Popularna aktorka spotkała się z białostoczanami tuż po premierze filmu „Całe szczęście”. Ale ważniejsze od kolejnej udanej roli były pytania o nasze miasto.
- Białystok jest, był i będzie w moim sercu - odpowiada Izabela Dąbrowska. - Bo ja jestem stąd i zawsze to podkreślam. Wydaje mi się, że byłabym kimś innym, gdybym pochodziła z innego miejsca. Tu miesza się tak wiele różnych wpływów. I ta wieś, w której spędziłam pierwsze lata życia, wieś różnych kultur i religii, a nawet różnych ludzkich typów. Kiedy pytają mnie, skąd wiesz, jak zagrać postać ze wsi, mówię, że nie wiem, ale wydaje mi się, że wchłonęłam te wszystkie sąsiadki, kobiety, które się przewijały obok. To wszystko później procentuje. Widocznie obserwowałam je od dawna i dziś z tego skarbczyka korzystam.
Bo wsią z dzieciństwa aktorki jest Kołodno niedaleko Królowego Mostu.
- Jest już inna niż kiedyś, ale jest jeszcze to samo powietrze, stare drzewa. Raz na jakiś czas lubię tam wracać - deklaruje. - Mam uczucie, że Podlasie i sam Białystok to takie niezwykłe miejsca, w których rodzą się jacyś tacy fajni ludzie. Wielu moich kolegów aktorów pochodzi z tego regionu, w ogóle - ludzi związanych ze sztuką. Czy to tutejsza woda ma coś w sobie? Na pewno to się stąd wzięło. Dlatego staram się przynajmniej raz w miesiącu przyjechać do Białegostoku. Potrzebuję też Puszczy Knyszyńskiej…
Spotkanie miało miejsce w Domu Kultury „Śródmieście” zajmującym kamienicę przy ulicy Kilińskiego. Cała urokliwa uliczka wpadła w oko aktorce. - W Białymstoku zachwyciła mnie teraz uliczka Kilińskiego - mówi z entuzjazmem. - Bardzo dawno tu nie zaglądałam, a znalazłam zagłębie kulinarne. Kawiarnia obok kawiarni czy restauracji - to niesamowite, jak białostoczanie wychodzą teraz na miasto. Kiedy jeszcze studiowałam w Białymstoku, moim miejscem był mieszczący się przy Kilińskiego bar mleczny „Akademicki” - chodziliśmy tam na serniczki.
Basia od pana prezesa
W 2017 roku cała Polska oszalała na punkcie internetowej satyry politycznej „Ucho Prezesa”. W profesjonalnie nakręconych kilkunastominutowych skeczach grała plejada aktorów. Wśród nich znalazła się też Izabela Dąbrowska. Rolą pani Basi, sekretarki prezesa, zdobyła tysiące nowych wielbicieli.
- Do „Ucha prezesa” trafiłam przez przypadek - rozpoczyna barwną opowieść Dąbrowska. - Na jednym z Kabaretonów zaczepił mnie Robert Górski, pomysłodawca całości i zapytał, czy nie zagrałabym sekretarki prezesa. Zapytałam - jakiego, ale odpowiedział, że ma dopiero pomysł i pisze teksty. Wiedziałam, że autor jest mocny i zgodziłam się w ciemno. Kiedy przysłał mi tekst wiedziałam, że to będzie coś fajnego. Ale było wiele niewiadomych. Miały to być krótkie formy, ale nie wiedziałam, gdzie będą pokazywane. O istnieniu pani Basi też nie wiedziałam. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że to prawdziwa osoba.
- Nakręciliśmy pierwsze cztery odcinki, które nie mogły znaleźć swojego miejsca na żadnej antenie telewizyjnej - kontynuuje Dąbrowska. - Wszyscy mówili: fajne, ale polityka… nie, nie, nie. I stąd pojawiła się decyzja, żeby wypuścić je w ogólnodostępny internet. Zaczęły być oglądane i komentowane przez wszystkich od prawa do lewa, wtedy zainteresowały się telewizje, ale postanowiliśmy, że „Ucho” zostanie w sieci.
Serial okazał się fenomenem. - Wszyscy się do niego odnosili - socjolodzy, analitycy polityczni, a politycy sami zabiegali, żeby być w „Uchu” niezależnie od tego, jak bardzo byli obśmiewani - wyznaje Dąbrowska. - Jeżdżąc po Warszawie metrem widziałam, jak ludzie śmiali się sami do siebie oglądając w telefonach „Ucho prezesa”. Oglądali w pracy, na bieżąco komentowali, program jakoś wstrzelił się w tamten czas. Nakręciliśmy łącznie cztery sezony, 60. odcinków, powstało przedstawienie „Ucho Prezesa, czyli scheda”, które gramy w Teatrze 6 piętro.
To nie jest kompilacja wcześniejszych odcinków, tylko zupełnie nowy scenariusz napisany przez Roberta Górskiego, trochę w stylu political- fiction.
- Na żadnym ze spektakli, nie czułam się tak, jak na tych przedstawieniach - przyznaje Dąbrowska. - Atmosfera przypomina koncert rockowy. Ludzie po prostu nie dają nam grać. Mamy salwy śmiechu po każdym zdaniu. Czuję, jak bardzo widownia czeka na kogoś, kogo rozpozna. A że aktorzy są w większości znani z ekranu, kredyt zaufania jest bardzo duży, a bilety są wyprzedane na pół roku.
Większość ludzi była ciekawa, czy aktorka miała szansę poznać rzeczywistą postać, którą z taką energią zagrała w serialu. - Nie poznałam nigdy prawdziwej pani Basi, stworzyłam jej głos, gesty, mimikę inspirując się scenariuszem - przyznaje Dąbrowska. - Nie wiem, czy ona miałaby ochotę się spotykać? Podobno nie jest osobą medialną, nie chce się specjalnie ujawniać. Zdaję sobie sprawę, że pani Basia dla ludzi zawsze będzie miała moją twarz, w końcu pojawiam się w życiu publicznym częściej niż ona.
Wierni fani serialu mogli zauważyć, że fryzura, sukienki pani Basi ewoluowały w miarę kręcenia nowych odcinków. - Nie sugerowaliśmy się prawdziwą osobą - przypomina Dąbrowska. - W pierwszym odcinku miałam zupełnie inne włosy: i kolor, i długość. A potem ondulacja a la Krystyna Loska - po prostu elegancja.
Wszyscy chcą dać kopniaka Irence
Telewidzowie już kolejne miesiące oglądają satyryczny serial „La La Poland”. Izabela Dąbrowska kreuje w nim kilka postaci. Każdy epizod jest aktorską perełką satyry w dobrym stylu. Najwięcej współczucia wzbudza jako pani Irenka - osoba wyjątkowo nieasertywna.
- Jest cały cykl skeczy z panią Irenką, którą absolutnie wszyscy robią w konia, wciskają jej wszystkie możliwe rzeczy, a widzowie strasznie jej współczują - opowiada o swojej postaci Izabela Dąbrowska. - Jednocześnie widzą, że jest tak dobra i tak nieasertywna, że aż nie do wytrzymania. Chcieliby nią wstrząsnąć, dać kopniaka, żeby zaczęła inaczej funkcjonować, ale takie Irenki też są wokół nas. Tworząc tę postać posługiwałam się wyłącznie wyobraźnią i myślałam sobie: „na pewno całe życie pracowała w bibliotece”.
Według aktorki to zupełnie inny rodzaj humoru niż prezentowany w kabaretonach, bardzo prosty i dosłowny dowcip.
- W „La La Poland” śmiejemy się trochę z nas samych, jest trochę czarnego humoru, jest rodzaj groteski, jakiegoś przetworzenia - opowiada Dąbrowska. -Niektórzy odbierają te scenki z rzeczywistości jeden do jednego, ale część widzów docenia takie przetworzenie. To dowodzi, że Polacy mają poczucie humoru i nie śmieją się tylko z takich oczywistych rzeczy, ale też z metafor. Ten program nie jest tak masowo oglądany jak „Ucho prezesa”, ale odzew w mediach społecznościowych od osób, które czekają na kolejne odcinki jest tak intensywny, że pozwala nam bardzo dobrze myśleć o Polakach i ich poczuciu humoru.
Łatwiej ludzi wzruszyć niż rozbawić
Aktorka przypomniała opinię, że komedia jest trudną sztuką.
- Trudniej jest ludzi rozbawić niż sprowokować wzruszenie - twierdzi Dąbrowska. - Nie wiem dlaczego tak jest, ale na pewno wiem, że komedię trzeba grać bardzo serio. Kiedy widz ma poczucie, że ja w to wierzę, jest wtedy ode mnie mądrzejszy, od mojej postaci i to go bawi. Jego ogląd od strony widza jest inny niż mój. On wie, że sytuacja w którą ja wierzę nie jest tą, w którą powinnam uwierzyć. Wtedy czuje się lepiej i się bawi.
Nawet w lekkim repertuarze woli grać niejednoznaczne postaci. - Najbardziej lubię, kiedy w jednej formie mogę zderzyć coś, co ludzi wzruszy i rozbawi - mówi aktorka. - Tragikomedia, tragifarsa, komediodramat są mi najbliższe. W teatralnym spektaklu powie się coś, co ludzi rozbawi, a za chwilę jest absolutna cisza i mam poczucie, że tym steruję. Przez krótki moment czuje się, że rozbawionego widza coś wcisnęło w fotel i może się zastanowić nad innym oglądem tej samej sprawy. Te stany są wtedy bardzo bliskie.
Jeszcze innym wyzwaniem są występy w kabarecie. - Długo broniłam się przed kabaretem, bałam się go - zdradza Izabela Dąbrowska. - Kontakt z widzem jest zupełnie inny. Jest strasznie blisko. Jeżeli mu się podoba, to fantastycznie reaguje. Śmieje się i daje niesamowitą energię. Jeżeli coś jest nie tak, to bardzo szybko daje temu wyraz. I wtedy nie ma przed tym ucieczki. Poza tym, kiedy jest się widzem kabaretowym, to więcej można, ludzie są swobodniejsi i czasami skecz weksluje w inną stronę, bo widzowie tak reagują, że improwizujemy.
Takie mięso do grania
Wytrawni teatromani mogą pamiętać Izabelę Dąbrowską z występów w Teatrze Wierszalin.
- Zaczynałam w „Wierszalinie”, zaraz po studiach - wspomina Dąbrowska. - Nie odwiedziłam tego miejsca później. Wzięłam z Wierszalina to, co było najlepsze. To, co było na początku. Teraz jest to mocno naznaczone jakby stemplem Piotra Tomaszuka, który jest twórcą takiego teatru - postmodernistycznego, bardzo mocnego. Ja się nie najlepiej odnajduję w takich klimatach, chyba jestem bliżej realności.
Wielu widzom Izabela Dąbrowska zapadła w pamięć rolą Wandzi w serialu „Boża podszewka”. - Wandzia będzie zawsze gościła w moim sercu, to była moja pierwsza rola telewizyjna - wspomina Dąbrowska. - Pani Cywińska mi zaufała, nawet nie wiem dlaczego, bo wcześniej widziała mnie tylko w teatrze.
Aktorka nie musiała nawet przychodzić na próbne zdjęcia. - Zobaczyła we mnie Wandzię i pozwalała mi na takie osobiste rozepchanie się w tej roli - kontynuuje Dąbrowska.
Pierwsza scena kręcona była w Muzeum Wsi w Ciechanowcu. - Pozwoliłam sobie wtedy nieco dłużej zabalować - opowiadała aktorka. - Obudził mnie dzwonek do drzwi. W parę sekund zerwałam się i wybiegłam do taksówki, która po mnie przyjechała. W środku siedziała charakteryzatorka, która z przekąsem powiedziała, że na gwiazdę trzeba czekać. Miałam grać z Adamem Ferencym, miałam być za niego wydana jako panna z hektarami. Niezbyt lotna umysłowo, sepleniąca. Cała ekipa przyszła zobaczyć, kto się spóźnił. Kiedy zagrałam, charakteryzatorka podeszła do mnie i powiedziała: Chyba wejdę pod stół i odszczekam. Dostałam kredyt zaufania, ale też miałam do zagrania fantastyczną postać. Takie mięso do grania.
Uśmiech od losu
Po przeprowadzce do Warszawy aktorka zaczynała od gry w teatrze, później doszedł dubbing. - Ale to były raczej chude lata - mówi Izabela Dąbrowska. - Mozolnie dobijałam się do wszystkiego. Jestem córką księgowych, śmieję się, że miałam to wyliczone i powoli do tej Warszawy się adaptowałam. Może też sukcesem było to, że nie odniosłam go szybko. Nie zdążyło mi zawirować w głowie na początku. Dopiero od dwóch lat nastąpiło ogromne przyśpieszenie. Spotkał mnie taki uśmiech od losu. Gdyby się to nie zdarzyło i tak bym ten zawód wykonywała. W Warszawie, jak się tylko chce pracować, można się urobić po pachy jak się ma na to siłę.
I rzeczywiście - uważni widzowie mogą często jeśli nie zobaczyć Izabelę Dąbrowska na ekranie, to usłyszeć jej głos. - Jestem strasznie wdzięczna losowi, że dane mi było spróbować różnych form pracy aktorskiej - cieszy się Dąbrowska. - Każda z nich operuje inną energią, innym przygotowaniem, co innego we mnie uruchamia. Dubbing jest dla mnie powrotem do czasów dzieciństwa. To są bajki, postaci, gdzie można się powygłupiać, zmienić głos, to jest trochę bezkarne. Z kolei myślę, że bez teatru nie byłoby całej reszty. To tam najpełniej szlifuje się warsztat. Bez teatru pewnie nie umiałabym zaistnieć ani w serialu ani w filmie.
Dlaczego nie czuje zmęczenia? - W byciu aktorem jest coś kuszącego, bo można bezkarnie być kimś innym - wyznaje Dąbrowska. - Wchodzę w czyjeś buty, a potem wracam do siebie.
Jeśli ktoś myślałby, że życie popularnej aktorki jest usłane różami, może zdziwić się intensywnością, z jaką rzuca się w wir pracy. Na bywanie na imprezach, odpoczynek, czasem zwyczajnie brakuje jej wolnych chwil. - Nauczyłam się odpoczywać pomiędzy zdjęciami - cieszy się Dąbrowska. - Kiedy kręcimy „La La Poland” przez tydzień wstaję o piątej rano, o szóstej zaczynam pracę w hali zdjęciowej, która trwa 12 godzin, a czasami jeszcze muszę pojechać i zagrać spektakl z kompletnie innej bajki. W międzyczasie dostaję nowy tekst, którego muszę się nauczyć na rano. Kiedy wracam ze spektaklu, jeśli dam radę usiąść nad nim, to to robię po czym lulu i znów jest piąta rano. Takie okresy bardzo intensywnej pracy zdarzają się.
Dzięki „Uchu Prezesa” i „La La Poland” twarz Izabeli Dąbrowskiej stała się bardziej rozpoznawalna. Ale nie zawsze tak było.
Dlaczego Dach?
- Może od jakiegoś czasu ludzie się do mnie częściej uśmiechają na ulicy, ale nikt mi się na szyję nie rzuca - mówi Dąbrowska. - Miałam też kilka sytuacji, kiedy ktoś mnie rozpoznał, ale nie do końca. Na przykład w jednym z hipermarketów dość intensywnie przyglądał mi się pewien pan, to był czas emisji serialu „Plebania”. W pewnym momencie zdobył się na odwagę, podszedł do mnie i pyta: czyjej mówił ktoś, że ona jest podobna do takiej jednej aktorki? Po prostu - skóra zdarta, tylko tamta grubsza i wyższa. I kontynuował, że tamta gra w serialu i że to wredna baba. Taką z domu wyrzuciłbym natychmiast. No to nie wyprowadzałam go z błędu. Albo pewna pani przyglądała mi się bardzo intensywnie i pytała samą siebie na głos: skąd ja panią znam? W końcu mówi - wiem, z odpustu w Piątnicy.
Od jakiegoś czasu wymyśliła na swoją pracę, postać - określenie „dach”. - Dach, czyli drugoplanowa aktorka charakterystyczna - śmieje się Dąbrowska. - Zawsze ktoś taki jest potrzebny, a wiadomo - bez dachu nie ma budowli. Kiedy tylko pojawia się jakaś rola drugoplanowa - wrednej sąsiadki, jakiejś kobiety, która knuje, osoba odpowiedzialna za obsadę mówi: niech Dąbrowska zagra, bo ona umie. A ja lubię te wszystkie baby.
Młodzi ludzie, uczestniczący w zajęciach teatralnych, którzy przysłuchiwali się zwierzeniom gwiazdy, chcieli wiedzieć dlaczego warto zajmować się czyś tak intymnym jak teatr?
Myślę, że po to, żeby się przejrzeć w czyichś oczach - odpowiedziała z namysłem Izabela Dąbrowska. - Teatr jest miejscem spotkania, Człowiek jako istota społeczna zawsze będzie chciał tego spotkania. Opowiadanie historii jest istotą człowieczeństwa. Żyjąc mamy swoją historię i chcemy się z nią przejrzeć w oczach innych ludzi. Widz przychodząc do teatru też chce zobaczyć losy innych ludzi, skonfrontować ze swoim życiem, jakoś się od tego odbić i zawsze będzie tego potrzebował, nawet w dobie najbardziej rozwiniętego internetu, cyberprzestrzeni. Przychodzimy do teatru, żeby pobyć z innym człowiekiem, z jego historią, z jego opowieścią, by się w niej przejrzeć.