Dawid Kubacki o chorobie żony Marty: Wszystko idzie ku dobremu. Powrót do domu to kwestia tygodni, nie miesięcy ROZMOWA

Artur Bogacki
Dawid i Marta Kubaccy są małżeństwem od 4 lat
Dawid i Marta Kubaccy są małżeństwem od 4 lat Tomasz Mateusiak/Polska Press
Rozmowa z skoczkiem narciarskim Dawidem Kubackim. Opowiada nam o trudnych chwilach, związanych z poważną chorobą żony Marty. Zawodnik wierzy, że wkrótce sytuacja się unormuje, a on wróci do treningów.

W pana życiu ostatnio dużo się wydarzyło. Trzeba było przedwcześnie zakończyć sezon, bo żona trafiła do szpitala z poważnymi problemami kardiologicznym. Pytanie po ludzku - jak się pan czuje?
Myślę, że dla mnie to jeszcze trudne do określenia, bo wachlarz emocji był bardzo szeroki. Fizycznie mnie to dużo kosztowało, psychicznie również. Z drugiej strony, gdy teraz wszystko idzie ku dobremu, to człowiek nabiera, mimo wszystko, optymizmu, że sytuacja wróci do normy. Powoli tę swoją energię odzyskuję.

Mówi pan o fizycznym zmęczeniu, to nieprzespane noce?

To swoją drogą. Całość sytuacji i te wszystkie emocje człowieka wykańczają. Sytuacja była bardzo ciężka, to było po prostu wymęczające.

Rozumiem, że to wasze prywatne sprawy, ale czy może pan zdradzić, jak poważna była sytuacja ze zdrowiem żony?
Nie chcę się wdawać w szczegóły medyczne, bo to kwestia nie dla mediów. Gdy żona już wyjdzie ze szpitala i jeśli uzna kiedyś, że będzie się chciała tym podzielić, to może to zrobić. Sprawa była bardzo poważna. W pierwszym poście (w mediach społecznościowych - przyp.) napisałem, że lekarze walczą o jej życie - tak było naprawdę, to nie był jakiś frazes. Zdaję sobie sprawę, jak jest teraz i jakie będziemy mieć problemy i wyzwania w swoim życiu. Trzeba się cieszyć, że możemy się takimi rzeczami martwić i dochodzić, jak je rozwiązać. Równie dobrze moglibyśmy nie mieć takiej okazji...

Pan w ostatnich miesiącach miał ogromną huśtawkę nastrojów. Były sukcesy na skoczni, dużo radości w życiu prywatnym - na początku stycznia urodziła się druga córka, a później nagle historia z problemami zdrowotnymi żony. To pewnie zostawi jakiś ślad.
Zdaję sobie sprawę, że to, co się wydarzyło, odbije się na mojej psychice - i to podejrzewam, że dość mocno. Dlatego wiem, że będę potrzebował pracy z psychologiem, żeby wyjść "na prostą". Staram się to wszystko pozbierać, trzymać razem, bo ktoś musi to robić, trzeba zająć się różnymi rzeczami. Emocji w sezonie naprawdę było "pod korek", pewnie na kilka osób by starczyło. Całe szczęście tych pozytywnych było najwięcej, z tego poniekąd mogę się cieszyć, bo było dużo fajnych momentów, konkursów, urodziła się druga córka - to wszystko było radosne. Oczywiście, to, co wydarzyło się w naszym życiu w ostatnich dwóch tygodniach, jest na pierwszym miejscu. To były te negatywne emocje, z tym, że pozytywów jest coraz więcej, to już trochę przykrywa resztę.

Informacje, które do nas docierają, wskazują, że żona poradzi sobie z tym wszystkim. Już pan podawał, że parametry zdrowotne się poprawiają.
Tak, ta poprawa jest zauważalna w bardzo krótkim czasie, tak to określili lekarze. Parametry zaczęły wracać w okolice normy, wszystko jest na dobrej drodze. Patrząc na to, co było chociażby półtora tygodnia temu, a co jest teraz - to niebo a ziemia. Ja patrzę na to z optymizmem. Niemniej będzie to wyzwanie, bo przed nami długa i wymagająca droga, żeby wrócić do normalnego życia. Ale nie jest to niemożliwe. Wiem, że jako rodzina damy sobie radę i wyjdziemy z tej sytuacji silniejsi.

Za kilka dni Świata Wielkanocne. Chyba jeszcze nie spędzicie ich wszyscy razem.
Na pewnie 99 procent świętą będą w rozjazdach. Powiem tak: całą rodziną, ale nie jednocześnie. Chyba, że nam zrobią niespodziankę i nas ze szpitala "wygonią". Wiem, że żona jest pod opieką profesjonalistów i jeżeli będą mieli jakiekolwiek wątpliwości, to będą woleli zostawić ją dłużej, żebyśmy potem wrócili do domu bezpiecznie, z przekonaniem, że nic podobnego już się nie wydarzy.

To kwestia tygodni, miesięcy?

Raczej tygodnie niż miesiące, ale też nie dni. Wiadomo, że wszystko jest płynne. Lekarze też nie mogą podać konkretnej daty. Jeżeli będą pewni, to my się dowiemy kilka dni wcześniej, że wracamy do domu.

Cała ta sytuacja, pana nagłe wycofanie z się z konkursu w Vikersund, wzbudziło duże poruszenie w środowisku skoków narciarskich. Wsparcie okazywane było przez zawodników, działaczy, kibiców. Zaskoczyło pana takie zainteresowanie?
Miałem świadomość, że kibice czy media będą chcieli wiedzieć, dlaczego z tych zawodów się ewakuowałem. To była potrzeba chwili, w nagłej, niespodziewanej sytuacji. Gdy tylko dostałem informację, zjechałem na dół do trenerów, przedstawiłem im sytuację, że trzeba mi jak najszybciej załatwić powrót do domu. Zabrali się za robotę, zorganizowali najszybszy możliwy powrót. Nie chcieli się publicznie wypowiadać, dlaczego tak się stało. Poszedł tylko krótki komunikat, że mnie nie ma. Później poczułem się w obowiązku, aby poinformować, uciąć spekulacje, ewentualne telefony od mediów. To pokazało powagę sytuacji, a mnie dało trochę więcej spokoju. W ciągu tych dwóch tygodni nie miałem ani jednego telefonu od dziennikarzy. Mogłem zająć się tym, co dla mnie ważne. Gdy tylko pojawiły się radośniejsze informacje, to też szybko się tym podzieliłem.

Sytuacją przejęło się mnóstwo osób.
Szczególnie po tym pierwszym wpisie wsparcie polało się taką lawiną, że nie wiem, ile jeszcze tygodni będę potrzebował, aby to wszystko przeczytać i przekazać żonie. Były słowa wsparcia i zapewnienia o modlitwie. Pojawiły się również propozycje pomocy, na przykład jeżeli tylko bym potrzebował coś przewieźć. Na szczęście nie musiałem z tego korzystać, rodzina bardzo mocno nas wspierała od początku. Choćby w kwestii opieki na dziećmi, pomagają cały czas, bo gdy muszę być w szpitalu, to ktoś ich pilnuje. To taka pomoc "techniczna", ale też psychiczna, bo rzeczywiście mogę poświęcić czas żonie i być przy niej w tej trudnej sytuacji. Inaczej siedziałbym w domu z córkami, bo trzeba się nimi zająć, a to pewnie odbiłoby się na mnie dużo gorzej.

Końcówkę sezonu pan oglądał w telewizji, ponoć nawet z żoną.

Tak. Już zawody w Lahti oglądaliśmy, choć chyba niecałe. Planicę już razem, poza pierwszym konkursem w sobotę, bo byłem w drodze. To co, działo się później, oglądaliśmy już wspólnie.

W ostatnich zawodach sezonu w Planicy w pewnym sensie pan się znalazł. Anze Lanisek, który pod pana nieobecność awansował na trzecie miejsce klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, wszedł na podium z pana tekturową podobizną.
Ten gest chyba wszystkich poruszył, mnie najbardziej, bo jak to oglądaliśmy, to oboje z żoną płakaliśmy. Ja czegoś takiego się nie spodziewałem. Ile on sobie trudu zadał, żeby coś takiego przygotować. Wcześniej prywatnie pisaliśmy do siebie, wiem, jakie miał do tego podejście. Zrobił to, bo uważał, że po tej całej ciężkiej walce ze wszystkimi w sezonie powinienem się na tym podium znaleźć. On też na to zasłużył. Napisałem mu, że mam nadzieję, iż z czasem, gdy sytuacja u mnie się unormuje, to będzie z tego trzeciego miejsca potrafił się w pełni cieszyć. Wydaje mi się, że mogę twierdzić, że ja na podium "generalki" zasłużyłem. Finalnie jednak matematyka jest taka, że mnie tam nie ma, zaważyły na tym kwestie pozasportowe. Oczywiście nikomu nie mam tego za złe, to nie jest niczyja wina. Widocznie teraz nie było mi to dane. Wierzę, że do kolejnych sezonów będę się mógł normalnie przygotować i to podium sobie wywalczę.

Sezon skończył się z minioną niedzielę. Trener kadry Thomas Thurnbichler powiedział, że on już od poniedziałku zaczyna przygotowania do następnego. Pan też ma takie podejście?
Jak już wszystko zaczęło wychodzić na prostą, miałem okazję częściowo przemyśleć sprawy sportowe. Na tę chwilę nie jestem w stanie złożyć deklaracji, poza taką, że mam chęć, zapał do pracy, że chcę kontynuować karierę. Zostaje kwestia możliwości. Wierzę, że się uda, że do tej nowej sytuacji będziemy w stanie się zaadaptować. Czas pokaże, jakich to będzie wymagało ruchów. Jednak wierzę, że normalnie, czy w miarę normalnie, będę mógł wrócić do treningów i przygotowań do kolejnego sezonu.

Rozmawiał pan o tym z trenerem Thurnbichlerem?
Tak, ale bez detali, bo to pewnie wyklaruje się w najbliższych tygodniach.

Kluczowe wydaje się być to, czy będzie pan mógł część przygotowań przeprowadzić w domu.
Tak jak mówię, to kwestia techniczna czy logistyczna. Jestem realistą, dlatego nie chcę składać deklaracji, dopóki wszystko nie jest dopięte. Nie potrafię teraz określić, na ile ta nowa sytuacja będzie ode mnie wymagać tego, żebym był w domu, a na ile pozwoli wyjeżdżać na zgrupowania nawet poza kraj. Nie chcę spekulować, ale sądzę, że mamy i możliwości, i pomoc z różnych stron, że powinno się to udać. Na razie jest teoretycznie po sezonie. Wznowienie treningów też jest indywidualne, wszyscy będziemy ćwiczyć w domach, więc nie będzie odstępstwa specjalnie dla mnie. A jak się zacznie czas bardziej skondensowanego trenowania, skakania, to dojdziemy do tego, jak to rozwiązać, żeby było dobrze. Najważniejsze to tak to zorganizować, by w domu wszystko było w porządku i żebym ze spokojem mógł wyjeżdżać na obozy, a nie mieć z tyłu głowy, że coś złego znów się wydarzy. Wszystko jest na dobrej drodze, ale żeby potwierdzić, potrzebujemy jeszcze czasu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Sport

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na stronakobiet.pl Strona Kobiet