Rozmowa z Martą „Mariką” Kosakowska, piosenkarką, kompozytorką i autorką książki „Antydepresanty” o nadchodzącej premierze płyty „Cykl” i sile drzemiącej w kobietach.
Anna Daniluk: Jest takie powiedzenie, że człowiek zmienia się, co 7 lat. Tyle czasu minęło od twojej ostatniej płyty zatytułowanej „Marta Kosakowska”. Co zatem się u ciebie zmieniło?
Marta „Marika” Kosakowska: Zmieniło się u mnie bardzo dużo. Szczególnie jeśli chodzi o moją codzienność. Zostałam matką, a to zrewolucjonizowało mój sposób funkcjonowania. Mieszkamy w Warszawie. Nie mamy tutaj rodziców ani ja, ani mój mąż. Cała opieka i wychowanie spadło więc na nas dwoje. A to nasze pierwsze rodzicielstwo. Uczyliśmy się więc wszystkiego od zera i to od razu podwójnie. Ja nie chciałam delegować obowiązków na nianie, marzyło mi się rodzicielstwo bliskości. I choć współdzieliłam obowiązki z moim mężem, to na tym najwcześniejszym etapie, to ja byłam najbardziej przeciążona i niewyspana. Chłopcy byli wcześniakami urodzonymi w 32 tygodniu ciąży. Ich pierwszy miesiąc życia przebiegał w szpitalu, z czego ponad 9 dni w inkubatorach. Etap inkubatorów był dla mnie trudny i mocno rozczarowujący.
Co cię rozczarowało?
Pierwsze momenty macierzyństwa idealizowałam. Wyobrażałam sobie kangurowanie „skóra do skóry”. Myślałam, że szybko zwiniemy się do domu i nie będzie trzeba używać smoczków, ani butelek. A potem rzeczywistość zweryfikowała wszystko. Jest wiele kobiet zafiksowanych na naturalny poród, a potem cesarka rujnuje ich plan. Każda historia jest oczywiście inna. Ja w każdym razie miałam jakąś swoją wizję, z której bardzo szybko musiałam zrezygnować i działać elastycznie. Wcześniejszy poród zaskoczył mnie, mojego męża i ginekologa prowadzącego ciążę. Okazało się, że nie mam nad niczym kontroli, że wszystko w rękach neonatologów. Kiedy byłam w ciąży, tęskniłam do moich jeszcze niewidzianych dzieci, rejestrowałam ich każdy ruch w moim brzuchu. Ustawiłam metę tej tęsknoty do czasu porodu.
Jaki miałaś najtrudniejszy moment związany z macierzyństwem?
Najtrudniejsze było dla mnie to, że nie mogłam ich dotknąć przez 9 dni, przytulić, powąchać, pocałować. Mogłam tylko głaskać inkubator, cichutko śpiewać i mówić, jacy są piękni i jak bardzo ich kocham i tęsknię. Oksytocyna szalała. Przeżywałam horror i dosłownie wyłam z tęsknoty za dotknięciem moich dzieci. Bo o ile cesarskie cięcie mnie nie zaskoczyło, to OIOM noworodkowy i inkubatory już tak. Będąc w ciąży, wyobrażałam sobie, że będę matką lwicą, a nie nadopiekuńczą kwoką. Obiecałam sobie wtedy mieć zaufanie w ich wolę życia i nie drżeć o wszystko. Ich trudny start sprawił, że ten plan też się posypał. Stałam się bardzo opiekuńcza. Przez pierwsze dwa lata tak bardzo funkcjonowałam w trybie „chronić”, że ukryłam dzieci przed światem. Pierwsze miesiące to były pielgrzymki od lekarza do lekarza. Trzeba było sprawdzić, czy wcześniactwo nie zostawiło konsekwencji na ich zdrowiu.
A jak macierzyństwo wpłynęło na twoją artystyczną perspektywę?
Moje plany zawodowe zostały zredukowane. Przez pierwsze 3 lata z chłopcami jako Marika robiłam tylko niezbędne „minimum”. Od czasu do czasu zdarzały mi się wyskoki na pojedyncze koncerty. Nagrałam kilka utworów, ale skupiłam się na pisaniu tekstów piosenek dla innych artystów. Zaczęłam wybierać takie formy pracy, które pozwalały po kilku godzinach wrócić do dzieci. Pierwsze lata maluchów to wyrabianie odporności i to był rollercoaster (śmiech). Od zapalenia oskrzeli do bostonki. To wszystko razem zmieniło moje życie w ciągu ostatnich 5 lat zasadniczo, ale nie tylko to. Oprócz ciąży i macierzyństwa doświadczyłam też zdobyczy terapii, najpierw grupowej, potem indywidualnej. Zbadałam, co w moim życiu mnie wspiera, a co mnie dołuje. Zyskałam wiedzę o swoich strategiach przetrwania i konkretne narzędzia, żeby szczęśliwie funkcjonować w relacji z samą sobą, moim mężem, moimi dziećmi, światem zewnętrznym. Nauczyłam się opiekować sobą, komunikować emocje i potrzeby i w końcu prosić o pomoc. A tego ostatniego totalnie nie umiałam zrobić wcześniej. Myślę, że jestem teraz dużo bardziej kuloodporna niż kiedyś. I nie potrzebuję fasadowej zbroi, bo uzbroiłam się w wewnętrzną siłę.
Mówisz, że nie nosisz zbroi, a kostium, który nosisz w teledysku „Patataj”, wygląda jak jeansowa zbroja. W teledysku kroczysz na koniu i tym bardziej przypominasz waleczną amazonkę.
Bardzo się cieszę, że tak to widzisz. To mój uniform stworzony z miłością i w duchu ekologii. Tytuł nowej płyty brzmi „Cykl”. Nie tylko jestem cykliczna jak wszystkie kobiety. Funkcjonuję też w ekosystemie jako konsumentka. Chcę działać z szacunkiem wobec przyrody i zostawić tę planetę moim dzieciom w możliwie najlepszym stanie. Stroje, w których wystąpiłam na sesji okładkowej i w teledyskach uszyte są przez moją przyjaciółkę Monikę. Jest ona projektantką od lat związaną ze światem mody. Mój kostium uszyty jest z jeansów wyłowionych z praskich szmateksów. Monia zdekonstruowała je i stworzyła z nich całkiem nowy krój, dzieło sztuki. Zrobienie samej kurtki zajęło 50 godzin. To strój uszyty z miłością i ekscytacją. Ilekroć go zakładam, wprawia mnie w dobry nastrój. Dobrze się w nim czuję.
Piosenka „Patataj” mimo tanecznej, frywolnej formy, ma bardzo mocną treść dotyczącą sprzeciwu wobec chirurgicznie zmienianym kanonom urody. Co chcesz przekazać kobietom słowami „nie ma drugiej jak ja”?
Każdy z nas jest oryginalny. To jest nasz atut. Próba ujednolicenia naszej urody zabiera nam tę indywidualność. Dlaczego w imię mody tracimy swoją wyjątkowość? Dorosłe kobiety mają prawo podejmować świadome wybory. Ja ich nie krytykuję, ale stawiam weto wobec presji na młode dziewczynki. Dostają one fałszywy komunikat, że jeśli upodobnią się do modelowego wzorca urody, będą popularne i szczęśliwe. Moim zdaniem to kłamstwo. Kanony urody istniały zawsze, ale nigdy nie posiadaliśmy tak drastycznego oręża, jakim jest chirurgia plastyczna. Wprowadzenie nieodwracalnych zmian, których skutków nie jesteśmy w stanie przewidzieć w przyszłości, nie powinno być prezentem na szesnaste urodziny! Tekstem „Patataj” chcę ocalić przynajmniej część dziewczynek i powiedzieć „jesteś wystarczająca” i nie musisz tego robić. Daj sobie czas, by pokochać siebie taką, jaka jesteś.
Niedługo pojawi się kolejny singiel „Kurtyny”. Jaki temat będziesz w nim poruszać?
„Kurtyny” są dedykowane przede wszystkim kobietom, ale również wszystkim tym, których głos był do tej pory uciszany. Tekst piosenki opisuje przebudzenie świadomości osoby, która zauważa, że do tej pory żyła w schemacie, który czynił ją nieszczęśliwą i słabą. Wreszcie przychodzi moment, w którym z tym zrywa i staje po swojej własnej stronie, po stronie samoakceptacji. W tej chwili kultura i świadomość społeczna ulegają przeobrażeniom. Ruchy emancypacyjne są ożywione, jak chyba nigdy dotąd. Wiele kobiet uświadamia sobie swoją pozycję i punktuje wroga. Wiele kobiet wciąż porównuje się, karci nawzajem i rywalizuje. Moim zdaniem każda zmiana zaczyna się od tego, co jest najbliżej. Od tego, co w nas. Od naszej współpracy i od siostrzeństwa. Pielęgnując je, tworzymy bliskie relacje, i to dzięki nim zmiana dokona się naturalnie. Tą piosenką wyciągam rękę do innych kobiet. Do moich sióstr.
Zobacz także inne tematy na Stronie Kobiet:
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!
- Lidia Popiel wyjawia sekret o Bogusławie Lindzie. Tak naprawdę wygląda ich związek