Katarzyna Zachacz – ur. 1996, pochodzi z Podkarpacia. Jest absolwentką europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Pasjonuje się podróżami, psychologią, jogą i rozwojem wewnętrznym. Doświadczenie zawodowe zdobywała w instytucjach związanych z europejską kulturą, a od kilku lat pracuje jako stewardesa. “Z anoreksją na pokładzie” (BookEdit, 2021) to jej debiutancka książka, która łączy w sobie inspirujący zapis procesu wychodzenia z choroby z przydatnymi informacjami na temat anoreksji.
Zacznijmy od Pani życia zawodowego. Jest Pani stewardesą, czy to praca, o której zawsze Pani marzyła?
Katarzyna Zachacz: Zdecydowanie nie. Pierwszy lot samolotem odbyłam dopiero jako 20-latka, więc wcześniej nie miałam konkretnego zdania na temat tej pracy, jedynie stereotypowy i ogólnikowy obraz, powielany przez media czy filmy. Jako mała dziewczynka, która dorastała w małej wiosce, nie brałam pod uwagę tego, że mogłabym zostać stewardesą. Praca ta zdecydowanie wydawała mi się zarezerwowana tylko dla wielkomiejskich, pięknych, zgrabnych kobiet, które dzięki swojej urodzie będą dobrą wizytówką linii lotniczych. Poza podziwianiem samolotów na niebie oraz przekonaniem o konkretnych wymaganiach w tym zawodzie, nic więcej nie wiedziałam. Od dziecka jednak marzyłam o tym, by poznawać świat, odkrywać nowe miejsca i samą siebie. Chciałam mieszkać w dużym mieście, podróżować i być w ciągłym ruchu. I okazało się, że praca stewardesy umożliwia to wszystko w stu procentach!
Zdradzi nam Pani jakieś ciekawostki ze swojej pracy?
Moja praca jest dla wielu bardzo tajemnicza i budzi zainteresowanie. Ludzie są ciekawi, co dzieje się na pokładzie w czasie lotu oraz jak wygląda życie załogi samolotu. Pewnego razu usłyszałam nieprzyjemny komentarz pana, który był mocno zdziwiony widokiem jedzącej stewardesy. Innego dnia pasażerka wpadła w panikę, kiedy zauważyła pilota wchodzącego do toalety w czasie lotu. Z przerażeniem pytała, kto steruje samolotem. Dla uspokojenia i jako ciekawostkę mogę zdradzić, że nigdy nie lata tylko jeden pilot. Gdy jeden z nich wychodzi, drugiemu zawsze musi towarzyszyć stewardesa. W razie nagłego wypadku zawsze muszą przebywać dwie osoby w kokpicie. Dla większości pasażerów, słuchających nas w czasie pracy, wiele słów wydaje się niezrozumiałych. Na pokładzie posługujemy się specjalnym językiem, takim sloganem, który ułatwia nam pracę.
Choruje Pani na anoreksję, co jest najtrudniejsze w tej chorobie?
Zatrzymanie się, kiedy głos anoreksji zmusza nas do niepożądanych zachowań, np. wymiotów. Najczęściej jest to ułamek sekundy, ale dzięki świadomości można dostrzec ten moment, powiedzieć “stop” i wsłuchać się w swój własny głos. Praktykując tego typu czujność i wrażliwość, wyłapywanie takich chwil staje się coraz łatwiejsze. Choć na początku jest ekstremalnie trudne. Momenty, w których anoreksja jest głośniejsza niż nasze własne ja, są niesamowicie przytłaczające. Czujemy się rozczarowani swoim zachowaniem i sądzimy, że przegrywamy z chorobą. Pojawiają się złość i bezsilność, które też trzeba zaakceptować, bo stanowią część procesu leczenia. Na pewno bardzo trudne jest też zaprzestanie obsesyjnego liczenia kalorii, sprawdzanie wymiarów ciała oraz liczby na wadze. Chwila, w której już prawie powróciliśmy do zdrowia, stanowi również ogromne wyzwanie, bo właśnie wtedy anoreksja "krzyczy" najgłośniej. Traci swoją pozycję, a my zaczynamy wygrywać.
Stewardesy mają nienaganny wygląd i sylwetkę, czy praca miała wpływ na Pani chorobę?
Nie ukrywam, że codziennie w pracy spotykam się z komentarzami na temat wyglądu, jedzenia, ćwiczeń fizycznych. W pewnym stopniu na pewno przyczyniło się to do rozwoju zaburzeń odżywiania. Byłam stale narażona na ocenę mojej urody, więc w którymś momencie, w tym szaleńczym biegu po perfekcję, zaczęłam odmawiać sobie jedzenia. Pacjenci zmagający się z anoreksją często mają problem z nadmiernym perfekcjonizmem, to jedna z dominujących cech u osób popadających w zaburzenia odżywiania. Zaczęłam dostrzegać swój toksyczny perfekcjonizm już na długo wcześniej przed podjęciem pracy w liniach lotniczych. Zaprzestanie jedzenia stanowiło mechanizm radzenia sobie z emocjami, których nie potrafiłam dobrze przeżyć, nazwać, wyrzucić z siebie. Karałam się głodówką, aby wyłączyć te niewygodne emocje i ich nie odczuwać. Podczas terapii musiałam się nauczyć, jak z nimi pracować w inny, zdrowszy sposób.
Kiedy pani odkryła, że ma zaburzenia odżywiania? To nie jest choroba, która pojawia się nagle…, więc musiało się coś się wydarzyć, co wzbudziło u Pani niepokój?
Zaburzania odżywiania można maskować i ukrywać nawet przez długie lata, a co najgorsze – nie być ich świadomym. Zupełnie nie potrafię wskazać dokładnego momentu, w którym anoreksja wkradała się w moje życie. Na pewno w czasie lockdownu przybrała na sile i zaczęła dominować w moim życiu, niszcząc nie tylko moje ciało, ale również ważną dla mnie relację. Długi czas odrzucałam zdanie najbliższych, którzy próbowali pokazać mi, że mój stosunek do jedzenia i ćwiczeń stał się toksyczny. Tłumaczyłam to sobie zdrowym stylem życia aż do chwili, kiedy moje ciało zupełnie się zbuntowało i nie umiałam wstać z łóżka. Wtedy dotarło do mnie, że jestem chora, a najbliżsi, którzy próbowali mi to uświadomić, mieli rację.
Na pewno przełomem okazał się dzień, w którym moje serce było słabo wyczuwalne i czułam, że umieram. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś takiego. Czułam, że gasnę. Chciałam śmierci i marzyłam o uldze, jaką by mi dała, ale jednocześnie niesamowicie pragnęłam żyć. Wołałam wewnątrz o pomoc, o to, by ktoś mnie ocalił. Bałam się zasnąć, myślałam, że już nie otworzę rano oczu. Kiedy jednak się obudziłam, obudziła się też chęć walki. Chciałam doświadczać tego drugiego stanu, pragnienia życia. Jednym ze znaczących momentów była również rozmowa z lekarzem, który ostrzegł mnie przed tym, że jeszcze chwila i nie będzie mógł wyrazić zgody na to, bym pracowała. Pamiętam, że był to cios. Zbyt mocno kocham swoją pracę, aby ją utracić przez chorobę.
Jaką osobą była Pani przed chorobą, a jaką jest teraz? Co się zmieniło?
Dostrzegam w sobie olbrzymią zmianę. Zaczęłam odkrywać prawdziwe ja, podważać przekonania, w które ślepo wierzyłam, nauczyłam się pracy z emocjami i stałam się łagodniejszą osobą. Wcześniej nie potrafiłam być empatyczna i współczująca. Byłam bezwzględna i krytyczna w stosunku do innych, nawet najbliższych. Często nie brałam pod uwagę czyjegoś zdania, potrafiłam zachować się samolubnie. Choroba nauczyła mnie, że za każdym uśmiechem na twarzy kryje się historia, która jest tworzona pod wpływem przeżyć, doświadczeń oraz mniejszych i większych osobistych dramatów. Teraz staram się do każdego podchodzić indywidualnie z dużą dozą wyrozumiałości.
A jak Pani postrzegała swoje ciało kiedyś, a jak dzisiaj?
Obecnie mam dużo większą świadomość swojego ciała. Postrzegam je jako coś więcej niż wygląd zewnętrzny. Coś w rodzaju sojusznika w codziennym życiu, bez którego nie mogłabym przeżywać wielu cudownych chwil. Wcześniej traktowałam ciało jak służącego, który ma robić to, co uważam za stosowne. W czasie leczenia nauczyłam się słuchać sygnałów płynących z ciała i dostosowywać do niego tempo życia, nie na odwrót. To oczywiście wyjątkowo trudne ze względu na pracę stewardesy. Przed chorobą nie reagowałam na oznaki zmęczenia i za wszelką cenę przymuszałam się do większego wysiłku. Dziś patrzę na swoje ciało ze współczuciem i troską. Cały czas je poznaję, odkrywam i przede wszystkim – cieszę się nim!
Co Pani pomogło w walce z anoreksją?
Samoświadomość. Może to banalne, ale to klucz do rozpoczęcia walki z każdą chorobą czy uzależnieniem. Podobnie jak pragnienie zmiany oraz gotowość na przebycie wyboistej drogi do odzyskania pełni zdrowia. Na pewno na początkowym etapie leczenia dużą rolę odegrali moi bliscy oraz dietetyk holistyczna. Zaczęli oni w porę zwracać uwagę na moje obsesje i szkodliwe schematy zachowania, w które popadłam. Bardzo ważną rolę odegrała terapia. Co prawda, nie od razu trafiłam na odpowiedniego specjalistę. Myślę, że to niesamowicie istotne, aby terapię prowadziła osoba, z która ma się dobry kontakt i darzy się dużym zaufaniem. W końcu wspólnie zaglądamy głęboko w nasze wnętrze, w trudne momenty życiowe. Pomocne okazało się dla mnie także zrozumienie mechanizmów, jak działa ciało oraz umysł. Czerpałam wiedzę z różnych książek psychologicznych, naukowych i dotyczących rozwoju wewnętrznego.
Dowiedz się więcej:
Pani zdaniem jaką chorobą jest anoreksja?
Anoreksja jest często nazywana chorobą krzyku i w zupełności się z tym zgadzam. To wołanie o pomoc ukryte we wnętrzu człowieka, w jego duszy. Najczęściej niesłyszane lub odrzucane. Dzięki chorobie spojrzałam na siebie nie tylko jako na ciało, ale także duszę i umysł, które powinny być w równowadze. Uważam, że anoreksja jest także wynikiem skłębionych i niewygodnych uczuć, których chcemy się pozbyć razem z jedzeniem, wymiotując. Wmawiamy sobie, że jesteśmy grubi i ciężcy, ale najcięższe w tej chorobie są emocje, z którymi przychodzi nam się zmierzyć.
Kto może zachorować na anoreksję?
Każdy! Tutaj nie ma reguł. Kilka lat temu nie pomyślałabym, że mogę zachorować na anoreksję. Uważałam, że mnie ten problem nie może dotyczyć. Każdy z nas odczuwa emocje, codziennie zmaga się ze stresującymi sytuacjami, więc w pewnym momencie zupełnie nieświadomie może zacząć sobie odmawiać jedzenia lub wymiotować. To próba odzyskania kontroli nad skomplikowanym światem niewyrażanych myśli, lęków i uczuć.
Dlaczego napisała Pani książkę „Z anoreksją na pokładzie. Wyznanie stewardesy”? Jak to się zaczęło?
Głównym powodem, dla którego zdecydowałam się napisać i opublikować książkę, było pragnienie niesienia pomocy i pokazania innym chorym, że nie są sami. Chciałam im powiedzieć, że nie mają się czego wstydzić. Swoją obecną postawą i historią chciałabym też udowodnić, że każdy może znaleźć w sobie siłę, która jest konieczna do walki z chorobą. Zależy mi również na obnażeniu szkodliwych stereotypów i błędnych przekonań na temat zaburzeń odżywiania, które są obecne w naszym społeczeństwie. Większość z nich krzywdzi chorych, zniechęca do walki, osłabia i upokarza. Pomysł książki narodził się też z potrzeby takich pozycji na polskim rynku. W trakcie leczenia nie udało mi się znaleźć żadnej dobrej polskojęzycznej pozycji na temat anoreksji, stąd dużą pomocą okazały się tytuły amerykańskie i angielskie. Nie każdy jednak czyta w obcym języku, dlatego mam nadzieję, że moja książka przyda się pacjentom i ich rodzinom.
Książka była formą terapii?
Zdecydowanie tak, nawet we wstępie książki zaznaczam to dość wyraźnie. W trakcie leczenia prowadziłam notatnik, zapisując tam własne przemyślenia, emocje, odczucia, myśli. Dzięki temu uzmysłowiłam sobie mechanizmy, jakie mną kierowały. Mogłam ująć problem w słowa, zobaczyć go wyraźniej, zrozumieć i dzięki temu rozwiązać. I tak z luźnych notatek, własnych przemyśleń i różnych informacji ze źródeł naukowych powstała książka.
Czy akceptuje się Pani taką jaką jest? I co Pani sądzi o ruchu body positive?
Akceptuję się w większym stopniu niż jakiś czas temu, ale wciąż jestem w procesie wychodzenia z anoreksji. Nadal zdarza mi się ze smutkiem i zazdrością spoglądać na piękne i zgrabne dziewczyny. Jednak już wiem, że szczupła sylwetka nie zapewni szczęścia, do którego wszyscy dążymy. Wciąż uczę się czytać sygnały płynące z mojego ciała. Bardzo często mnie zadziwia jego naturalna mądrość.
Uważam, że to świetnie, że rodzą się takie ruchy, jak body positivity. W świecie mediów, przepełnionych obrazami idealnych sylwetek, naprawdę potrzebujemy głośno zabrać głos i otworzyć oczy wszystkim, którzy bezkrytycznie przyjmują propagowany, szkodliwy model ciała. Body positivity zachęca do zdrowego i harmonijnego dbania o ciało, a w pierwszej kolejności – do miłości i wdzięczności w stosunku do niego. Wspieram ideę ciałopozytywności, bo pomaga spojrzeć na nasze ciała jak na cudownie działające maszyny, które powinniśmy bardziej doceniać. To prawda, że zamiast o mankamentach warto mówić o różnorodności i pięknie, które z nich wynika.
Dowiedz się więcej:
Czy jeszcze kiedyś coś przeczytamy Pani autorstwa? Jakie ma Pani plany na przyszłość?
Książka „Z anoreksją na pokładzie” narodziła się w mojej głowie spontanicznie i powstała dość szybko. Proces pisania przyniósł mi wiele radości i bardzo mi pomógł, więc nie wykluczam, że w dalekiej przyszłości zasiądę do klawiatury. Póki co chcę angażować się w rozpowszechnianie wiedzy o zaburzeniach odżywiania i przysłużyć się do obalania krzywdzących i raniących stereotypów na ten temat. Mam dużo pomysłów i wizji, jak mogłabym pomóc chorym osobom. Staram się je realizować razem z fantastyczną kobietą, psychodietetyk holistyczną Anetą Podolską – Kamińską, która była i jest ważną osobą w procesie mojego leczenia. Oczywiście, ze względu na miłość do pracy w chmurach cały czas chcę realizować się jako stewardesa i odkrywać świat, a tym samym – samą siebie.
Nie żyje Stanisław Tym
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Prawdziwe oblicze syna Steczkowskiej. Nawet przy matce nie potrafił się pohamować
- Pogrzeb Poznakowskiego bez gwiazdora Trubadurów. Wiemy, co z Krawczykiem juniorem
- Gwiazdy poleciały zarobić tysiące, a Górniak się z nimi nie bratała. Bała się Jusi?
- Córka Węgrowskiej trafiła do szpitala! Alarmujące doniesienia