Skąd zainteresowanie wędkarstwem, które jednak jest wciąż dość nietypowym hobby w przypadku kobiet?
Wiele osób mnie o to pyta. Myślę, że dzisiaj nie ma w tym nic dziwnego, mamy szkółki wędkarskie, w PZW stawiamy nacisk na pracę z dziećmi i młodzieżą już od tych najmłodszych pokoleń, natomiast wtedy, kiedy ja byłam dzieckiem, niestety PZW to była inna historia i inne zwyczaje. To było stowarzyszenie, które powstało w głębokiej „komunie”, w latach 50., mając zupełnie inne zadania. Mnie na ryby zabierał dziadek. Byłam wychowywana przez mamę, więc dziadek odgrywał bardzo ważną rolę w moim życiu. Wszędzie było mnie pełno, byłam bardzo żywiołowa, a dziadek próbował mnie w ten sposób opanować. Wychowałam się na Warmii, niemal nad samym jeziorem Limajno, więc często chodziliśmy na ryby. To właśnie dziadek zaszczepił we mnie miłość do natury, bardzo mnie uwrażliwił na zwierzęta, na to, jak odczuwają, szacunku do nich i do przyrody ogółem. U nas zwierząt się nie krzywdziło, zawsze u nas w domu miały swoje miejsce. Mimo tego, że rybę się złowiło, zabiło, zjadło, obchodzono się z nią z ogromnym szacunkiem. Początkowo jedynie towarzyszyłam dziadkowi, a potem złapałam bakcyla wędkowania. Dzisiaj właściwie zajmuję się bardziej papierologią, ale jeszcze na wakacjach wędkuję.
Od samego wędkowania do funkcji prezes jeszcze jest daleka droga. Jak ta droga wyglądała?
Pochodzę jeszcze z tego pokolenia, które pamięta wykopki, czyny społeczne, jestem pokoleniem tego przełomu, które dostało szansę, by żyć zarówno w czasach przed, jak i po transformacji ustrojowej. Niegdyś nie pytano „za, ile”, „dlaczego”, po prostu się szło i robiło. Byłam zapisana do koła wędkarskiego, potem zaczęłam działać lokalnie, angażowałam się w projekty edukacyjne, wykonywałam pracę społeczną. Potem poszłam na studia, a następnie wróciłam do działania w kole. Z perspektywy czasu myślę, że to właśnie wrażliwość na przyrodę, którą zaszczepił we mnie dziadek, była jednym z powodów wybrania przeze mnie kierunków studiów. Najpierw ukończyłam biologię, a potem– nie zgadzając się z niesprawiedliwością tego świata i okrucieństwem wobec zwierząt – skończyłam prawo. Te dwa kierunki dają mi silną podstawę do tego, żeby kierować tak dużym stowarzyszeniem, jakim jest Polski Związek Wędkarski. PZW ma strukturę hierarchiczną, najmniejszą jednostką terenową jest koło, potem okręg. Działałam społecznie na poszczególnych szczeblach, zaczynając od koła. W 2009 roku zostałam prezesem koła Elektrownia Kozienice, a to były czasy, gdy rzadko się zdarzało, żeby to kobieta kierowała jednostką terenową związku. Zauważono moje działania proekologiczne, zainteresowanie środowiskiem, działalność na rzecz lokalnych społeczności. Trzeba zaznaczyć, że zarówno praca w kole, jak i okręgu to funkcje społeczne.
Uważam, że patriarchat został troszeczkę „spulchniony”. Kobiety są wybierane na trudne czasy. Kobieta jest od tego, żeby przyjść, zrobić porządek, poukładać, łączyć, a nie dzielić i myślę, że to było powodem, dla którego moi koledzy w 2022 roku zdecydowali, że właśnie kobieta zostanie prezesem Zarządu Głównego. Nadmienię, że byłam jedyną kobietą delegatem, na tym zjeździe, 124 pozostałe osoby to byli mężczyźni.
Wspomina Pani o tych trudnych czasach. Jakich wyzwań się Pani spodziewała, a przed jakimi Pani stanęła, gdy obejmowała tę funkcję.
Zostałam prezesem w kwietniu 2022 roku i już na początku mojej działalności trafiłam na katastrofę na Odrze. Moje plany na Polski Związek Wędkarski były zupełnie inne, oczywiście przyszłam ze świadomością tego, co należałoby zmienić. W tym roku organizacja obchodzi swoje 75-lecie. PZW musiało przez ten czas przejść spore zmiany, dostosować się do zmieniających się warunków politycznych, a kolejno do wejścia do Unii Europejskiej.
Obecnie mamy erę Tik-Toka, cyfryzacji, dzieci, które siedzą „pod kloszem”, nie wychodząc z domu, które komunikują się ze sobą za pomocą telefonu. Często są one pozostawione same sobie i to nie jest ich wina, po prostu rodzice są zaganiani, świat się zmienił, społeczeństwo funkcjonuje w inny sposób i to są też wyzwania dla nas. Staramy się tak pokierować dzieci, żeby nie zwracały się w stronę używek, braku niewrażliwości na krzywdy innych, żeby nie poddawały się presji rówieśniczej. Będąc w szkółkach wędkarskich, wychodząc na łono natury, stają się wrażliwsze, zaczynają sobie pomagać. Trzeba spojrzeć na Polski Związek Wędkarski jako na stowarzyszenie, które nie tylko konsumuje rybę, ale również ma oddolny wpływ na społeczeństwo. Mamy 2,5 tysiąca kół, koło jest w każdej gminie, czasami to jest jedno z niewielu miejsc dla dzieci z rodzin patologicznych, gdzie mogą spędzić czas – w szkółkach wędkarskich, na zawodach, na zajęciach, na edukacji.
Z kolei katastrofa ekologiczna na Odrze zmieniła kierunek patrzenia związku. Zrozumieliśmy, że powinniśmy też zacząć wymagać od rządzących, od osób, które są decyzyjne, które tworzą prawo i je egzekwują, żeby zaczęto uwrażliwiać społeczeństwo, jak korzystamy z wód. Mam wrażenie, że panuje przekonanie „co nie moje, to niczyje”, wiele osób nie dba o wspólne dobro. Musimy zwracać uwagę, oczywiście razem z innymi organizacjami społecznymi, że czas o to środowisko i bioróżnorodność zadbać.
Sporym wyzwaniem była cyfryzacja PZW, przez wiele lat opieraliśmy się jeszcze na kartotekach papierowych. Z dumą stwierdzam, że w tej kadencji zakończyliśmy wprowadzenie Centralnej Bazy Danych, która już działa, to jest naprawdę duży przełom. Aplikacja i strona internetowa dają dostęp do bazy i informacji.
Poza tym mamy 47 ośrodków zarybieniowych, w tym 24 wylęgarnie, produkujemy materiał zarybieniowy, czyli ten, który jest wpuszczany do wód naszego kraju. Z produkcji własnej zarybiamy wody Skarbu Państwa za około 25 milionów złotych rocznie, łącznie na zarybienie wód wydajemy około 50 milionów ze składek naszych członków, to są bardzo duże pieniądze. Co więcej, państwo nas nie dotuje, utrzymujemy się ze składek naszych członków. Można przeczytać, że Polski Związek Wędkarski ma miliony. Tak, mamy pieniądze ze składek, ale oddajemy je społeczeństwu głównie na działania statutowe w kołach, na zawodach sportowe, opiekę nad najmłodszymi, edukację, ochronę, na Społeczną Straż Rybacką wydajemy około 15 milionów rocznie, utrzymujemy strukturę, w utrzymaniu której nikt nam nie pomaga.
Ponadto Zarząd Główny w tej kadencji zaczął zdobywać fundusze unijne na działania edukacyjne w całej Polsce. To jest przede wszystkim kampania społeczna, promocyjna „Bardzo cenne małocenne”, edukujemy w przedszkolach, szkołach, mówimy o tym, że ryby trzeba jeść, że to jest doskonałe źródło białka. Prowadzimy też kampanię „SONAR - Społeczna Odpowiedzialność Organizacji Na Rzecz Rybactwa i Ekologii”. Jednym z naszych ostatnich projektów jest Partnerstwo dla Przyrody, który prowadzimy razem z Zakładem Akwakultury w Muchocinie, jednostką Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Ten projekt edukacyjny potrwa trzy lata.
Polski Związek Wędkarski to nie jest tylko łowienie i jedzenie ryb, to są przede wszystkim nowe kierunki cyfryzacji, edukacja, praca z młodzieżą, świadome dbanie o środowisko. Na naszych barkach jest też Społeczna Straż Rybacka, która zgodnie z ustawą podlega pod starostę, ale wiemy, że pieniędzy w samorządach nieraz brakuje. Często starosta powołuje staż, natomiast ubranie, delegacje i finansowanie tej straży leży po stronie Polskiego Związku Wędkarskiego i na to wydajemy też naprawdę spore pieniądze. Cały czas apelujemy do naszych rządzących, żeby zmienić zapisy w ustawie o karach, ponieważ mandaty za kłusownictwo, zaśmiecanie, zanieczyszczanie środowiska są śmiesznie niskie. Inną zmorą naszych wód jest kormoran. To piękny ptak pod ochroną, natomiast ta ochrona spowodowała, że staje się on zagrożeniem dla naszych gatunków, w tym również gatunków ryb pod ochroną. Powinniśmy zacząć myśleć o tym, żeby nastąpiła redukcja tego gatunku.
Jako stowarzyszenie reagujemy też na zmiany legislacyjne. W ubiegłym roku weszła w życie ustawa Kamilka, polegająca na ochronie dzieci. Jako pierwsza organizacja non profit powołaliśmy rzeczników praw dziecka, w PZW mamy ich dwoje, mężczyznę i kobietę, bardzo dobrze wykształconych, przygotowanych do tego zadania. Oni kształcą nasze kadry, między innymi zarządy kół, instruktorów, inspektorów. Dzięki temu przeszkoliliśmy już prawie 80 tysięcy osób. Wiedzą, jak się mają zachowywać, w jaki sposób traktować dzieci. Z kolei dzieci wiedzą, że mogą zadzwonić pod podany numer, jeśli czują się w jakiejkolwiek sytuacji niekomfortowo. Wędkarstwo jest sportem kontaktowym, bo trener, podobnie jak przykładowo w judo, musi niekiedy dotknąć dziecko. Uczymy, aby nie przekroczyć pewnej bariery. Jestem bardzo dumna z tego, że my mamy tych rzeczników, że zgodzili się dla nas pracować społecznie. Rodzice też mają świadomość, że te dzieci, które zostały nam powierzone, są po prostu bezpieczne.
Jakie trudności Pani napotyka swojej pracy, w związku z tym, że jest Pani kobietą? Spotykają Panią jakieś nieprzyjemności od innych członków PZW, czy może spoza tego środowiska?
Dzisiaj, po trzech latach bycia prezesem Zarządu Głównego, mogę powiedzieć, że bycie kobietą mi pomaga. Jesteśmy krajem, w którym kobiety są bardzo szanowane, traktowane przez pryzmat bycia matkami, córkami, siostrami. Oczywiście wiele kobiet wciąż zarabia mniej, to jest fakt. Trzeba dać z siebie więcej, żeby być na równi z mężczyzną, od kobiet wymaga się więcej. Czy to wynika z tego, że jesteś mniej szanowane? Myślę, że raczej z tego, że jesteśmy bardziej zadaniowe. Po prostu przyzwyczaiłyśmy mężczyzn, że potrafimy pracować zawodowo, po pracy zajmujemy się domem i jeszcze mamy siłę i czas na to, żeby pójść z rodziną na spacer. W tych trudnych czasach stałyśmy się chyba podwójnie zadaniowe, bo ogarnięcie pracy, domu i jeszcze zorganizowanie życia rodzinie wymaga od nas naprawdę dużych nakładów pracy, zorganizowania i samodyscypliny. Myślę, że to właśnie dlatego wymaga się od nas więcej. Chciałabym tylko, żebyśmy zarabiały tyle samo, co mężczyźni, żeby doceniono nas również finansowo.
Nie jest żadną tajemnicą, że kobieta stoi na czele dużego stowarzyszenia, jednego z największych NGO-sów w tym kraju. Nadal się zdarza, że wzbudza to uśmiechy na twarzach. Ktoś sobie myśli: „Co kobieta może?”. Może, ale jest to ściśle związane z szacunkiem kolegów, którzy obdarzyli mnie zaufaniem, którzy szanują moje kompetencje, wierzą w to, że jestem w stanie zorganizować i scalić to środowisko, bo wcale nie jest tak, że to środowisko nie jest podzielone. To jest męskie środowisko, panują tu twarde zasady i reguły, a ja bym chciała, żeby ten związek był po prostu otwarty, żeby przełamywać stereotypy, aby w Polskim Związku Wędkarskim każdy znalazł dla siebie miejsce, bo jest na to przestrzeń. Fakt, że jestem kobietą, łagodzi obyczaje. W razie konfliktu siadamy i rozmawiamy, ale – tak jak powiedziałam – to wymagało przede wszystkim zdobycia przeze mnie wśród moich kolegów szacunku. Czasami mówią do mnie „kolega Beata”, traktują mnie jak kolegę, nie jak koleżankę i rzeczywiście to jest odczuwalne na każdym kroku, niemniej jednak, kiedy przychodzi do podjęcia decyzji, szanują ją, bo wiedzą, że ona jest wyważona, ale w sposób stanowczy kończy sprawę.
Czy w Pani najbliższym środowisku w PZW jest więcej kobiet?
W Zarządzie Głównym jestem jedyna, a w zarządach okręgów jest niewiele kobiet. Nie wiem, dlaczego. Mam nadzieję, że mój przykład może spowodować, że one się odważą. Kobiety już są odważne, ale sądzę, że powinny uwierzyć siebie, w to, że potrafią pokazać swoją siłę. Ponadto kobiety wykonują fantastyczną pracę w związku, działając z młodzieżą, są instruktorami wędkarstwa, sędziami, potrafią sędziować najważniejsze zawody w tym kraju, również mistrzowskie, zajmują ważne funkcje w stowarzyszeniu, niemniej jednak na poziomie zarządów okręgów są to nieliczne jednostki. Z czego to wynika? Nie potrafię do końca na to odpowiedzieć. Sądzę, że kobiety są po prostu zajęte, wręcz zaganiane. Funkcja, którą pełnię, wymaga ode mnie, a właściwie od mojej rodziny, dużo wyrzeczeń. Mam dorosłą córkę, ale mój mąż też musiał się pogodzić z tym podziałem ról. PZW wymaga ogromnych wyrzeczeń i ogromnej pracy, a przez to czasu. Osoba, która tego czasu nie ma albo nie może poświęcić swojego prywatnego życia, nie jest w stanie być w miejscu, w którym ja jestem. To jest praca społeczna, swoją pracę zawodową musiałam odstawić na bok, dostać zgodę rodziny na pełnienie tej funkcji. Oczywiście otrzymuję dietę, ale nie jestem w stanie pracować zawodowo, więc cztery lata poświęcam dla związku. Ktoś może zapytać: „dlaczego Pani to robi?”. Na to pytanie chyba nigdy nie znajdę odpowiedzi, poza tym, że lubię to, co robię, że nauczono mnie społecznictwa, wydaje mi się, że „nic o nas bez nas”, że jeżeli mi się coś nie podoba, a mam na to wpływ, chętnie to zmienię.
Wiem, że w PZW jest Pani szanowana, a jak na Pani stanowisko reagują osoby z zewnątrz? Zdarzają się przykre komentarze?
W miejscach, w których się poruszam, a odkąd zostałam prezesem to są różnego rodzaju urzędy, ministerstwa – bo jestem członkiem Komisji do Spraw Rybactwa i Wędkarstwa przy Ministerstwie Rolnictwa, dostałam też nominację na członka Komisji Akwakultury Komitetu Nauk Polskiej Akademii Nauk – doceniają to, że kobieta jest prezesem tak dużego stowarzyszenia. Natomiast na różnego rodzaju forach typowo męskich mówią: „Co ona wie, przecież to jest tylko baba”. Dla niektórych mogę być „tylko babą”, ale ja naprawdę znam swoją wartość, wiedzę i kompetencje, więc takie komentarze mnie nie dotykają. Po trzech latach jestem prezesem związku, który się otworzył, odchodzi od stereotypu wędkarza w gumofilcach. Ci, którzy wiedzą, jak funkcjonuje związek i ile pracy wymagało to, żebyśmy byli w tym miejscu, docenią moją pracę.
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Stronę Kobiet codziennie; Obserwuj StronaKobiet.pl!














