W Polsce wskaźnik zatrudnienia kobiet dość mocno odbiega od średniej unijnej na niekorzyść kobiet. Czym jest to spowodowane? Potencjalnych czynników można wymienić wiele, ale które tak naprawdę o tym decydują?
Rzeczywiście, w Polsce nie pracuje aż 58 proc. kobiet, co ogromnie dziwi, ale niestety nie dzieje się bez powodu. Pierwszym czynnikiem, mającym na to wpływ, jest silny patriarchat, co potwierdzają też współpracujący z nami psychologowie. Kobiety muszą łączyć role matki, partnerki i osoby pracującej, przy czym cały czas zderzamy się z silnymi stereotypami, gdy mówimy o partnerstwie w domu – z reguły to kobieta poświęca czas wychowaniu dzieci. Natomiast mężczyzna jest tym kimś, kto „przynosi do domu pieniądze”.
Druga rzecz – część z nich po prostu „wypada” z rynku pracy po urlopie macierzyńskim i przez to nadal skupia się na wychowaniu dzieci i prowadzeniu domu. Oczywiście na pewno jest spora grupa kobiet, która tak po prostu decyduje. Warto tu jednak podkreślić, że w skali świata 75 proc. kobiet wykonuje przecież tę pracę nieodpłatne, a zajmuje im to od 3 do 6 godzin dziennie, przy czym średnia dla mężczyzn to od 30 minut do 2 godzin – co też nie jest bez znaczenia.
Nie możemy jeszcze zaryzykować stwierdzenia, że bardzo powoli, mało inwazyjnie, ale jednak jakieś zmiany zaczynają zachodzić na rynku pracy w kierunku wzmocnienia roli kobiet? Chociażby branie przez mężczyzn urlopów tacierzyńskich?
To prawda, że systemowe, prawne wsparcie skłania mężczyzn do brania urlopów tacierzyńskich – to zjawisko jest bardzo widoczne chociażby w Szwecji, gdzie 9 na 10 ojców korzysta z tego rozwiązania.
Dlaczego w Polsce to nie działa? Chodzi tylko o kwestie finansowe?
Tak. Nie zapominajmy, że luka płacowa wynosi w Polsce około 20 proc., co oznacza, że z finansowego punktu widzenia bardziej opłaca się, żeby to kobieta została w domu i opiekowała się dzieckiem po jego narodzinach. Tutaj możemy wrócić do początku naszej rozmowy – eksperci nie mają wątpliwości, że patriarchat ma się dobrze, i choć jakaś zmiana zaczyna być zauważalna, tak naprawdę pojawia się przede wszystkim w dużych miastach. Mężczyźni deklarują chęć zajmowania się dziećmi i rzeczywiście za deklaracjami idą też konkretne działania – zaczynają się nimi opiekować.
Dla porównania możemy na chwilę cofnąć się do czasów, kiedy w Polsce panowała komuna, kiedy to kobiety zachęcano, aby poszły do pracy – chociażby poprzez te słynne hasła typu „Kobiety na traktory”. No i kobiety poszły do pracy, poszły do fabryk, ale w dalszym ciągu w 100 proc. zajmowały się domem i dziećmi. Można powiedzieć, że pracowały na dwa etaty.
Czy ktoś widział w tamtym czasie mężczyznę odbierającego dziecko ze szkoły, czy ktoś widział mężczyznę na palcu zabaw, czy mężczyznę, który idzie z dzieckiem w wózku na spacer? To były zjawiska wręcz nieobserwowalne. Dzisiaj mężczyźni nie wstydzą się, a wręcz chcą opiekować się dziećmi. Dlatego jak najbardziej możemy powiedzieć, że zachodzą zmiany.
Jednak nie jest to proces równomierny?
Te zmiany, tak jak wspomniałam, obserwujemy zazwyczaj w dużych miastach, ale transformacja nadal trwa. Zwłaszcza w mniejszych miejscowościach bardzo często jest tak, że jeżeli kobieta decyduje się, żeby zostać w domu, to ona niejako przejmuje całą opiekę nad dzieckiem i wydaje jej się, że obowiązek wychowania dziecka należy tylko nie niej, a nie, że jest to obowiązek obojga rodziców.
Kobiety są w pewnym sensie same sobie winne?
Ja powiedziałabym, że kobiety są bardzo ambitne i przyjmują każdą ze swoich ról z założeniem, że należy poświęcać się im w 100 proc. Dlatego musimy wspierać kobiety i zachęcać do tego, żeby oddawały częściowo opiekę nad dziećmi swoim partnerom i włączały ich do procesu wychowania. Dziecko potrzebuje zarówno matki, jak i ojca.
Czyli znów się potwierdzają te stereotypy związane z rolami społecznymi kobiet i mężczyzn.
Tak, znowu wychodzi na to, że kobiety mają bardzo silnie zakorzenione role społeczne – wciąż rezonuje w nas wzór matek opiekujących się dziećmi, zajmujących się domem, ale też chodzących do pracy i przy okazji zajmujących się „milionem innych rzeczy”. Tak zostałyśmy wychowane, choć nie chodzi tu tylko o wzorce naszych mam, ale silne wzorce kulturowe.
Dodatkowo zwróćmy uwagę na to, że dziewczynki bardzo często wychowuje się z takim przesłaniem, aby szybko znalazła męża i urodziła dziecko, a w dodatku powinna być posłuszna, uczynna, skromna. Takie podejście jest oczywiście „klątwą”, która bardzo nam w dorosłości ciąży i przeszkadza, wpływa też na naszą samoocenę.
Tutaj też nie mamy dobrych wyników.
Niestety, jako Polki mamy najniższą samoocenę w całej Europie. Bardzo często wynika to z faktu, iż mamy silną potrzebę bycia perfekcyjną. Zobaczmy, co się dzieje, chociażby w szeroko rozumianej popkulturze. Jeżeli popatrzymy na filmy, to rola kobieca najczęściej związana jest ze znalezieniem partnera i poszukiwaniem miłości.
Nie zgodzę się z tym.
Proszę zobaczyć – jeżeli pokazuje się kobietę pracującą, osiągającą jakiś sukces, to najczęściej ta kobieta musi coś stracić – np. rozpada się jej małżeństwo, nie ma czasu dla dzieci, ma ogromne poczucie winy.
Czy nie jest tak, że kobiet nie zachęca się do pracy? Mam tu na myśli różnego rodzaju programy socjalne w połączeniu z doświadczeniami ostatnich lat – pandemią koronawirusa. Czy to, co zostało wypracowane, nie zostało w krótkim czasie zaprzepaszczone?
To, co wydarzyło się podczas pandemii COVID-19, cofnęło w pewnym sensie równouprawnienie o 100 lat. Z moich obserwacji wynika, że większość mężczyzn chodziła do pracy albo pracowała w odrębnym, wydzielonym pokoju, a kobiety w tym czasie zajmowały się dziećmi, odrabiały z nimi lekcje, zajmowały się domem, a w międzyczasie wykonywały swoje obowiązki służbowe. Bardzo dużo kobiet głośno mówi o tym, że pandemia spowodowała, że zostały przytłoczone obowiązkami.
Wspomniała pani, że to mężczyźni głównie wracali do pracy stacjonarnej, a nie kobiety. Czy to nie było trochę tak, że to kobiety same o tym decydowały?
Być może, ale niestety nie zmienia to faktu, że kobiety straciły to, co wypracowały, dlatego też twierdzenie, że w kwestii równouprawnienia kobiety cofnęły się o 100 lat, nie jest przesadzone. Co więcej, wielu ekspertów negatywnie wypowiada się na temat sytuacji kobiet po pandemii koronawirusa. Podobne wnioski mają też w kontekście debaty na temat czterodniowego tygodnia pracy. Większość specjalistów uważa, że takie rozwiązanie pogłębiłoby tylko nierówności, ponieważ kobiety więcej czasu poświęcałyby na opiekowanie się domem i wychowywanie dzieci, co w konsekwencji powodowałoby jeszcze większe obciążenie.
Przechodząc do kwestii biznesowej, z raportu Dun & Bradstreet wynika, że kobiety są właścicielkami 32,5 proc. firm z tendencją spadkową. Dlaczego tak się dzieje? To także jest pokłosiem pandemii? Kobiety stwierdziły, że nie odnajdują się w tej roli? Czy przez to cofnięcie się w równouprawnieniu, o którym pani mówiła? Z drugiej strony kobiety też rzadziej od mężczyzn zajmują kierownicze stanowiska.
Nie jest tajemnicą, że wiele małych i średnich firm się zamknęło w ostatnim czasie. Wiele kobiet prowadziło np. małe zakłady kosmetyczne, kawiarnie, i ten biznes ucierpiał lub przestał istnieć – stąd pewnie ta tendencja spadkowa. Ja na to spojrzę znowu z perspektywy stereotypów.
Bardzo mało kobiet piastuje wysokie stanowiska, nie mówiąc o funkcjach w zarządzie czy udziałach właścicielskich. Z czego to wynika? Kobiety mają bardzo niską samoocenę, często uważają, że są niekompetentne albo że sobie nie poradzą. Potwierdzają to liczne badania.
Gdy kobieta analizuje ogłoszenie o pracę lub ma możliwość awansu, uważa, że powinna spełniać 100 proc. wymogów stawianych przez pracodawcę i dlatego bardzo często rezygnuje. Mężczyznom z reguły wystarczy spełnienie połowy wymagań, aby aplikowali na dane stanowisko. Co potwierdzają badania – mężczyźni są częściej awansowani.
Do tego dochodzi jeszcze jeden czynnik, o którym coraz częściej się mówi. Gdy mężczyźni piastują wysokie stanowiska, nadal chętniej do współpracy zapraszają innych mężczyzn.
Niestety, my jako społeczeństwo nie jesteśmy jeszcze świadomi tego, jak wygląda kobiece przywództwo, nie przemawia do nas to, że kraje zarządzane przez kobiety lepiej poradziły sobie z przejściem przez pandemię koronawiursa, czy to, że firmy zarządzane przez kobiety osiągają lepsze wyniki finansowe.
Czym te sukcesy są spowodowane?
Troska, empatia, poszukiwanie inicjatywy i kreowanie niestandardowych rozwiązań – tym właśnie charakteryzuje się kobiece przywództwo. To jest nowa forma leadershipu i zarządzania transformacyjnego, które potrafi szybko zareagować na zmianę.
Pandemia i wszystkie poprzednie lata pokazały, że potrzebujemy nowych, innych liderów. To wszystko, z czym mieliśmy od czynienia kiedyś, skończyło się, funkcjonujemy w zupełnie nowym świecie i bez wątpienia potrzebujemy więcej kobiet liderek.
Czy kobiety potrafią to wykorzystać? Te zmiany, postępującą cyfryzację? Czy można potraktować to jako nowy start?
Zauważalnie więcej kobiet pracuje w firmach z sektora IT i one świetnie się w tym odnajdują i sprawdzają. Natomiast wciąż stanowią tylko około 15 proc. tej grupy w Polsce i jest to jeden z najniższych wskaźników w UE, więc znowu możemy wrócić do początku naszej rozmowy i stereotypów. Wciąż króluje przekonanie, że w takiej branży powinni pracować mężczyźni.
Na szczęście te stereotyp zaczynamy same zmieniać. Kobiety walczą o swój głos także w mediach – okazuje się, że wśród ekspertów komentujących różne zagadnienia zaledwie 24 proc. stanowią panie. To między innymi dlatego powstaje szereg pro-kobiecych akcji, platform psychoedukacyjnych poruszających temat samooceny, a także mnóstwo sieci przedsiębiorczych kobiet.
Kobiety liderki stają się mentorkami i zachęcają inne panie do tego, żeby się nie bały biznesu, żeby walczyły o wysokie stanowiska czy realizowały własne przedsięwzięcia – nawet, jeśli na skutek różnych zdarzeń życiowych „wypadają” czasowo z rynku pracy.
Dlaczego?
Bardzo często kobiety poświęcają się dzieciom kosztem pracy i po urlopach macierzyńskich przechodzą na pół etatu lub zlecenia – oczywiście mniej płatne i poniżej ich kwalifikacji. Badania pokazują, że w UE 42 proc. kobiet pracuje na pół etatu w porównaniu do 11 proc. mężczyzn. W dodatku 25 proc. kobiet podaje pracę opiekuńczą jako powód swojej zupełnej nieobecności na rynku pracy., dla porównania wśród mężczyzn są to 3 proc.
Nawet, jeśli kobiety, które urodziły dziecko, zaczynają pracować na część etatu, jest im bardzo trudno wrócić do pozycji na rynku pracy sprzed macierzyństwa. Właśnie dlatego dzisiaj uczy się matki tego, jak w pracy wykorzystać umiejętności, które nabyły podczas urlopu macierzyńskiego, i jak je zaprezentować potencjalnemu pracodawcy.
Część kobiet niesłusznie uważa, że jeśli spędziły rok w domu, to ich kompetencje zniknęły – a to przecież nieprawda, bo macierzyństwo uczy chociażby doskonałej organizacji pracy, zarządzania budżetem i czasem, negocjacji czy cierpliwości. Niemniej rozumiem, że panie mogą mieć takie obawy, bo rynek pracy zmienia się bardzo szybko, szczególnie w ostatnim czasie.
Czy mogłyby się tutaj sprawdzić wsparcia systemowe? Czy to by pomogło? Jeżeli tak, to w jaki sposób? Czy wprowadzenie raportowania ESG można uznać za dobrą kartę?
Bardzo się cieszę, że kwestie ESG są dziś tak istotne, bo oznacza to, że spółki giełdowe będą musiały raportować m.in. parytety w zatrudnieniu i luki płacowe, co naturalnie wymusi też pewne działania na firmach. Z drugiej strony ważne jest, żeby zarządy męskie chciały zatrudniać kobiety nie tylko dlatego, że jest taki nakaz, ale przede wszystkim przez wzgląd na odpowiednie kwalifikacje, którym kobietom nie brakuje.
Obecnie mamy 18 proc. lukę płacową. Gdy popatrzymy na badania dotyczące UE, to 1 na 4 kobiety przyznaje, że zarabia mniej na tym samym stanowisku, co mężczyzna. Jeżeli pyta się o to mężczyzn, to 1 na 20 mówi, że będąc na tym samym stanowisku, co kobieta, zarabia mniej niż ona.
Dlatego moim zdaniem warto wprowadzić takie uregulowania równościowe. Musimy zniwelować lukę płacową, ponieważ nie ma uzasadnienia dla nierównych zarobków na tych samych stanowiskach tylko przez wzgląd na płeć.
Czy możemy powiedzieć, że kobiety są niewykorzystanym potencjałem polskiego rynku pracy? Nie zajmują wysokich stanowisk, chociaż takie firmy lepiej prosperują, nie prowadzą własnych działalności? W przypadku kompetencji, w niczym nie odbiegają od mężczyzn?
W badaniu Harvard Business Review na 19 kompetencji menedżerskich ocenianych w kwestionariuszach, w 17 kobiety wypadły lepiej. Wiele razy słyszałam, że kobiety będą rządziły światem i wierzę w to. Wierzę także, że z biegiem kolejnych lat kobiety będą bardziej pewne siebie i nie będą bały się walczyć o swoje i piąć się do góry – oczywiście przy wsparciu partnerów.
Przy okazji chciałabym wspomnieć o feminatywach. Gdy na początku o nich słuchałam, to się uśmiechałam, czytając na głos: prezeska, członkini, dyrektorka, naukowczyni. Natomiast potem uświadomiłam sobie, że przecież „dyrektor” od razu kojarzy nam się z mężczyzną. Nawet ogłoszenia o pracę są konstruowane w taki sposób, że sugerują płeć, zazwyczaj męską do danej roli.
Jak to się przekłada na zatrudnienie? Ubieganie się o pracę przez kobiety na męsko brzmiące stanowiska?
Z badań przeprowadzonych w 2021 roku w Austrii wynika, że ogłoszeń poszukujących „dyrektora” było 27 razy więcej niż takich, gdzie użyto określeń „dyrektor/dyrektorka”. Coraz więcej mówi się o tym, że nawet 30 proc. kobiet nie aplikuje na stanowiska sformułowane jako męskie.
Dlatego uważam, że dobrze się stało, iż powstał ruch feminatyw, ponieważ to kształtuje nasze myślenie. Z badania pracuj.pl wynika, że 83 proc. kobiet chciałoby, żeby firmy potwierdzały, iż są otwarte na kobiety – chociażby poprzez ogłoszenia o pracę. To by dużo zmieniło, gdyby firmy zwracały na to uwagę już w procesach rekrutacji.
Nasz język bardzo różnicuje żeńskie i męskie formy. Caroline Criado Perez w swojej książce „Niewidzialne kobiety” pokazuje, że w krajach, w których język nie określa różnic, luka płacowa wynosi około 3 proc., przy czym średnia światowa to 18 proc. W momencie, kiedy język nie określa płci kandydata do pracy, powoduje zniwelowanie tej luki płacowej.