Żyjemy w trochę zwariowanych czasach, prawda?
Zdecydowanie tak.
Natłok informacji, które docierają do nas każdego dnia może być przytłaczający.
Z psychologicznej perspektywy możemy powiedzieć, że jesteśmy przestymulowani: ilość bodźców, które odbieramy jest dla naszego układu nerwowego, naszej emocjonalności zbyt duża. Dlatego takie potoczne określenia, że ktoś jest przeładowany, że żyjemy w zwariowanych czasach są do tego bardzo adekwatne. Mamy za dużo informacji, bodźców, dystraktorów, stresorów - to są takie pojęcia, których używamy na określanie tego, o czym teraz rozmawiamy.
Bo to jest tak: nasza rodzina, nasi znajomi, telewizja, internet, który moim zdaniem odgrywa ogromną rolę w tym naszym przestymulowaniu. Mnóstwo rzeczy na nas oddziaływuje, żeby nie powiedzieć - atakuje.
Tak, to są media, to jest taka wirtualna rzeczywistość, w której jesteśmy cały czas zalogowani: internet, media społeczno-ściowe, w których szukamy informacji, czasami rozrywki. Siedzimy z telefonem w ręku, przy włączonym telewizorze, radiu - bierzemy udział w swojego rodzaju show informacyjnym. Do tego dochodzą relacje, w których nie do końca dbamy o ich jakość. Wystarczy spojrzeć na ludzi, którzy budują wirtualne znajomości nastawione na ilość, na to ile się ma laików, ilu znajomych na swoich profilach. Dalej - kwestia naszej pracy, przepracowania - mamy za dużo obowiązków, stawiamy sobie bardzo wysoko poprzeczkę. Krótko mówiąc: cała nasz psychologiczna przestrzeń jest przeciążona na bardzo wielu płaszczyznach.
Mam wrażenie, że ludzie się trochę uzależnili do mediów społecznościowych, ta ilość laików, o których Pani wspomniała, decyduje o naszej wartości, a tym samym o naszym dobrym samopoczuciu. Uzależniliśmy się od sieci. Z czego to wynika, jak Pani myśli?
Z nieumiejętności używania. Uzależniamy się od czegoś, czego nie umiemy używać. Nie ma przecież niczego złego w tym, że ktoś ma profil. Ja sama mam profile w mediach społecznościowych, ale nie muszę na nie codziennie zaglądać. Nie sprawdzam obsesyjnie, ile osób mnie obserwuje, ile osób mnie lubi, nie czytam wszystkich komentarzy, bo po prostu robię też inne rzeczy. Dbam o to, aby ta moja przestrzeń była różnorodna, bo różnorodność nas stymuluje, pobudza, daje witalność, energię, motywuje do działania. I tu chodzimy do pojęcia kluczowego - pojęcia równowagi. Chodzi o to, aby bodźców nie było zbyt wiele i podobnie jest z mediami społecznościowymi. Ludzie się od nich uzależniają, bo wygodniej przecież utrzymywać znajomości wirtualne - nie trzeba się wtedy ruszać z domu. W sieci bardzo łatwo jest stworzyć pozory, czyli mówiąc językiem psychologicznym wykreować „ja idealne”. Bo jakie zdjęcia wrzucamy do internetu? Śliczne, na których wyglądamy właśnie idealnie. Są przecież programy pomagające retuszować nasze niedoskonałości tak, żebyśmy wyglądali ładniej, żeby nasza rzeczywistość wyglądała atrakcyjniej. Chwalimy się życiem, które często odbiega od naszej realności.
Ale z czego wynika to nasze chwalenie? Z niedowartościowania?
Człowiek miał zawsze w sobie taką potrzebę. Chodzimy wystrojeni do kościoła, bo coś nam każe, wystroić się i przejść między ludźmi. Przychodzą do nas znajomi, czy rodzina - na gwałt sprzątamy w domu. Moja babcia wystawiała najlepszą zastawę, na co dzień nie można jej było dotknąć - stała w kredensie, do którego nie można było niemal podchodzić, ale jak tylko przychodzili goście, a zwłaszcza sąsiedzi, ta najlepsza zastawa lądowała na stole. Znałam osoby, które kąpały się raz w tygodniu, właśnie prze pójściem na msze.
Też takie znałam!
No właśnie, ale to wszystko wynika z chęci pokazania się. Ten mechanizm autopromocji zawsze gdzieś w ludziach tkwił. Kiedy zamawiano na dworach możnych, czy magnaterii portrecistów, bo płacono artystom za malowanie porterów, to one bardzo często odbiegały od rzeczywistości - trzeba było wyglądać łaniej, młodziej. Kiedy oglądamy stare obrazy, to widzimy postacie, które też zostały w jakim stopniu wyidealizowane. Więc ta potrzeba zawsze w nas była. Z czego ona wynika? Na pewno z tego, że lubimy pielęgnować w sobie taki swój obraz, jaki sprawia, że się innym podobamy. Człowiek jest istotą społeczną, przeglądamy się w oczach innych osób. I im bardziej jesteśmy z zewnątrz sterowni, im bardziej ulegamy sugestiom, wpływom, naciskom zewnętrznym - tym ten mechanizm jest silniejszy. Bardziej liczy się nie to, co myślę o sobie, ale to, co inni myślą o mnie. Teraz, ponieważ mamy media społecznościowe, internet, nowe technologie, które pozwalają nam zrobić szybko zdjęcie i szybko je wstawić w sieci, łatwiej dać upust tym wszystkim swoim potrzebom. Potrzebom, które stają się nadrzędne i zaczynają wpływać na inne obszary naszego życia, a to wszystko sprawia, że łatwo się uzależnić i stracić równowagę. I tu wracamy do kwestii używania, o której już mówiłam. Jeśli będziemy czegoś mądrze używać - zdjęcie wrzucone do sieci trochę podretuszujemy - to nie dzieje się jeszcze nic złego, ale jeśli siedzimy całymi dniami w mediach społecznościowych, a krytyka tego, co robimy nas druzgocze, to jest z nami źle.
Znam osoby, które nawet do toalety chodzą z telefonem komórkowym, mają jakąś podświadomą potrzebę bycia ciągle online, cały czas w centrum tego, co się dzieje.
Tak, ale tak naprawdę ten mechanizm jest bardzo złożony. Wydaje się prosty, ale taki nie jest. Składa się na niego także potrzeba bycia w ciągłym kontakcie, bardzo silna potrzeba kontroli, takie „nic bez mnie” - musimy wiedzieć, co się dzieje u naszych znajomych, rodziny, przyjaciół na naszym profilu. Mamy więc potrzebę nie tylko autopromocji, ale właśnie potrzebę kontroli, takiego sprawstwa - chcemy mieć wpływ na swoje otocznie. Oczywiście to bardzo iluzoryczne, bo to żaden wpływ. Ale wydaje nam się, że nad wszystkim panujemy. Tak naprawdę to uzależnienie od telefonu ma zresztą dłuższą historię - kiedy pojawiły się telefony komórkowe, ludzie bardzo aktywni zawodowo szybko się od nich uzależniali, bo telefony dawały im poczucie, że są cały czas na bieżąco z pracą. Nie umieli się wyłączyć. Tymczasem mamy ogromną potrzebę wyłącznie się, poznania swojej uwagi - uważność jest kluczowa dla naszego dobrostanu. Równowaga, jej przywracanie wymaga umiejętności wyłączenia się, abstynencji, odpoczynku. Po to, aby wracając do naszych aktywności robić to mniej intensywnie, mniej kompulsywnie. Jeśli nie umiemy się wyłączyć, w rozumieniu takiej uważności, to sygnał bardzo poważnego problemu.
To chyba sporo z nas ma poważny problem, bo nawet wyjeżdżając na urlop nie rozstajemy się z telefonem komórkowym, a zanim siądziemy do śniadania idziemy do kiosku i kupujemy gazety, żeby wiedzieć, co się dzieje.
I to jest uzależnienie, uzależnienie do takiego bycia na bieżąco w takiej przestrzeni społecznej. Mamy radio, telewizję, gazety, telefon - nasłuchujemy, a to wszystko bierze się właśnie z nieumiejętności wyłączenia się. Nieumiejętności skupienia się na pięknym krajobrazie, pysznym jedzeniu, na tym, co tu i teraz. Mówimy: „Zatrzymaj się. Popatrz jak pięknie, poczuj zapachy, popatrz na kolory, które cię otaczają. Poczuj, jak oddychasz, poczuj wiatr, poczuj, że żyjesz. Zostaw za sobą ten pędzący świat. Spróbuje nie zwracać uwagi na inne bodźce, ale skup się na takiej małej przestrzeni sienie i swoim kontakcie ze światem, naturą.” To niesłychanie ważne.
Tylko jak się tego nauczyć?
Warto zacząć od prostych ćwiczeń. Zanim przejdziemy do medytowania, możemy ćwiczyć w bardzo przyjemny, relaksujący sposób umiejętność koncentrowania się na prostych czynnościach. Dlatego tak bardzo popularne są kolorowanki dla dorosłych, bo kolorowanie, to prosta czynność, która nas angażuje, wycisza, uspokaja. Już bardzo dawno odkryto, że w prostych, powtarzalnych ruchach, czy czynnościach, na przykład w kaligrafowaniu, jest szansa dla naszej psychiki na wyciszenie natrętnych myśli, lęków, niepokojów. Możemy do nich wrócić, ale oprócz malowania, kaligrafowania, jest chociażby sprzątanie - koncentrowanie się na porządkowaniu przestrzeni, którą mamy pod ręką też może nas uspokajać. Dalej - sprawienia sobie drobnych przyjemności, kontemplowanie tych przyjemności - zrób sobie pyszny obiad, pyszną kolację, wyłącz telewizor, odłóż telefon i jedz zastanawiając się nad smakami. Próbuj odgadnąć, jakie to są smaki, jakie ich kombinacje, odpowiedz sobie na pytanie, jakie emocje towarzyszą tej sytuacji. Chodzi o degustowanie chwili - to może być kąpiel, muzyka, nie za głośna, czyli takie zatrzymanie się w przestrzeni, jakbyśmy wcisnęli pauzę, skoncentrowali się na innych bodźcach, na sensoryce, która jest związana z jednym kanałem komunikacji. I wczuwanie się w to, co czujemy - wtedy nasz umysł się uspokaja, wycisza. Dla osób, które nie są zaawansowane w tej technice, bardzo ważne jest to, żeby starały się skoncentrować właśnie na tym, co czują. Bo jeśli nie będziemy się na tym koncentrować, to wrócą nasze natrętne myśli: podczas masażu będziemy się zastanawiać nad tym, co napisać w mailu do klienta, a jedząc kolację będziemy myśleć o tym, co jutro mamy zrobić. Musimy pomóc naszemu umysłowi oderwać się od tego, co przyciąga jak magnez nasze myśli i strumień uważności skierować na inny obszar.
A można na przykład zrobić sobie dzień bez telefonu, albo bez Facebooka? To dobre ćwiczenie?
Tak, to ćwiczenia, ale zarazem diagnoza. Zawsze mówię osobom, które czują niepokój, albo dostają komunikat z zewnątrz, że mogą być od czegoś uzależnione, żeby zrobiły proste ćwiczenie: zafundowały sobie chwilę abstynencji od tego czegoś nawet na parę dni. Czasami zawodowo nie możemy sobie pozwolić na taką kilkudniową abstynencję, więc może to być dzień, ale spróbujmy przez 24 godziny nie używać czegoś i uważnie obserwować, co czujemy. Im silniej czujemy niepokój, podenerwowanie, jakiś dyskomfort tym większe prawdopodobieństwo, że jesteśmy uzależnieni. Bo bardzo ważnym kryterium uzależnienia jest to, jak sobie radzimy z odstawieniem. I właśnie im większy rozdrażnienie, ciągłe myślenie o tym czymś, co odstawiliśmy - tym większy mamy problem. Jeżeli jednak udaje nam się skoncentrować na czymś innym, fajnie spędzić dzień, cieszyć się nim i tylko kilka razy pomyśleć, co dzieje się na naszym profilu - jest dobrze. Ważne jest, żeby raz na jakiś zrobić sobie taką abstynencję, żeby przywracać równowagę, być spokojnym, że naszym życiem nic nie zawładnęło. Uzależnienie, to bardzo smutna choroba, choroba związana z utratą wolności. Bo przecież coś zaczyna być ważniejsze od innych spraw, przejmuje nad nami kontrolę, a człowiek ceni sobie wolność. Można w ten sposób motywować się do ćwiczeń i do zachowania równowagi.
Nie ma Pani wrażenia, że na ten nasz niepokój, podenerwowanie, agresje ma wpływ sytuacja polityczno-społeczna w kraju?
Oczywiście, że tak. Mamy przepuszczalne granice. Nikt z nas, nawet osoby bardzo introwertyczne, pochłonięte czymś niesłychanie dla siebie ważnym, nie są zupełnie odporne na to, co dzieje się na zewnątrz. Przepuszczalność granic z jednej strony jest dobra, bo mamy kontakt ze światem, ale im bardziej świat jest inwazyjny, a my mamy mniej mechanizmów obronnych, które pomagają zachować nam równowagę w relacji ze światem, tym większe ryzyko, że to co się dzieje będzie na nas wpływać negatywnie. Ta przepuszczalność granic sprawia, że kiedy jesteśmy w pięknym miejscu, wyciszamy się, dostrajamy się do rzeczywistości, ale jeśli nasze otoczenie jest pełne agresywnej komunikacji, agresywnych bodźców, napięcia, poczucia zagrożenia, to będzie na nas wpływało. Dlatego tak ważne, żebyśmy umieli wyjść z tego kontekstu - to o czym rozmawiamy - wyjechać z miasta, wyłączyć tę całą elektronikę, odłączyć się od tego wszystkiego, co dzieje się społecznie, pójść na spacer do lasu i zastanowić się nad kolorami, widokami, być tu i teraz. Jeżeli nie będziemy robić takich prostych rzeczy, to mogą być grzyby, ryby, kolorowanki, to, mówię całkiem poważnie, oszalejemy. Bo przeciążony układ nerwowy popada w różne choroby, destrukcje, reagujemy objawami, które spełniają kryteria diagnostyczne: mamy nerwicę, mamy zaburzenia lękowe, mamy zaburzenia nastroju. Bardzo częstą reakcją na takie przeładowanie, przebodźcowanie przez tę rzeczywistość, która jest bardzo agresywna, a taka jest, bywa właśnie nasz odbiegający od normy sposób zachowania i odczuwania. Na świecie panuje konfliktowa atmosfera, żyjemy w społecznej atmosferze konfliktu i w takim silnym przekazie, że coś nam grozi. Grożą nam terroryści, grożą nam uchodźcy - każdy polityk mówi o czymś, co nam grozi: kryzys, inflacja, bezrobocie. I nic dziwnego, że słysząc to kilka razy dziennie zaczynamy się bać. Możemy mieć inne poglądy polityczne, możemy nie zgadzać się ze stwierdzeniem, że coś stanowi dla nas bezpośrednie zagrożenie, natomiast sam ten przekaz na nas działa. Dlatego żyjemy w poczuciu zagrożenia, lęku.
Straszny ten świat!
Świat jest piękny, tylko człowiek go zaśmieca. My go zaśmiecamy dużą ilością informacji, agresyjnymi komunikatami - stwarzamy przestrzenie, które są przeładowane śmieciowymi newsami, nikomu niepotrzebnymi, zwłaszcza w sferze polityki. Ze światem jest wszystko w porządku, to my mamy wyzwania i pewne cechy, człowiecze cechy, nad którymi warto żebyśmy pracowali.
Tak, bo nawet jeśli odpoczywamy, to nie koniecznie tak, jak Pani o tym mówi. Moja koleżanka, podróżniczka, śmieje się, że Polacy, ale chyba nie tylko, uwielbiają spędzać wakacje w gettach turystycznych - człowiek przy człowieku, leżak przy leżaku.
Tak, bo nam się odpoczynek kojarzy z klubem, z dyskoteką, z kurortem, właśnie z ręcznikiem przy ręczniku na plaży. Także dlatego psychologia tak dużo mówi o konieczności powrotu do natury, o tej umiejętności wyłączania się. Musimy pamiętać, że odpoczynek ma przywracać naszą równowagę, to jest jego funkcja, ma nas energetycznie stymulować, ale i wyciszać. Jeżeli u większości z nas równowaga jest zaburzona, to naturalnym jest wybór wypoczynku ubogiego w bodźce, szczególnie społeczne, związane z nowoczesnością, techniką. Chodzi o to, aby mieć przestrzeń do pobycia ze sobą, z samym sobą. To nie jest nuda, to umiejętność zatrzymania się i wyciszenia.
A jak Pani wypoczywa?
Ja się przenoszę, kiedy tylko mogę, w miejsca gdzie jest mało ludzi, gdzie nic mi nie gra, gdzie nie mam zasięgu. Nie biorę ze sobą telefonu, nie biorę komputera. Mam swoje konie, to od lat mój sposób na odpoczynek. Staram się wsiąść na konia i jechać w las, nie trenuję na hali, gdzie są inni zawodnicy - jest tylko mój koń, ja i łąka. Biorę swojego psa na spacer. Obracam się w takim społecznie symulowanym środowisku - prowadzę szkolenia, wykłady. Ostatnio policzyłam, że mam w tygodniu trzy, cztery szkolenia, jestem w relacji z kilkoma tysiącami osób, bo mam szkolenia dla trzystu, czterystu osób i mam takich szkoleń trzy w ciągu tygodnia. Na wykładach też mam pełną aulę.
Czyli ma Pani dość ludzi!
Nie, ja ludzi lubię. Podjęłam taką decyzję, taką drogę wybrałam pracy zawodowej. To też ważne, żeby podejmować decyzję w zgodzie ze sobą i znaleźć równowagę. Bo to, że lubimy słodycze, czy wino, nie znaczy, że mamy je jeść, czy pić codziennie w bardzo dużych ilościach. Lubię ludzi, moja praca jest związana z ludźmi, moja równowaga wiąże się z kontaktem z ludźmi, gdybym miała pracę polegającą na siedzeniu przed komputerem nie byłabym w równowadze. Nie byłabym w kontakcie ze swoimi potrzebami społecznymi. Można się jednak przestymulować także w obszarze, który jest dla nas dobry, jest zgodny z naszą osobowością, temperamentem. Więc po takim tygodniu, wsiadam w samochód, pakuję swoje psy, mojego kota, mojego synka i jedziemy 40 kilometrów za Warszawę, gdzie są nasze konie, łąki, nasze gospodarstwo. Bawię się ze swoim psem, ze swoim synkiem, co jest doskonałym relaksem. Zawsze mówię rodzicom, żeby bawili się ze swoimi dziećmi, bo zabawa z małym dzieckiem jest doskonałą techniką relaksacyjną. Potem wracam i mogę dalej jeździć po Polsce.
Właśnie, wydaje mi się, że takim sposobem na odreagowanie mogą być pasje, prawda?
Ależ oczywiście, że tak! Tylko trzeba szukać pasji nie tożsamych z naszym życiem zawodowym. Jeśli ktoś jest taksówkarzem, a jego pasją jest jazda na motocyklu, to ok, tylko w tej równowadze, o której rozmawiamy warunkiem koniecznym jest dobry kontakt ze sobą. Musimy mieć dobry kontakt ze sobą i umieć się ze sobą dogadać. Jeśli jeżdżę samochodem, a w weekend wsiadam na motocyklem to nie mam chwili zatrzymania, więc może lepiej pojechać tym motocyklem na ryby, czy grzyby. Trzeba monitorować stan swojej energii i zastanowić się, czy rzeczy, które lubię nie zaczynają mi jej zabierać. To trochę podobne do pracy sportowca, czy amatorów sportu - czasami można się przetrenować. Więc ta uważność na siebie, na swoje ciało jest bardzo ważna, czasami trzeba się zastanowić - jak na określoną sytuację reaguje nasze ciało, czy mnie coś nie boli, jak czuję się psychicznie. Ta uważność psychofizyczna, kontakt ze swoim ciałem pomaga nam w utrzymaniu równowagi i robieniu rzeczy, które są takie nasze w odpowiednich proporcjach. Jeśli tracimy proporcje, możemy wpaść w uzależnienie, bo od wszystkiego można się uzależnić, także od bardzo fajnych rzeczy.
Czyli najważniejsze, to nauczyć się ze sobą rozmawiać?
Tak, pielęgnować kontakt ze sobą, w czym przeszkadzają nam te bodźce zewnętrzne, o których mówiłyśmy. To takie proste ćwiczenia: trzeba zadać kilka razy dziennie pytanie, jak się czuję fizycznie, jak się czuję psychicznie, jakie mam w sobie emocje. Trzeba je nazwać, określić ich natężenie od 0 do 10. 10 - to emocje bardzo silne. Trzeba się zastanowić, jak się z tymi emocjami czujemy, czy lepiej byśmy się czuli, gdyby były mniejsze. Musimy pamiętać, że ta równowaga jest związana z emocjami trudnymi, poczuciem stresu, lęku, ale też z pozytywnymi. Zbyt wysoki poziom podekscytowania może być już hipomanią, stanem kompulsywnego działania - a to nie jest równowaga. Więc musimy monitorować swój stan psychofizyczny i, tak, rozmawiać z samym sobą.