Więzień pierwszy: Tylko nie spieprzcie tego tematu. Napiszcie, że te dziewczyny były tam gwałcone. Rozumiesz? Gwałcone.
Była więźniarka Magda: - Same szły, z tego co ja wiem. One jak nie mają kasy, to same idą. Zawsze dostają fajki, albo kartę. Mają większy luz u klawiszy.
Fajki? Wiadomo. Karta? Karta telefoniczna. W więzieniu środek płatniczy. Bo ktoś kto ma kartę, może zadzwonić do domu. Do matki, żony, męża, chłopaka, dziecka.
Służba więzienna: W ciągu ostatnich 10 lat w Zakładzie Karnym Nr 1 we Wrocławiu nie prowadzono postępowania wyjaśniającego, którego przedmiotem byłyby kontakty seksualne między osadzonymi kobietami a osadzonymi mężczyznami, ani między osadzonymi a funkcjonariuszami służby więziennej. W każdym przypadku podejrzenia zachowania niezgodnego z prawem Służba Więzienna powiadamia organy postępowania karnego (policja, prokuratura).
Skoro tak to jak to się stało, że więźniarka Gosia zaszła w ciążę?
Ale po kolei.
Dziewczyny z babińca
W więzieniu przy Kleczkowskiej we Wrocławiu jest oddział kobiecy, tzw. „babiniec”. W osobnym budynku. Regulaminowo wszystko zorganizowane jest tak, żeby więźniowie i więźniarki nie mogli się ze sobą kontaktować. Seks? Wykluczone. Ale do nas docierać zaczęły informacje, że seks był możliwy. Za pieniądze. Padają różne kwoty od 50 do 200 złotych. Ktoś nawet mówił o 500 – 600 złotych. Kto niby brał? Padają nazwiska i pseudonimy funkcjonariuszy i jednej z więźniarek, zaangażowanych w ten biznes.
Zainteresowany więzień płacił łapówkę, dziewczyna była wyprowadzana z celi i szła do magazynu albo na łaźnię, w innej wersji - do pustej celi. Tam spotykała się z więźniem. Wszystko działo się popołudniami, gdy nie było już więziennej administracji – tzw. „penatgonu”. Wiele osób opowiada, że po godzinie 15 w więzieniu zaczyna się zupełnie inne życie.
Więzień pierwszy: Wychodzą o 15, 15.30. Do tego czasu klawisze w czapkach, porządek, a potem jak dyrekcja znika, zaczyna się high life. Impreza, wóda, seks.
Więzień drugi. Jego znajoma siedziała na „babińcu”. - O tym było głośno na kryminale. Dziewczyna szła na to, bo miała obiecane jakieś przepustki, wnioski nagrodowe, co w zakładzie karnym w normalny sposób ciężko jest załatwić. Znam sytuację mojej znajomej. Też była więźniarką. Na początku się zgodziła, bo miała trudną sytuację rodzinną. Nikt jej nie odwiedzał. Chciała wyjść z więzienia do swojego dziecka w możliwym szybkim czasie. Dostała propozycję, żeby się spotykać w celach seksualnych. Na łaźni.
Chłopak opowiada, że jego znajoma po jakimś czasie zrezygnowała. Chciała się z tego wycofać. I co? - Była zmuszana – opowiada. - Mówiono jej, że będzie miała pogorszoną opinię, że nie dostanie przepustki, że na pewno nie będzie mogła wyjść na wokandę.
Wokanda? Szczyt marzeń więziennej społeczności. Oficjalnie – warunkowe przedterminowe zwolnienie z odbywania reszty kary.
Czytaj dalej na kolejnej stronie (kliknij)
Ja tam jeszcze wrócę
Dziewczynę, o której mówi nam więzień dziennikarka Superwizjera odnalazła w centrum Wrocławia.
- Proponowano pani coś takiego?
- Nie… nic o tym nie wiem - odpowiada. Po chwili dodaje: - Ja niebawem znowu mogę się tam znaleźć. Będę miała bardziej pod górę, nie? - uśmiecha się smutno. Powoli pali papierosa.
- A słyszała pani coś o prostytucji? Na oddziale kobiecym?
- Mocne słowo prostytucja… proszę znaleźć Annę (pada nazwisko więźniarki, wskazywanej nam jako współorganizatorki procederu seksualnego wykorzystywania kobiet w ZK nr 1, imię zmienione).
- Pani ktoś składał taką propozycję? Na przykład za wcześniejsze wyjście…
- Anna… hasło przewodnie – ucina rozmowę dziewczyna.
Anna rozmawiać nie chce. O wykorzystywaniu kobiet nic nie wie. Jej nikt niczego nie proponował. Przyznaje, że była przesłuchiwana w prokuraturze. Pytano ją o tę sprawę. - Prokurator miał tam całą listę kobiet, które były wyprowadzane – mówi. - Do nich dotrzyjcie. Ja nic nie wiem. Zaczęłam już nowe życie.
Nasz informator, funkcjonariusz służby więziennej: - Cuda się działy w kryminale, cuda. Kiedyś. Oni prowadzali dupy na dymanie do łaźni. Przynosili przepustki pod jakimś tam pretekstem i oddziałowa wydawała.
Oddziałowa? Funkcjonariuszka pilnująca oddziału mieszkalnego kobiet w więzieniu. Żeby wyprowadzić dziewczynę z celi potrzebna była przepustka. - Myśmy mieli takie przepustki in blanco – mówi funkcjonariusz. - One jak widziały przepustkę to wydawały dziewczynę z oddziału. Ale te przepustki potem ginęły.
Kto się tym zajmował? Informator wskazuje na dwóch funkcjonariuszy: - Jeden to był S. a drugi B.
- I powiem Ci, że to wychodziło od kobiet – dodaje nasz rozmówca.
Więzień pierwszy: - Żeby było jasne, niektóre same chciały, ale część była zmuszana i to wiem na pewno. To jak to się odbywało wiem od chłopaka, który brał w tym udział. Gwiazdorami procederu byli B. i S. Oni dziewczynami handlowali. Dwieście złotych. To już mówię o faktach.
I co? Same się zgadzały?
- Siedzi w więzieniu dwa tysiące ludzi, 95 procent bez żadnej pomocy, pieniędzy, adwokata. Mogą cię zgnoić, klawisz może zrobić z tobą wszystko. Dziewczyna ma wyrok i nie ma pomocy znikąd, nie ma niczego. Tam były takie trzy, które tym rządziły i one podchodziły do dziewczyn i mówiły: ty, trzeba tam się z fajerem wydymać. Gdy oponowała, słyszała: „słuchaj, bo my cię tu kurwo zajedziemy” i ona nie ma się gdzie iść poskarżyć. Tam klawisze byli po stronie ruchaczy. Płaciło się fajkami, przysługą, kasa to jest ostateczność. Kartami telefonicznymi się płaciło.
Niech to udowodnią
Docieramy do funkcjonariusza B.
- Badamy wątek wykorzystywania seksualnego kobiet na Kleczkowskiej. Pan w tym brał udział?
- Nie.
- Doprowadzanie kobiet, dziewcząt z „babińca” na seks z osadzonymi?
- Nie było takiej możliwości.
- To się działo na łaźni.
- Na łaźni?
- Tak.
- Dobrze, niech to udowodnią.
- Zna pan Annę?
- Nie znam osobiście tej osoby. Doprowadzałem ją raz do magazynu.
Rozmowa trwa czterdzieści minut. Funkcjonariusz B. zarzeka się, że nigdy w niczym podobnym nie brał udziału. Pomówić można każdego. Ale przecież trzeba mieć dowody. Pod koniec pytam go o nazwiska więźniarek, które pamięta. Pamięta tylko Annę. Tę, którą raz prowadził do magazynu. Ale to przecież ja pierwszy wymieniłem to nazwisko. Dlatego je skojarzył.
Zeznania o seksie pod celą
Kilka tygodni temu wrocławski wydział Prokuratury Krajowej oskarżył kilku funkcjonariuszy i więźniów m.in. o korupcję. Jeden z funkcjonariuszy – niejaki Artur K. - jest oskarżony o to, że dwa razy za łapówkę zorganizował więźniowi seks z dwoma różnymi kobietami. Miał wziąć za to 50 i 100 złotych. Do intymnych spotkań dochodzić miało w pustej celi jednego z oddziałów w 2007 i 2008 roku.
Czy to możliwe?
- Nie – mówi jeden z byłych więźniów.
- Tam jest wszystko możliwe – przekonuje inny
- Tam był monitoring – mówił w śledztwie Artur K.
Prokurator próbował zdobyć nagrania. Nie ma. Kasują się po tygodniu.
W aktach tej sprawy jest wiele opowieści o tym, jak skazanym pomagano w organizowaniu życia erotycznego. Kilka osób zeznaje też przeciwko jednemu z naszych bohaterów: funkcjonariuszowi B.
Ktoś mówi o wykorzystywaniu kobiet, które nie miały pomocy z zewnątrz. Niemal to samo opowiadał nasz „więzień pierwszy”. Są też opowieści o więziennych miłościach, umawianiu się na intymne spotkania. Gdzie? W toaletach, w kaplicy albo koło kaplicy.
Jak Gosia zaszła w ciążę?
W grudniu 2008 roku wrocławska prokuratura dostała list od jednej z kobiet z „babińca”. Napisała, że była napastowana przez więziennego kapelana. W liście wspomniała o koleżance, która zaszła w ciążę. Nie podała jej nazwiska. Ale ojcem miał być niby ten sam kapelan. Na przesłuchaniu autorka listu odmówiła zeznań. Powiedziała, że obawia się konsekwencji. Sugerowała, że była straszona.
Wszczęto śledztwo. Wszyscy przesłuchani świadkowie wystawili kapelanowi jak najlepszą opinię. Że to bzdury, że to ksiądz z powołania, że ksiądz został „wrobiony”. Sprawę umorzono. Choć autorka listu do dziś upiera się przy swojej wersji.
A więźniarka w ciąży? Ustalono, że to Małgorzata G. Ona i kilka jej koleżanek zeznały, że z pewnością nie ksiądz jest ojcem. To kto? - Inny więzień – mówiła Gosia. To samo zeznały jej koleżanki. Nie podała nazwiska.
Gdzie miała zajść w tę ciążę? Znamy kilka wersji. Każda z nich zakłada co najmniej niedopełnienie obowiązków przez jakiegoś funkcjonariusza. Bo regulamin zabrania kontaktów osadzonych kobiet i mężczyzn. A oni są od tego, by pilnować. Tak więc być może po prostu ktoś tego nie dopilnował.
Ale jest też wersja sugerująca korupcję. Jeden ze świadków zeznał w prokuraturze, że wystarczyło 20 – 30 złotych i więzień mógł wyjść z celi i chodzić praktycznie po całym kryminale. Oczywiście tylko po godzinie 15, kiedy „pentagon” był pusty.
Wystarczyło – korzystając z więziennej nielegalnej poczty – umówić się z dziewczyną. Ona szła na mszę do kaplicy. On - do pobliskiej toalety. Ona wychodziła na chwilę w trakcie mszy. Też do toalety. Zdaniem świadka, tak właśnie poczęło się dziecko Małgorzaty G.
Więźniarka Magda podaje inną wersję - seks na łaźni.
- A jakiś klawisz dostał pieniądze?
- Oczywiście. Zawsze się płaci.
W 2009 roku prokuratura nie przyjrzała się dokładniej sprawie ciąży Małgorzaty G.
Pytamy służbę więzienną: badaliście sprawę ciąży Małgorzaty G? Odpowiedź: ochrona danych osobowych.
Wrocławska Prokuratura Krajowa – zajmująca się korupcją w Zakładzie Karnym na Kleczkowskiej - wciąż bada wątek seksualnego wykorzystywania więźniarek. Póki co - bez rezultatów. Poza jednym oskarżonym funkcjonariuszem.