Kim jest Klara?
Klara jest kobietą w odpowiednim wieku. Kobietą odważną, która się trochę boi. Płaczącą, śmiejącą się, cierpiącą. Szukającą przyjemności i szczęścia, ale najbardziej – miłości. Bardzo chce być kochana.
Kiedy w 2010 roku debiutowała Pani swoją pierwszą książką pt. „Klara”, mówiła wówczas, że jest to kobieta, którą Pani nigdy nie była, a bardzo by chciała. Czy teraz, kiedy wychodzi część druga, czyli „Klara jedzie na pogrzeb”, ona nadal jest tą samą kobietą? A może Klara to Pani alter ego? Co ona ma z Pani?
Teraz raczej odwróciłabym te proporcje. Dziś częściej zdarza mi się pomyśleć, że Klara jest kobietą, którą bywam, a którą nie zawsze chciałabym być. Nie chciałabym być tak nieszczęśliwa, jak ona i tak samotna. Nie chciałabym przeżywać wszystkiego tak intensywnie. Nie chciałabym, żeby przydarzały mi się rzeczy, które przydarzyły się jej. Tylko tyle. Ponieważ Klara bardzo mi się podoba i jest mi bardzo bliska chciałabym się z nią przyjaźnić, chciałabym ją przytulić, pośmiać się z nią, pojechać na wycieczkę, pójść na imprezę. Klara próbuje łapać każdą chwilę na zabawę, żeby sobie ulżyć. Ale jest osobą mocno wrażliwą, więc silnie przeżywa zarówno chwile szczęścia jak i nieszczęścia. Wszystko bardzo ją dotyka; myślę nawet, że za bardzo. Ponad miarę. Oczywiście nigdy nie wiadomo, ile to jest ponad miarę. Kiedy jest się osobą nadwrażliwą, momentami rozchwianą, nie wiadomo, gdzie jest ta granica. Jest w tym pewien rodzaj nieprzewidywalności, który ja akurat w sobie lubię. Lubię go też w otaczającym świecie. Na chwilę.
Skąd w Klarze to poczucie nieszczęścia? A może raczej powinnam zapytać o to, kto pierwszy zaczął?
To jest zwykle zbieg wielu okoliczności i odwieczne pytanie: „Geny czy wychowanie”? W zależności od tendencji i od stanowisk mądrych i mądrzejszych ludzi, ta granica będzie płynna. Trudno stwierdzić, kto zaczął; łatwiej chyba powiedzieć, kto kończy. Mam tyle lat, ile mam, staram się uporać z tym, co mi się zdarzyło się i pójść dalej. Na ile jest to możliwe. Na ile te wszystkie dramatyczne rzeczy, które się ludziom przydarzają w życiu, nie determinują tego życia i pozwalają iść. To jest oczywiście trudne, dlatego w książce czasem próbuję dramat obrócić w żart. Żart zawsze jest obecny w mojej pracy, kiedy piszę, kiedy pracuję ze studentami, kiedy jestem aktorką i kiedy jestem zwykłą panią.
Co to znaczy „kobieta w odpowiednim wieku”? To znaczy w jakim wieku?
To wiek, w którym możesz wszystko. Wszystko skończyć i wszystko zacząć. Kiedy miałam 20 lat, nie myślałam, że to jest super czas dla mnie. Kiedy miałam lat 30, też tego nie zauważyłam. Polubiłam siebie czterdziestoletnią.
A teraz? W wieku „po pięćdziesiątce”?
Trudniej złapać pion i mówić sobie: „Będzie super”. Mając 50 lat próbuję się w tym jakoś odnaleźć. Dziś wszystko, co mi się przytrafia ma zupełnie inny wymiar niż kiedyś. Warto cieszyć się tym, co mamy; nie patrzeć w tył, nie planować za dużo, czerpać jak najwięcej przyjemności z życia. Wiem, banał (śmiech).
Mając 50 lat wchodzi się w wiek kobiety niewidzialnej – spotkała się Pani z takim określeniem? To znaczy, kiedy 50-letnia kobieta wchodzi do metra, to nikt jej nie widzi.
Tak się dzieje, odczułam to na własnej skórze. Odczuwa to Klara, Wronka i Jola – bohaterki mojej książki. Stają się niewidzialne, bo na nie nikt nie patrzy. Nie są już interesujące. Bo nie są młode. Wronka mówi: „Jestem gruba od pasa w dół”. To jest biologia.
Jak to Pani odczuła na swojej skórze?
Dwa lata temu pojechałam do Londynu, do mojej przybranej, serialowej córki, Izy Zwierzyńskiej, przyjaźnimy się bardzo. Jestem więc w Londynie, idziemy z Izą ulicą. Nadal uważam się za kobietę atrakcyjną; nie jestem totalną pięknością, ale nie myślę o sobie źle. I nagle wszyscy mężczyźni patrzą na Izę. Takie są fakty. Kiedy miałam 40 lat mówiłam, że w ogóle nie przejmuję się upływającymi latami. Potem to zweryfikowałam. Biologia jest silniejsza od naszej inteligencji i poczucia humoru. Po prostu się starzejemy. Ciało mówi nam o tym w pierwszej kolejności. Kiedyś wystarczyło, żebym była młoda, aby rozmowa się zaczęła kleić, teraz nie zawsze się zaczyna, a szkoda (śmiech). Mężczyźni w pierwszej kolejności rozmawiali ze mną dlatego, że byłam młoda. Zobaczyłam na własne oczy, co to znaczy młodość. Zatem, wolałabym być w tym Londynie 10 lat młodsza. W ogóle wolałabym być 10 lat młodsza.
W jaki sposób doświadcza Pani swoich 50 lat, jeśli chodzi o zawód aktorki? Co boli aktorki po 50. w Polsce?
Jestem nietypowym przykładem, bo, paradoksalnie, pracuję teraz najwięcej w swoim życiu. Mój zawód nigdy mnie nie rozpieszczał; ani on specjalnie za mną nie przepadał, ani ja za nim. Traktowałam go jako zawód właśnie. Dziś patrzę na aktorstwo spokojniej, bo, jak to się potocznie mówi, wyżej d… nie podskoczę. Mam marzenia, wiem, gdzie chciałabym być. Dlatego pracuję nad tym. Jestem w trakcie przygotowań do nowych ról. Zrobiłam wiele rzeczy filmowo-serialowych, jestem przed kolejnymi projektami. Nigdy nie czułam się specjalnie doceniona i akurat mój wiek nie ma tu wiele do rzeczy. Ale ponieważ mam wrażenie, że świat lepiej się obchodzi z kobietami, zatem z aktorkami po pięćdziesiątce też. Mam nadzieję, że coraz więcej będzie filmów i seriali o kobietach w odpowiednim wieku, czyli moim, czyli starszych (śmiech). Cieszę się, że jest taki trend.
Aktorka po pięćdziesiątce nadal musi się starać, pracować z ciałem, aby zadowolić reżysera i publiczność?
Jeżeli zacznę zadowalać wszystkich, to nie zadowolę siebie. Dbam o siebie nie dlatego, żeby zadowolić reżysera, który do mnie zadzwoni, albo nie. Dbam o siebie, bo chcę się dobrze czuć i tyle. Jeśli dostałabym rolę, która wymagałaby ode mnie zmiany wizerunku to wtedy tak, mogę to zrobić, tylko w takim kontekście mogę kogoś zadowolić. Mogę zostać beauty po pięćdziesiątce, chociaż akurat, kiedy wyglądam dobrze, trend beauty mija (śmiech).
Naprawdę Pani uważa, że ten trend odszedł w niepamięć i teraz liczy się to, co w głowie, na przykład?
Nie powiedziałam, że odszedł w niepamięć, powiedziałam, że mija. Ale zawsze będzie tak, że to, co jest ładne, młode, żywe, przyciąga. I nie ma w tym nic dziwnego. Człowieka zawsze ciągnie do życia. Z drugiej strony nie musi mi pani tłumaczyć, że kobieta w moim wieku też może być żywa i atrakcyjna. Warto pokazać, że to jest możliwe. Pracując na swoim Instagramie, udostępniając różne filmy, śmiejąc się z siebie, czy pokazując dystans do siebie, do makijażu, do seksu, do tego, jak wyglądam i kim jestem, wiem, jak kobiety na to reagują. One chcą normalności. Ja też. Kiedyś przeczytałam, jak pewna wielka, wspaniała śpiewaczka operowa jechała tramwajem i wszyscy patrzyli na nią jak na zjawisko. A kiedy raz w towarzystwie powiedziałam, że jeżdżę metrem i tramwajem, to też patrzono na mnie jak na zjawisko. Ani aktorstwo mnie nie zepsuło, ani pieniądze mnie nie zepsuły. Mogę robić różne rzeczy. Nie będę czekała na rolę życia, bo nie wiem, co to jest za rola. A to, że marzą mi się różne rzeczy to inna sprawa.
Co się Pani marzy?
Rola w obcym języku – to moje największe marzenie. Chciałabym pojechać do Ameryki – to moje kolejne największe marzenie. Ale na razie nie jadę do Ameryki. Siedzę w domu, wczoraj cały dzień czytałam i dziś też będę czytać sztuki, aby wybrać najlepszą dla moich studentów z Akademii Teatralnej. Zatrzymuję się na tym, co mam tutaj; rodzina i praca.
Uderzyły mnie słowa, jakie w książce wypowiada Jolanta z Kutna do Klary: „Do pięćdziesiątki żyjesz, potem koniec, trumna, nic”.
Wiele kobiet tak myśli. Podobne rzeczy usłyszałam w swoim życiu i to od kobiet szczęśliwych. Albo takich, co wyglądały na szczęśliwe.
Nie ma okresu – nie ma kobiecości. Podkreśla to Pani w książce.
Dziś ta granica bardzo się przesunęła. Pamiętam moją mamę, jak miała 47 lat. Pamiętam inne kobiety w tym wieku; ciocie, znajome mojej matki. Wtedy wydawało mi się, że one wszystkie są stare. No, poza moją matką oczywiście (śmiech). To, o czym w książce mówi Jolanta, to niezgoda na to, że coś się z nami dzieje i walka o to, żeby nie umrzeć. Nie trzeba być specjalnie dobrym z matematyki, żeby wiedzieć, że czas po pięćdziesiątce to jednak mniej niż więcej. Fajnie jest być wesołą staruszką – i mam nadzieję, że taką będę – ale jednak jest większe prawdopodobieństwo, że będzie coraz trudniej. Znowu biologia. Wspaniale jest myśleć, że będzie super. I ja tak myślę. Tylko teraz – jak się nie załamać? Co zrobić, żeby było fajnie? O tym myślę. A co mają o tym myśleć kobiety, które mają 60-70 lat? Trzeba im to pokazywać, trzeba dawać narzędzia.
Co jest narzędziem kobiet, które weszły w tę pięćdziesięcioletnią smugę cienia? Co jest narzędziem kobiet dojrzałych?
Mogę powiedzieć o tym, co mnie motywuje i daje mi największą radość. Największą radość daje mi bycie z moją rodziną, z najbliższymi. I ze znajomymi – mam tu na myśli kontakt, który został bardzo mocno przykrócony przez pandemię. Wczoraj cieszyło mnie, że siedziałam z moim synem i z moim Markiem na starej kanapie i że nic nie robiliśmy; że się najedliśmy. Dużą przyjemność daje mi nauka. Lubię wstawać rano. Najpierw ćwiczę, potem mam angielski. No i praca, kiedy pracuję czuję się potrzebna. Bardzo ciężko pracowałam w swoim życiu, wiele razy poświęcałam się pracy, która nie przyniosła mi ani pieniędzy, ani splendoru, ale przynajmniej próbowałam. Cały czas próbuję.
Aktorka sławna, piękna, zagrała dużo ciekawych ról – taki jest Pani publiczny wizerunek. Tymczasem pani bohaterka rozdrapuje rany nad tym, co jej nie wyszło.
Klara też rozdrapuje rany nad tym co jej wyszło (śmiech). No tak. Odczułam to już podczas premiery pierwszej książki, „Klara”. Oto aktorka, która napisała książkę.
Nie czynię Pani z tego powodu zarzutu. Wręcz przeciwnie.
Jestem aktorką, taki jest mój zawód i tyle. „Klara” została bardzo dobrze przyjęta, chociaż 11 lat temu miałam feedback, że aktorka może napisać co najwyżej książkę kucharską, ewentualnie książkę o podróżach.
A tu aktorka pisze książkę artystyczną. Wsadza kij w mrowisko.
Chciałabym, żeby ludzie sięgnęli po moja książkę i poznali moją opowieść. Wolałabym, żeby to był kij w serce (śmiech).
W opinii ludzi – Pani wszystko wyszło. Ma Pani piękne życie, jest sławna. Nie ma nic, z czym mogłaby się borykać. Szczęśliwa kobieta, matka; spełniona aktorka.
Co miałabym na to odpowiedzieć? To część mojego życia. Jeden z moich znajomych powiedział mi: „Iza, dzięki Bogu, że piszesz. Nie umiałabyś się tak wyrazić, będąc aktorką, reżyserką czy nauczycielką”. Rzeczywiście, mam w głowie różne wariactwa, no i chyba na starość, staje się bardziej sentymentalna.
Nie, nie. Tu chodzi o to, że wraz z wiekiem wrażliwość wzrasta i widzi Pani więcej.
Tak mi się wydaje (śmiech).
Wspomniała już Pani w naszej rozmowie o swojej mamie. To jej zadedykowała Pani książkę, pisząc: „Mamie, żeby była ze mnie dumna”. Nie była?
O to, czy była, czy nie była, należałoby zapytać moją mamę. Ale skoro tak napisałam, to chyba znaczy, że tak czułam.
Jak wyglądało Pani dzieciństwo? Jak była Pani wychowywana?
Urodziłam się w 1970 roku. Byłam szczęśliwa, miałam oboje rodziców, a wokół zawsze ktoś umierał. I w tej szczęśliwości lat siedemdziesiątych najbardziej bałam się śmierci i tego, że umrze mi tata. Czułam, że gdyby umarł, to ja też bym umarła. Moje dzieciństwo to zapach truskawek, wata cukrowa i pochody pierwszomajowe; fantastyczna podstawówka, wspaniali koledzy. Szkolne lata były najszczęśliwsze.
W Tomaszowie.
W Tomaszowie Mazowieckim, tak. To był czas zabawy i nieustającej radości, i lęku, że to się skończy, jak mój ojciec umrze. Nie wiem, skąd się we mnie brał ten lęk. Już będąc dorosłą, bałam się go zostawić. Nawet wtedy, gdy był jeszcze zdrowy. Ten lęk przed zostawianiem najbliższych towarzyszy mi do dziś. Nie lubię wyjeżdżać z domu. Mama była nauczycielką, mocno skoncentrowaną na swojej pracy naukowej. Bardzo mi to imponowało. Imponowało mi, kim jest, jak się ubiera. Ale między mną i mamą panował duży dystans. Otaczał ją nimb respektu. Miała kręgosłup. Dziś powiedziałabym, że była prawa. Nie poddawała się żadnym wpływom. W domu często mieliśmy gości, mama lubiła ich przyjmować, ale to tata był duszą towarzystwa. Poddawał się temu, co się działo. Ja też taka jestem. Słucham ludzi, rozmawiam z każdym; mnie to interesuje, mnie to bawi, ja to uwielbiam. Mama wolała stać bardziej z boku. To też mi imponowało; ona nigdy o nikim nie plotkowała. Taka jest do dziś. Wtedy, jak byłam dzieckiem, najbardziej cieszyłam się, że mam oboje rodziców i że nikt mi nie umarł. Od wczesnego dzieciństwa myślałam o śmierci.
W książce mama Klary mówi: „Dziewczynka musi mieć ładne wszystko”. Pani miała ładne wszystko?
Szłam trochę na przekór temu przekonaniu. Dlatego były duże tarcia między mną i mamą. Bardzo lubiłam nosić spodnie, tenisówki i T-shirt. Jednym słowem, chodziłam ubrana jak chłopak.
Chłopczyca.
Właśnie. Lubiłam grać z chłopakami w piłkę. Był okres, kiedy bardzo chciałam być chłopcem. Piłkarzem. Nosiłam ubrania, które nie pasowały do dziewczynki, jak mi to wtedy wmawiano. Mama za przykład podawała mi inne dziewczynki; tak została wychowana. Była piękną kobietą, świetnie ubraną. W spodniach chodziła rzadko. Nie podobało jej się, jak ja się ubieram. To przekonanie, że dziewczynka powinna mieć ładne wszystko, słyszy chyba wiele kobiet. Co to znaczy, że musi mieć ładne wszystko? Dziewczynka ma mieć to, co chce, co jest tożsame z nią, co jej się podoba. Moja córka ubierała się jak chce. Pozwoliłam jej na to. Teraz mój syn ma 12 lat i on też ubiera się jak chce. Pod warunkiem, że nie wychodzi w krótkich spodenkach, kiedy jest zima, bo miał takie pomysły (śmiech). Dzieciom trzeba pozwolić na wyrażanie siebie.
Pani mama przeczytała książkę „Klara jedzie na pogrzeb”?
Jeszcze nie. Czytała „Klarę”, ale tak naprawdę nie wiem, co o niej myślała. Tak jak nie wiem, co będzie myślała o książce „Klara jedzie na pogrzeb”. Jestem ciekawa. Ale też boję się tak samo, jak bałam się wtedy.
Czytelnik, sięgając po Pani książkę wpadnie w środek rzeczywistości, w której prowincja miesza się ze światem wielkich, europejskich stolic. Kutno z Berlinem, Paryżem czy Brukselą.
Znam filmy, które opowiadają, że tylko w małych miasteczkach ludzie są biedni i cierpią, przeżywając największe dramaty. W książce pokazuję, że ludzie w małych miejscowościach mają wielkomiejskie szajby, a w wielkich miastach są potwornie samotni i przeżywają małomiasteczkowe dramaty. Urodziłam się w małym mieście, ale byłam w tych wszystkich wielkich miastach, o których piszę. Ludzie wszędzie są tacy sami; tak samo cierpią. Tak samo przeżywają radość i śmierć. Takie jest życie. To mnie interesuje. W sztuce również.
Kiedy czytałam „Klara jedzie na pogrzeb”, pomyślałam, że chciałabym zobaczyć taki film. Zobaczyć tę scenę, jak z Felliniego, kiedy na próbie chóru wszystkie dzieci płaczą, śpiewając piosenkę na „Dzień Matki”. Jest taki reżyser, który zobaczyłby w Pani książce czysty scenariusz?
Boję się myśleć o tych rzeczach, bo mocno zawiodłam się na tych wszystkich filmowych planach po pierwszej części, czyli po „Klarze”. Co prawda „Klara” zaistniała w teatrze, z Edytą Olszówką w roli głównej. Dostałam mnóstwo propozycji filmowych, serialowych, które miały otworzyć „Klarze” drogę na ekran. Reżyser, z którym byłam już związana umową, po kilku latach jednak odszedł od projektu. A ja nie miałam już siły wracać do wcześniejszych rozmów. Teraz więc na nic się nie nastawiam. Może samo się przytrafi.
Będzie „Klara” część trzecia?
Dziś chyba nie. Tylko, że w życiu mówiłam już różne rzeczy, które potem odszczekiwałam. Na razie chcę odpocząć. Mam inny projekt, który chcę napisać. Ale… Niekonsekwencja to jest moja mocna strona, tak jak Klary (śmiech).
Kultura i rozrywka
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!
- Lidia Popiel wyjawia sekret o Bogusławie Lindzie. Tak naprawdę wygląda ich związek