Zanim pierwsze „automaty” trafiły do polskich mieszkań, życie pań domu (bo przecież zwykle pranie było wtedy ich domeną) nie wyglądało rozkosznie. Tak w listopadzie 1971 roku opisywał to na łamach „Magazynu Gazety Robotniczej” Andrzej Górny:
"Ze wszystkich zajęć domowych »wielkie pranie« jest chyba pracą najbardziej męczącą. Zgodnie z tradycją kierująca domem Polka przeznacza na pranie jeden dzień w miesiącu. Jeśli jest to Polka pracująca – wybiera dzień wolny od pracy zawodowej, przeznaczony na wypoczynek. I kiedy w tym dniu wykona szereg rytualnych czynności ze stosem brudnej bielizny – namoczy, wypierze, wygotuje, wypłucze, wykręci – po powrocie ze strychu dosłownie wali się z nóg ze zmęczenia. Małe, doraźne przepierki zmniejszają ilość bielizny czekającej na wielkie pranie, ale – jak uczy życie – nie likwidują go całkowicie”.
Pora skończyć ze zmorą wielkiego prania
Jak dodawał autor, pora skończyć ze zmorą wielkiego prania, a dzień wolny przeznaczyć na wypoczynek. Rozwiązania tego dokuczliwego problemu proponował dwa: usługowy punkt pralniczy albo automatyczną pralkę w domu. Sęk w tym, że ten pierwszy wcale nie był w owych czasach powszechny, a pralka-samosia (jak ją wtedy nazywano) była równie pożądana jak możliwość wyjazdu na Zachód.
Ale rozwiązanie problemu właśnie rodziło się na wrocławskim Zakrzowie – w Zakładach Metalowych „Polar” (to ich oficjalna nazwa) – od połowy listopada rozpoczął się tam montaż nowoczesnych pralek PS 663 Bio. Ten cud ówczesnej, socjalistycznej techniki powstawał na licencji jugosłowiańskiej firmy Gorenje. Początkowo pralka była produkowała w oparciu o pochodzące stamtąd części, w tym kluczowe dla niej programatory. Później, z upływem lat w coraz większym stopniu podzespoły miały być produkowane w Polsce.
Ale w listopadzie 1971 roku to była jeszcze śpiewka przyszłości. Na razie wszystkie media rozpływały się nad doskonałością nowego sprzętu. Tak pisała „Trybuna Ludu”, posiłkując się depeszą Polskiej Agencji Prasowej:
„26 bm. na kilka miesięcy wcześniej niż przewidywały plany z zakładów metalowych »Polar« wysłano do sklepów „Eldomu” pierwszą partię 300 automatycznych polskich pralek bębnowych. Do końca grudnia br. sklepy otrzymają ogółem 2000 tych nowoczesnych urządzeń gospodarstwa domowego wykonywanych w ścisłej kooperacji przemysłowej z jugosłowiańską fabryka „Gorenje”.
Praktycznie wszystkie czynności prania wykonuje automat (w 12 programach), który dozuje i podgrzewa wodę, doprowadza do niej proszek, pierze bieliznę, pięciokrotnie ją przepłukuje, a następnie odwirowuje (bielizna zachowuje potem ledwie 40 procent wilgotności i nadaje się do prasowania)”.
Już w kolejnym roku, czyli w 1972, miało powstać 20 tysięcy, a docelowo (po zbudowaniu nowych hal fabrycznych) – nawet 200 tysięcy.
Automatyka pilnuje wszystkiego
Pierwszymi wrocławianami dumnymi z tego cudu techniki byli pracownicy Polaru, m.in. pan Ludwik Trojan. Co prawda, jak podkreśla, pracował w dziale chłodziarek a nie pralek, ale i tak czuł radość z przełomowego kroku swojej firmy.
– Delegacje dyrekcji wyjeżdżały do dawnej Jugosławii. Potem na spotkaniach z nami, załogą tłumaczyli, że będziemy produkować pralki automatyczne, że to takie urządzenie, które pozwala robić pranie, a w tym czasie iść sobie z rodziną na spacer czy na zakupy. A jak się już wróci, nie trzeba się obawiać niczego, bo automatyka pilnuje wszystkiego – opowiada z uśmiechem.
Pan Ludwik dodaje, że od czasu do czasu pracownicy mogli „zdobyć” taką automatyczną pralkę łatwiej. On sam jednak, jak podkreśla, kilka lat później kupił ją normalnie w sklepie – bez jakichkolwiek znajomości. – Często jak się komuś coś zepsuło (np. termostat, któremu początkowo zdarzały się awarie), koledzy z działu pralek pomagali to naprawiać. Ale każdy, kto kupił taką pralkę, był bardzo szczęśliwy – zaznacza emerytowany pracownik Polaru.
Kolejkowa droga przez mękę
Zanim jednak udało się taki stan „pralkowej szczęśliwości” osiągnąć, wypadało dać z siebie wszystko – dosłownie. Nie dość bowiem, że trzeba było uzbierać 10,5 tysiąca złotych (dużo, jak na tamte czasy), to jeszcze chętnych czekała prawdziwa droga przez kolejkową mękę.
– Nic dziwnego, bo to wtedy była niezwykle pożądana rzecz! Prawie dobę stałem po nią w gigantycznej kolejce do sklepu przy ówczesnym placu PKWN, a dzisiaj placu Legionów – opowiada Zdzisław Czekierda. – Kiedy dobrnąłem do kontuaru, dostałem kwitek do zapłaty, pobiegłem z nim PKO na rogu Pereca i Grabiszyńskiej, wpłaciłem pieniądze i popędziłem z powrotem do sklepu. Dopiero mogłem ją odebrać. To było w poniedziałek – pamiętam jak dziś – relacjonuje rozbawiony wspomnieniami.
Jak dodaje, kiedy kilka tygodni później przyjechali z wizytą jego rodzice. Mama usiadła w łazience i długo patrzyła na pralkę, twierdząc, że jej działanie jest o niebo ciekawsze niż programy telewizyjne. – „Raz kręci się raz w prawo, raz w lewo, raz wolniej, raz szybciej” - mówiła. Wspominam to wszystko z wielkim rozrzewnieniem – śmieje się wrocławianin.
Po 10 latach jego rodzina oddała swój domowy cud techniki na przegląd do Polaru. Tamtejsi eksperci powymieniali wyeksploatowane części i pralka dzielnie służyła jeszcze ponad 10 kolejnych lat.
Zresztą, wszyscy, którzy byli szczęśliwymi użytkownikami PS 663 Bio podkreślają jej długowieczność i wytrzymałość. Nade wszystko jednak ceniono walory użytkowe. Wspominając o starcie produkcji pierwszej polskiej pralki automatycznej, dziennikarz „Wieczoru Wrocławia” podkreślał:
„Najważniejszą jej zaletą jest jednak to, że zaoszczędza naszym paniom sporo czasu i wysiłku. Po wykonaniu kilku prostych czynności i naciśnięciu guzika można spokojnie czytać książkę lub oglądać telewizję. Oczywiście, o ile nasi chemicy obmyślą odpowiedni proszek do prania, bez którego trudno o takie efekty. Dotychczasowe proszki nie zdają egzaminu”.
Mimo drobnych niedoskonałości nikt nie wątpił jednak, że jest świadkiem arcyważnych wydarzeń w życiu społecznym. Redaktor Andrzej Górny z „Gazety Robotniczej” tak podsumowywał początek produkcji nowoczesnych pralek w Polarze:
„Doświadczenia tej firmy (Gorenje – przyp. SAS) wskazują, że popyt na automatyczne pralki jest ogromny i to we wszystkich niemal krajach. Nawet najlepiej rozwinięta sieć salonów pralniczych nie zniechęca kobiet do nabycia pralki, trudno bowiem wyobrazić sobie gospodarstwo domowe, gdzie co jakiś czas nie trzeba czegoś przeprać. Pewnie więc i w Polsce przyjmie się piorący automat, oficjalnie nazywany – „automatyczną pralką bębnową PS 663 bio”, a prywatnie przez niepozbawionych poczucia humoru kupujących – „szopem-praczem”.
- Ekstremalnie zimno na Śnieżce. Temperatura odczuwalna -35,5 stopnia
- Wrocławska wojna o kilka beczek piwa (ZAGADKI, TAJEMNICE, SEKRETY)
- Jadłeś frytki z dyni? Spróbuj koniecznie! [PRZEPIS]
- Wiatr przewrócił ciężarówkę, kierowca nie żyje. Jest nagranie z wypadku [FILM]
- Duże zmiany we Wrocławskim Budżecie Obywatelskim