A jak Anna Karenina
To uosobienie powieści, jaką najbardziej lubię. Nie dlatego, że jest to romans wszechczasów, że są elementy melodramatyczne. Ostatnio czytałam tę książkę w czasie poprzednich wakacji, po raz nie pamiętam już który i za każdym razem zachwyca mnie sposób opowiadania tej historii, to, w jaki sposób jest ona skonstruowana i to, że jest w niej tak wiele poziomów dramaturgicznych, które dotykają mnie bezpośrednio. Chciałabym kiedyś w taki sposób zapisywać świat. Faktycznie, zestarzało się to, co dotyczy polityki jak i wszystkie te elementy, które są z pogranicza publicystyki, ale zarówno emocje, jak i tak zwane zwroty akcji, które w dzisiejszych czasach są niezwykle widoczne i popularne choćby w serialach amerykańskich, które masowo oglądamy - wszystko to Tołstoj już wtedy wiedział. Dla mnie jest to wzór książki, która, wydawałoby się, jest zaprzeczeniem literatury, jaką ja uprawiam, a tak naprawdę jest mi niezwykle bliska, zarówno jako czytelniczki, jak i autorki.
B jak Biblioteka
W moim domu było bardzo dużo książek, na regałach stały w trzech rządkach, ale nie była to biblioteczka dla niezwykle wyrafinowanych czytelników. Pochodzę z małego miasteczka, rodzice nie mieli za dużo pieniędzy, więc mieliśmy takie książki, jakie udało się zdobyć, a w tamtych czasach, w latach 80., książki były okropnie wydawane, rozklejały się od razu po tym, jak przychodziły do księgarni i się je kupowało. Ale myślę nie tylko o domowej biblioteczce, ale i tej, w której pracowała moja mama. Mama była chemikiem, kierowniczką laboratorium, w młodym wieku zachorowała na nowotwór i musiała zrezygnować ze swojej pracy i dotychczasowego życia. Jako dziecko w ogóle tego nie dostrzegałam. Nie zauważałam tego, że rodzic musi nagle zmienić swoje życie z takiego właśnie powodu; w tamtym czasie było to dla mnie czymś zupełnie naturalnym. Mama zaczęła więc prowadzić bibliotekę w domu kultury. Biblioteka była ogromna. Przychodziłam tam po szkole, pomagałam mamie stemplować książki, doskonale pamiętam, że chodziły o strony - pierwszą, siedemnastą i ostatnią. Pamiętam doskonale zapach nowych książek, jakie trafiały do biblioteki. W bibliotece były też strefy książek ostro zakurzonych, obłożonych w papier, których nikt nigdy nie wypożyczał. Są takie książki, których nikt nigdy nie czyta! A jednocześnie dobrze pamiętam książki absolutnie zaczytane i nie były to tylko te, z gatunku literatury popularnej, choć w większości przypadków jednak do literatury popularnej należały. Mój szacunek do literatury popularnej, do tego, że za pomocą opowieści daje się ludziom rozrywkę i że nie ma tu żadnego wstydu, tylko jest zaszczyt, wynika właśnie z tamtych czasów. Były to czasy kart bibliotecznych, biblioteki nie były skomputeryzowane i pamiętam, że ludzie czekali na te książki, one były maksymalnie zaczytane, więc trzeba było załatwiać nowe egzemplarze. A jednocześnie były też, jak wspomniałam, książki, których nikt nie chciał. Być może wtedy w sposób podprogowy, zapamiętałam, jako przyszła autorka literatury popularnej, że nie ma sensu pisać książek, których nikt nie chce i które samotnie umierają w bibliotece, bo była to swego rodzaju umieralnia - strefa, do której nikt nie trafiał. Z biblioteką kojarzy mi się też swego rodzaju żarłoczność czytelnicza; widziałam wtedy ludzi, którzy przychodzili po nowe historie, brali całe naręcza książek i odczuwałam z nimi braterstwo duszy. Ale też, razem z mamą odzyskiwałyśmy książki, chodząc po domach. Nie było wtedy takiego systemu, jak teraz, że kto przetrzyma książkę, musi zapłacić karę i byli ludzie, którzy lekceważyli te zasady. Pamiętam, że w jednym z domów zobaczyłam pięknie wydaną, w twardej oprawie książkę „Hrabia Monte Christo”, którą gospodarz trzymał pod garnkiem. Z kolei inni ludzie traktowali książki z wielką pieczołowitością. To też jest rodzaj podejścia do świata. Biblioteka więc, w moim odczuciu zawiera wszystkie te elementy, które łączą się z książką, ale też z etosem i tym wszystkim, co wiąże się z ideą samej książki, jako opowieści.
C jak Cisza
Potrzebuję ciszy i bardzo lubię się w niej schować. Nie tyle chodzi o odcięcie się od rzeczywistości, ile o odklejenie od niej, ponieważ tylko z ciszy biorą się dobre historie. Jeżeli funkcjonuję w dużym szumie informacyjnym, mam czas promocji, wywiadów, spotkań, hałasu, nie jestem w stanie pracować. Mogę zapisywać w każdym miejscu, jak już wymyślę, co to ma być, ale ten moment wymyślania opowieści, moment inkubacji na samym początku musi w moim przypadku powstawać w ciszy. Myślę, że w dzisiejszych czasach wszyscy jej potrzebujemy. Cały czas biegniemy, nie zatrzymujemy się; ludzie włączają sobie telewizję, kiedy się spotykają towarzysko, musi grać radio, dżingle tworzone są narastająco, po to, aby cały czas angażować uwagę; wszystko to odczuwam dotkliwie jako coś bardzo nieprzyjemnego. Cisza jest mi więc potrzebna do życia w ogóle. Do tego, żebym mogła odnaleźć samą siebie. Wydaje mi się, że każdy, przynajmniej raz dziennie powinien doświadczać ciszy. Nie na zasadzie kary, ale na zasadzie higieny psychicznej, dla zdrowotności. O ile post, jaki wymyślono, jest ograniczeniem dotyczącym ciała, tak w przypadku ducha powinniśmy odciąć się od hałasu i uczyć się przebywać w ciszy. Zauważyłam jednak, że dużo ludzi boi się ciszy, stąd to zakrzykiwanie rzeczywistości. Tylko wtedy, kiedy umiemy przebywać w ciszy, potrafimy przebywać ze sobą i możemy zrozumieć, czego tak naprawdę chcemy, co nam daje świat, czego nie chcemy, jakie mamy plany na przyszłość, co jeszcze chcielibyśmy zrobić w życiu. Czy ma sens to, w jakim miejscu teraz jesteśmy, z kim jesteśmy, jak postępujemy. Tego nie dowiemy się, jeśli będziemy cały czas otoczeni hałasem. Cisza więc dla każdego z nas jest istotna.
D jak Decyzja
Uważam, że należy dokonywać wyborów i brać na siebie konsekwencje podjętych decyzji. Nawet, jeżeli czasem jest to afekt, nawet, jeżeli podejmujemy ją pod wpływem emocji i potem możemy żałować, nawet, jeżeli decyzja okaże się błędna, to raz popełnionego błędu następnym razem nie uczynisz. Chyba najgorszym sposobem na życie jest nieumiejętność podejmowania decyzji. Wtedy los decyduje za nas, a my jesteśmy jak roślina poruszana pod wodą w zależności od tego, w którą stronę skieruje się prąd; kompletnie bezwolni, nie mając wpływu na swoje życie. Kiedy się orientujemy i pytamy: „Co się stało z moim życiem?”, bywa, że jest już za późno. Z decyzją wiąże się też konsekwencja, ponieważ raz podjęta decyzja rodzi konsekwencje nawet po latach. Dziś znajduję się w takim miejscu, ponieważ przez te wszystkie lata podejmowałam konkretne decyzje. Nie odpowiem na pytanie, która decyzja była najważniejsza, bo to jest proces, ale w związku z tym decyzja łączy się też z odpowiedzialnością za swoje czyny. Jeżeli wybieram odważnie, zgodnie z tym, czego naprawdę chcę, to moja własna intuicja mnie nie zawiedzie i taka decyzja nie może być zła. Nawet, jeśli się wydaje, że konsekwencje mogą być niezbyt sympatyczne, to wzięcie ich na karb sprawi później, że i tak otwiera się przed nami jakaś droga, że możemy inaczej żyć. Ważne jest, aby decyzje podejmować świadomie i nie pozostawiać ich losowi.
F jak Ferdinand von Schirach
Berliński adwokat i pisarz. Fascynuje mnie rodzaj jego zapisu. Napisał cykl opowiadań, pierwszy tom zatytułował „Przestępstwo, drugi - „Wina”. To gość, który patrzy na świat w bliski mi sposób. Dostrzega w człowieku zarówno cechy pozytywne, jak i negatywne, nie szufladkuje nikogo, nie przypina łatek w stylu: „Ten jest zły”, „Ten jest dobry”. Właściwie nie ma dla niego znaczenia, czy ktoś jest sprawcą, czy ofiarą, ważny jest humanizm i to, w jaki sposób dostrzega on rzeczywistość, rozkładając ją na czynniki pierwsze, jeśli chodzi o genezę postępku. Mówię o nim dlatego, że na kwestię zbrodni można patrzeć nie tylko w kategoriach samego aktu przestępczego, nie tylko w sposób pozbawiony odium sensacyjności, którym grają wszystkie media obliczone na tak zwaną klikalność, ale też można dostrzec w tym miłość do człowieka i podziw do doskonałości gatunku. W większości przypadków bohaterów Ferdinanda von Schiracha mamy do czynienia z momentem podjęcia decyzji właśnie, a czasem jest on bardzo daleko od tego erroru, który sprawia, że dochodzi do przestępstwa. Schirach forsuje ideę, która i mnie przyświeca - że na człowieka i wszystkie rzeczy, jakich dokonuje, trzeba patrzeć ze zrozumieniem i ciekawością, bo wszystko ma swoją genezę.
G jak Gdynia
To miejsce akcji mojej nowej książki, „Czerwony pająk”. Dużo teraz przebywam w Gdyni i jestem całkowicie zafascynowana tym miastem. Pewnie większość ludzi zachwyca widok na morze, albo - jako, że jest to wietrzne miasto - sceny związane z wiatrem, jak podrywające się liście. Albo wschody i zachody słońca i świetlne iluminacje. Mnie fascynują w Gdyni konstrukcje, dźwigi, cała ta przestrzeń portowa. Gdynia jest miastem młodym, nie ma jeszcze stu lat, nie ma w nim starych kamienic. To niesamowite, jak w tak krótkim czasie tyle tam się mogło zrodzić i stworzyć swoisty organizm związany z portem. Niedawno jeździłam w Gdyni estakadą Kwiatkowskiego w tę i z powrotem, nie dlatego, że się zgubiłam, ale celowo tak wybierałam trasę, aby móc tamtędy przejechać, ponieważ rozpościera się stamtąd obłędny widok, którego, myślę sobie, nie ma nawet Szanghaj. Byłam w różnych miejscach portowych, ale w Gdyni jest coś, co jest zaplanowane, te wszystkie dźwigi i urządzenia nieustannie pracują, są też podświetlone, tak że kiedy tamtędy jechałam, wyobrażałam sobie, że to są stwory które pochodzą z epoki nowoczesności - dinozaury, ogromne postaci. Uporządkowanie tego miasta kojarzy mi się ze starymi ikonami, w których zawarte są obrazkowe historie, i każdy element ma tam swoje miejsce, albo z obrazami, na przykład Boscha, tylko, że jest to Bosch z przyszłości. Trudno Gdynię zakwalifikować do miasta klimatycznego, kameralnego, czy kieszonkowego, ale dla mnie jest fenomenalne.
I jak Inkubacja
Uważam, że pisarz nie pisze, tylko pisarz myśli. Najpierw myśli, stwarzając w sobie wizję, budując rodzaj konceptu świata, całą tę przestrzeń i to wymaga czasu. Ja mam potrzebę wejść w historię bardzo głęboko, najpierw ją stworzyć w sobie, zbudować świat i w niego uwierzyć, a potem jest zapis, który zresztą jest dopiero na całym końcu. On jest oczywiście niezwykle ważny, najważniejszy, intymny, ale ten moment, związany z inkubacją, z narodzinami, kiedy myśl pączkuje, rozprzestrzenia się i stwarza się całkowicie nowa historia, jest dla mnie magiczny. W tym tkwi ten sekret, na tym polega ta tajemnica, która łączy wszystkich ludzi używających słowa jako tego rodzaju ekspresji. Od razu wyczuwam kiedy historia jest niedomyślana. Mniejsze znaczenie ma to, czy to jest powieść, czy dobrze napisany scenariusz filmowy, sztuka teatralna, wiersz czy piosenka. Myślę, że to w ogóle dotyczy twórczych działań - ten namysł musi istnieć. Teraz w literaturze pojawia się mnóstwo historii, które są zapisem wydarzeń, gdzie autor tego namysłu nie potrzebował, nie wchodzi na wyższe poziomy przekazu, a nie wchodzi dlatego, że wydarzenia rzeczywiście można zapisać w bardzo krótkim czasie. Natomiast to, co zostaje, to właśnie to niezapisane. A to, co niezapisane jest między wierszami, ale ta myśl tam będzie wtedy, jeśli wcześniej się do niej dojdzie, jeśli ożywimy tę drewnianą laleczkę - Pinokia, za pomocą magii, dzięki czemu stanie się chłopcem. Podobnie jest z opowieścią - są w niej rzeczy, które pozostaną pajacykami, marionetkami, a są też takie, które w czytelniku pozostaną jako żywe.
J jak Jedzenie
Tak jak cisza konieczna jest dla ducha, tak jedzenie jest dla mnie czymś ważnym i urzekającym w życiu. Kieruję się intuicją we wszystkim, również w związku z jedzeniem, więc nie stosuję zasad, że na przykład nie jem po godzinie 18, albo nie jem mięsa, czy czegoś jeszcze innego. Jem to, na co mam ochotę w danym momencie, co jest mi potrzebne i bardzo słucham swojego organizmu. Chwalę sobie to podejście, bo ono jest proste; jeśli nie mam ochoty jeść, to nie jem. Ale też wierzę w poziom głodu, który może być fajny. Kiedy piszę, to się nie najadam. Jeśli jestem najedzona, to nie mogę pracować. Uwielbiam więc jeść po robocie. Niezależnie od tego, czy będzie to nad ranem, czy przed północą, ale jeśli napiszę jedną, albo dwie sceny, ten rodzaj spięcia, jaki mam, kiedy się skupiam na pisaniu, odpuszcza, kiedy zaczynam jeść. Ale to jedzenie - kiedy jestem w pracy - bardzo różni się od tego, kiedy jestem na wakacjach. Wprost uwielbiam jeść, kiedy jestem za granicą, poznaję rzeczywistość przez jedzenie, przez to jak i co ludzie jedzą. Jeżeli ktoś jedzie do Chin i nadal na śniadanie je tosty z dżemem, to nigdy nie zrozumie tego kraju. Albo - jeśli w Holandii nigdy nie spróbujesz surowego śledzia, nie popijesz go mlekiem i nie zagryziesz bułką z anyżkiem, jak robią to Holendrzy. My w Polsce też mamy swoje kulinarne zwyczaje, jak na przykład rolada na śląsku. To jest dla mnie ważne, żeby poznawać świat również przez smak. To się łączy zarówno z moim hedonistycznym podejściem do życia, jak i żarłocznością - bo wszystkiego chcę spróbować.
L jak Lojalność
Nie jestem zbyt sentymentalna i bardziej niż w miłość wierzę w lojalność. Przyjaźń dla mnie też się od lojalności zaczyna, podobnie jak partnerstwo biznesowe; to jest ten poziom od którego zaczynam wyższy poziom relacji. Uważam, że jeżeli człowiek narzuci sobie szczerość i wybierze osoby, którym jest w stanie obiecać stuprocentową lojalność i tego samego od tych osób oczekuje, to nie ma takiej opcji, aby mogło go coś zaskoczyć. W lojalności zawiera się nie tylko szczerość, prawda, to, że mogę na kogoś liczyć, zaufanie, ale jest coś więcej. To jest cały pakiet. Jeżeli każda z relacji jest pod tym względem sprawdzona, to od tego momentu możemy wejść na wyższy poziom. Byłam w sytuacji, kiedy ktoś mienił się moim przyjacielem, ale okazało się, że nie był lojalny. Odczuwam to jak wyrwę we własnym ciele. Być może jest to restrykcyjne podejście, ale ono mi się sprawdza, zarówno przez lata biedy, którą przeżyłam, jak i lata gwałtownego sukcesu, który nawiasem mówiąc jest trudnym etapem dla ludzi, jacy mnie otaczają.
N jak Niepodległość
Kiedy traktuję ją w wymiarze intymnym, wewnętrznym, to myślę, że nie potrafiłabym bez niej żyć. Nie potrafiłabym żyć bez samostanowienia, bez tego, że mogę decydować o własnym życiu. To jeden aspekt. Drugi jest szerszy, związany z ojczyzną. Oczywiście, kiedy jestem w szkole, na akademii i grają hymn, to śpiewam, kiedy jest podnoszona flaga to mam do niej szacunek, tak samo jak do godła, natomiast wszystko to, uważam, są tylko ozdobniki. Niepodległość dla mnie zamyka się w kilku pragmatycznych i prostych słowach - kiedy nie jestem zniewolona i samodzielnie mogę decydować, to też zdaję sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na mnie spoczywa, ale odczuwam też obowiązek do tego, żeby się wspierać nawzajem. Człowiek niepodległy sam decyduje, czy jest w stanie podjąć walkę w imieniu wielkiej idei. Zwykle jest tak, że kiedy ktoś jest niepodległy, to już nie musi tego robić. Innym kontekstem, z którym łączy się niepodległość, jest kobiecość. Kobiety niepodległe w stereotypie są odbierane jako osoby, które w sposób bezdyskusyjny narzucają swoją wolę i chcą rządzić. A to nie o to chodzi. Chodzi o to, że pewne rzeczy robi się dla innych, rezygnując ze swojej niepodległości całkowitej, podejmuje się tę decyzję ze względu na dobro bliskich i ona jest inna niż wtedy, gdy się jest samemu. Ale nadal to do mnie należy to ostatnie słowo. Uważam, że każdy z nas powinien mieć to poczucie, choćby jednego procenta, że to jednak od nas zależy. Bywa, że ludzie zarządzają swoim życiem w taki sposób, jak chcą tego inni i to są często wybory wynikające z warunków finansowych, które nie są najlepsze, albo z konformizmu, do którego nie mam szacunku. Uważam, że godność i honor są o wiele ważniejsze.
P jak Pokora
Trzeba dbać o to, by nie odbiła nam woda sodowa. Teraz jestem w bardzo dobrej sytuacji życiowej, zarówno zawodowo, jak i osobiście. Mam grono swoich czytelników, którzy czytają moje książki, jeżdżę za granicę i kontaktuję się z całkiem nową publicznością, z ludźmi, którzy zupełnie inaczej odczytują moje powieści. I za każdym razem czuję w sobie niepewność. Jest we mnie pokora wobec wszystkiego, co do mnie przychodzi. Wręcz przeraża mnie to, kiedy dzieje się coś niesamowicie pięknego związanego także z pisaniem, bo wtedy dochodzę do wniosku, że jestem tylko małym ziarenkiem i w gruncie rzeczy na nic nie mam wpływu, a to, że wszystko się tak pięknie układa, jest niesamowitym szczęściem. Nie opuszcza mnie myśl, że przecież może zdarzyć się różnie, biorę więc udział w akcjach charytatywnych, staram się pomagać na wielu poziomach, na ile zdołam, również ludziom, którzy piszą, bo jeśli coś z siebie daję, to świat daje mi coś w zamian. Nie można stać się bufonem, bałwochwalcą, trzeba być skromnym i wiedzieć, że moje miejsce wcale się nie zmieniło. Nie ma we mnie poczucia, że uwierzyłam w siebie na sto procent, ale jest pokora i szacunek do wszystkich zdarzeń, jakie się w moim życiu dzieją, zarówno dobrych jak i złych.
R jak Rodzina
Patrząc z perspektywy czasu, wieku, rodzina jest najważniejsza, nic innego nie ma aż takiego znaczenia. Ma znaczenie to, skąd pochodzę i jak to na mnie wpływa, jak mnie kształtuje, to, że niosę ze sobą geny przodków, ale też zachowania, umiejętne budowanie relacji bądź nie, odwagę, szczerość, bądź jej brak. Wszystko to wynosimy z domu, w rodzinie tego się nauczyliśmy, a potem stwarzamy własną rodzinę i dbamy o nią. Ale rodziny nie postrzegam wyłącznie przez więzy krwi. Myślę, że w dzisiejszych czasach rodzina wcale nie musi być więzami krwi połączona. To mogą być ludzie, którzy są z nami blisko. Rodzina w moim odczuciu to nie są ci wszyscy kuzyni, ciotki i pociotki, bo jeśli widzę ich tylko na weselach i pogrzebach, to oni są dla mnie dalsi niż moi bardzo bliscy przyjaciele. Ale w rodzinie jest tak, że zawsze możemy na siebie liczyć, choćby nie wiem, co się stało, to rodzina da wsparcie. Wszystko inne to jest marność - sukces komercyjny, pieniądze, choć oczywiście dają wolność. Ale jak mam pieniądze to się nimi dzielę z moja rodziną.
S jak Serial
Współczesne seriale, głównie amerykańskie, jak na przykład „Detektyw”, „Luther”, „Wielkie kłamstewka” i wiele innych są odpowiednikiem klasycznej powieści, którą ja uprawiam w literaturze. Nawet jeśli jest to kryminalna opowieść, to nie tylko zawiera wszystkie te detale dotyczące przestępstwa, ale też uniwersum dotyczące świata, ludzi, naszych wyborów. Widać to choćby w serialu „True Detective”. To nie jest wcale opowieść o kobiecie, która została zamordowana i przymocowano jej rogi, czy o grasującym zbrodniarzu. Jest to opowieść o przyjaźni dwóch facetów, którzy są policjantami i o tym, czym ta przyjaźń jest. Na tym zawieszona jest ta historia. To niesamowite, że dożyliśmy czasów, kiedy na kolejny odcinek nie trzeba już czekać cały tydzień. Ja je oglądam sezonami - gdy odpaliłam „Grę o tron”, to obejrzałam od razu wszystkie sezony. Przypomina mi to czytanie książki ciurkiem i bardzo mi to odpowiada.
T jak Talent
W momencie, kiedy kończę książkę, jak teraz, jestem przekonana, że go nie mam i że jestem beznadziejna. Ale wierzę w to, że każdy z nas ma jakiś dar, coś wyjątkowego. Wiem, że to truizm, dlatego używam słowa „talent”, bo jest ono takie wyświechtane, zawiera w sobie mnóstwo stereotypów, które z góry się narzucają. W kwestii osiągania swoich celów, sukcesu, czy to osobistego, czy komercyjnego, czy podjęcia wyzwania i doprowadzenia sprawy do końca, to udział talentu w tym określam na pięć procent. Reszta to głównie determinacja, ale też konsekwencja, walka, praca, obowiązek, lojalność, elastyczność, intuicja, inteligencja emocjonalna - wszystko to składa się na sukces. Sam talent wydaje mi się trochę przereklamowany. Może dlatego tak mówię, bo sama go nie mam.
Ż jak Żar
To tytuł powieści Sándora Máraiego. Uwielbiam go za to, że jest niezwykle mądry. Ten facet ma talent! „Żar” to niewielka książeczka, dramat rozpisany na trzy postaci. Cudowna opowieść, napisana bardzo prostym językiem, bez pretensji i bez zadęcia, którą każdy odczyta inaczej w zależności sytuacji, w jakiej się znajduje, od wieku i od płci. Egzemplarz mojej książki jest cały pokreślony. Mam pozaznaczane takie fragmenty, które pozwalają mi dalej żyć. To taki rodzaj opowieści, który pozwala odejść w ciszę, w refleksję, obudzić emocje, złapać dystans.