Nie ma większej straty niż śmierć dziecka. Żegnała Pani kiedyś kogoś, kto miał przed sobą jeszcze długie życie, a los zdecydował inaczej?
Niestety bardzo często zdarzają się takie sytuacje, a chyba najbardziej przykre są pogrzeby osób, które odebrały sobie życie. W zeszłym miesiącu żegnałam w Warszawie na Cmentarzu Północnym osiemnastolatkę, a kilka dni wcześniej dwudziestodwulatka, który również sam zakończył swoją życiową drogę. Takich sytuacji jest dużo, ale oczywiście często zdarzają się pogrzeby, w których rodzice żegnają swoje dziecko, które zmarło w skutek choroby lub wypadku. Z resztą nie tylko rodzice, również dziadkowie, chrzestni, a czasem nawet pradziadkowie. Zawsze powtarzam wtedy, że nie taka powinna być kolej rzeczy, a rodzice nigdy, bez względu na wiek, nie powinni żegnać swoich dzieci, bo ból, jaki przepełnia ich serca jest niewyobrażalny. Są to wyjątkowo trudne do prowadzenia ceremonie i naprawdę często „dusi mnie w gardle”, ale muszę panować nad emocjami. Przyznaję, że niedawno w Radomiu, w czasie ceremonii na Cmentarzu Ofiar Firleja emocje wzięły górę - w pewnym momencie, patrząc na pięcioletniego synka zmarłego przedwcześnie taty, po policzkach spłynęły mi łzy. To było silniejsze ode mnie i faktycznie są sytuacje, w których moje serce „prowadzi ceremonię za mnie”...
Jakie pogrzeby najbardziej utkwiły Pani w pamięci?
Najbardziej utkwiła mi w pamięci ceremonia, którą prowadziłam w zeszłym miesiącu w Skarżysku Kamiennej – pogrzeb ośmioletniej Tosi. Dziewczynka chorowała na bardzo rzadką chorobę, jej całe życie było nieustanną walką, ciągłe pobyty w Centrum Zdrowia Dziecka, kolejne badania i ograniczenia. Mimo wszystko Tosia była wulkanem energii, chodzącym szczęściem dla swoich rodziców, siostry, dziadków, dla wszystkich, którzy ją znali. Jej dziecięcą miłością był Jack Sparrow – główny bohater filmu „Piraci z Karaibów”. Całą ceremonię poprowadziłam w „pirackim klimacie”. Muzyka, projekcja multimedialna, do tego Tosia w stroju piratki, który dostała rok wcześniej na gwiazdkę. Ja również ubrałam się inaczej niż zwykle – założyłam biały płaszczyk, granatowe spodnie, koszulę z kotwicami, czerwone buty, bo chciałam, żeby ten pogrzeb był naprawdę wyjątkowy dla Tosi, jej rodziców i bliskich. To była bardzo trudna ceremonia – dwuetapowa. Pierwszą część prowadziłam w kaplicy, przy otwartej trumnie - stojąc naprzeciw Tosi, a po ceremonii nastąpiła kremacja i po południu przejechaliśmy na cmentarz w okolicach Skarżyska, aby dokonać pochowku urny z prochami Tosi. Urna jechała w białej limuzynie… Nigdy nie zapomnę widoku bosych nóżek Tosi, nie jestem w stanie zapomnieć jej anielskiej twarzyczki i tych lodowatych rączek, które dotknęłam, żegnając ja przed kremacją. Do tej pory czuję ten lód, pamiętam dreszcze, które mnie przeszywały w czasie, kiedy prowadziłam ceremonię. Czułam się jak załoga pirackiego statku, którym wraz z Kapitanem Tosią odpływamy w ten ostatni rejs. Wiedziałam, że Tosia płynie tak, jak kochała – boso, jak na osiedlową Tarzankę przystało. I jest radosna – bo zawsze taka była. Mimo że nasze serca przepełniał ból, nie mogliśmy się smucić, bo Tosia była z nami i czuwała nad tym, żeby było radośnie. Ona tak chciała i to była dla Niej wielka radość, bo Ona nie chciała patrzeć na łzy… Ona już nie cierpi, jest w krainie swoich marzeń, wraz Jackiem Sparrow’em żegluje po rozległych wodach błękitnych oceanów. To ja miałam zaszczyt odprawić kochaną „Piratkę” w jej ostatni rejs, ale faktycznie odchorowałam to strasznie. Byłam nieobecna cały dzień, właściwie cudem dojechałam do domu. Opowiadając tę historię nadal mam „ciarki”, a łzy same cisną mi się do oczu…
Kolejna wzruszająca ceremonia miała miejsce ostatnio w Stalowej Woli. Darek miał sześćdziesiąt jeden lat, ale dla bliskich i tak zmarł za wcześnie. W życiu zawodowym osiągnął naprawdę bardzo dużo, ale przede wszystkim był wspaniałym człowiekiem dla rodziny i przyjaciół. Był też pasjonatem dobrych motocykli, dlatego podczas pogrzebu właśnie te maszyny były ustawione w szpalerze, dwa stały przy rodzinnym grobie Darka. W czasie składania urny do grobu, koledzy zmarłego uruchomili silniki i wszystkie motocykle zaczęły warczeć, a w BMW Darka zasiadł jego brat i przy grobie po raz ostatni odpalił jego „maszynę”. Dreszcze przeszywały uczestników i osoby, które przechodziły zupełnie przypadkiem, a potem uczestniczyły w ceremonii…
Bardzo poruszające historie...
To prawda, przyznam szczerze, że takie pogrzeby naprawdę zapadają w pamięć. Nigdy nie zapomnę też pożegnania trzydziestodwuletniej Agatki z Krosna, która dwadzieścia lat temu przeszła przeszczep serca. Lekarze nie dawali jej żadnych szans na przeżycie, jednak znalazł się dawca i lekarze podjęli się operacji. Po rocznej rekonwalescencji Agatka mogła spełniać swoje marzenia. Nigdy nie ukrywała, że jest po przeszczepie, popularyzowała ideę transplantacji, prowadziła blog, była wolontariuszką Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i mimo, że miała 145 centymetrów wzrostu „miała olbrzymi apetyt na życie”. Agatkę przepełniał optymizm i miłość do życia, ale niestety to życie zostało przerwane, bo jej serce nie wytrzymało. Dla bliskich dziewczyny – dla jej rodziców, dla wszystkich, którzy ją znali, te dane jej przez los dwadzieścia lat, było najpiękniejszym czasem. Pożegnanie Agatki nie mogło być smutne, bo Ona tego nie chciała. Kochała słoneczniki, więc każdy z uczestników pogrzebu miał słonecznik w dłoni, a rodzice i większość uczestników przyszli w żółtych ubraniach lub mieli żółte chusty.
Jak wspomina Pani chwilę, kiedy po raz pierwszy miała styczność z osobą zmarłą? Nie bała się Pani? Pamięta Pani twarz tej osoby?
Tak naprawdę pierwszy raz miałam styczność z osobą zmarłą lata temu, kiedy zmarła moja prababcia. To było ciężkie przeżycie, miałam wtedy kilkanaście lat. Dwa lata temu zmarła natomiast moja babcia, z którą byłam bardzo zżyta. Jej wyraz twarzy pozostanie w moich oczach już na zawsze. Jeśli chodzi o pracę to przyznaję, że duże znaczenie ma moje kilkuletnie doświadczenie w branży pogrzebowej. Obecnie poza pracą Mistrza Ceremonii Pogrzebowej, która jest moją pasją, jestem w dalszym ciągu ściśle powiązana z branżą pogrzebową i właściwie codziennie, w trosce o jakość świadczonych usług, kontroluję stan przygotowania osób zmarłych do pogrzebu. Ceremonie świeckie charakteryzują się tym, że w dziewięćdziesięciu procentach są to pogrzeby urnowe, zdarza się, że prowadzę pożegnanie osoby zmarłej przed kremacją. Wtedy zazwyczaj w czasie całej ceremonii, trumna jest otwarta. Za każdym razem podchodzę do tego emocjonalnie, jest to dla mnie ciężkie przeżycie – zwłaszcza, że cały czas patrzę na zrozpaczone rodziny. Staram się na ten moment „wyłączyć” emocje, bo inaczej nie byłabym w stanie „wydobyć” z siebie głosu…
Czy przez to, że codziennie obcuje Pani ze śmiercią, przestała jej się Pani bać? Wyobrażała Sobie Pani kiedyś własny pogrzeb? Jaki miałby być?
Z natury jestem osobą bardzo odważną, a praca w branży pogrzebowej utwierdziła mnie w przekonaniu, że śmierci nie należy się bać, bo jest nieunikniona, zawsze przychodzi niezapowiedziana, nie na czas. Często spotykam się z pytaniem dotyczącym własnego pogrzebu i zawsze odpowiadam, że mój pogrzeb nie może być smutny. Osoby, które dobrze mnie znają wiedzą, że nie dałbym im spać, gdyby to była stypa. To ma być biesiada, kiedyś mówiłam o pożegnalnym rejsie po morzu, ostatnio o góralskiej zabawie na szczycie Kasprowego, a dzisiaj chciałabym, aby to była wielka biesiada – żeglarsko-góralska, na przykład dwuetapowa, zorganizowana w dwa weekendy – jeden nad morzem, a drugi w górach. Za rok, w rocznicę śmierci zapraszam ten sam skład – kapele i wszystkie życzliwe mi osoby na rocznicę na Mazurach.
Słyszałam, że w ostatnim czasie nastąpił niesamowity wzrost świeckich ceremonii pogrzebowych. Czy to prawda?
Pracuję non stop, często nawet w niedziele i mam wrażenie, że ceremonie świeckie dzielą się już prawie „pół na pół” z tradycyjnymi. Rodziny stosują się do wytycznych bliskich im osób i organizują pogrzeb zgodnie z życzeniem zmarłego. Zazwyczaj trafiają do mnie „wyjątkowe przypadki”, to znaczy wyjątkowo trudne w organizacji ceremonie. Właśnie to mnie nakręca, bo podziękowania rodzin w różnorakiej formie są dla mnie bezcenne. Kocham tę pracę i dopóki tylko zdrowia mi wystarczy nie zaprzestanę jej wykonywać w takich rozmiarach, jak obecnie. Wielokrotnie rodziny pytają, co zrobić, żeby ustalić ze mną termin pogrzebu, a ja proszę tylko o telefon, zanim ustalą termin w zakładzie pogrzebowym.
Na chwilę przed uroczystością Wszystkich Świętych częściej myśli się o śmierci. Czy w Pani pracy ten okres jest wyjątkowy?
Rzeczywiście ten okres jest wyjątkowy, to czas wspomnień i refleksji nad przemijaniem. Zważywszy na specyfikę mojej pracy, każdy dzień traktuje jakby miał być tym ostatnim, dlatego jest dla mnie niepowtarzalny zarówno prywatnie, jak i zawodowo. Święto Zmarłych uświadamia nam, jak ważne jest przeżyć życie najpiękniej jak potrafimy, bo wspomnienia, które po nas pozostają są bezcenne.