Żadnej polskiej piosenkarce nie udało się wykreować tak wyrazistego wizerunku jak Violetcie Villas. Artystka połączyła bowiem dziewczęcą naiwność z seksapilem dojrzałej kobiety. Dziś może nam się to wydawać trochę śmieszne, ale w latach szarego PRL-u Villas robiła prawdziwą furorę. Pojawiała się na scenie niczym kolorowy ptak, wzbudzając pożądanie u mężczyzn i kobiet, które pragnęły wyglądać jak ona i śpiewać jak ona.
Potencjał i talent piosenkarki odkrył Władysław Szpilman, który zasugerował jej, by wymyśliła sobie artystyczny pseudonim. Tak Czesława Cieślak stała się Violettą Villas i ruszyła na podbój Stanów Zjednoczonych. Udało jej się tam oczarować samego Franka Sinatrę, z którym zaśpiewała utwór "Strangers in the night" na scenie Casino de Paris w Las Vegas. Występowała też w duecie z Paulem Anką i Barbrą Streisand. Koncertowała także na największych scenach europejskich. W 1966 r. zachwyciła publiczność w paryskiej Olimpii. Villas wspominała, że kiedy tam śpiewała, wielki kryształowy żyrandol, pod wpływem jej głosu, kołysał się nad głowami widzów. Nie przeszkadzało im nucić z nią anglojęzycznych i polskich przebojów, takich jak: "Oczy czarne", "List do matki" czy "Laleczka".
Dyżurnym tematem był nie tylko głos, ale i włosy Villas. Wielokrotnie musiała przekonywać dziennikarzy o tym, że nie nosi peruki. Choć tajemnicą poliszynela było, że do włosów doczepia sobie treski.
Jej dobrze zapowiadającą się na świecie karierę przerwali, jak twierdziła sama Villas, agenci Służb Bezpieczeństwa. Artystka, mimo dobrych recenzji w prasie francuskiej i amerykańskiej, na łamach której określono ją "głosem ery atomowej" oraz "białym krukiem światowej wokalistyki", musiała zakończyć tournee i wrócić do Polski. Później nie dostała już paszportu.
Do Lewina przyjechała w 1998 roku. Witana była jak królowa. Dostała honorowe obywatelstwo i kryształowy klucz do bram miasta. Był szampan i wielkie plany. Artystka miała być wizytówką Lewina, promować miasteczko. Szybko jednak doszło do konfliktu między piosenkarką a władzami gminy. Z czasem Villas odcięła się od miasteczka i jej mieszkańców. Na co dzień nie pokazywała się w ogóle. Nikt też nie miał do niej dostępu.
W swoim domu w Lewinie Kłodzkim prowadziła schronisko dla zwierząt, które trzeba było jej odebrać ze względu na warunki. Zwierzęta panoszyły się w całym domu, rozmnażały w sposób niekontrolowany. To był prawdziwy dramat. W krytycznym momencie, w swojej posiadłości w Lewinie Kłodzkim artystka miała ponad 300 zwierząt, w tym psy, koty i kozy.
Potem pobyt w szpitalu psychiatrycznym. Gwiazda polskiej estrady gasła i to w bardzo kiepskiej formie. Zmęczona, schorowana, zaniedbana... Zmarła 5 grudnia 2011 roku, a informacja prokuratury o tym, w jakich warunkach artystka spędziła ostatnie lata życia, zszokowała wszystkich. Violetta Villas, diva polskiej estrady, umierała w cierpieniach i to na oczach swojej prawnej opiekunki.
Pod koniec życia była zaniedbana i wycieńczona, mieszkała w nieludzkich warunkach. Zgon był konsekwencją wielu chorób i urazów. Z protokołu sekcji zwłok wynika, że artystka zmarła m.in. z powodu powikłań po urazach nogi, klatki piersiowej i zapaleniu płuc.
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!