Spośród wszystkich rodzajów sił zbrojnych, najwięcej kobiet służy w Wojskach Obrony Terytorialnej. Stanowią one obecnie 19 proc. formacji. Jest pani jedną z nich. Co panią przyciągnęło do WOT?
To, że jako żołnierz WOT, mogę pogodzić pracę z życiem prywatnym. Samotnie wychowuję dwie córki. I muszę przyznać, że ciągle brakowało mi dla nich czasu. Sytuacja poprawiła się dopiero wówczas, gdy wstąpiłam do WOT. To samo dotyczy mojego zamiłowania do sportu. Uwielbiam ekstremalne biegi z przeszkodami. Zawody najczęściej są organizowane w soboty i niedziele, a ja pracowałam również w weekendy i miałam problem z wygospodarowaniem czasu wolnego. Służba w Wojskach Obrony Terytorialnej to również wyjazdy na poligony, ćwiczenia w terenie, dbanie o kondycję fizyczną. Cały czas mogę się szkolić, dokształcać, ciągle się rozwijam. To jest coś, co bardzo lubię robić.
Myślałam, że to będzie tylko rozmowa o kobietach w WOT, ale teraz widzę, że o czymś więcej – o życiowej zmianie.
Całe życie byłam florystką. Pracowałam w kwiaciarni, później otworzyłam własny sklep z kwiatami. Przyszedł taki moment, że dokonałam życiowej zmiany, postawiłam wszystko na jedną kartę, na wojsko. Odsprzedałam kwiaciarnię, w 2020 r. odbyłam najpierw przygotowanie do wojska, a potem poszłam do szkoły podoficerskiej w Poznaniu. W lutym tego roku wstąpiłam do WOT. Codziennie pracuję w jednostce. Przyznam, że chcę się rozwijać w tym kierunku i zostać żołnierzem zawodowym WOT w malborskiej jednostce. Na wybór drogi wojskowej być może wpływ miało również to, że mój tata służył trzy lata w Marynarce Wojennej. Gdy byłam dzieckiem, patrzyłam na jego mundur wiszący w szafie. Marzyłam wtedy, aby też nosić taki.
Muszę zapytać wprost: ile ma pani lat? Pytam o to, bo może niektórzy uważają, że w ich życiu jest już za późno na zmiany. Mają np. ponad 40 lat i wolą do emerytury trwać w pracy, w której się męczą.
Na zmiany nigdy nie jest za późno. Jestem najlepszym tego dowodem. Do wojska wstąpiłam mając 40 lat, a teraz mam 41 lat. Zmiana to powiew świeżości, to nowy impuls w życiu, nowe wyzwania. W moim przypadku ważne jest też to, że bardzo dobrze dogaduję się z córkami. One mają we mnie wsparcie, a ja w nich. Gdy szłam do wojska, to miałam obawy dotyczące przede wszystkim rozłąki – konieczne były wyjazdy m.in. na szkolenia. Ale moja starsza córka Oliwia te obawy rozwiała, powiedziała: „idź, ja się zajmę Lenką, damy radę”. W tym względzie nieocenione okazały się też babcie. Dziś mogę powiedzieć, że odważyłam się na zmianę w życiu właśnie dzięki mojej córce i mamie.
Córka poszła w pani ślady, wstąpiła do WOT.
Tak, miała przysięgę w miniony weekend. Ona jest w liceum wojskowym i w maju będzie zdawać maturę. Interesuje ją praca w wojsku i już teraz postanowiła podjąć dodatkowe kroki w tym kierunku. Chce zdobyć doświadczenie, obycie wojskowe. Co jednak jest najważniejsze, możemy razem spędzać czas służąc w jednej jednostce WOT w Malborku.
Czy ze służby w WOT da się wyżyć?
Jestem kapralem i otrzymuję 133,58 zł dniówki za codzienne powołanie. Szeregowi dostają 117,14 zł. Do tego wypłacane jest nam uposażenie za gotowość - za to, że raz w miesiącu stawimy się na tzw. rotacji w weekend. Żołnierz otrzymuje za to 411 zł.
Czy daje pani radę godzić etat mamy z pracą w wojsku? Czy wojsko jednak nie jest zbyt bardzo absorbujące?
Gdy prowadziłam kwiaciarnię, pracowałam właściwie bez przerwy, 7 dni w tygodniu, od rana do wieczora. Już o 3 rano musiałam jechać na giełdę kwiatową do Trójmiasta, potem przed 7 musiałam być już w mojej kwiaciarni, żeby rozpakować towar. Na 8 trzeba było zawieźć dzieci do szkoły i wrócić do kwiaciarni, żeby o 9 otworzyć sklep. Kończyłam pracę o 18. Nie miałam kompletnie czasu dla dzieci, ani dla siebie. To się teraz zmieniło. Pracuję od 7 do 15, a więc całe popołudnia mam dla dzieci – oczywiście, jeśli trzeba zostać dłużej w pracy, to zostaję. Teraz nie ma problemu też z tym, żeby wziąć wolny dzień. Wcześniej, gdy miałam własny biznes, to było nie do pomyślenia. W WOT mogą wydarzyć się powołania alarmowe w dzień lub w nocy, na które musimy się stawić. Raz do roku musimy też przez dwa tygodnie być na poligonie, ale i tak pozostaje mi więcej wolnego czasu niż wtedy, gdy prowadziłam własną działalność. Pracowałam wtedy jak w kieracie. Teraz mam też wolne weekendy, tylko jeden w miesiącu przeznaczam na służbę.
Co pani robi w WOT, na czym polega pani praca?
Na przykład w kancelarii przygotowuję dokumentację albo też w magazynie odpowiadam za sprzęt. Wykonuję też zadania reprezentacyjne, należałam do kompanii honorowej i 15 sierpnia, w Święto Wojska Polskiego, miałam zaszczyt wciągnąć na maszt flagę Sił Zbrojnych. Ostatnio brałam udział w uroczystości odsłonięcia pomnika na gdańskim Cmentarzu Łostowickim. Razem z córką składałyśmy kwiaty przed tym pomnikiem. Oczywiście mamy też szkolenia – np. wyjeżdżamy na strzelnicę i trenujemy strzelanie. Czasem mamy zajęcia szkoleniowe w lesie i z pełnym wyposażeniem, z bronią, plecakiem, hełmem, maszerujemy po 15-30 km, również w nocy, również, gdy jest zimno. Żołnierze WOT pomagali też mieszkańcom w czasie powodzi – przeprowadzali ewakuację i zabezpieczali dobytek ludności przed wodą. Oczywiście nasza formacja bierze też udział w działaniach związanych z walką z pandemią.
Są takie opinie, że do wojska wciąga się kobiety, by ocieplić wizerunek formacji albo żeby odrzucić oskarżenia o seksizm. Czy kobiety w wojsku dają radę i są potrzebne?
Kobiety w WOT nie mają żadnej taryfy ulgowej. A nawet często słyszę, i to głównie od mężczyzn, że w obecnych czasach kobiety w wojsku są bardziej wytrwałe i silne psychicznie niż mężczyźni. Zdecydowanie kobiety dają radę w wojsku i to również wtedy, gdy wykonują zadania wymagające doskonałej sprawności fizycznej i siły. Zauważyłam, że z kobietami jest tak, że jak sobie coś postanowią, to ten cen realizują. Czasem widać, że podczas szkolenia kobieta już ostatkiem sił idzie do przodu, ale idzie, jest zawzięta. A mężczyźni w takiej sytuacji czasem odpuszczają. Nigdy nie spotkałam się z jakimiś seksistowskimi uwagami, nigdy też nie odczułam, że w wojsku jestem niepotrzebna, niechciana czy nielubiana.
Ciekawi mnie też pani pasja sportowa, która poniekąd łączy się z pracą w WOT. Odniosła pani wiele sukcesów w runmageddonach, czyli ekstremalnych biegach z przeszkodami. Jak to się zaczęło?
Trenowałam krav magę, czyli samoobronę. Któregoś dnia treningi się skończyły, bo trener wstąpił do wojska. Zaczęłam więc szukać jakiejś alternatywy, jakichś ćwiczeń, które by mi sprawiały radość. Znajoma brała udział w runmageddonie i opublikowała zdjęcia z zawodów w mediach społecznościowych. Byłam nimi zachwycona, to było coś dla mnie. Zaczęłam się tym interesować, zapisałam się na bieg w Trójmieście, który bardzo mi się spodobał. No i wsiąkłam w to. Biegam już piąty rok. Uzależniłam się od tych biegów, ale też od wspaniałych ludzi, którzy tworzą społeczność zawodników. Przy okazji zwiedzam Polskę i świat. Lubię siłowe zadania i pokonywanie przeszkód. Moja córka też. Razem jesteśmy w WOT i razem startujemy w zawodach, i to jest wspaniałe. Początkowo startowałam w serii open, która ma luźniejszy charakter, wszyscy sobie pomagają na trasie. Potem przypadkowo odkupiłam pakiet startowy od kolegi. Okazało się, że on miał startować w serii elitarnej, na dystansie mającym 42 km i 140 przeszkód, które trzeba było pokonać samodzielnie.
Mając opaskę elity na czole, musiałam o nią walczyć pokonując kolejne przeszkody. Udało mi się ją donieść do czternastego kilometra. Chociaż na tym etapie już ją oddałam, biegłam dalej, żeby ukończyć dystans, którego się podjęłam. Byłam z siebie bardzo dumna. Następnego dnia zapisałam się na dystans 6 km i 30 przeszkód w kategorii elitarnej. Pokonałam go. I tak zostałam „elitarną kobietą”, która walczy o miejsca na podium. Kilka razy miałam zaszczyt na nim stanąć.
Najdłuższy dystans, który pani przebiegła to jaki?
Przebiegałam 120 km podczas runmageddonu na Saharze w Maroku. Pokonałam też 100 km w Gruzji, w górach Kaukazu. Jedna z polskich tras, którą pokonałam, miała 52 km. Ukończyłam też 12-godzinny bieg Runmageddon Silesia. Biegło się tam bez przerwy od godz. 7 do 19.
Aha, czyli jest pani kobietą, która przebiegła pustynię? Czy to było najtrudniejsze zadanie?
Tak, przebiegłam Saharę. Zawsze o tym marzyłam, bo uwielbiam ciepło, słońce, piasek. Ten start połączyłam z akcją charytatywną. Zbierałam pieniądze na leczenie kilkuletniej dziewczynki, która zachorowała na białaczkę. Może nie udało mi się zgromadzić jakiejś powalającej kwoty, ale w tym przypadku liczył się każdy grosz. Dziewczynka jest dziś zdrowa i nadal mam z nią i jej rodzicami kontakt. Trudniejszy od Sahary był Kaukaz. Zdecydowałam się na udział w tych zawodach w ostatnim momencie. Wielką moją słabością są biegi w górach, gorzej radzę sobie na podbiegach. Wybrałam dystans wynoszący 100 km i przyznam, że było bardzo ciężko, właściwie nie biegłam, a wchodziłam na szczyt. Na trasie czasem musiałam usiąść i wtedy przechodzący obok turyści dopingowali mnie, pytali, czy wszystko w porządku. Im byłam wyżej, tym miałam większe problemy z oddychaniem. Już mówiłam sobie, że nie wejdę na ten szczyt, że nie dam rady. Ale ci ludzie spotkani po drodze tak mnie motywowali i dodawali otuchy, że znalazłam w sobie siły, by na ten szczyt jednak wbiec. A mówiąc precyzyjnie, wejść na niego na czworakach. Gdy to się udało, usiadłam i rozpłakałam się jak małe dziecko. Zrobiłam coś, co wydawało mi się wcześniej niemożliwe. Pokonałam słabość. Chciałabym to zrobić jeszcze raz. Bardzo mnie to umocniło. Wiem, że jeśli coś sobie zaplanuję, wyznaczę sobie jakiś cel, to jestem w stanie go osiągnąć. Oczywiście nie od razu, to wymaga pracy, cierpliwości, czasu, ale to jest możliwe. Zawody runmageddon polegają na tym, że trzeba pokonywać kolejne przeszkody. Bez tego nie można iść dalej. Zdarzyło mi się, że nie mogłam pokonać jednej z przeszkód. Trzeba było ją przejść wisząc na rękach, a mi to nie wychodziło. Zatrzymałam się przy niej na 3 godziny. Wydawało mi się, że nie ma sensu podejmować kolejnych prób pokonania jej. Moje ciało było wymęczone, a skóra na dłoniach pozrywana do krwi. Nie odpuściłam i udało mi się przejść tę przeszkodę. Myślę, że siłę dają mi córki, bardzo wspiera mnie mama i przyjaciółka Ania. Bez nich wszystkich nie miałabym w sobie takiej mocy.
Proszę powiedzieć, ile pani jest w stanie udźwignąć na siłowni?
W martwym ciągu - 95 kg. Moje dziecko też tyle dźwignie.
Gdy porównuje pani życie obecne z tym, gdy była pani florystką, to do jakich wniosków pani dochodzi?
Wtedy byłam ciągle zmęczona. Pamiętam, że jak mantrę powtarzałam: nie mam czasu, nie mam czasu. To była wieczna pogoń. Na tym cierpiały dzieci. Teraz przychodzę po pracy do domu, gotuję obiad i jeszcze mogę usiąść, żeby wypić kawę, spotkać się z przyjaciółmi. Bardzo mi tego brakowało.
Może właśnie dlatego tak dużo kobiet decyduje się na służbę w WOT?
Tak, z pewnością. Często chodzi o coś jeszcze. Ja pracuję codziennie w jednostce, ale niektórzy przyjęli inny system – pracują w swoim zawodzie i dodatkowo pełnią służbę w WOT w weekendy.
Moje koleżanki z WOT, które na takiej zasadzie działają w naszej formacji, mówią, że one na co dzień są matkami, żonami, pracownicami, a w ten jeden weekend w miesiącu mają czas dla siebie. To jest dla nich oderwanie od codzienności, inny świat. WOT daje też możliwość realizacji marzeń o służbie w wojsku, nie rezygnując z obecnego życia.
Dzięki służbie w tej samej jednostce wojskowej i wspólnej pasji sportowej, spędza pani dużo czasu ze starszą córką. W pani przypadku macierzyństwo ma bardzo szczególny wymiar. Jesteście też partnerkami.
To prawda. Zawsze chciałam być blisko moich córek i być dla nich mamą i przyjaciółką. To się teraz udaje. Pamiętam jedno zdarzenie. Na zawodach sportowych biegłam razem z córką i ona o coś chciała mnie zapytać, krzyczała: „mamo, mamusiu”. A ja nie reagowałam na tę „mamę”. Wreszcie krzyknęła: „Aśka” i dopiero wtedy się odwróciłam. Ona bardzo się śmiała i mówiła, że wołała najładniej jak potrafiła, ale bezskutecznie.
Bo może na trasie biegu pani nie jest mamą, tylko zawodniczką?
Być może podświadomie tak czasem myślę. Instynktu macierzyńskiego nie da się jednak pozbyć i to nawet w sporcie. Bardzo często chciałabym córce pomóc przejść przez problematyczne przeszkody, ale wiem, że zasada jest taka, że pokonujemy je samodzielnie. To samo dotyczy WOT. Gdy córka była na 16-dniowym szkoleniu podstawowym, to spotkałam ją w jednostce. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak zmęczonej. To był opłakany widok. Chciałam ją przytulić, zabrać do domu, nakarmić i położyć do łóżka. Ale nie mogłam tego zrobić. Na szczęście mam bardzo mądrą i wytrwałą córkę. Uspokoiła mnie i powiedziała, że da radę, to tylko kilka dni. Muszę ciągle sobie powtarzać, że ona na zawodach jest zawodniczką, a w wojsku jest żołnierzem. Sferę rodzinną musimy oddzielić od zawodowej i sportowej.
Na niektórych zdjęciach z zawodów widać panią w stroju bohaterki z komiksu Wonder Woman.
Któregoś dnia, razem ze znajomymi, postanowiłam wystartować w zawodach w przebraniu super bohatera. Ktoś przebrał się za Spidermana, ktoś inny za Batmana, ja przebrałam się za Wonder Woman, bo podoba mi się ta postać, to silna kobieta, która nie miała lekko w życiu, a potrafiła osiągać wyznaczone cele. Biegnąc w tych kostiumach zrobiliśmy furorę, szczególne wśród dzieci. Później zdarzyło się kilka razy, że za mną wołano Wonder Woman albo wonderka. I tak zostało. W świecie biegowym jestem kojarzona z tą postacią.
Czy służba w wojsku, w pani przypadku, ma szerszy kontekst? Bo przecież, nie ukrywajmy, wojsko to nie jest tylko praca i pasja.
Oczywiście, że ma szerszy kontekst. Jestem dumną Polką i cieszę się, że mogę założyć mundur żołnierza. Wiem, że gdybym została wysłana na front - choć mam nadzieję, że nie będzie takiej konieczności – to jestem gotowa walczyć za nasz kraj.
Wojska Obrony Terytorialnej w liczbach
Wojska Obrony Terytorialnej utworzone zostały 1 stycznia 2017 roku, to piąty rodzaj Sił Zbrojnych obok Wojsk Lądowych, Sił Powietrznych, Marynarki Wojennej i Wojsk Specjalnych. Misją WOT jest obrona i wspieranie lokalnych społeczności, przede wszystkim wsparcie operacji zarządzania kryzysowego, przeciwdziałanie klęskom żywiołowym i usuwanie ich skutków. W czasie wojny WOT ma współdziałać z wojskami operacyjnymi. Formacja opiera się na żołnierzach – ochotnikach, którzy pełnią służbę w formie rotacyjnej (w jednostce wojskowej, w określonych przez dowódcę dniach służby) i dyspozycyjnej (poza jednostką wojskową, nie rezygnując z dotychczasowych zajęć). Żołnierze WOT nie muszą rezygnować z dotychczasowej pracy zawodowej. Do Wojsk Obrony Terytorialnej należy 30 tys. żołnierzy, a 19 proc. stanowią kobiety - jest to współczynnik wyższy niż w przypadku wojsk operacyjnych. Według danych z marca 2021 r., 33 proc. żołnierzy WOT ma wykształcenie wyższe, blisko połowa (44 proc.) średnie. Najwięcej żołnierzy legitymuje się wykształceniem ogólnym – ponad 43 proc., ponad 35 proc. technicznym i 15 proc. humanistycznym. Medycy stanowią 2,4 proc, prawnicy 1,45 proc., a osoby z wykształceniem rolniczym 1,75 proc. 59 proc. "terytorialsów" deklaruje stałe zatrudnienie (umowa o pracę); ponad 5 proc. prowadzi własną działalność gospodarczą; 2,3 proc. utrzymuje się z prowadzenia gospodarstw rolnych; ponad 19 proc. to studenci. Średnia wieku w tej formacji to 32 lata. Kobiety-żołnierze WOT zajmują prawie połowę (47 proc.) stanowisk etatowych. Wśród wszystkich żołnierek w tej formacji, 56 proc. posiada wykształcenie wyższe. Kobiety zajmują stanowiska m.in. ratowników medycznych, radiotelefonistów, ale też typowo bojowe takie jak saper, celowniczy, strzelec-snajper.
Jak wstąpić do WOT?
Co zrobić, aby zostać żołnierzem obrony terytorialnej? Należy posiadać polskie obywatelstwo, być pełnoletnim, zdrowym fizycznie i psychicznie, być niekaranym, nie pełnić innego rodzaju służby wojskowej. Wniosek o przystąpienie do WOT można złożyć w Wojskowej Komendzie Uzupełnień, na Elektronicznej Platformie Usług Administracji Publicznej ePUAP lub rejestrując się w Portalu Rekrutacyjnym Wojska Polskiego. Pomocni są też specjaliści działający w mobilnych zespołach rekrutacyjnych WOT.
Co to jest runmageddon?
To forma zawodów biegowych, polegających na jak najszybszym przebiegnięciu wyznaczonego dystansu i pokonaniu trudnych przeszkód stojących na trasie. Konieczne jest więc m.in. czołganie się w błocie, skakanie, wspinanie po linie rozwieszonej nad wodą, wdrapywanie się na ściany. Istnieje wiele kategorii – w niektórych niepokonanie przeszkody oznacza wyeliminowane z biegu (niekiedy w takiej sytuacji regulamin dopuszcza pokonanie karnej pętli z obciążeniem). Runmageddon intro ma 3 km i 15 przeszkód, a runmageddon ultra to maraton z ponad 140 przeszkodami. Tego typu zawody stały się popularne w Wielkiej Brytanii pod koniec lat 80. W Polsce pierwsze ekstremalne biegi zorganizowano w 2014 r. Ta formuła zyskuje coraz więcej zwolenników w naszym kraju.
Zdjęcia Joanny i Oliwii Dądelewskich można też zobaczyć na Instagramie (www.instagram.com/wonder_woman_ocr/, www.instagram.com/dadelewska_ocr/).
Pozostałe
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!