Stara miłość nie rdzewieje, w kryminale, jak widać, też. Wraca pani do swojego dawnego bohatera Huberta Meyera.
Nigdy nie pożegnałam się z Hubertem Meyerem. Schowałam go tylko na chwilę, pracując nad innymi książkami. Ale pamiętali o nim przede wszystkim Czytelnicy. I to od nich na każdym spotkaniu, czy na targach, zawsze słyszałam:
– No, bardzo fajnie z tą Saszą, fajnie z serią o miłości, ale co z tym Meyerem?
Ta pamięć Czytelników o Hubercie mobilizowała mnie. Wcześniej się jakoś nie składało, żeby go „odkurzyć”, ale przyszła pandemia. Nadszedł czas zamknięcia, kontemplacji i powrotu do źródeł...
To znaczy?
Poszłam w górę rzeki, żeby zobaczyć, skąd pochodzę, jak zaczęłam. Nieprzypadkowo debiutuje się z takim, a nie innym bohaterem. Zobaczyłam, że to jest czas, w którym mogę się zmierzyć z własną, pisarską przeszłością.
Czego się pani bała?
Tego, co zobaczę. Hubert był tym zwierciadłem, w którym mogłam się przejrzeć i zobaczyć, kim jestem jako autorka. Do pisania tego najnowszego kryminału podchodziłam jak do jeża. Musiałam sobie przypominać Weronikę, Rudego, Szerszenia – bohaterów z otoczenia Meyera. Ale kiedy napisałam pierwszą scenę, która otwiera książkę, czyli o Hubercie z flaszkami, potem już samo poszło. To było kojące, że tego się nie zapomina.
Przeczytałam „Nikt nie musi wiedzieć” i powiem, że to udany powrót. Rasowy kryminał, który trzyma Czytelnika w napięciu...
Czy napisze to pani (śmiech). Bardzo się cieszę.
Za każdym razem ścieżkę pisarską traktuję jak nowe wyzwanie. Wiele razy rozmawiałyśmy o moich książkach i pani wie, jakie mam podejście do pisania. Że traktuję je jak podróż, podczas której chcę się rozwijać.
We wcześniejszych książkach, jak chociażby tych z Saszą Załuską, budowałam piętrowe, wręcz bizantyjskie konstrukcje. A teraz postanowiłam, że to będzie klasyczny, rasowy kryminał. Coś, co można połknąć na raz. Taki rodzaj hamburgera albo innej, szybkiej przekąski, tyle że emocjonującej.
Po której Czytelnik będzie syty, jak rozumiem.
To już zależy od Czytelnika. Ja w pisaniu odnajduję dużą radość. Czuję się tak, jakbym zaczynała na nowo. Życzę wszystkim, którzy piszą, żeby przeżywali podobną do mojej fascynację robotą, kiedy wracają do starego bohatera, z którym nie mieli do czynienia od dziesięciu lat. Ja miałam wrażenie, jakbym spotkała starego, dobrego przyjaciela sprzed lat. I właściwie przez te lata nic się w naszych relacjach nie zmieniło. Nadal się przyjaźnimy, Meyer dalej mi się wymyka, a ja muszę za nim gonić. To zresztą zupełnie inny bohater niż Sasza.
Sasza Załuska zyskała teraz kolejne życie, telewizyjne. Podoba się pani jej ekranowe wcielenie?
Po obejrzeniu serialu, mam wrażenie, że Sasza dopiero teraz naprawdę zaistniała. To magia ekranu.
Ale Sasza ma już konkretną twarz Magdaleny Boczarskiej. Namaściła pani aktorkę do tej roli?
Tak, chociaż Magda nie przypomina fizycznie postaci, którą stworzyłam. Czytelnicy na początku też się zżymali, że Sasza w serialu nie jest ruda, że wygląda tak jakoś inaczej niż ją sobie wyobrażali...
I żadnych zastrzeżeń do serialu?
Chciałabym tylko, żeby w kolejnych sezonach było więcej luzu w tej postaci. Żeby pojawiło się więcej żartu. Pani mnie zna i wie, że lubię rechotać. I moi policjanci też to uwielbiają. W książkach pozostawiam Czytelnikowi trochę oddechu.
Pani książki nie są łatwe do adaptacji.
Dlatego uważam, że zmieszczenie „Lampionów”, które mają około 800 stron, w siedmiu odcinkach serialu to mistrzostwo świata. I mogę przed tymi, którzy tego dokonali, nie tylko pochylić głowę z uznaniem, ale też klęknąć z podziwu. To nie było łatwe, żeby wybrać jedynie niektóre wątki i tak je ułożyć, aby ta historia trzymała w napięciu.
Obejrzała już pani cały serial.
Przez dwa miesiące zwlekałam z obejrzeniem. Nie dlatego, że się bałam. Tylko odsuwałam tę przyjemność na później. Trochę tak jak w zakochaniu odsuwa się moment pierwszego seksu aż do momentu, kiedy będzie wiadomo, że to ta, właściwa osoba. I kiedy obejrzałam, pomyślałam: Wow! Bo zdałam sobie sprawę, że spełniło się moje marzenie sprzed lat, żeby ktoś sfilmował moją książkę. Myślę, że każdy autor marzy o tym, żeby zobaczyć własną opowieść widzianą oczami innych. Dla mnie to wielki zaszczyt. Czekam na kolejne sezony i adaptacje.
Możemy zdradzić, co po „Lampionach”, pójdzie na pierwszy ogień?
Na razie nie, ale już niedługo poinformuję.
Pandemia zmieniła pani spojrzenie na życie, na pracę?
Na początku nie była dla mnie tak dotkliwa jak dla reszty świata. Zawsze miałam podobny system pracy – w domu, w piżamie, przy komputerze. Rzadko udzielałam się towarzysko, zwłaszcza kiedy pisałam książkę. Dotkliwość zaczęła się mniej więcej po siedmiu miesiącach pracy nad „Nikt nie musi wiedzieć”. Kiedy okazało się, że nie mogę wielu tematów dokumentować, że nie mogę się na przykład spotkać z facetem, który hoduje węże.
A wątek z wężami jest ważny w książce.
Gdyby było jak dawniej, to spędziłabym trochę czasu z tymi wężami, tak żeby je poczuć. Przez te pandemiczne obostrzenia nie mogłam doświadczyć jednak tych zmysłowych elementów, które są potrzebne do zapisu.
Trochę się na początku zżymałam, potem przez chwilę byłam wściekła. Myślałam nawet, że świat się na tyle zmienił, że nie będę już mogła pisać. Ale po pewnym czasie, paradoksalnie, odkryłam w sobie zgodę na to, że mogę pisać z dokumentacją i bez.
A prywatnie?
Odkryłam, że kocham ludzi, że jestem jednostką społeczną.
To było takie odkrywcze?
Zawsze sądziłam, że jestem samotnikiem. Że chowam się do jaskini, bo tak lubię. Raz na jakiś czas spotykałam się z ludźmi, a potem uciekałam do swojej pieczary, żeby pisać. A tymczasem okazało się, że potrzebuję ludzi, bo nasycam się ich energią. Ale to nie była jedyne odkrycie.
W pewnym momencie podjęłam decyzję, że... przestaję się bać. Że trudno, k..wa, jak umrę, to umrę. Zgodziłam się na to, co los przynosi. To był ten moment uwolnienia.
Poczułam się tak, jakby mi zdjęto ciężki worek z pleców. Bardzo dużo zdarzyło się też w moim życiu prywatnym w ostatnim czasie.
Chętnie zapytałabym o to życie prywatne. Był czas, że nie unikała pani tego tematu.
Jestem bardzo szczęśliwa, tyle mogę na razie powiedzieć. Jeśli będę chciała powiedzieć coś więcej, to obiecuję, że powiem.
Czekam cierpliwie. Ale zapytam o inne lęki autorki. Wysoko podniosła sobie pani poprzeczkę. Czy królowa Bonda nie boi się, że inni ją gonią? I mogą przegonić?
Zawsze stawiałam na małe, prywatne wyzwania. Dlatego to, co dzieje się na rynku wydawniczym, nie dotyka mnie. Chociaż przyznaję, że obserwuję ten rynek i widzę, jak on się zmienia. Kiedy zaczynałam pisać, było nas niewielu, jeśli chodzi o polskich autorów kryminałów. Dzisiaj już kilkaset osób regularnie wydaje kryminalne książki. Pamiętam, że „Czerwonego pająka” pisałam trzy lata, a teraz niektórzy autorzy wydają nową powieść co miesiąc. Nie powiem, że to nie daje do myślenia. Ale nie nazwałabym tego strachem.
Tylko jak?
Czystą rywalizacją. Widzę, że do gry wchodzą gracze niezwykle skuteczni. A ja chętnie wchodzę w tę rozgrywkę, bo ona mnie mobilizuje. Poza tym, od młodych autorów uczę się, jak dotrzeć do młodszego Czytelnika. Do tego pokolenia Instagrama i TikToka, które ma zupełnie inne priorytety. Fantastycznie, że mogę się zmierzyć. Sprawdzanie samego siebie i robienie niespodzianek Czytelnikom jest podstawą.
Nie żałuję ani jednej książki, którą napisałam. Bo każdą pisałam sercem, dając z siebie sto procent.
I kiedy słyszę od Czytelników, że seria o Saszy bardzo się różni od serii o Hubercie, czy od serii wiara, nadzieja, miłość, to dla mnie największy komplement. Jestem szczęśliwa, że Czytelnicy o mnie cały czas pamiętają.
Kiedy przed premierą książki „Nikt nie musi wiedzieć” pokazano okładkę, a ja napisałam, że Meyer wrócił, to książka od razu powędrowała na top i znalazła się na drugim miejscu. To bardzo mi schlebia i potwierdza, że nadal jestem w tej lidze.
Pamiętam takie zdanie z pani wywiadu „Moja wielka próżność jest regularnie zaspokajana, a ego mam jak stąd do morza”.
Tu nic się nie zmieniło. Ego nadal jest w bardzo dobrym stanie (śmiech).
Potrafi pani określić swój największy sukces?
Jest nim urodzenie córki, stworzenie istoty, w której widzę moje wady i zalety. Tak jakbym się przeglądała w lustrze. Jestem z niej niesamowicie dumna. Czasami nie wierzę, że to ja ją urodziłam. Tak, to mój największy sukces.
Na wieki wieków już będzie pani „siedzieć” w kryminale?
Nie wiem, co będzie. Ale niczego się teraz nie boję. Myślę, że pisanie książek to fantastyczny zawód. Po pierwsze, mam wpływ na cały proces ich powstawania. Wszystko zależy ode mnie. Jeśli coś spieprzę, to moja wina, jak dam radę, to moja zasługa. A kiedy już książka pójdzie w świat, to przestanie do mnie należeć. I jeśli okaże się, że nie spełniłam oczekiwań Czytelników, tak jak chciałam, albo książka zostanie oceniona jako totalny gniot, to zawsze mogę napisać kolejną, lepszą, wyciągając wnioski z poprzedniej. Niech mi pani znajdzie taki drugi zawód, w którym można się za każdym razem odradzać.
****************************
Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Josepha Conrada Korzeniowskiego Gdańsku zaprasza do wspólnego świętowania Tygodnia Bibliotek w dniach 8-15 maja 2021r. Jedną z atrakcji tego święta będzie spotkanie online z królową polskich kryminałów Katarzyną Bondą. Rozmowa live odbędzie się 13.05.2021 r. o godz. 20:00. Będzie ją można oglądać na fanpage’u WBiMP na Facebooku oraz na kanale YouTube WBPGdansk , a także na fanpage'u Katarzyny Bondy. Rozmowę poprowadzi Ryszarda Wojciechowska.
POLECAMY NA STRONIE KOBIET:
Kultura i rozrywka
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!