Szczecinianka, która zachwyciła Polskę unikatowym stylem. Poznajcie Freakery, współczesną romantyczkę

Agata Maksymiuk
foto: Natalia Sobotka, FotoSobotka, MUA: Agnieszka Szeremeta, Creo Academy, miejsce: Kooperatywa Łaźnia, ul. Koński Kierat 14/15, Szczecin, kwiaty: Małgorzata Siemianowska - Kwiaciarnia Arabeska, ul. Wyszyńskiego 4f, Police
foto: Natalia Sobotka, FotoSobotka, MUA: Agnieszka Szeremeta, Creo Academy, miejsce: Kooperatywa Łaźnia, ul. Koński Kierat 14/15, Szczecin, kwiaty: Małgorzata Siemianowska - Kwiaciarnia Arabeska, ul. Wyszyńskiego 4f, Police
Moda, a dokładniej historia mody i wyjątkowe poczucie estetyki jak magnes przyciągają do niej ludzi. W sieci obserwuje ją kilkadziesiąt tysięcy osób. Znajdziecie ją pod nazwą Freakery. I wierzcie lub nie, ale spotkanie z nią jest jak przerwa poza czasem i przestrzenią od codziennej gonitwy. Ma w sobie coś z poprzednich epok, coś, co przeminęło, wraz z wielkimi poetami. Cząstkę tego zostawiła w naszym wywiadzie, resztę musicie sami odkryć.

Specjalne podziękowania dla Kooperatywnej Łaźni w Szczecinie za wsparcie i udostępnienie przestrzeni do sesji zdjęciowej oraz dla Małgorzaty Siemianowskiej, właścicielki Kwiaciarni Arabeska w Policach, za piękne świeże kwiaty.

Słyszałam, że wystarczy wspomnieć epokę w modzie, żeby cię uruchomić. Co powiesz na romantyzm?

- Powiem, że z wykształcenia jestem filologiem, a moim konikiem jest literatura brytyjska i amerykańska. Prócz lat 60., szczególnie umiłowałam sobie epokę wiktoriańską i właśnie romantyzm. Podczas studiów pociągały mnie wszelkie nawiązania modowe z tych okresów. Przyznam się, że od tego wykiełkowało moje zainteresowanie historią mody. Choć moda zawsze była mi bliska. Odkąd pamiętam, temat ubrań i zaklętych w nich historii były żywo poruszane w mojej rodzinie. Dorastałam w prawdziwym babińcu (uśmiech). Wymiana ubrań i pieczołowite dbanie o nie było dla nas czymś naturalnym i ważnym. Połączenie tych czynników sprawiło, że zaczęłam coraz bardziej zanurzać się w historię mody. I mimo że mój własny styl jest osadzony raczej w XX wieku, to odkrywanie zaczątków trendów pochłonęło mnie bez reszty. Na przykład czy wiedziałaś, skąd wziął się czerwony kolor na podeszwach szpilek? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musiałam sięgnąć aż do czasów Ludwika XIV, kiedy poszczególne elementy ubioru były wyznacznikiem statusu społecznego i w sumie tak pozostało do dziś. No i widzisz. Rzeczywiście, uruchomiłam się (śmiech).

O to przecież chodziło (śmiech). Tylko skąd to się wzięło i skąd ta dociekliwość?

- Wydaje mi się, że to przez dzielenie się wiedzą z innymi. Miałam w swojej karierze epizod nauczycielski. Poza tym w domu i na studiach zawsze uczono mnie, by kwestionować to, co już wiadome i sięgać głębiej, nieustannie zadawać sobie pytanie - dlaczego? Czasem rzeczywiście trochę za dużo gadam (uśmiech). Myślę, że to powód, dla którego moją formą wypowiedzi stały się zdjęcia i przypisane im historie, filmy i czasem artykuły na temat historii mody.

Gdybyś mogła wybrać dowolny czas i miejsce, zrealizować swoją największą modową fantazję, gdzie i kiedy powinniśmy cię szukać?

- To pytanie, o które często się ocieram, pewnie ze względu na moje zdjęcia i na codzienną estetykę. Lubię ją opisywać jako senny romantyzm. Może nawet taki z nutą mroku i tajemnicy, trochę jak w epoce wiktoriańskiej, w której materiały były ciężkie, ale bogate. Zgrzebne suknie szczelnie kryły pod spodem feerię kolorów. Mam na myśli choćby kolorowe pończochy o szalonych wzorach. Wiele osób nie wie, że tamte czasy nie były tak konserwatywne i zimne, jak nam się wydaje. Myśląc o wzbogaceniu swoich inspiracji, chyba wybrałabym właśnie epokę wiktoriańską. Ale z drugiej strony mój styl, ten, który reprezentuję na co dzień, to zdecydowanie efekt wpływów lat 60. i 70. U mnie w domu muzyka była bardzo ważna - Beatlesi, Stonesi... tym nasiąknęłam. Więc chętnie przeniosłabym się do tego okresu. Lata 70., swingujący Londyn, życie jak w amerykańskim filmie drogi. Poczucie czegoś dzikiego, niewiadomej do odkrycia.

Często sama o sobie mówisz „stara dusza”. Są ludzie, którzy wierzą, że „stara dusza” to dusza, która przeszła już całą swoją ziemską wędrówkę i ma ostatnią misję do spełnienia. Masz poczucie takiej misji?

- Odkąd pamiętam, towarzyszyło mi poczucie, że nie pasuję do tych czasów. Kiedy moi rówieśnicy interesowali się tym, co popularne, ja wolałam sięgać w przeszłość do muzyki, filmów czy książek. I nie zrozum mnie źle, to nie był wyraz snobizmu, kreowany wyłącznie po to, aby się wyróżnić - bo przecież tak czasem bywa. Po prostu przeszłość sprawia, że moje serce potrafi szybciej zabić, a przez ciało przechodzi dreszcz. Jestem okropnym wrażliwcem (uśmiech). Dlatego idę przed siebie z poczuciem upływu czasu. Poruszają mnie historie innych ludzi, szczególnie ludzi starszych. Historie o czasach, które już nie powrócą. Kiedy byłam mała, siadałam babci na kolanach i skrzętnie notowałam jej wspomnienia. Zbierałam stare fotografie i starałam się uchronić je od zapomnienia. Podobnie jest teraz z historią mody. Wierzę, że przedstawiając dany temat, ocalam go i jego bohaterów przed niepamięcią. Lubię przeprowadzać taki drobny eksperyment na sobie i innych - odtwarzam stare filmy z XIX wieku w kolorze. Nagle wszystkie te postacie ożywają, a ich historie są takie prawdziwe. Nie wiem, czy to właśnie jest moja misja, ale zaczynając działać w internecie, zauważyłam, że brakowało mi przystępnych, polskojęzycznych źródeł o historii mody. Może to właśnie one mogą nam pomóc spojrzeć na codzienność inaczej, zmienić perspektywę czy zwolnić?

Myślisz, że w kulturze, w której żyjemy, jest miejsce na rozpatrywanie romantyzmu w kategoriach, o których mówimy? Romantyzm w Polsce to jednak martyrologia lub nieaktualne, trochę nachalne postawy.

- W swojej pracy zawsze staram się zrobić pomost między tym, co było, a tym, co jest. Dzięki temu wiele osób pisze do mnie, że w końcu udało im się odkryć sens danego zagadnienia – dlaczego coś było w danym czasie popularne? Dlatego myślę, że jeśli oderwiemy się od schematów, czyli od spojrzenia na romantyzm jako, często nieumiejętnie, przedstawianej epoki literackiej i artystycznej czy postrzegania go jako zbioru przestarzałych gestów być może odkryjemy w nim unikatowy rodzaj wrażliwości. Podobnie jest z modą. Kiedy staram się ją powiązać ze sztuką, filmem czy książką, nagle staje się najprostszą formą kultury. Każdy ją widzi, każdy ją rozumie. I jeśli tylko podpowiesz, w którym kierunku zmierzać z jej interpretacją, wszystko staje się jasne. Więc, tak. Wydaje mi się, że jak najbardziej, w naszej kulturze jest miejsce na szersze spojrzenie na romantyzm niż to, które wynieśliśmy ze szkół. Szczególnie teraz, kiedy spędzamy więcej czasu w domach. Kiedy mamy możliwość skupienia się na sobie i odbudowaniu zapomnianej wrażliwości.

Zastanawiam się, czy wszystko da się wyjaśnić modą? Bo co można wyjaśnić panującymi trendami, powrotem do lat 80. i 90.? To "nie najładniejszy" modowy okres.

- Moda interesuje mnie również jako zjawisko w psychologii. - Dlaczego jedne trendy nas ciekawią, a inne nie? Obserwując historię, szybko zauważymy, że trendy wracają średnio, co 20 lat. To powód, dla którego lata 90. właśnie teraz odżyły. Ty i ja jesteśmy w podobnym wieku, więc ta moda może nam wydawać się okropna czy „nie najładniejsza”, bo ją pamiętamy z dzieciństwa. Ale dla innych, którzy tego okresu nie pamiętają lub mieli okazję uczestniczyć w takim powrocie, może to być romantyczne. Dla nas to czasy kablówki i pierwszych komputerów. Dla nich przestrzeń do dopowiedzeń.

To przestrzeń, którą chętnie wykorzystują też największe domy mody. Jednak obserwując wybiegi, łatwo poczuć konsternację potęgowaną pytaniem - na co właściwie patrzymy? Modę można dziś rozpatrywać w kategorii sztuki współczesnej?

- Haute couture to twórczy wyścig zbrojeń, kompletnie oderwany od mody ulicznej. To, co widzimy dziś na wybiegach, to modowy zaczyn, który zaowocuje dopiero w przyszłości. Musimy zrozumieć, że moda czasem bywa sztuką dla sztuki, a innym razem pokazem zasobności portfela i spełnieniem najskrytszych fantazji. Jedni zdecydują się kupić piękną, szytą ręcznie suknię, inni t-shirt, który mógłby kosztować 20 zł, ale kosztuje znacznie więcej. Ale myślę, że tak, że współczesną modę można rozpatrywać w kategorii współczesnej sztuki. Przynajmniej ja tak robię (uśmiech).

Jak ma się do tego tempo, w którym żyjemy? Niedawno słyszałam stwierdzenie - nic tak nie wzrusza jak niemarnowanie czasu drugiej osoby. Podobno, zgodnie z tą myślą, nawet na randkę można pójść na dwa osobne filmy, a później szybko wymienić się opiniami, bez zbędnej otoczki, jak kawa czy wino.

- Ja to stwierdzenie rozpatrzyłabym inaczej, bo ta otoczka jest dla mnie ważna. Dlatego moja zgoda na to, co powiedziałaś, przejawiałaby się raczej w pozbyciu się wszelkich rozpraszaczy typu - telefon i pełnym skupieniu na rozmówcy. Bycie offline jest dziś największym luksusem i chyba największym wyrazem romantyzmu, na jaki jesteśmy sobie w stanie pozwolić. Nasza uwaga i czas jest najpiękniejszym, co możemy podarować drugiej osobie. Niestety, często o tym zapominamy.

Czy z twoim podejściem do życia łatwo było ci się osadzić w internecie?

- Zaskakująco tak. Mimo że w dużej mierze jestem „analogowa” i dość późno weszłam do świata wirtualnego, to łatwo się w nim odnalazłam. Mój kanał na Youtube jest młody, istnieje dopiero 3 - 4 lata. Absolutnie nie jestem wyjadaczem w tej dziedzinie. Czytuję blogi i podejmując decyzję o formie wypowiedzi, z którą chciałam się związać, rozważałam blog. Jednak nie mogłam uciec od wrażenia, że to forma, która powoli się przedawnia, a ja mam tyle do opowiedzenia. Najłatwiej to objaśnić na przykładzie - żeby zaprezentować historię, o której opowiadam w filmie przez 20 min, musiałbym napisać 10 stron tekstu - których pewnie nikt by nie przeczytał. Wideo stało się jedynym słusznym rozwiązaniem (uśmiech). Od zawsze mam w sobie dużą potrzebę mówienia. Objawia się to również na Instagramie w moich opisach, muszą być poetyckie. Wiele osób uważa to za romantyczne (uśmiech). Instagram jest też rodzajem mojego pamiętnika, unieśmiertelnianiem wybranych momentów. Pamiętam wszystkie emocje związane z każdym zdjęciem, to, co miałam ówcześnie w głowie. Cieszę się, że udało mi się stworzyć takie miejsce. Dodam też, że nigdy w sieci nie spotkała mnie żadna przykrość. Jeśli ktoś zwraca mi uwagę, to bardzo merytorycznie, bez hejtu. Na takie uwagi zawsze jestem otwarta.

Poruszasz bardzo ambitne treści, trudno tu o hejtera (uśmiech). Pozbycie się fałszu i postawienie na rzetelność kluczem do sukcesu?

- Moją społeczność tworzą osoby o podobnych zainteresowaniach i poglądach. W końcu każdy z nas ma swoją bańkę. Nie ukrywam, że żyję z tego, co robię, ale zawsze było dla mnie ważne, by robić wszystko na własnych warunkach. Nigdy nie pozwoliłabym sobie na sztampową reklamę czy opublikowanie gotowej treści i co gorsza polecenie czegoś, z czym się nie zgadzam. To, co robię, traktuję poważnie. Uporządkowanie materiałów, nagrania i montaż zajmują mi, w uproszczeniu, około dziesięć godzin. Ale za tymi dziesięcioma godzinami kryją się jeszcze tygodnie przygotowań, poszukiwań i zgłębiania tematów. Jest różnica między streszczeniem a dzieleniem się wiedzą. Czułabym się wysoce nie w porządku, publikując streszczenie. Wybieram myśli, które wiem, że mogą kogoś zaciekawić i zmienić czyjąś perspektywę. Z tego powodu, kiedy ostatnio wróciłam do lat 70., zajrzałam też do lat 90., bo w latach 90. nastąpił nawrót do lat 70. Trochę to zagmatwane (śmiech).

Mniej ambitne treści łatwiej się pozycjonują. Wystarczy spojrzeć na filmy, którymi w ubiegłym roku się zachwycaliśmy.

- Tego, co robię, nie robię dla liczb. Ale zwróć uwagę, że to, o czym mówisz, nie jest domeną naszych czasów, ludzie od zawsze lubili trochę „poznęcać się” nad sobą. Kiedy wiedzą, że coś jest złe, ciągną do tego, jak mogą. Myślę, że to powód popularności filmów, które wspomniałaś. Tak samo było z popularnością horrorów klasy Z w latach 50. Były tak złe, że aż zabawne. Nie neguję i nie wartościuję tego, że są odbiorcy, którzy lubią takie produkcje i potrafią się przy nich zrelaksować. Rozrywka jest jednak dziwnym tworem, a my mamy w sobie dużo sprzeczności. Na co dzień elegancka kobieta, w środku może być punkówą. Przypomnijmy sobie Cyrk dziwadeł i wszystkie te wyrafinowane panie z wyższych sfer, które tłumnie ruszały na widownię, by pooglądać makabreski. Ówcześnie to była najniższa z możliwych rozrywek, ale jej prostota była jej sukcesem. Teraz działa to w ten sam sposób czy tego chcemy, czy nie.

To chyba czas na podsumowanie. Bolesław Prus pisał - romantycy muszą zginąć, dzisiejszy świat nie dla nich. Myślisz, że miał rację?

- Nie, nie mogą. To prawda, że wrażliwcy mają trudniej. Sama zawsze mówię, że czuję bardziej. Są dzieła, które potrafią rozbić mnie na kawałki na kilka dni. Ale dzięki temu ja i ludzie mi podobni w sposób niewiarygodny potrafimy obnażać emocje i przekazywać je dalej. Wydaje mi się, że romantycy są jedynym ratunkiem dla tego świata. Są siłą i odwagą, która pozwala wyciągać na powierzchnię to, co prawdziwe.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kobieta

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na stronakobiet.pl Strona Kobiet