Asia niemalże zawsze nosiła piękne długie włosy. Zdrowe i silne. Błyszczały na nich delikatne, jasne refleksy. Do jej pszczyńskiego salonu trafiłam z polecenia – chyba każda z pań zna to uczucie, kiedy po wyjściu od fryzjera trzeba umyć włosy, bo skromne upięcie przypomina rycerski hełm. Wreszcie jednak i mnie udało się otworzyć drzwi do odpowiedniego salonu. I tak zostałam.
Opowiadam Państwu historię mojej fryzjerki, bo to jedna z najodważniejszych i najsilniejszych kobiet, jakie znam. Kiedy zachorowała, byłam pewna, że sobie z tym poradzi, była dzielna za nas wszystkie, matkę, córkę, przyjaciół, klientki. Mówiła o chorobie wprost, zawstydzała nas swoją siłą, choć zmieniała się na naszych oczach. Z każdą wizytą zastanawiałam się, czy to już dziś? Jak będzie wyglądać? Najpierw zmieniła się w Demi Moore, następnie w Sinéad O’Connor, później widziałam ją w turbanie. Na koniec była barankiem. I choć wszystko notabene kręci się tu wokół włosa, to historia o tym, co najważniejsze – o zdrowiu.
Czesała i goliła wszystkie swoje lalki
Joanna jest trzecim pokoleniem fryzjerów w swojej rodzinie. Wszystko zaczęło się od dziadka, który strzyc nauczył się w wojsku, a później wraz ze swoją córką (mamą Joanny) Emilią Jurowicz strzygł w zakładzie fryzjerskim w Bojszowach, tuż przy ich rodzinnym domu. – Mama potrzebowała mojej pomocy, ona sobie nie wyobrażała, aby moja kariera zawodowa mogła potoczyć się inaczej – mówi Joanna Jurowicz-Parszewska. – W latach 80. bardzo brakowało fryzjerów – dodaje jej mama Emilia Jurowicz mistrzyni fryzjerstwa, nauczyciel.
Emilia Jurowicz pracę w swoim pierwszym salonie rozpoczęła w 1982 roku. Szkoliła się w kraju oraz za granicą i sama została instruktorem w branżowych szkoleniach na terenie Polski. W czasie swojej kariery zawodowej wyszkoliła około 50 uczniów. Jej córka Joanna marzyła o medyku, chciała pomagać innym, ale w głębi duszy wiedziała, że to właśnie mama najbardziej potrzebowała jej pomocy. – Od siódmej klasy szkoły podstawowej zaczęłam więc intensywną pracę w salonie mamy – opowiada Joanna. – Myłam, strzygłam, utrwalałam. Pamiętam trwałe podpinane na parowych klamrach. Brakowało wtedy produktów, układało się włosy na piwo, a zdobycie profesjonalnych nożyczek graniczyło z cudem – wspomina. – Pamiętam też nożyczki, które dziadek przywiózł dla mamy z Niemiec, a potem je ostrzył, zresztą mama strzygła też brzytwą – dodaje.
Kiedy Joanna była mała, czesała i goliła wszystkie swoje lalki, fryzjerstwo miała we krwi, choć jako młoda dziewczyna go nie lubiła. Emilia Jurowicz pracowała wówczas od godz. 5 rano do 22. – Później stwierdziłam, że skoro mamy ciągle nie ma w domu, to ja będę spędzać z nią czas w zakładzie. I tak poznałam ten zawód z zupełnie innej strony. Zaczęły się szklenia, konkursy – opowiada. Joanna była szkolona m.in. przez światowej sławy instruktorów w Niemczech, Francji i Polsce.
ZOBACZ WIĘCEJ NA TEMAT SALONU JOANNY
W 1990 roku rodzice Joanny zamieszkali w Pszczynie, a Emila Jurowicz otworzyła tam swój salon. Rok później kolejny powstał w Tychach. W obydwu miejscach wraz z mamą pracowała Joanna. W tym czasie przeszkoliła z sukcesami medalowymi ok. 40 uczniów. Z biegiem czasu zarówno pani Emila, jak i Joanna, poświęciły się jednak pracy wyłącznie w pszczyński salonie. – Wydawało się być to czymś naturalnym, rodzice się starzeli, prowadzenie jednego salonu w miejscu ich zamieszkania było bardziej praktyczne – mówi Joanna. Skupienie się na jednej lokalizacji pomogło podjąć także decyzję o rozpoczęciu studiów i tym sposobem Joanna skończyła pedagogikę na Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej.
I nagle pojawiła się ona – choroba
– Pojechałam z mężem na urlop i to on wykrył mi guza piersi. Wcześniej sama regularnie badałam sobie piersi, byłam pod kontrolą lekarzy, raz w roku miałam robioną cytologię – opowiada Joanna. Lekarz znał jej historię i wiedział, że jest obciążona genetycznie. – Chorowała babcia ze strony taty, trzy jego siostry, dwie z moich kuzynek i ja – dodaje.
Okazało się, że Joanna jest obciążona mutacją genetyczną BRCA1 – tą samą, co amerykańska aktorka Angelina Jolie. Dzięki współpracy Beskidzkiego Centrum Onkologii w Bielsku-Białej z zespołem wybitnego polskiego onkologa, prof. dr hab. n. med. Jana Lubińskiego, kierownika Zakładu Genetyki i Patomorfologii Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie, w miejsce rekomendowanej w moim przypadku chemii czerwonej podano mi celowaną chemią – cisplatynę o udowodnionej przez zespół profesora skuteczności w przypadku raków genetycznych BRCA1. Następnie była mastektomia całkowita piersi, chemia czerwona, a po roku – profilaktyczne całkowite usunięcie narządów rodnych – wymienia. – Po dwóch latach nastąpiła rekonstrukcja piersi, która trwała przez kolejne trzy lata. Po rekonstrukcji ze względu na to, że wyryto zmiany w drugiej piersi, usunięto mi drugą pierś.
Joanna zachorowała we wrześniu 2013 roku, miesiąc później podano jej pierwszą chemię. Była silna, jak mówi, mogłaby przeżyć życie bez piersi, ale nie bez włosów. – Pani doktor powiedziała, że włosy i tak mi wypadną i że mam je ściąć jak najszybciej, żebym nie przeżywała tego aż tak bardzo. Powiedziałam, że tego nie zrobię, dopóki same nie zaczną wypadać – wspomina Joanna. – Kiedy zdecydowałam, że mama ostrzyże mnie na całkiem krótko, było mi źle. Włosy to atut kobiety, a ja jestem fryzjerką, więc one są moją wizytówką – dodaje.
– To była burza długich i gęstych włosów. Nagle zaczęły wypadać – wspomina Emilia Jurowicz, która w pierwszej fazie choroby córki obcięła je tak, jak u Demi Moore. – Zafarbowałam te krótkie włosy na ciemny kolor i nawet dobrze się w nich czułam. 10 dni po chemii byłam na uroczystości rodzinnej, poczułam, jak włosy łaskoczą mnie o policzek, chciałam założyć je za ucho, ale one zostały mi w ręce. Poczułam wtedy ogromny strach, dwa dni później wypadły mi wszystkie włosy – wspomina Joanna. – Mama musiała wziąć maszynkę i ogolić mnie na łyso, ale powiedziała: Asia, ja tego nie zrobię, i wyszła z salonu. Babci postanowiła pomóc wnuczka, a moja córka Julia. To ona ogoliła moją głowę na łyso. Gdy mama wróciła do salonu, było już po wszystkim.
Szukaj pozytywów
– Kiedyś ktoś mnie zapytał, czego bym chciała raz w życiu spróbować, a ja powiedziałam: obciąć się na łyso – mówi Joanna. Piękna fryzjerka marzyła niegdyś także, by wyglądać jak Demi Moore – i wyglądała. Mama powtarzała jej, że ma kształtną głowę, więc podczas choroby zmieniała się także w Sinéad O’Connor.
Widziałam Joannę również w chustach, ale nigdy nie nosiła peruki. Uznała, że jej organizm znowu musi walczyć, by spełnić kolejne marzenie. Asia ponownie chciała nosić długie włosy i być przykładem, jak można wyglądać po tak ciężkiej chorobie. Nowotwór, na który zachorowała, był bardzo agresywny i nigdy nie bała się o nim mówić. Chciała, żeby kobiety się badały. Chciała zrobić coś jeszcze... dla lekarzy. – Byłam taka szczęśliwa, że lekarze o mnie walczą. To m.in. dla nich, mimo tej ciężkiej sytuacji, chciałam dobrze wyglądać i nie pokazywać, jaka jestem biedna w tej chorobie.
Marzenie Asi się spełniło, dziś znów nosi piękne i długie włosy, ale nigdy nie mówi, że wygrała walkę z rakiem. – Tego się boję – przyznaje. Ma za to nowe marzenie i bardzo młode dzieci. Tymczasem czeka, aż wyjedzie z wnukami na wakacje.
Zdrowie
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!