Rząd zastanawia się nad wypowiedzeniem konwencji stambulskiej. Minister rodziny Marlena Maląg poinformowała, że Polska ma do niej zastrzeżenia i trwają rządowe analizy w tej sprawie. Zbieranie podpisów pod projektem, który ma doprowadzić do wypowiedzenia konwencji, zapowiedzieli Chrześcijański Kongres Społeczny Marka Jurka oraz Instytut Ordo Iuris. Wiceminister sprawiedliwości stwierdził, że konwencja jest ideologicznie niebezpieczna, krytykował ją też prezydent Duda. Co jest w konwencji i czy jest ona groźna?
Konwencja stambulska, którą Polska podpisała w 2012 r., a ratyfikowała trzy lata później, jest nazywana antyprzemocową i mówi o konieczności zapobiegania i zwalczania przemocy domowej – głównie wobec kobiet i dzieci.
Można w niej przeczytać, że istnieje związek przemocy z nierównym traktowaniem oraz że przemoc nigdy nie może być usprawiedliwiana tradycją czy religią.
Według konwencji, przemoc wobec kobiet może być uwarunkowana kulturowo. Nie ma w niej nic, co uderzałoby w polską rodzinę czy w polskie społeczeństwo.
Skoro nie ma w niej nic, co zagraża rodzinie, to dlaczego politycy PiS chcą jej wypowiedzenia?
Dlatego, że presję na rząd PiS wywierają organizacje ultrakonserwatywne takie jak np. Ordo Iuris. Chcą one wyciągnięcia Polski z zasięgu międzynarodowych konwencji i instytucji, które dostrzegają, że problem przemocy wobec kobiet może być związany z konserwatywnymi odłamami religijnymi czy z patriarchalną kulturą.
Te organizacje dążą do tego, żeby mieć monopol na sposób opisywania, w jakich warunkach może dochodzić do przemocy wobec kobiet i jak się przed nią bronić. Odrzucają, że przemoc w rodzinie może wynikać – co przecież jest faktem – również z nierówności płciowych, chęci podporządkowania kobiet czy wymuszania na kobietach wykonywania określonych ról społecznych.
Te organizacje uważają też, że ochroną przed przemocą jest małżeństwo i tradycyjna rodzina. Pewne pozytywne sformułowania zawarte w konwencji są przez niektórych polityków nadinterpretowane i zmieniany jest ich sens. Poza tym, w konwencji pada określenie „gender”. Wiemy doskonale, że niektóre organizacje, ale i niektórzy duchowni, starają się to pojęcie wyrugować z dyskusji publicznej.
Chęć wypowiedzenia konwencji wpisuje się w wojnę kulturową, a więc konflikt między grupami społecznymi.
Przede wszystkim jednak wpisuje się w wojnę o władzę, a więc o to, kto będzie w naszym kraju ustalał warunki – czy Polska ma przynależeć do Europy i funkcjonować według europejskich norm, czy też ma być całkowicie poza tymi normami.
Jeśli rząd PiS wypowie konwencję i, jak Pani mówi, obierze drogę poza europejskimi normami, to, co to będzie oznaczało w praktyce?
To będzie oznaczało, że nasz kraj wkracza na ścieżkę ku autorytaryzmowi. To bardzo niebezpieczny krok. Taką drogę obrała też Turcja, która również zapowiedziała wypowiedzenie konwencji stambulskiej.
To będzie też oznaczało, że ochrona kobiet i dzieci przestaje być priorytetem rządu.
Trzeba przyznać, że ona już teraz nie jest priorytetem. Zapowiedź wypowiedzenia konwencji to kontynuacja działań, które budzą wątpliwości. Myślę tu np. o braku środków dla wielu organizacji, które wspierają ofiary przemocy. W Polsce istnieje Fundusz Sprawiedliwości, ale pieniądze z niego są też przeznaczane na działania typowo polityczne zamiast wyłącznie na pomoc pokrzywdzonym.
Obawiam się, że ta zapowiedź jest też otwarciem drzwi dla niepokojących zmian w prawodawstwie. W Rosji funkcjonuje prawo, zgodnie z którym pierwszy przypadek pobicia w rodzinie nie jest jeszcze uznawany za przemoc domową. Pojawiły się sugestie, że i w Polsce taka zasada mogłaby być przyjęta.
Co polski rząd mówi instytucjom europejskim, zapowiadając wypowiedzenie konwencji?
Że w Polsce my sami będziemy „zarządzać swoimi kobietami”, a organizacje międzynarodowe nie będą nam mówić o jakiejś równości czy ochronie słabszych. Rząd chce rezygnować z międzynarodowych zobowiązań, jednocześnie udając, że pewne problemy jest w stanie sam, na poziomie krajowym, rozwiązać. Tymczasem przemoc wobec kobiet istnieje i ten problem nie jest dobrze rozwiązywany.
Obecnie odbywają się negocjacje dotyczące unijnego Funduszu Odbudowy. Polska chce dostać z niego jak najwięcej pieniędzy, a jednocześnie, poprzez takie ruchy jak zapowiedź wypowiedzenia konwencji stambulskiej, mówi, że nie chce należeć do europejskiej wspólnoty wartości.