas dobrymi radami, ale po prostu przy nas był.

Niech to będzie nasze podsumowanie. Bardzo dziękuję za rozmowę!

Dziękuję.

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Stronę Kobiet codziennie. Obserwuj StronaKobiet.pl!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kobieta

Polecane oferty

* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na stronakobiet.pl Strona Kobiet