Nauczyciele uciekają ze szkół. Zmiana zawodu smutną koniecznością? Poruszające historie nauczycielek, które zdecydowały się odejść z pracy

Magdalena Konczal
Nauczyciele zaczęli wcielać w życie rady, które podczas strajku w 2019 roku tak chętnie im proponowano – po prostu zmieniają pracę. A dlaczego? Powodów jest całe mnóstwo.
Nauczyciele zaczęli wcielać w życie rady, które podczas strajku w 2019 roku tak chętnie im proponowano – po prostu zmieniają pracę. A dlaczego? Powodów jest całe mnóstwo. reshot/ unfailing
Nauczyciele odchodzą z zawodu. Jeszcze w maju 2019 roku mówiono o nich „nieroby i leniuchy”. Zarzucano, że zamiast walki o większe pensje powinni zająć się misją kształtowania nowych pokoleń. Pisano wówczas: „Nie pasuje wam praca jako nauczyciel? To ją zmieńcie!”. No więc zmienili. I wcale nie żałują tego kroku.

Już od dobrych paru miesięcy (jeśli nie dłużej) media rozpisują się na temat braku nauczycieli w szkołach. Z ciekawości odwiedzamy Mazowiecki Bank Ofert Pracy dla Nauczycieli – jest ich obecnie 897. O problemie z zatrudnieniem w tym zawodzie pisano także w raporcie NIK o organizacji pracy nauczyciela w szkołach publicznych, który został opublikowany na początku września 2021 roku.

Wynika z niego, że aż 46% dyrektorów miało problemy z zatrudnieniem pracowników oświaty. Najbardziej brakowało nauczycieli:

  • fizyki (33%),
  • matematyki (32%),
  • chemii (24%),
  • języka angielskiego (20%),
  • informatyki (18%).

Swoje obawy, związane z brakami kadrowymi w wystąpieniu skierowanym do ministra edukacji wyraził także rzecznik praw obywatelskich, Marcin Wiącek.

Nauczyciele zaczęli wcielać w życie rady, które podczas strajku w 2019 roku tak chętnie im proponowano – po prostu zmienili pracę. A dlaczego? Powodów jest całe mnóstwo. Porozmawialiśmy z byłymi nauczycielkami: Justyną i Anną, a także Agnieszką* – niedoszłą nauczycielką. Usłyszeliśmy historie o zepsutym środowisku, śmiesznie niskich pensjach i pasji do nauczania, którą zniszczył system.

„Kiedy dyrektor coś każe, ty nie masz prawa odmówić”

Justyna pracowała przez osiem lat w podwrocławskiej szkole podstawowej – najpierw jako wychowawczyni w świetlicy, później jako nauczycielka angielskiego. Godzi się, by opowiedzieć nam swoją historię, chociaż już na samym wstępie zaznacza, że z trudem przychodzi jej przypominanie sobie doświadczeń z tamtego okresu.

– Edukacja od początku była mi bliska. Zawsze lubiłam pracować z młodzieżą. Zanim zaczęłam pracę w publicznej placówce w Polsce, byłam współzałożycielką polonijnej szkoły w Irlandii – opowiada była nauczycielka.

Marzenia Justyny o pracy z dziećmi i młodzieżą szybko zderzyły się ze ścianą.

– Jak zaczynałam pracę, byłam pełna ideałów. Myślałam, że pójdę do szkoły i będę uczyć młodych ludzi niezależnie od statusu majątkowego ich rodziców, a skończyło się na tym, że byłam zawalona papierami i dodatkowymi zajęciami, a przede wszystkim towarzyszyło mi wielkie poczucie niesprawiedliwości. W rzeczywistości było tak, że uczenie znajdowało się na trzecim planie – wyznaje.

„Papierologia” i obowiązki niezwiązane z nauczaniem to jedno. Bezpośrednią przyczyną, z powodu której Justyna zrezygnowała z pracy, było coś zupełnie innego.

– Miałam notorycznie zatruwane życie – opowiada. – Kiedy dyrektorka kazała coś zrobić, to nauczyciel nie miał prawa odmówić. Kumulacja nadeszła w ciągu pandemii. Byłam wówczas wychowawczynią siódmej klasy. Już od dłuższego czasu myślałam, żeby zmienić pracę, bo czułam, że mam dość. Nie chciałam zostawiać moich uczniów, więc pomyślałam, że dotrwam jeszcze do momentu, aż skończą ósmą klasę i wyjdą ze szkoły.

Tak się jednak nie stało. Justyna nie wytrzymała i zrezygnowała szybciej. Czarę goryczy przelała sytuacja, która wydarzyła się w pandemii.

– Miałam wtedy pełen etat. Wszystkie wiadomości były przekazywane przez Librusa, a więc elektroniczny dziennik. Nie było żadnych Zoomów czy Teamsów. Nagle dostałam informację, że od przyszłego tygodnia mam przejąć lekcje za nauczycielkę, która była na zwolnieniu. Dbałam o to, by uczniowie mieli jak najlepszy dostęp do informacji, moje zajęcia nie polegały jedynie na wysyłaniu prośby o wykonanie jakiegoś zadania. Dodatkowe klasy to dodatkowa papierkowa robota, tak naprawdę to ponad siedemdziesięcioro nowych dzieci i rodziców, więc dochodziło także mnóstwo pytań, wątpliwości itd. Ale Pani dyrektor każe, więc ja nie mogę odmówić – opowiada nasza rozmówczyni.

Przytyki, krzyk, wzywanie na dywanik

Justyna nigdy nie zobaczyła wypłaty za zastępcze lekcje, które przeprowadziła. Sprawa została zgłoszona do Państwowej Inspekcji Pracy – kolejnym etapem byłby Sąd Pracy, ale była nauczycielka postanowiła, że szkoda jest jej na to nerwów i zdrowia, ostatecznie odpuściła. Przed incydentem, który zaważył o rezygnacji, było krzyczenie, wzywanie na dywanik, przytyki osobiste, słowa, które nigdy nie powinny paść z ust dyrektora w stronę nauczyciela („Ja nie wiem, jak ty mogłaś sobie poradzić”, „Przecież jesteś taka słaba”).

Nauczycielka opowiada, że nie była w stanie pracować: trzęsła się, towarzyszyły jej wybuchy płaczu i złości. Zdecydowała się na wizytę u psychiatry.

– Po mojej opowieści od lekarki usłyszałam: „Pani Justyno, mam dwie wiadomości. Po pierwsze Pani tam nie wróci, a po drugie od jutra proszę brać te leki”. Byłam w szoku, bo miałam wrażenie, że muszę pracować przynajmniej do końca czerwca. Dostałam zwolnienie do lipca, w międzyczasie zaniosłam wypowiedzenie – opowiada.

Dziś Justyna jest szczęśliwą nauczycielką – choć woli określenie edukatorka – która przekazuje wiedzę na własnych zasadach. Ma swoją firmę, gdzie uczy języka angielskiego, a także polskiego jako obcego. Lata przepracowane w szkole to dla niej zdecydowanie zamknięty rozdział w życiu, do którego woli nie wracać.

„Gdyby ktoś zapłacił mi tyle, ile zarabiam teraz, wróciłabym do uczenia”

Anna była nauczycielką języka angielskiego w szkole średniej. Dziś pracuje w firmie, która zajmuje się sprzedażą maszyn do produkcji tektury i opakowań. Gdy pytamy, co skłoniło ją do pracy w szkole i czy, żałuje, że zdecydowała się zmienić branżę, odpowiada bez wahania:

Zawsze chciałam być nauczycielką i dla mnie nie istniała żadna inna praca. To był mój wymarzony zawód, któremu poświęcałam każdą chwilę. Praca z młodzieżą nie była dla mnie uciążliwa w żaden sposób, uczniowie mnie lubili. Gdyby ktoś mi zapłacił tyle, ile zarabiam teraz i powiedział, że mogę wrócić do uczenia dzieci, to wróciłabym od razu. Sam kontakt z młodymi ludźmi dawał mi dużo satysfakcji, ale nie chciałabym znów doświadczać systemu, który obecnie panuje w szkołach – opowiada była nauczycielka.

Trwa głosowanie...

Czy nauczyciele powinni więcej zarabiać?

Dopytujemy o to, ile zarabiała na początku swojej kariery i w momencie, gdy zrezygnowała z uczenia. – Nie pamiętam dokładnie, ile to było, nie mogę sobie też przypomnieć, jak dużo godzin pracowałam. Kojarzy mi się, że jako nauczyciel stażysta dostawałam coś ponad tysiąc złotych, pracowałam wówczas w dwóch szkołach, to był 2005 rok. Kiedy odchodziłam, już jako nauczyciel mianowany, myślę że zarabiałam 2500 zł na rękę. Do tego dochodziły wczasy pod gruszą i dodatek na Święta Bożego Narodzenia, o żadnym awansie finansowym nie było mowy – odpowiada.[/cyt]

Problemem okazał się jednak nie tylko system czy bardzo słaba pensja, ale także relacje między pracownikami a dyrektorstwem.

– Przez dwanaście lat pracowałam w różnych szkołach, jednak najdłużej uczyłam w moim macierzystym liceum, do którego sama wcześniej uczęszczałam. Problemy zaczęły się, gdy zmieniła się dyrekcja. Zabrano mi część godzin lekcyjnych. Był też nauczyciel, który nie przykładał się do swoich zajęć, ale z uwagi na to, że wcześniej otrzymał status nauczyciela dyplomowanego, miał pewność, że nie straci posady. Ja tej pewności nie miałam, musiałam więc wielokrotnie przejmować klasy po tej osobie, nadrabiać materiał, wyrównywać braki uczniów, a jednocześnie nie miałam z tego powodu żadnych benefitów – tłumaczy była anglistka.

Nieprzyjazna atmosfera, niskie zarobki, ciągły stres

Anna opowiada mi o ciągłym stresie, który towarzyszył jej podczas pracy w szkole. Brak umowy na czas nieokreślony, nieprzyjazna atmosfera, podziały, a do tego niskie zarobki sprawiły, że zdecydowała się zrezygnować z zawodu nauczyciela.

– Nowa dyrekcja próbowała prowadzić bardzo dyktatorski sposób nauczania, co mi nie odpowiadało. Zawsze działałam z uczniami, ale w pewnym momencie zaczął mi być narzucany tryb: dzieci mogą sobie chcieć, ale pani musi robić tak, jak mi się podoba. W ten sposób i ja, i uczniowie traciliśmy motywację do pracy i nauki – opowiada była nauczycielka.

Szybko okazało się, że angliście wcale nie jest trudno zmienić branżę. Obecnie Anna zajmuje się tłumaczeniami, pracuje z domu i – jak sama zaznacza – zarabia dwa razy więcej niż w szkole. Od czasu do czasu ze łzami w oczach przegląda album, który uczniowie podarowali jej podczas ostatniego dnia.

W czasie naszej rozmowy Anna kilkukrotnie zaznacza, że w głębi serca wciąż kocha pracę z młodzieżą, ale do papierologii, zebrań, wielogodzinnych rad, stresu, nieustannych konfliktów i niskich pensji wracać nie zamierza.

***

Gorzkie podsumowanie

Sama jestem osobą, która skończyła specjalizację nauczycielską. Po wysłuchaniu opowieści naszych rozmówczyń w głowie mam tylko jedno wspomnienie. Jest 2019 rok, a Strajk Nauczycieli to wówczas bardzo nośny temat. Siedzimy na zajęciach z metodyki, do sali wchodzi dziennikarz. „Planujesz zostać nauczycielem? Widzisz siebie w tym zawodzie?” – padały pytania.

„Po praktykach bardzo mi się spodobała praca z uczniami, ale nie chcę pracować za takie pieniądze”, „Zostanie nauczycielem to dla mnie ostateczność”, „Wiem, że jestem w stanie znaleźć sobie lepiej płatną pracę”, mówili moi koledzy i koleżanki.

Właśnie to wspomnienie sprawia, że postanowiłam porozmawiać także z osobą, która chciała pracować w oświacie, ale ostatecznie się na to nie zdecydowała.

– Poszłam na studiach z myślą, że zostanę nauczycielką – mówi Agnieszka, dziś szczęśliwa i spełniona dziennikarka. – Podczas Strajku Nauczycieli miałam szansę na własne oczy zobaczyć, z czym mierzą się osoby pracujące w tym zawodzie: głodowe stawki i społeczeństwo, które uważa je za nierobów to dopiero początek. Nie zdecydowałam się, by uczyć. W mojej pierwszej pracy biurowo-redakcyjnej zarabiałam 2500 zł na rękę. Mało? W szkole dostałabym jeszcze mniej. Obecnie, po ponad roku pracy, dostaję 4000 zł na rękę.

A dla osób, które planują zostać nauczycielami, ma ważne przesłanie:

– To piękny zawód i przykro mi jest to mówić, ale radziłabym tym osobom, by poszukały innej pracy. Można udzielać korepetycji lub uczyć w prywatnych szkołach. Przepełnione klasy, pretensje rodziców i niskie pensje – właśnie tak wygląda rzeczywistość szkolna. Myślę, że kiedy wreszcie społeczeństwo zobaczy, że nie ma komu uczyć ich dzieci, ludzie zrozumieją, jak ważna jest edukacja – podsumowuje.

*Niektóre imiona na prośbę naszych rozmówczyń zostały zmienione.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Edukacja

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze 3

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

N
Nina
Jak tak dalej bedzie bedziecie mieli dzieci idiotow bo nie bedzie mial kto ich uczyć a po podwyzkach jakich nie dostalismy dojdzie do tego jeszcze kolejnybstrajk w szkołach i to w matury. Uczcie sobie sami.
k
kolumb
22 października 2021, 15:14, Gość:

przy czarnku to nie trudne. łatwiej sie steruje ludzmi bez wykształcenia. co widac kto na nich głosuje

członkowie po to ludzie z wykształceniem podstawowym zawodowym etc

G
Gość
przy czarnku to nie trudne. łatwiej sie steruje ludzmi bez wykształcenia. co widac kto na nich głosuje
Wróć na stronakobiet.pl Strona Kobiet