Teresa Kąkol z Gdańska mówi, że ma jedno marzenie. Chce, aby kazachski piosenkarz Dimash Kudaibergen stał się wreszcie popularny w Polsce. Bo dla niej to geniusz muzyczny XXI wieku, największy od lat talent, który śpiewa tak, że zapiera słuchającym dech w piersiach. Razem z Moniką Wasylewską założyły stowarzyszenie Dimash Kudaibergen Fanklub Polska.
- To dla Dimash’a nauczyłam się tego, czym jest Facebook i jak się po nim poruszać, jak prowadzić fanpage i Instagram. To wreszcie dla niego założyliśmy własne radio - Radio Dimash - opowiada Teresa.
Przez lata broniła się przed mediami społecznościowymi. Niewiele o tym wiedziała. Wydawało się jej to stratą czasu. Ale kazachski wokalista niejako zmusił ją do tego, żeby wymieniać swoje przeżycia i doświadczenia z ludźmi, którzy też się nim zachwycili.
- On sprowokował to nasze życie w mediach społecznościowych - tłumaczy. I dodaje, że ta fascynacja kazachskim idolem jest w ich przypadku o tyle ciekawa, że średnia wieku w ich fanklubie to 50 plus. Najstarsza polska fanka Dimasha miała 104 lata. Niestety, pani Irena z Warszawy, niedawno zmarła. - Ale kiedy nasz klubowy kolega ją odwiedzał, zawsze z uśmiechem pytała: - Jak tam ten nasz chłopak z Kazachstanu?
Dla Teresy Kąkol fascynacja tym piosenkarzem zaczęła się zupełnie przypadkowo. Jej brat, który interesuje się śpiewem i sam ma świetny głos, pewnego dnia przysłał jej link do jednej z piosenek tego wokalisty, zatytułowanej S.O.S. Zaczęła słuchać i... "zawiesiła" się. Wzruszenie było tak silne, że nie dosłuchała do końca. Po chwili wróciła do piosenki i zaczęła odtwarzać ją raz po raz. A potem zaczęły się bezsenne noce. Szukała bowiem w Internecie wszystkiego, co ukazało się na temat tego artysty. I wtedy trafiła na jego fankluby, które znajdowały się w innych krajach.
- Jesteśmy niezwykle aktywną grupą. Większość z nas nigdy nie była fanem żadnego piosenkarza. Ja nawet czułam wcześniej wewnętrzny opór przed takim zakochiwaniem się w idolu. Wydawało mi się to takie infantylne. Ale dla Dimash’a, cóż... straciliśmy głowę - twierdzi Teresa.
Sama ma wykształcenie muzyczne i przez całe życie pracowała jako nauczyciel muzyki, prowadziła również dziecięcy chór. Ale jak mówi, nigdy wcześniej nie spotkała się z takim wokalem, z takim niebywałym talentem. I wreszcie znalazła. To była eureka, odkrycie życiowe.
Po trzech miesiącach od wysłuchania po raz pierwszy piosenki S.O.S, zdecydowała, że chce wykonawcę usłyszeć na żywo.
Pojechała na festiwal Słowiański Bazar w Witebsku na Białorusi, gdzie Dimash występował. Tam spotkała Monikę Wasylewską, z którą wcześniej założyły fanklub.
- Monika jest fotografem, artystyczną duszą. Doskonale się rozumiemy i nadajemy na tych samych częstotliwościach. Współpraca jest świetna, mimo że Monika najpierw mieszkała w Niemczech, a teraz w Dubaju. Ale nasz fanklub działa nieprzerwanie od 2018 roku - opowiada Teresa. Jak mówi, fani z ich fanklubu mieszkają w różnych miastach Polski, a nawet w różnych krajach. Ale wspólnie jeżdżą na koncerty Dimasha. Byli już m.in. w Londynie, kilka razy w Moskwie, Petersburgu, Rydze, Kijowie.
Do Soczi Teresa pojechała jednak sama. Wzięła ze sobą nowiutki, ciepły jeszcze, można powiedzieć, baner ich fanklubu.
- Po próbie generalnej stanęłam koło naszego artysty i mówię do niego po rosyjsku: - Dimash, przyjechałam sama, przywożąc baner polskiego fanklubu. Jestem tutaj tylko jedną Polką, a wszyscy fani w naszym kraju czekają na twoje zdjęcie na tle naszego banera.
Po tych słowach, kazachska fanka, bardzo sympatyczna i dowcipna odparła: - Dimash ona prijechała adna, ona egoist.
A na to ja: - Dimash ja adna ale ja gieroj.
Zaczęliśmy się wszyscy śmiać.
I nie znudziło się takie jeżdżenie na koncerty tylko jednego wokalisty? - pytam.
- Nie. Często słyszę to pytanie. Ale każdy koncert Dimasha jest inny. Byliśmy dużą grupą na koncercie w Nur-Sułtan w stolicy Kazachstanu. Mieliśmy na sobie obowiązkowe klubowe stroje, w turkusowym kolorze (nawiązującym do flagi Kazachstanu). Stanowiliśmy niezwykle barwną grupę. Zresztą, mówiąc nieskromnie, nasz fanklub wyróżnia się wśród innych tego typu klubów na świecie. I jesteśmy wśród "zadimashowanych" znani.
Na razie, tłumaczy Teresa, w tej ścisłej, dyskusyjnej grupie jest 1600 osób. Ale na fanpage' u obserwuje ich ponad 9 tysięcy.
- U nas trzeba jednak troszkę popracować na rzecz idola. Sami to sobie narzuciliśmy. Kto ma czas, promuje więc Dimasha gdzie i jak może. Przyświeca nam jeden cel: chcemy pokazać rodakom młodego, charyzmatycznego artystę, którego największe autorytety muzyczne określają najlepszym głosem na świecie. Wspieramy i popularyzujemy jego twórczość w każdy możliwy sposób. Piszemy o nim na mediach społecznościowych, opowiadamy w audycjach radiowych, jeździmy na koncerty, współpracujemy z fanami z całego świata - mówi Teresa i przekonuje, że to naprawdę najlepszy głos na świecie. Jego zakres to... 6 oktaw, a zakres głosu Michaela Jacksona to były tylko 4 oktawy. Ma niesamowitą technikę i śpiewa w każdym rejestrze z wielką swobodą i ładunkiem emocjonalnym. To właśnie działa na słuchaczy.
Kiedy Teresa Kąkol opowiada o ich idolu, w jej głosie słychać wielkie emocje. Ogromną fascynację, trochę jak u nastoletniej fanki. Jak to wytłumaczyć? - pytam.
- Nie wiem - śmieje się. - W tym przypadku reaguję rzeczywiście bardzo emocjonalnie. Jestem osobą bardzo stateczną i taki stan umysłu zdarzył mi się pierwszy raz.
Przyznaje, że poza wielkimi emocjami, oni od Dimasha dostają jeszcze coś innego.
- Dzięki niemu staliśmy się bardzo kreatywni.
Opowiada jak przed dwoma laty ten kazachski artysta wydał swoją pierwszą płytę i to w Chinach, po zajęciu w tamtejszym talent show drugiego miejsca. I to polski fanklub jako pierwszy ściągnął tę płytę dla fanów. Z fanklubu kazachskiego, z którym się przyjaźnią przychodziły pytania: - jak wam się udało załatwić? Bo dla nas to wstyd. My nie mamy tych płyt, a wy macie... A my wykorzystaliśmy prywatne kontakty i przez znajomego biznesmena w Chinach, dokonaliśmy zakupu - wspomina Teresa.
A płyta, dodaje, była warta uwagi, bo po niecałych 37 sekundach od wypuszczenia jej, okrzyknięto ją platynową, a po minucie była to już trzykrotna platyna.
Oni w fanklubie mówią, że Dimash to nie tylko głos. Gdyby to był inny artysta z takim samym talentem, to być może ta ich fascynacja byłaby mniejsza. Ale to przede wszystkim charyzmatyczny, młody człowiek. Ma dopiero 27 lat i wiele wyjątkowych cech.
- Poznałam go osobiście, więc mogę powiedzieć, że to niezwykle skromny, kulturalny człowiek. Jego zachowanie na scenie, poza nią, stosunek do fanów, do swoich rodziców, których miałam przyjemność poznać, jest wyjątkowe. Dla mnie to ewenement we współczesnym szołbiznesie, deficytowy towar - że tak nazwę. On buduje swoją karierę według własnych, prywatnych zasad, nie za wszelką cenę. I może dlatego ta kariera nie rozwija się jak burza - twierdzi Teresa.
Zaskoczył ją mocno nie raz. Kiedyś wziął udział w amerykańskim programie The World 's Best. Dotarł do finału razem z hinduskim, cudownym dzieckiem fortepianu. Wszystkie rankingi wskazywały, że to jednak Dimash może wygrać. Ale on podczas finałowego występu wyszedł na scenę i powiedział, że przychodząc do tego konkursu, postawił sobie jeden warunek, że nie będzie konkurować z dziećmi. I skoro tak się stało, to się wycofuje. Zszokował jury tą decyzją i wielu fanów. z Teresa Kąkol dumą wspomina o ich ostatnim fanklubowym dziecku - internetowym radiu Dimash, które ma siedzibę w centrum Warszawy. I nie jest ono zapętlone tylko na piosenkach tego artysty. Ale prowadzą w nim audycje.
Wielu z nich zobaczyło, że dzięki Dimashowi odkryło w sobie nowe talenty, o których siebie nawet nie podejrzewali. Prowadzą wywiady na żywo, listę przebojów. Ale nie tylko. Są też audycje poświęcone Kazachstanowi - krajowi, który ich pośrednio przez Dimasha zafascynował. Chcą słuchaczom pokazać kraj, który go ukształtował jako człowieka. Prezentują tamtejszą muzykę, mają stałego korespondenta kazachskiego, który opowiada o tym kraju w języku polskim i kazachskim.
Teresa Kąkol uśmiecha się, kiedy słyszy, że o swoim idolu może długo opowiadać.
- To jak jazda bez trzymanki - przyznaje żartem. - Tak to jest z idolami. Dla nich wszystko - tłumaczy i przypomina, że kiedy pojechali na koncert Dimasha do Kazachstanu, to od polskich fanów wieźli mu w prezencie kaszubski kabat - szyty na zamówienie, granatowy, wyszywany złotymi nićmi. Kiedy przyjedzie do Polski, to na pewno w nim wystąpi. Bo on z szacunkiem podchodzi do prezentów od swoich fanów. Ma też nadzieję, że zaśpiewa jakąś polską piosenkę. Bo to już tradycja, że w kraju, w którym koncertuje wykonuje jakiś ich utwór.
- Dimash w repertuarze ma już polską piosenkę. Niestety, nie śpiewa jej w naszym języku tylko po kazachsku. To oczywiście nasza "Szła dzieweczka...". Z tą piosenką było tak, jeszcze w czasach PRL do Warszawy przyjechał na koncert jeden z kazachskich zespołów. Usłyszeli naszą dzieweczkę i spodobała się. Zabrali piosenkę, przetłumaczyli na swój język i od tamtego czasu ona zaczęła żyć kazachskim życiem. Kiedy w Internecie natrafiłam na informacje, że to taka świetna, kazachska piosenka, napisałam, że to nieprawda. Bo piosenka jest nasza i na dowód wrzuciłam wykonanie tego utworu przez zespół Mazowsze - wspomina Teresa.
Teraz mają jedno marzenie, żeby Dimash przyjechał na koncert do Polski. Już szykują cały program dla niego. Tylko niech przyjedzie...
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!