Spis treści
- Na początek cofnijmy się nieco w czasie...
- Tymczasem w kwietniu na Centralnym krajobraz już się zmienił
- Zwykli bohaterowie współczesnego świata
- Rafał. Człowiek, który ma czasem dwadzieścia rogalików, a dzieci jest sto
- Gdzie mieszka „Papay”? Czwarty karton, siódma alejka na Centralnym
- Janek, który głęboko wierzy, że każdy może na co dzień zmieniać świat
- Łukasz. Gość, od którego nikt nigdy nie wychodzi głodny
- Natalia. Emerytka z US Navy, która nigdy nie zapomni twarzy uchodźców i serca Polaków
- Maria, Edward i dziesiątki innych
Na początek cofnijmy się nieco w czasie...
24 lutego 2022 roku Rosja rozpoczyna agresywne działania wojenne na terenie Ukrainy. Cały świat z przerażeniem obserwuje doniesienia o spadających bombach zamieniających budynki, w tym szpitale, w dymiący stos gruzu i potłuczonego szkła. Na ulicach płoną auta, czołgi, zwłoki. Widzimy na ekranie korowody zdezorientowanych, płaczących dzieci i matek ciągnących za sobą psy, koty i tyle dobytku, ile zdołały w pośpiechu chwycić. Na granicy rosną góry darowanej odzieży, żywności, leków czy wyprawek szkolnych. Na Dworcu Centralnym w Warszawie zrozpaczeni ludzie siedzą na gołym betonie i czekają na to, że los w końcu się odwróci. Są ich setki, które stają się tysiącami, wreszcie milionami. Wciąż pojawiają się nowi…
Tymczasem w kwietniu na Centralnym krajobraz już się zmienił
Tłum przerażonych i wykończonych podróżą ludzi nieco się przerzedził, nie ma już uchodźców w śpiworach i pod kocami na gołym betonie. Na pierwszy rzut oka można by na nawet uznać, że sytuacja się uspokoiła, a życie Dworca toczy się w znanym rytmie - ktoś przyjeżdża, ktoś odjeżdża, ktoś pyta o pociąg, ktoś inny - gapi się w głąb tunelu.
Różnica jest jednak wyraźna i trudna do przeoczenia. Wielki namiot przed budynkiem, krzątający się ludzie w odblaskowych kamizelkach z przypinkami flag krajów, w których języku się komunikują, punkty informacyjne, sanitariusze i wolontariusze gotowi w każdej sekundzie pobiec komuś na pomoc. Polski, angielski, niemiecki, hiszpański, ukraiński, rosyjski - na Dworcu Centralnym nie ma zasadniczo szansy bycia niezrozumianym.
Zwykli bohaterowie współczesnego świata
To wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie ciężka praca tysięcy osób - wolontariuszy. To oni niczym mityczny Atlas podtrzymują świat, który Ukraińcom wali się na głowę. Grecki tytan robił to za karę, wolontariusze - idąc za głosem serca. Ich cicha codzienna praca przekłada się na dziesiątki tysięcy dziennie wydawanych posiłków, niezliczone ilości "wyprawek", sprawne lokowanie uchodźców w prywatnych i nie tylko domach. Tysiące ludzi, którzy potrzebowali pomocy i którą otrzymali od tysięcy innych ludzi. Między nimi garstka, o których nikt nigdy nie powinien zapomnieć.
Mówiąc o tym wszystkim, co się tutaj dzieje... Trzeba zdawać sobie sprawę, że w dużej mierze działa to za sprawą prywatnych osób. Gdyby nie było tutaj chętnych wolontariuszy, przynoszących rzeczy, oferujących transport i dach nad głową, to nie mogłoby tak funkcjonować. Nie można mówić, że nie ma żadnej pomocy (rządowej - przyp. red.), bo jest. Są pewne rzeczy zapewnione przez miasto, przez wojewodę, ale to nie jest w stanie pokryć zapotrzebowania. Gdyby nie zwykli ludzie, byłoby ciężko. Każda sekcja tu to studnia bez dna, tej pomocy potrzeba bez przerwy - mówi Rafał, jeden z wolontariuszy.
Ta "garstka" ma konkretną twarz, a właściwie wiele twarzy. "Papay", Rafał, Natalia z US Navy, szef kuchni Łukasz, harcerz Jan, freelancerka Maria - to tylko niektóre z nich.
Rafał. Człowiek, który ma czasem dwadzieścia rogalików, a dzieci jest sto
Na Dworcu Centralnym jest obecny niemalże od początku agresji Rosji. Dla niego doniesienia z frontu i dramat Ukraińców są bardzo realne - jego żona pochodzi z Ukrainy, ma tam rodzinę, przyjaciół i znajomych. - To jest wojna. My Polacy tak tego nie odczuwamy, ale jeżeli bliskie osoby, z którymi ma się codziennie kontakt, są w tym, to trudno przejść obojętnie - podkreśla.
Na Dworcu Centralnym Rafał jest trzy, cztery dni w tygodniu i działa w koordynacji transportu. Wcześniej pomagał w sekcji gastronomicznej. Zaczynali w czwórkę, dzisiaj zespół logistyczny liczy 10 wolontariuszy. - Wyobraźcie sobie, że są ludzie, którzy są w stanie zabrać samochód i zawieźć kogoś do Francji, Berlina, tak po prostu. Zawożą też wszędzie tam, gdzie trudno się dostać. Full serwis. Po tych kilku tygodniach jesteśmy jak mała korporacja i całkiem dobrze naoliwiona maszyna - mówi.
Rafał przyznaje jednak, że lekko nie jest:
Dwie, trzy godziny tutaj są tak samo wykańczające, jak osiem godzin na intensywnym etacie. Całe życie ciężko pracuję, działam w gastronomii i niestraszne mi kilkanaście godzin dziennie przez siedem dni w tygodniu, ale nie ukrywam: człowiek po pracy tutaj jest wypompowany. Fizycznie, ale przede wszystkim emocjonalnie.
Żeby dobrze znosić tę pracę, trzeba się trochę wyłączyć. Jak tłumaczy Rafał, nie sposób angażować się w problemy każdego napotkanego uchodźcy. Jest ich zbyt wielu. Niczyja psychika by tego nie uniosła. Wolontariusze muszą codziennie podejmować trudne decyzje, przed którymi nikt nie chciałby stanąć.
Zasoby są ograniczone, dla przykładu: jedzenie. Jeżeli mamy 20 rogalików z czekoladą, które możemy dać dzieciom, a dzieci jest 100, to osoby które tym zarządzają, muszą zarządzić, że ktoś dostanie a ktoś nie. To jest trudne, bo każda mama, która podchodzi, chce rogalika dla swojego dziecka, a nie każda dostanie. Żadne wyjście nie jest u nas sprawiedliwe, ale trzeba się starać, aby być jak najbliżej tej sprawiedliwości - dodaje.
Gdzie mieszka „Papay”? Czwarty karton, siódma alejka na Centralnym
- Tutaj panuje uporządkowana anarchia, można by rzec - mówi puszczając oczko wolontariusz-koordynator Łukasz, zwany przez wszystkich "Papay'em". To marynarz śródlądowy, który z racji przerwy w sezonie ma sporo wolnego czasu, więc pomaga na Dworcu Centralnym. "Papay" jest na miejscu od samego początku, mocno zaangażowany, zarówno w pomoc, jak i kwestie organizacyjne. Początkowo spędzał na Dworcu nawet ponad 50 godzin bez minuty snu, bo "taka była tabaka". Teraz teoretycznie mniej, bo tzw. góra nakazała, aby zmiany wolontariuszy trwały maksymalnie osiem godzin. "Papay" mówi to jednak w sposób, który jasno wskazuje, że spędza tu znacznie więcej czasu.
- U mnie jest tak, że wpadam do domu, wykąpię się, prześpię parę godzin i z powrotem jestem tutaj. My się tu śmiejemy: "Papay", gdzie mieszkasz? Czwarty karton, siódma alejka na Centralnym.
Łzy płynęły wiele razy po twarzy "Papay'a". - Spotkałem się z wieloma dramatami, sam też się popłakałem. Ja muszę mieć cierpliwość i robić dobrą minę do złej gry, pokazać im ciepło, że są bezpieczni i że mogą na nas polegać - mówi. - Bywają jednak trudne momenty. W jedną niedzielę dostaliśmy w kość, tak psychicznie. Przyjechały cztery pociągi, w każdym około 2 tys. ludzi, jeden za drugim. Ogarnęliśmy osiem tysięcy z hakiem ludzi niemalże na raz.
Czy to oznacza, że jest tym zmęczony, pragnie przerwy, chwili oddechu? W życiu. Szybki prysznic, kilka godzin snu i "Papay" melduje się z powrotem na Centralnym.
Janek, który głęboko wierzy, że każdy może na co dzień zmieniać świat
Inny napotkany wolontariusz, którego udało mi się na chwilkę zatrzymać, to Jan - harcerz i przyszły inżynier. Co robi na Centralnym? - Chciałem pomóc troszkę większej liczbie osób - mówi.
Janek, podobnie jak Rafał, jest niemalże od samego początku na Dworcu. - Najtrudniejsze są nocne zmiany, choć spokojniejsze od dziennych. Ludzie tu śpią. To łamie serce, gdy idąc do sklepu musisz przejść nad śpiącymi na ziemi matkami z dziećmi - przyznaje. To umyka obserwatorom, którzy pojawiają się na Dworcu Centralnym za dnia.
Praca na Dworcu jest męcząca. Po powrocie do domu i nogi bolą, i chce się tylko leżeć, nic nie robić. Jednak czuje się nie tyle satysfakcję, co ma się poczucie, że coś jednak zmieniło się na lepsze w tym świecie, że pomimo tej okropnej sytuacji, byłem w stanie pomóc tym ludziom. Możemy im zaoferować nocleg, transport, kontakt z rodziną. Serce się łamie, ale jest też poczucie spełnienia. Traktuję to jako służbę i dzięki tej sytuacji odkryłem, że mogę naprawdę realnie wpłynąć na świat. To więcej niż grabienie liści, to realna pomoc prawdziwym ludziom - dodaje.
Łukasz. Gość, od którego nikt nigdy nie wychodzi głodny
Najważniejsza na Centralnym jest, wiadomo, kuchnia. To chyba największa oddolna operacja logistyczna na Dworcu. Rządzi w niej Łukasz, za którego sprawą 8 marca przed Centralnym stanął ogrzewany namiot. Kuchnia jest czynna od 8:00 do 20:00, zapewnia również wyżywienie w nocy, wydając około 15 tys. posiłków dziennie i 7 tys. kanapek - choć zdarza się, że i więcej. - Nikt nie wychodzi stąd głodny - podkreśla szef kuchni na Dworcu Centralnym. Pomoc przychodzi z różnych stron - żywność wysyłają firmy, osoby prywatne, grupy znajomych. Jedna firma przywozi mi 5 tys. posiłków dziennie, druga dostarcza 600 litrów zupy, jeszcze inna dostarcza 1900 posiłków. Kuchnia gotuje 12 godzin dziennie, a jest w niej tylko 5 osób.
Natalia. Emerytka z US Navy, która nigdy nie zapomni twarzy uchodźców i serca Polaków
Natalia przeszła na emeryturę wprost z Marynarki Wojennej USA. Mówi o sobie "mama, zwyczajna osoba, która miesiąc temu urodziła swoje siódme dziecko".
Jak byłam w szpitalu, oglądałam wiadomości, w których pokazywali wojnę. Moje serce po prostu pękło, gdy pomyślałam, jak dobrze mają moje dzieci, które są szczęśliwe i bezpieczne, a co z tymi na Ukrainie? Ich życie jest w ruinie. Gdy opuściłam szpital, powiedziałam mężowi, że muszę coś z tym zrobić - kupiłam bilet i przyleciałam tutaj. Nigdy nie byłam w Polsce, nikogo tu nie znałam, nie mówię po polsku. Po prostu się pojawiłam i zapytałam: czego potrzebujecie? - opowiada.
Nagle głos się jej łamie, łzy napływają do oczu i nie jest w stanie tego powstrzymać. - Najgorszy i tak jest wyraz twarzy rodziców - mówi. - Są zawstydzeni. To nie są ludzie, którzy przywykli o cokolwiek prosić. Oni są zawstydzeni wizją prośby o drugą kanapkę dla siebie, chociaż nie ma tu żadnego powodu do wstydu. W ich poprzednim życiu nie mieszkali przecież na ulicy, nie wykorzystywali innych. To byli normalni, porządni ludzie z normalnym życiem. A czego chce każda matka dla swojego dziecka? Aby było bezpieczne, nie marzło, było syte. Tymczasem tutaj patrzę na rodziców, którzy biorą jedną porcję - dla dziecka - i wstydzą się poprosić o drugą, dla siebie - dodaje.
Natalia również przyznaje, że płaci cenę za pomoc innym.
Każdego wieczoru wracam do swojego pokoju w hotelu i płaczę przez godzinę. Każdego dnia patrzę na moje dzieci i powtarzam im, jak wielkimi są szczęściarzami. Każdego dnia liczę, że zaangażuje się więcej państw i ten dramat prędko się zakończy. Nie jest istotne, skąd pochodzisz, ile zarabiasz - nikt nie zasługuje na to, czego jestem świadkiem - mówi.
Kończąc zdanie, ma znowu oczy pełne łez. Wolontariuszka planuje niedługo wrócić do swojego kraju i rodziny. Jeżeli w wakacje wojna wciąż będzie trwała, wróci do Polski ze starszymi dziećmi, aby kontynuować wolontariat. Jeżeli wojna do tego czasu się zakończy, pojadą na Ukrainę pomóc odbudować kraj.
Co zabierze ze sobą z Polski? - Dwie rzeczy. Obraz ludzi, którzy wysiadają z pociągów na Centralnym. Głód, przerażenie, desperację, wstyd. Tego nigdy nie zapomnę. To zostanie ze mną na zawsze. A druga rzecz? Ogromne serce Polaków, którzy po prostu otworzyli swoje serca i domy dla Ukraińców - odpowiada.
Maria, Edward i dziesiątki innych
Maria, jedna z hiszpańskich wolontariuszek, od ponad dwóch tygodni jest zaangażowana w pomoc na Centralnym.
- W moim odczuciu to wojna europejska, nie ukraińska - mówi. - To atak na nas wszystkich. Jestem bardzo empatyczna, więc autentycznie boli mnie, gdy widzę, co się dzieje na Ukrainie. Pomyślałam więc, że może i nie rozwiążę wszystkich problemów tego świata, ale przynajmniej postaram się komuś pomóc, kogoś pocieszę. Udało nam się wspólnymi siłami wysłać już przeszło 2 tys. osób do Hiszpanii. To słodko-gorzkie uczucie. Gdy wsiadają do autobusu, czy pociągu tulę ich i płaczę z nimi. Wiem, że czeka ich bardzo trudna droga, asymilacja kulturowa w obcym kraju, którego języka nie znają.
Z kolei pochodzący z Wielkiej Brytanii Edward, który na Dworcu Centralnym jest od niemalże początku, na pytanie, dlaczego tu jest i pomaga, bez zastanowienia odpowiada: - Bo jestem Europejczykiem i tutaj czuję wręcz geograficzną powinność bycia i pomagania.
Skoro dziś niszczona jest Ukraina, musimy zadać sobie pytanie, co może wydarzyć się jutro. Nie mam dzieci, ale mam dwóch siostrzeńców. Nie chciałbym, aby pewnego dnia musieli iść walczyć w europejskiej wojnie. Chcę móc im odpowiedzieć w przyszłości, gdy zapytają: gdzie byłeś, gdy zaczęła się inwazja na Ukrainę, że byłem tu i robiłem co w mojej mocy, że pomagałem. To jest historyczny moment, który wpłynie na życie naszych dzieci, siostrzeńców, wnuków. Wszyscy mamy obowiązek podjąć działania - dodaje.
Najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!